„Opiekujemy się wnuczką, bo nasz syn siedzi w więzieniu. Matka ją porzuciła, wyjechała zajmować się modelingiem”

kobieta, która wychowuje swoją wnuczkę fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„– Nie mogę jej wychowywać… – wyszeptała w pewnym momencie. – Nie dam sobie rady z poważnie chorym dzieckiem, sama, bez pracy… Znam się tylko na modelingu i zależy mi, by do niego wrócić. Ale nie chcę jej oddawać do adopcji… Może wy się nią zajmiecie?”.
/ 03.10.2021 06:47
kobieta, która wychowuje swoją wnuczkę fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Kobiety, które bardzo pragną, a nie mogą zajść w ciążę, chwytają się wszystkiego. Ja poszłam do uzdrowicielki z Dalekiego Wschodu. Zapłaciłam za tę wizytę fortunę i wyszłam z woreczkiem jakichś ziółek, i dającą nadzieję obietnicą wypowiedzianą łamaną polszczyzną:

– Nie wierzy lekarze. To dziecko będzie cud.

Nie powiedziałam o tej wizycie Maksowi, bo mąż nie wierzył w takie rzeczy

Dlatego kiedy pół roku później zaszłam w ciążę, uznał to za sukces medycyny, choć lekarze wyraźnie mówili, że to się nie może zdarzyć.

– Nie, to cud! – powiedziałam, płacząc ze szczęścia.

Krystian urodził się zdrowy, duży i rósł jak na drożdżach. Oboje z mężem dosłownie zwariowaliśmy na jego punkcie, nasz synek miał wszystko, co najlepsze, staraliśmy się spełniać każdą jego zachciankę.

– Mamuś, kupisz mi rower górski? – poprosił dwa miesiące po dziesiątych urodzinach.
– Dopiero co kupiliśmy ci konsolę na urodziny – przypomniałam mu. – Dlaczego nie powiedziałeś wcześniej, że chcesz rower?
– Bo konsolę też chciałem – odparł rezolutnie. – Mamuś, proszę, wszyscy na podwórku mają górale…

Kupiliśmy mu ten rower, chociaż planowaliśmy wymianę kabiny prysznicowej. Chcieliśmy, żeby miał to, co inne dzieci. Żeby nie musiał tylko marzyć, a marzył o wielu rzeczach. Kiedy miał piętnaście lat, wyprosił od nas skuter. Wtedy odłożyliśmy z kolei cyklinowanie parkietów. Niedługo potem pożałowaliśmy tego, bo Maks stracił pracę, a z mojej pensji ledwo wystarczało na podstawowe opłaty. Zostaliśmy więc ze zniszczonymi podłogami i skuterem, który co chwila wymagał tankowania, drobnych napraw i ubezpieczenia.

Na szczęście Krystian nie był dzieckiem roszczeniowym

Oczywiście, pragnął kolejnych rzeczy, ale rozumiał naszą nową sytuację. Gdy miał szesnaście lat, zatrudnił się u kuzyna kolegi w firmie, która miała coś wspólnego z komputerami.

– A co ty właściwie tam robisz? – dopytywaliśmy z mężem, a wtedy Krystian ostentacyjnie przewracał oczami i zaczynał wykład zawierający tak wiele niezrozumiałych słów, że wyłączaliśmy się po minucie.

Tuż przed jego osiemnastymi urodzinami dowiedzieliśmy się jednak dość dokładnie, co robił przez ostatnie półtora roku. Wytłumaczyli nam to policjanci z wydziału zwalczającego przestępczość komputerową. Okazało się, że Krystian zajmował się tworzeniem stron internetowych, które potem były wykorzystywane do wyłudzania haseł do kont bankowych. On sam nie brał bezpośrednio udziału w oszustwie, ale dzięki jego zdolnościom było to możliwe. Ponieważ nie był pełnoletni, a jego adwokat przekonywał sąd, że Krystian nie wiedział, do czego wykorzystywane są tworzone przez niego witryny, syn dostał tylko nadzór kuratorski.

– Mamuś, wiem, że zrobiłem głupotę – kajał się po rozprawie. – Ale uwierz mi, ja tylko projektowałem strony! Przysięgam, że od tej pory będę ostrożny i sprawdzę każdego zleceniodawcę.

Chcieliśmy mu z mężem wierzyć, chociaż zdrowy rozsądek podpowiadał nam, że to raczej niemożliwe, by Krystian nie wiedział, z kim przez półtora roku pracował. Ale z drugiej strony nie chcieliśmy podcinać mu skrzydeł. Był bardzo zdolny, dostał się na informatykę. Postanowiliśmy nie wracać więcej do tamtego tematu. Na drugim roku studiów syn powiadomił nas, że dostał pracę w dużej firmie.

– Spokojnie, tato – uśmiechnął się do ojca, który natychmiast zapytał, co to za firma i czy na pewno uczciwa. – Robimy oprogramowanie do sprzętu AGD. Ja na razie tylko testuję, ale może niedługo będę u nich programował. To ta firma – wyjął z plecaka katalog. – Poznajecie logo?

Poznaliśmy. Miesiąc później dostaliśmy wielofunkcyjny ekspres do kawy z tym logo. Normalnie kosztował ponad tysiąc złotych, ale Krystian twierdził, że pracownicy mają znaczne zniżki. Pochwalił się, że sam coś modyfikował w urządzeniu, ale nie za bardzo zrozumieliśmy co. Po ekspresie przyszła kolej na mikrofalówkę, a potem na telewizor. Ten już miał logo innej firmy, ale Krystian zapewniał nas, że stać go na taki wydatek. Wciąż mieszkał z nami, więc w pewnym sensie kupował dla siebie – tak to sobie tłumaczyliśmy. W międzyczasie skończył przygodę ze studiami. Nie studia, bo stało się to w połowie trzeciego roku, ale właśnie „przygodę” – jak to ujął.

Stwierdził, że nie musi kończyć uczelni, bo zarabia więcej niż koledzy z dyplomem, a praca pochłania coraz więcej czasu. Jego ojciec i ja sprzeciwiliśmy się temu wyborowi. Pieniądze pieniędzmi, ale dyplom lepiej mieć – argumentowaliśmy. Krystian obstawał przy swoim, pokłóciliśmy się, nakrzyczał na nas, że rościmy sobie prawo do kierowania jego życiem. Trzasnął drzwiami, puścił głośno muzykę – jak obrażony nastolatek. Następnego dnia przyszedł porozmawiać spokojnie. Na przeprosiny dał mi złote kolczyki, a Maksowi zegarek.

– Dobrze zarabiam, dokładam się do czynszu, kupuję sprzęt do domu. Robię, co mogę, żebyście byli ze mnie zadowoleni - powiedział, gdy skończyliśmy protestować przeciwko drogim podarunkom. – Ale na studia nie wrócę, to już postanowione.

W końcu uświadomiliśmy sobie straszną prawdę

I zmienił temat na bezpieczny: oznajmił, że znalazł ekipę, która zrobi remont łazienki w trzy tygodnie.

– Już im dałem zaliczkę. Chodź, pojedziemy do marketu budowlanego, żebyś sobie wybrała nowe kafelki i armaturę. Ja za to zapłacę – zaproponował.

Kiedy oglądaliśmy razem płytki, Krystian zapewnił, że nie muszę patrzeć na cenę. Czułam się nieco rozdarta emocjonalnie: z jednej strony byłam szczęśliwa i dumna, że moje dorosłe dziecko wspiera rodziców i funduje nam remont, z drugiej czułam, że coś jest nie tak. Nie mogłam tylko uzmysłowić sobie, co dokładnie. Odkrył to dopiero Maks. Któregoś dnia po prostu zaczął liczyć. Remont łazienki, cyklinowanie podłóg, drogi sprzęt AGD, do tego spore kwoty dorzucane do czynszu, masa markowych ubrań, gadżety elektroniczne, sportowy motocykl i nowe auto…

– Ala, ile on może zarabiać w tej firmie? – zastanowił się mąż. – Mnie wychodzi, że przynajmniej dwadzieścia tysięcy miesięcznie, a czytałem ostatnio, że tyle to mają prezesi dużych spółek. Coś tu jest ewidentnie nie tak, nie sądzisz?

Poczułam, że robi mi się zimno. Nie chciałam myśleć o „tamtej” sprawie, ale skojarzenie było oczywiste. Nasz syn był geniuszem komputerowym, a do tego potrafił manipulować ludźmi. Gdy pytaliśmy go wprost, jakim cudem stać go na nowe audi albo wakacje na Kanarach, odpowiadał coś z rozbrajającym uśmiechem, a my chcieliśmy wierzyć, że to naprawdę dobry leasing, oferta last minute albo superokazja. Ale niepewność, skąd Krystian bierze tyle pieniędzy, była zbyt wielka, by dalej ją ignorować.

– O co wam chodzi? Znowu chcecie kontrolować moje życie? – gdy zaczęliśmy rozmowę o jego pracy, zrobił się nerwowy. Poprosiliśmy syna, żeby zabrał nas do siebie do firmy. – Po co chcesz mnie odwiedzać w pracy, mamo? To strefa zamknięta, żadnych gości. O co tu chodzi? Co to za cholerne przesłuchanie?! Płacę za wszystko w tym domu, kupuję wam prezenty, a wy traktujecie mnie jak jakiegoś smarkacza!

Tym razem po wybuchu złości nie było przeprosin. Krystian zaciął się w sobie, spakował swoje komputery i inne rzeczy, i wyprowadził się do kolegi. Zadzwonił dopiero po tygodniu.

– Nie ma sensu się kłócić, przecież jestem waszym synem – rzucił pojednawczo. – Mamuś, odwiedź mnie, dobrze? Wynająłem apartament i chcę, żebyś go zobaczyła.

Pojechałam pod wskazany adres i zdziwiłam się na widok portiera w holu klatki schodowej wyłożonej marmurem. Syn wynajął mieszkanie na osiedlu strzeżonym. Wszystko tam wręcz ociekało luksusem. Już w windzie domyśliłam się prawdy.

– Nie ma żadnej pracy nad oprogramowaniem, prawda? – zapytałam Krystiana, odmawiając kawy z ultranowoczesnego ekspresu. – Powiesz mi, skąd masz na to wszystko pieniądze? – rozejrzałam się po mieszkaniu pełnym drogich mebli i nowoczesnego sprzętu.
– Mamo, musisz zrozumieć, że to nie jest istotne – nagle zaczął do mnie mówić zupełnie nowym, nieznanym wcześniej tonem. – Jestem twoim dzieckiem. Zależy ci, żeby mi było dobrze, prawda? Więc po prostu nie zastanawiajcie się z ojcem, skąd mam to wszystko. Bo to może mi tylko przynieść kłopoty. Rozumiesz mnie, mamo? Powiedz: rozumiesz mnie?

Nie znałam tych oczu. Tego nacisku w tonie. Twardo zarysowanej linii ust. Ale przytaknęłam. Miał rację: był naszym jedynym dzieckiem. Co mieliśmy zrobić z naszymi podejrzeniami? Iść na policję? Do urzędu skarbowego? Przekonał mnie, że lepiej udawać pierwszą naiwną. „Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie” – powiedział, i te słowa brzmiały mi w głowie jeszcze długo. Po prostu zaczęłam udawać, że wierzę w tę bajeczkę o pracy w korporacji i sutych premiach. Dzięki temu nadal miałam dobry kontakt z synem, czasami go odwiedzałam.

Podczas jednej z takich wizyt poznałam Ewę. Przyznam, że nie mogłam od niej oderwać oczu. Była piękną blondynką o idealnych proporcjach ciała, włosach jak z reklamy szamponu i seksapilu podkreślonym makijażem i ubraniami.

– Ona wygląda jak modelka! – szepnęłam do syna, gdy jego partnerka wyszła na taras zapalić papierosa.
– Ona jest modelką! – zaśmiał się. – Mieszkamy teraz razem. Jest świetna, mówię ci. Kochanie! – krzyknął w stronę balkonu. – Kończ już i przynieś nam białego wina! Napiłbym się!

Otworzyłam usta, żeby go upomnieć, bo przecież nie powinien tak traktować swojej dziewczyny! Z daleka widziałam, że nie zdążyła wypalić papierosa nawet do połowy, a zresztą przecież nie była jego służącą. Nie zdążyłam jednak nic powiedzieć, bo piękna Ewa zdusiła niedopalonego papierosa w popielniczce, wybiegła z tarasu i pół minuty później podała mu butelkę wina. W podziękowaniu on klepnął ją w pośladek opięty skórzaną spódniczką, a ona uśmiechnęła się słodko, jakby tego właśnie oczekiwała. Przez całą moją wizytę nadskakiwała Krystianowi, przemawiała do niego słodkim, dziewczęco wysokim głosem, przymilała się i odgadywała w locie jego życzenia.

– To jakaś lalka – tak potem opisywałam mężowi partnerkę syna. – Żebyś ją zobaczył: całkowicie zrobiona, od a do zet, a przecież była w domu z własnym chłopakiem. A on traktuje ją okropnie, jak służącą albo jak panienkę do towarzystwa… Nie tak go wychowywaliśmy…

Niestety, po wizycie u syna zrozumiałam coś jeszcze. Tej Ewie zupełnie nie zależało na Krystianie. Zależało jej na drogich ubraniach, biżuterii, którą była obwieszona, i na wakacjach na Malediwach, na które zabrał ją po miesiącu znajomości. Nauczyłam się już jednak, że mój syn nie lubi, kiedy krytykuje się jego wybory życiowe. Udawałam więc, że nie zauważam niewygodnych faktów. Kiedy Krystian oznajmił mi, że kupił Ewie mercedesa, uśmiechnęłam się z przymusem. A jak ona wybuchała piskliwym śmiechem po jego dowcipach, udawałam, że wierzę w ich prawdziwą miłość. Może dlatego nie poznałam jej po głosie, kiedy zadzwoniła do mnie któregoś dnia. Mówiła normalnym, a nie wysokim i przesłodzonym tonem. I wcale nie była urocza.

– Krystian został aresztowany – oznajmił obcy, zimny kobiecy głos. – Zamknęli go. Potrzebuje dobrego prawnika. Ja wyjeżdżam do Rzymu.

Okazało się jednak, że nigdzie nie pojechała. Policjanci z wydziału do spraw zwalczania przestępczości komputerowej wprawdzie nie wsadzili jej do aresztu, ale sąd zabronił jej wyjeżdżać z kraju. Ponieważ miała być świadkiem w sprawie przeciwko Krystianowi… Maglowali i nas. Pytali, czy wiedzieliśmy, skąd syn miał pieniądze, a my do znudzenia powtarzaliśmy jego wersję o pracy w firmie ze znanym logo.

Okazało się, że owszem, Krystian w niej pracował. Przez dwa miesiące. Tam poznał ludzi, którzy wiedzieli, jak można lepiej wykorzystać jego talenty – oczywiście do celów niezgodnych z prawem. Tym razem udowodniono mu udział w oszustwach internetowych, kradzież danych osobowych i inne przestępstwa. Prokurator żądał szesnastu lat więzienia. Najgorsze było to, że Ewa poszła na pełną współpracę z prokuraturą. Wściekła się, że odebrano jej luksusowy samochód, biżuterię i wszystkie wartościowe prezenty, które dostała od Krystiana. Uznała, że nic nie jest mu winna, i wyśpiewała w prokuraturze wszyściuteńko – jak słowik. Ale nie to było najgorsze…

– Ona jest w ciąży – oznajmił adwokat Krystiana. – I wpadła w histerię. Prokuratura zabrała Krystianowi wszystko, więc chce od państwa takiej kwoty – pokazał sumę zanotowaną na kartce. – Inaczej po rozprawie zabierze dziecko do Włoch i Krystian nigdy go nie zobaczy. Państwo też.

Lekarz nie krył, że wnuczkę czekają kolejne operacje

Musiałam przyznać, że była niezła. Wiedziała, jak z nami pogrywać. Krystian był kompletnie załamany. Stracił wszystko, czekała go wieloletnia odsiadka, a po niej brak szans na znalezienie pracy w zawodzie. Po tygodniu w celi miał próbę samobójczą, wypił jakieś świństwo przemycone przez innego osadzonego, trafił do szpitala. Dopiero kiedy dowiedział się o dziecku, wróciła mu wola życia.

– Mamuś, nie możecie jej pozwolić zabrać mi dziecka – błagał. – Wyjdę za dziesięć, dwanaście lat… Muszę mieć po co, rozumiesz?! Muszę mieć dla kogo przetrwać ten koszmar!

Ale co mogliśmy zrobić? Sprzedać mieszkanie? I co dalej? Postanowiłam spotkać się z Ewą i ubłagać ją, by nie odbierała nam wnuka. Chciałam obiecać jej alimenty, pomoc przy dziecku – wszystko, byle tylko ją przekonać…

– Traktował mnie jak niewolnicę – wycedziła, gdy opowiedziałam jej, jak bardzo synowi zależy na kontaktach z dzieckiem. – A teraz chce przysługi? Wtedy przynajmniej jednak miałam z tego zysk, a obecnie? Nie mam nawet na cholerne usg! Jestem bezrobotna i zostanę samotną matką! W Rzymie oferują mi pracę na wybiegu, jak tylko dojdę do siebie po porodzie. Nie ma opcji, żebym tu została!

Uczepiłam się tego zdania o usg. Powiedziałam, że pójdę z nią prywatnie i za wszystko zapłacę. Kiedy weszła do gabinetu, czekałam na zewnątrz.

– Boże, co się stało? – krzyknęłam, widząc w drzwiach Ewę. Dosłownie trzęsła się od płaczu. Lekarka stojąca za nią miała minę pełną współczucia. – Coś nie tak z dzieckiem?
– Niestety. Jest chore, ma wadę serca… Chcą mu zrobić operację jeszcze w moim brzuchu…

Na kilka miesięcy problemy Krystiana zeszły na drugi plan

Ostatecznie był już dorosły, wiedział, w co się pakuje, gdy zaczynał swój przestępczy proceder. My całą uwagę musieliśmy teraz poświęcić Ewie i Marysi, bo tak miała dostać na imię nasza nienarodzona jeszcze wnuczka. Wada serca maleństwa była dość poważna, Ewa rzeczywiście trafiła na stół operacyjny jeszcze przed porodem. Jej mama nie żyła, z ojcem od wielu lat nie utrzymywała żadnego kontaktu, więc przez cały czas towarzyszyłam jej ja. Trudno powiedzieć, żebyśmy stały się sobie bliskie.

Ewa mi się nie zwierzała, ale przyjmowała pomoc w codziennej toalecie po operacji, a kiedy odeszły jej wody, zadzwoniła właśnie po mnie. Nie urodziła siłami natury, bo to było zbyt ryzykowne dla serduszka Marysi. Zaraz po cesarce maleńka została zabrana na oddział intensywnej terapii dla noworodków, a Ewę z pociętym brzuchem i nogami bezwładnymi od znieczulenia zawieziono na salę pooperacyjną. Zostałam tam razem z nią.

– Nie mogę jej wychowywać… – wyszeptała w pewnym momencie. – Nie dam sobie rady z poważnie chorym dzieckiem, sama, bez pracy… Znam się tylko na modelingu i zależy mi, by do niego wrócić. Ale nie chcę jej oddawać do adopcji…

Myślałam, że jest w szoku poporodowym i dlatego tak mówi, ale ona powtarzała to samo przez kilka kolejnych tygodni. W końcu ustaliliśmy, że zrzeknie się praw rodzicielskich. Tym samym Krystian został jedynym rodzicem Marysi, a sąd przyznał mnie i Maksowi tymczasową opiekę prawną nad wnuczką.

– Ta operacja powinna wystarczyć na trzy, cztery lata, potem trzeba będzie zrobić następną – obwieścił kardiolog półtora miesiąca później, kiedy odbieraliśmy wnuczkę ze szpitala. – Chyba że zdarzy się cud. My, lekarze, też czasami się mylimy.

„Nie wierzy lekarze. To dziecko będzie cud” – w tej samej sekundzie przypomniały mi się słowa uzdrowicielki wypowiedziane ponad dwadzieścia lat wcześniej. I wiecie co? Od tamtego czasu minęło już jedenaście lat, a Marysia nie wymaga kolejnej operacji. Jest zdrową, mądrą i śliczną dziewczynką. Mieszka z nami, ale utrzymuje kontakty z mamą, która jest we Włoszech, jeździ do niej na wakacje. Za miesiąc z więzienia wychodzi jej tata. Wnuczka wie, że kiedyś popełniał błędy, ale ma też świadomość, że nasz syn bardzo ją kocha. Na początek Krystian zamieszka u nas, poszuka pracy, a potem zobaczymy. Najważniejsze, że mamy naszą ukochaną wnuczkę. To ona jest naszym cudem. I każdego dnia jesteśmy za niego wdzięczni! 

Czytaj także:
Chciałam usidlić syna znanego adwokata. Rozstaliśmy się, a ja związałam się z jego ojcem
Moich synów wychowywały babcie. Ja nie miałam czasu, a to i tak poświęcenie że ich urodziłam
Matka ciągle była na rauszu. Najpierw chowała alkohol w szufladzie z majtkami

Redakcja poleca

REKLAMA