„Opłakiwałam śmierć męża przez 5 lat. Potem dowiedziałam się, że mnie zdradzał i miał 2 nieślubnych dzieci”

kobieta w żałobie po zmarłym mężu fot. Adobe Stock
„Wiadomość od kochanki zakończyła moją żałobę. Teraz prościej było mi się podnieść. Okazało się, że moje małżeństwo było fikcją i nie mam po kim rozpaczać.”
/ 21.01.2021 21:24
kobieta w żałobie po zmarłym mężu fot. Adobe Stock

Ja i Karol tworzyliśmy idealne małżeństwo. Mój mąż był muzykiem. Jego nazwisko nie było może powszechnie znane, bo nie był liderem żadnego zespołu - grał na saksofonie. Był jednak na tyle dobry w swoim fachu, że jego zarobki pozwalały nam na życie na bardzo dobrym poziomie. Ja nie pracowałam. Zajmowałam się domem i trójką naszych dzieci - Weroniką, Kubą i Mateuszem. Karol często wyjeżdżał w trasy koncertowe. Przyzwyczaiłam się jednak do takiego trybu życia. Śmieliśmy się czasem, że to pozwala nam zachować świeżość w małżeństwie - często mieliśmy możliwość stęsknić się za sobą, więc nadal byliśmy w sobie zakochani tak samo, jak na początku.

Miałam do Karola ogromne zaufanie

Oczywiście, notorycznie wszyscy dookoła pytali, czy nie obawiam się niewierności Karola. Muzyk, trasy koncertowe, fanki, afterparty, alkohol... Ja śmiałam się jednak, że ręczę za swojego męża własną głową. Wierzyłam Karolowi. 

Czemu w sumie miałabym nie mieć do niego zaufania? Nigdy nie dał mi nawet cienia podejrzeń, że coś może być nie tak.

Chłopaki z zespołu też nie imprezowali. To nie był szalony band rockowy, który mógłby być otoczony napalonymi groupies. Praca jak każda inna. Teoretycznie równie dobrze można byłoby lekarza czy policjanta uznać za człowieka, który może zdradzać żonę z racji zawodu.

Karol był wspaniałym mężem i cudownym ojcem. Niestety, 7 lat temu zginął w wypadku samochodowym. Nie miało to związku z trasą - jechał w odwiedziny do chorej matki i drogę zajechał mu pijany kierowca. Tylko pozornie piszę o tym bez emocji.

Od tamtej pory moje poukładane życie, zaczęło przypominać piekło

Kolejny rok pamiętam jak przez mgłę. Ciągle byłam na lekach. Bliscy pilnowali mnie na zmianę, bo chyba bali się, że coś sobie zrobię. A może po prostu pomagali mi dźwignąć na nowo codzienność. Trzeba było przecież odwozić dzieci do przedszkola i szkoły, gotować obiady, robić pranie... A ja na większość obowiązków nie miałam siły. Całymi dniami mogłam patrzeć w sufit.

Czułam, że razem z Karolem umarła część mnie. Jakim cudem właściwie się otrząsnęłam? Po roku zdałam sobie sprawę, że dzieciom jest trudno bez ojca, ale to ja uczyniłam je sierotami. Straciły też matkę, bo chociaż nadal żyła, to była dla nich nieobecna. Śmierć za życia. Uznałam, że muszę chociaż zachowywać pozory i próbować być silna.

Mimo to, wewnątrz niewiele się zmieniło. Wiele czynności wykonywałam jakby na autopilocie. Nie miałam w sobie prawdziwej radości. Straciłam nadzieję, że się to kiedykolwiek zmieni. Chyba jednak dobrze udawałam, bo kiedyś mama powiedziała, że wreszcie może przestać się o mnie niepokoić - widzi zmianę i już się nie boi, że popełnię jakieś głupstwo. Nie myślałam o samobójstwie, za bardzo kochałam swoje dzieci, ale nie zmieniało to faktu, że nadal nie funkcjonowałam nawet w 30% normalnie.

Przez 5 lat płakałam w poduszkę

Każdy dzień był potworną tęsknotą za utraconą miłością i mężczyzną mojego życia. Nie miałam nawet na kogo przekierować mojego żalu, bo kierowca który spowodował wypadek, też zginął na miejscu. Nie mogłam wykrzyczeć mu w twarz, że zabił mojego ukochanego i powinien zgnić w więzieniu. Poszłam na terapię, ale proces wychodzenia z żałoby był długi i bolesny.

Gdy od wypadku minęło już prawie 5 lat, świat zawalił mi się po raz kolejny, a pielęgnowana pamięć o kochanym mężu, okazała się fikcją.

Pamiętam, że w tym dniu zrobiłam dzieciom śniadanie i zawiozłam je do szkoły

Potem wróciłam i zajęłam się swoją pracą - od roku prowadziłam w domu księgowość kilku małych przedsiębiorców. Wróciłam do wyuczonego zawodu, którego kiedyś nie musiałam wykonywać.

Dostałam dziwną wiadomość na Facebooku. Zrozumiałam ją chyba dopiero za 10 razem. 

- Wiem, że się nie znamy, ale czuję potrzebę do Pani napisać. Do tej pory żałobę przeżywałyśmy razem, chociaż nie wie Pani o moim istnieniu. Też kochałam Karola. Mieszkam w Łodzi. Mam z nim 5-letnią córkę, której nawet nigdy nie poznał - gdy zginął, byłam z nim w ciąży. Wiedziałam, że jest żonaty, ale miłości się nie wybiera. Proszę mnie nie oceniać. Nie chciałam wchodzić Pani w drogę, nigdy nie namawiałam go do rozwodu. Nie chciałam, żeby rujnował życie rodzinne. Ciąży nie planowałam, ale od razu zdecydowałam, ze w szpitalu nie będę podawać, że on jest ojcem. Dalszy ciąg Pani zna... I tak zginął. Każdego dnia po nim płaczę. A wczoraj dowiedziałam się, że ma jeszcze jedno dziecko. Utrzymuję kontakt z kolegą z jego zespołu. Piszemy i czasem rozmawiamy przez telefon. Rozmawiał ze mną pijany i wygadał się, że Karol miał jeszcze jedno nieślubne dziecko. W Skierniewicach, tamten chłopczyk podobno jest już duży i może mieć teraz 12 lat. Nie zawracałabym Pani głowy, ale pomyślałam, że może powinna Pani wiedzieć. Bo co, jeśli tamta rodzina nagle upomni się kiedyś o pieniądze?

Fałszywa troska obcej kobiety, dawnej kochanki mojego męża, prawie wgniotła mnie w fotel. Płakałam po zdrajcy. Po zwykłym lowelasie, który oszukiwał mnie przez lata. Ile takich zdrad miał na koncie?! Może miał jeszcze więcej nieślubnych dzieci?! A może zazwyczaj decydował się jednak na jednorazowe przygody, po których dzwonił do mnie i zapewniał, że cały wieczór grał z chłopakami w karty?!

Brzydziłam się też kolegami z zespołu, do których zawsze miałam ogromne zaufanie. Wiedzieli o zdradach, nieślubnych dzieciach, ale z niczym się nie zdradzili. Cóż, pewnie sami nie byli lepsi - kryli go, bo też mieli podobne wyskoki na koncie, więc jeden maskował drugiego. Gardziłam nimi głęboko.

Nie odpisałam od razu. Po jakichś 2 tygodniach napisałam tylko:

- Dziękuję. Zakończyła Pani wreszcie moją żałobę.

To śmieszne, ale czułam już nawet lekką wdzięczność do kochanki. Łatwiej było mi myśleć, że nie mam po kim płakać, bo mój mąż był oszustem, niż ciągle zadręczać się, że młodo musiałam pochować miłość swojego życia. Teraz prościej było mi się podnieść.

Nadal potrzebuję terapii. Od śmierci Karola minęło prawie 7 lat, ale ja próbuję przepracować to, że moje małżeństwo było fikcją i jednym wielkim kłamstwem. Wiem jednak, że dam sobie radę. Mam dla kogo żyć.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Mam dość narzeczonego pracoholika
Czy to coś złego, że jako facet dbam o swój wygląd?
Mąż zostawił mnie dla ciężarnej kochanki
Mam nieślubne dziecko z przygodnego romansu
Za granicą miałem poważny wypadek i dopiero zrozumiałem, co ważne

Redakcja poleca

REKLAMA