Zawsze jestem ostrożna i czujna, podejrzliwa i zapobiegliwa, a tu proszę, zgubiłam saszetkę z nowiutkim telefonem! Takie rzeczy nigdy mi się nie zdarzają, po tysiąc razy wszystko sprawdzam, czy jest na swoim miejscu. Zawsze martwię się na zapas, ale ostrożności nigdy za dużo, zbyt wielu zbirów czeka na naszą pomyłkę, roztargnienie i nieuwagę.
Przypuszczałam, że moja komórka leży gdzieś w tych chaszczach w parku, gdzie się wywaliłam, wpadając rowerem w sam środek pokrzyw. Obiłam oba kolana i prawy łokieć. Na spodniach świeciła dziura jak krater, pokrzywy oparzyły mi ramiona i łydki. Na dodatek zbliżał się zmierzch i zaczęły mnie ciąć komary. Tego wieczoru los się chyba sprzysiągł z pechem przeciwko mnie.
Jolka! Tylko ona może mi w tej sytuacji pomóc!
Szukałam i szukałam, nie znalazłam saszetki. Zrobiło się ciemno, już niczego nie mogłam dojrzeć wśród liści, a na dodatek ktoś się zbliżał. Sapał i charczał jak zepsuty silnik, stawiał ciężkie kroki. Rozejrzałam się dokoła i kątem oka zauważyłam ciemną postać w kapturze. Zboczeniec albo morderca! Nieźle się wystraszyłam, późnym wieczorem w parku nie można czuć się bezpiecznie.
Udawałam, że go nie widzę, z walącym sercem wsiadłam prędko na rower i, nie oglądając się za siebie, pognałam w stronę domu. Gdy znalazłam się pod moją klatką, wstukałam prędko szyfr do domofonu i jak najszybciej weszłam do windy. Odetchnęłam dopiero, gdy zamknęłam za sobą drzwi na klucz, który całe szczęście nie zginął razem z telefonem.
Nosiłam go w zamykanej na zamek małej kieszonce w spodniach, zawsze gdy wybierałam się na rowerową przejażdżkę. Złapałam w końcu oddech, osunęłam się o ścianę i poczułam przeraźliwy ból w całym potłuczonym ciele i piekielne zmęczenie. Jak to dobrze, że dzisiaj piątek, pomyślałam z olbrzymią ulgą. Położę się, wyśpię, a jutro pomyślę, co robić dalej.
Następnego dnia zwlokłam się z łóżka z nieopisanym trudem, wszystko mnie bolało po upadku, a lustro przedstawiało żałosny widok: różowe plamy po pokrzywach, czerwonofioletowe ubarwienie kolan i łokcia, liczne i swędzące kropki po komarach na całym ciele. Jakby mnie teraz ten wczorajszy zboczeniec zobaczył, to z pewnością nawiałby na mój widok.
Zboczeniec teraz się nie liczył, liczył się telefon. Najgorsze, że pewnie rozładowała się bateria, już wczoraj przed wyjazdem ciągnęła na oparach, miałam ją naładować zaraz po powrocie do domu. Telefonu raczej nie da się wydzwonić. Klops!
Uświadomiłam sobie, co to oznacza: zdjęcia, kontakty, notatki – wszystko przepadło. Jak ja go znajdę, myślałam, gdybym miała tyle szczęścia co Jolka… Jolka! Nie znam nikogo, kto ma taki fart jak ona. Umie znaleźć wszystko i każdego. Byłam przekonana, że teraz też mi pomoże.
– Jesteś pewna, że zgubił się podczas tego upadku? – spytała, kiedy już siedziałam w jej kuchni dwa piętra wyżej.
– Na pewno. Saszetka musiała się rozpiąć, kiedy koziołkowałam w pokrzywach. Znalazłabym ją, gdyby nie ten zboczeniec – zastrzegłam, a Jolka popatrzyła z niedowierzaniem.
– Jak zawsze przesadzasz. Odkąd pamiętam, wszędzie widzisz zboczeńców, morderców albo innych zbirów – klapnęła na krzesło z rezygnacją.
– Masz manię prześladowczą.
– Łatwo ci mówić – obstawałam przy swoim – nie widziałaś go i nie słyszałaś, jak dyszał. To nie było normalne.
– Może ma alergię albo astmę – Jolka zawsze próbowała znaleźć jakieś prostsze wytłumaczenie.
– Nie bądź naiwna. Alergicy nie czyhają o zmroku w krzakach, a w dodatku nie dyszą, tylko kichają – uznałam to za argumenty nie do poważenia.
Dała za wygraną, ale zgodziła się pomóc w poszukiwaniach. Niestety, musiałyśmy je odłożyć na wieczór, bo rozpętała się burza. Całe szczęście saszetka była nieprzemakalna i nie musiałam się martwić o telefon. Na wszelki wypadek zabrałam ze sobą gaz pieprzowy, wolałam nie wystraszyć się tak jak wczoraj. Przeszukałyśmy mokre pokrzywy i chaszcze, niczego nie znalazłyśmy.
– Musimy przejść twoją wczorajszą trasą – wpadła na pomysł Jolka. – Może saszetka rozpięła się wcześniej, niż myślisz.
Zgodziłam się – do zmroku było jeszcze trochę czasu, ale nadzieja na odnalezienie telefonu zmalała.
– Pewnie już ktoś go sobie przywłaszczył albo sprzedał w jakimś lombardzie – roztaczałam pesymistyczną wizję losów mojej komórki.
– Ty zawsze masz czarne myśli – strofowała mnie Jolka. – Jest sporo porządnych ludzi na świecie, uczciwi znalazcy też się zdarzają. Czasami mam wrażenie, że ty po prostu lubisz mieć złe przeczucia.
Do parku poszłam koło 22, za to ze sporą obstawą
Pewnie było w tym dużo racji, ale ja stanowię wyjątkowy przypadek, bo jeśli coś złego ma się komuś przydarzyć, to przydarzy się mnie. Skradziono mi już samochód, dwa rowery, włamano się do mieszkania, trzykrotnie wykradziono portfel z torebki, ostatnio nawet ktoś podszywał się za ochroniarza, wmawiając mi, oczywiście przez telefon, że grozi mi napaść. Wydawało mi się czasem, że w jakiś sposób przyciągam do siebie typy spod ciemnej gwiazdy, widzą pewnie we mnie materiał na doskonałą ofiarę.
Nie byłam przeczulona, raczej bardziej niż inni ostrożna. Jeśli moje przeczucie mówiło mi, że zaczaił się na mnie zboczeniec, to tak musiało być, argumenty Jolki do mnie nie przemawiały.
Poszukiwania spełzły na niczym, nie znalazłyśmy ani telefonu, ani saszetki. Trzeba było wrócić do domu, zrobiło się zbyt późno na spacery. Jolka pojechała na swoje siódme piętro, a ja postanowiłam jeszcze chwilę poszukać saszetki w okolicach bloku.
Nagle jakieś złe przeczucie kazało mi obejrzeć się za siebie i wtedy znów go zobaczyłam: wczorajszy zboczeniec biegł właśnie przez podwórko na naszym osiedlu! Było już bardzo ciemno, wszyscy dawno siedzieli w domach, nie było kogo prosić o pomoc. Stałam jak sparaliżowana, wiedziałam, że jestem doskonale widoczna w świetle podwórkowych lamp. Gdybym weszła do mojej klatki, ten drab zorientowałby się, gdzie mieszkam. W nagłym odruchu postanowiłam schować się między moją bramą a kontenerami na szkło, widziałam stamtąd doskonale tego zbira. I co zobaczyłam?
Zakapturzony facet nakleił na mojej bramie jakąś kartkę, rozejrzał się podejrzliwie i czym prędzej pobiegł w stronę pobliskiego parku. Zachowywał się wyjątkowo podejrzanie! Wyszłam z ukrycia dopiero, gdy byłam całkowicie pewna, że jest daleko. Przeczytałam to, co było napisane na kartce: „Jeśli chcesz odzyskać swój telefon, bądź jutro w parku przy fontannie około dziesiątej wieczór”.
Natychmiast pobiegłam do Jolki.
– Rany boskie, skąd on wie, gdzie mieszkam? – sapałam, gdy Jolka próbowała sobie poukładać to, co mnie właśnie spotkało.
– Niewiarygodne, w głowie się nie mieści, że to rzeczywiście niebezpieczny gość – cedziła po cichu.
– Musimy coś z tym zrobić.
– Jak pójdę na policję, to mnie wyśmieją, bo ten liścik wygląda na wygłup smarkacza. A jak nic z tym nie zrobię, to będę się do końca życia bała, że mnie napadnie pod drzwiami własnego mieszkania – paplałam, chodząc po kuchni przyjaciółki.
– Pójdziesz jutro i załatwisz sprawę od razu – zawyrokowała Jolka i widząc moje zdziwienie, dodała dobitnie. – I będziesz miała niezłą obstawę!
Następnego dnia około dziesiątej wieczorem czekałam w parku koło fontanny. Naprzeciwko mojej ławki siedziała Jolka z mężem, wzdłuż alejki przechadzał się powoli jej brat z dobermanem na smyczy. Wszyscy troje udawali zwyczajnych spacerowiczów i starali się wyglądać wiarygodnie, by nie spłoszyć zboczeńca. Chcieliśmy go złapać na gorącym uczynku i wezwać policję.
Mimo mojej obstawy nadal się denerwowałam. Czy warto dla komórki tak siebie narażać na niebezpieczeństwo? Nie wiadomo przecież, na co stać tego typa. Może należało odpuścić, telefon nie jest wart tylu nerwów i zachodu. Z drugiej strony, trzeba było sprawę jakoś wyjaśnić, bym nie musiała więcej myśleć o czyhającym pod domem zboczeńcu. Nie chciałam się bać.
Oskarżyłam niewinnego człowieka
W końcu usłyszałam w oddali czyjeś kroki, a po chwili znów go zobaczyłam. W jednej sekundzie stałam się czujna i gotowa na wszystko. Zatrzymał się tuż przede mną i zaczął szukać czegoś w kieszeni spodni. Co on tam ma, myślałam gorączkowo. Jolka z mężem wstali i cicho podeszli w naszą stronę, jej brat przystanął niedaleko mojej ławki i niby to poprawiał obrożę swojemu dobermanowi.
Zakapturzony facet przyjrzał im się i wyciągnął wreszcie z kieszeni czarny, kanciasty przedmiot. To był… niewielki notesik. Wydarł z niego przygotowaną karteczkę, a ja czytałam z niedowierzaniem i zakłopotaniem: „Jestem głuchoniemy, mam twój telefon. Zgubiłaś go, gdy mnie wymijałaś rowerem na osiedlu”.
Patrzyłam w jego twarz i czułam, jak oczy robią mi się coraz bardziej okrągłe. On zaś wyjął z drugiej kieszeni mój rozładowany telefon i oddał mi go z ujmującym uśmiechem. Szybko napisał coś w swoim notesie i podał nową karteczkę: „Chciałem ci go oddać od razu, ale za szybko odjechałaś. Nie dałem rady cię dogonić”.
To dlatego tak sapał, przeszło mi przez myśl. Zauważył, że nie wszystko rozumiem, więc podał mi kolejną karteczkę: „Biegłem za tobą aż do bloku, widziałem, do której klatki wchodzisz. Wczoraj zostawiłem ci tam wiadomość”. Zanim przeczytałam, dorzucił następną: „Długo pracuję i mam czas dopiero wieczorem. O tej porze zawsze tędy biegam. Myślałem, że tobie też taka godzina pasuje”. Czułam, jak pąsowieję, a on napisał coś na kolejnej karteczce: „Nie mogłem podładować telefonu, bo ma bardzo nietypowe gniazdo ładowania… Chyba się nie bałaś?” – dopisał na koniec.
– Dziękuję – to było jedyne, co udało mi się wymamrotać.
Facet poprawił kaptur i pobiegł dalej swoją drogą. Podałam karteczki zdębiałej Jolce, przeczytała je i tylko jęknęła.
Wróciliśmy do domu w milczeniu, nikomu nie przychodziły do głowy żadne mądre słowa. Weszłam do mieszkania. Byłam całkowicie rozbita. Jeszcze nigdy nie czułam się tak fatalnie jak tego wieczoru. Szarpały mną skrajnie różne uczucia: radość, żal, współczucie, wdzięczność, zakłopotanie, ulga, niedowierzanie, ale nade wszystko ogromny wstyd. Oskarżyłam niewinnego człowieka o niecne zamiary, choć nawet go nie znałam; pomógł mi ktoś, kto sam niejednokrotnie potrzebuje pomocy; znalazł mnie i oddał moją własność człowiek uczciwy, a obrzucony przeze mnie oszczerstwami.
Czułam się winna i miałam wrażenie, że nie zasługiwałam na nic dobrego. Niesprawiedliwie osądzam innych, rzucam słowa, które mogą mocno ranić. Ten człowiek z pewnością domyślił się, kim byli para na ławce i gość z dobermanem. Postanowiłam nie rzucać więcej oskarżeń pod niczyim adresem i uwierzyć w słowa Jolki – porządni i uczciwi ludzie żyją wokół nas. A co do tego zakapturzonego nieznajomego – postaram się mu jakoś odwdzięczyć.
Czytaj także:
„Klientka niesłusznie oskarżyła mnie o kradzież. Myśli, że jak jest wielką panią mecenas, to może ludzi bezkarnie szkalować”
„Koleżanka oskarżyła mojego syna, że ukradł jej 350 zł. Wszyscy jej uwierzyli. Ale ja wiedziałam, że to nieprawda...”
„Oskarżyłam kolegę syna o kradzież pieniędzy, chociaż sama je zgubiłam. Nie umiem powiedzieć prawdy i przyznać się do błędu”