„Wykiwałem emerytów tuż przed świętami. Chciałem im tylko pomóc. Karma szybko do mnie wróciła”

Przystojny facet zimą fot. iStock by GettyImages, miniseries
„Stać mnie, żeby pomóc, to pomagam. A że się to komuś nie podoba, to już nie mój problem. Niektórym trudno przyjąć pomoc”.
/ 22.12.2023 14:30
Przystojny facet zimą fot. iStock by GettyImages, miniseries

Kilka dni przed Wigilią pojechałem po zakupy. Mojej Oli przed świętami ciągle czegoś brakuje. A to cukier, a to mąka nie taka, a to ryba w promocji. Wiecie, jak jest.

Szybko zapełniłem koszyk rzeczami z listy i stanąłem w kolejce do kasy. Oczywiście moja kolejka szła wolniej, niż ta z kasy obok. Ale w pewnym momencie zupełnie się zatrzymała.

Chcieli osłodzić sobie starość?

Tamą w ruchu sklepowym okazało się starsze małżeństwo. Naładowali cały koszyk ciastek, czekolad i innych słodkości, ale przy kasie wyszło, że nie wystarczy im pieniędzy. I ja dlatego zawsze płacę kartą, bo jak mi nie wystarczy gotówki, to jest mi po prostu wstyd.

– To niemożliwe, przecież miałam tu sto złotych – kobiecina próbowała się tłumaczyć, pokazując pusty portfel.

Do zapłacenia było 99,85, więc narobili zakupów co do złotówki, tylko że nie mieli ani złotówki.

– A w aptece nie wydałaś tej stówy? – dopytywał staruszkę jej mąż.

Wzruszyła ramionami w geście bezradności.

– To wszystko dla wnuków – jęknęła.

Trochę się już niecierpliwiłem całą sytuacją. Wiadomo, atmosfera świąteczna, wszystko można wybaczyć, ale staruszkowie uparcie stali przy kasie. Jakby to, czy kupią te słodkości, czy nie, było kwestią bezpieczeństwa narodowego. Zresztą, może i był. Może to byli rodzice premiera, albo ministra? No nieważne. W każdym razie, stronię od takich sytuacji i staram się nie wtrącać. I nie wiem, czy to magia świąt, czy może fakt, że już chciałem wracać do domu, ale postanowiłem im pomóc.

Niby zawsze płacę kartą, ale przezorny zawsze ubezpieczony, bo nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. No więc zawsze noszę w portfelu stówę na wszelki wypadek. Kilka razy już taka stówa mnie uratowała.
No więc sięgnąłem po portfel i odchrząknąłem. Para staruszków chyba domyśliła się, że ludzie się już niecierpliwią, bo jeszcze bardziej się przygarbili.

– Przepraszam panią, że się wtrącę – zacząłem jak najdelikatniej, żeby się nie przestraszyła, że chcę na nią nakrzyczeć. – Tak się składa, że kiedy wchodziłem do sklepu, znalazłem na chodniku sto złotych. Wszystko wskazuje na to, że to musiało być pani – powiedziałam i podałem jej banknot.

Starowinka odruchowo sięgnęła po pieniądze, ale na jej twarzy malowało się niedowierzanie. Jej mąż też ewidentnie nie wiedział, co powiedzieć, bo stał z otwartymi ustami.

Czułem się, jak Mikołaj

Kiedy oni tak stali zdziwieni, ja skorzystałem z okazji i zrobiłem odwrót z tej przydługiej kolejki, stając przy sąsiedniej kasie.

Ludzie w obu kolejkach i kasjerki patrzyły na mnie, jakbym był wcieleniem Świętego Mikołaja. Z jednej strony było mi głupio, bo zwróciłem na siebie uwagę, a z drugiej, jakieś takie ciepełko mi się rozlewało na serduszku.

Kasjerka uwijała się, jak w ukropie. W gratisie dostałem jeszcze dodatkowe naklejki. I już chciałem się sprytnie ewakuować, kiedy staruszek mnie zaczepił.

– Co pan sobie wyobraża? – zapytał oskarżycielko.

– Nie rozumiem? – odpowiedziałem zdziwiony jego postawą.

– Przecież pan wie, że żonie ta stówa nie wypadła z portfela – szeptał konspiracyjnie. – To były pańskie pieniądze!

– No tak – potwierdziłem.

Chyba zbiłem go z pantałyku, bo się zawahał. Pewnie myślał, że zaprzeczę.

– Dlaczego pan to zrobił? – zapytał z przerażeniem. Może myślał, że to jakaś machlojka i chcę go oskubać, czy coś.

Wzruszyłem ramionami.

– Wie pan co, bo chciałem i mogłem – powiedziałem trochę od niechcenia, ale uprzejmie. – Idą święta, wy chcieliście zrobić prezent dzieciakom, a przecież wszystkie dzieci nasze są, prawda? Jeśli trochę czekolady może sprawić komuś radość, a mnie stać na to, żeby tę radość podarować, to nie zamierzam się powstrzymywać – kontynuowałem. – A! I wesołych świąt!

– No tak, no tak – powtarzał zamyślony. – Wesołych. I niech pan poda mi swój adres, po nowym roku chciałbym oddać, jak tylko listonosz emeryturę przyniesie, to odeślę panu.

– Nie ma mowy. Zresztą, ja i tak przyjechałem tu w odwiedziny – skłamałem.– Mieszkam na drugim końcu Polski. Ale jeszcze raz wesołych świąt i do widzenia. Naprawdę się spieszę – mówiąc to musiałem wyswobodzić rękaw płaszcza z nad wyraz silnego uścisku starszego pana. I pobiegłem do samochodu.

No bo jak to tak? Świętemu Mikołajowi nikt nie oddaje pieniędzy za prezenty. Ja jeżdżę nowym mercedesem, w sklepie nie patrzę na ceny, prezent po choinkę dla żony kupiłem za półroczną emeryturę tych państwa, dzieci jeszcze nie mam, to czemu miałbym nie pomóc?

Karma wraca

I kiedy tak wracałem do domu, dumny z siebie i radosny, bo komuś mogłem pomóc, nagle ten mój mercedes padł. Po prostu. Jak to możliwe? Nowy elektryk, ful wypas wszystko i co, lekki przymrozek, a on mi robi takie numery.

Szczęście, że jakieś sto metrów dalej była stacja benzynowa, więc go tam dopchałem.

– Że też los tak mi się odpłaca, za tworzenie magii świąt – pomstowałem pod nosem.

Było strasznie zimno, a ja nie miałem rękawiczek. Ale dobra, doczłapałem się na stację, a tam tylko ja i gość z lawetą. Widział skurczybyk, jak się męczę, pchając samochód, a nie pomógł. Stał sobie, palił papierosa i mi się przyglądał.

No nic, zacząłem grzebać w samochodzie. Fura za prawie bańkę i takie numery robi. Jakieś kontrolki się świeciły, ale po prawdzie, to ja się na tym zupełnie nie znam. Dobra, nic z tego, trzeba dzwonić po assistance. Jak zgłosiłem sprawę, to się okazało, że będą za jakieś pięć do siedmiu godzin. No magia świąt na całego. Facet z lawetą szykował się do drogi. A to dlatego tak długo się czeka, bo im się cholera nigdy nie spieszy.

– Panie! Weź pan poratuj – krzyknąłem do niego i  wyciągnąłem ręce w błagalnym geście.

– Co, elektryk? – powiedział drwiąco. Nie miałem żalu.

Bezużyteczne żelastwo – odburknąłem.

– Daleko pan masz? – zapytał.

– No najbliższy salon mercedesa jest raptem 15 kilometrów stąd. Podwieziesz pan?

– A co mi tam – machnął ręką i zaczął przeparkowywać lawetę tak, żeby wciągnąć tego mojego merca na pakę.

No i pojechaliśmy. Fura za prawie bańkę na pace, a my w szoferce. Po drodze narzekaliśmy na inflację, i że biznesy ciężko idą. Wiem, bo robię w budowlance. Ale widać, że gość do swojego interesu poważnie podchodził. Szoferkę miał wysprzątaną, sam był wypachniony i zadbany. No czysta przyjemność z jazdy.

Tak nam się dobrze gadało, że po wszystkim zaproponował, że podwiezie mnie do domu. Jak mu powiedziałem, gdzie mieszkam, mocno się zdziwił. Okazało się, że mieszka kilka domów dalej. Człowiek nawet nie wie, obok kogo żyje.

Chciałem sięgnąć do portfela, żeby dać mojemu wybawcy dyżurną stówę, jako zaliczkę, ale się zorientowałem, że przecież ją oddałem staruszkom w sklepie.

– Niech pan mi poda swój numer telefonu, zrobię panu Blika za fatygę.

Pokręcił głową.

– A daj pan spokój. Nie wezmę ani grosza od pana.

– A czemu?

– A bo byłem w sklepie, akurat jak pan żeś tych starszych państwa stówą poratował. I tak jakoś wie pan, święta idą, człowiek człowiekowi bezinteresownie może pomóc – powiedział jakby zawstydzony własnymi słowami.

Okazuje się, że dobre uczynki wracają z nawiązką. I to wtedy, kiedy się ich człowiek zupełnie nie spodziewa.

A w samochodzie wypiął się bezpiecznik. Chyba muszę się trochę doszkolić z nowych technologii.

Czytaj także:
„W łóżku nie jestem kłodą, lubię pofiglować, ale mój mąż przesadza. Chyba chce ze mnie zrobić pannę lekkich obyczajów”
„Mój zięć traktował mnie jak popychadło. Zaczął się do mnie łasić, kiedy okazało się, że mam spory majątek”
„Jak co roku w pracy będą świąteczne upominki i bony. Wkurzam się, bo najwięcej dostają dzieciaci, to jest dyskryminacja”

Redakcja poleca

REKLAMA