Kiedy skończyłam technikum, przez rok pracowałam w mleczarni jako dójka. Ciężka praca, mało płatna. Gdy wyszłam za mąż, Józek zaproponował, bym zajęła się domem. Pomysł miał prosty:
– Zrobimy tak: zajdziesz w ciążę, pójdziesz na zwolnienie lekarskie, potem urlop macierzyński, wychowawczy, to będzie ile razem? Cztery lata. Ja już wtedy będę zarabiał tyle, że wystarczy na utrzymanie. A może powtórzymy numer.
Powtórzyliśmy numer, jak to określił Józek, trzy razy. Przyznam się, że kiedy najmłodsze dziecko poszło do przedszkola, odetchnęłam z ulgą. Miałam już dość siedzenia w domu. Wyglądałam jak foka, zaniedbana, w starych ciuchach, bo przecież nie będę kupować nowych, jak nie pracuję i nigdzie nie wychodzę.
Od roku przygotowywałam się do powrotu do życia człowieka pracującego zawodowo. Nie tylko dlatego, żeby wyjść z domu, ale także, aby mieć własne pieniądze. To, co mąż zarabiał, ledwie starczało na utrzymanie domu i trójki dzieci.
Nie chciałam znów pracować w mleczarni. Zrobiłam kurs dla manikiurzystek. Okazało się, że jestem niezła, i właścicielka salonu „U Eli” dała mi pracę na pół etatu. Idealnie. I obiecała, że za rok, kiedy inna manikiurzystka, pani Stasia, pójdzie na emeryturę, dostanę cały etat i podwyżkę.
Byłam podekscytowana
Józek trochę marudził, że będzie musiał pomagać i raz czy dwa w tygodniu odebrać syna z przedszkola, ale matematyka była bezlitosna. Już teraz moja półetatowa pensja ułatwiała nam życie. Dwa lata później teściowa spadła z drabiny i nadwerężyła kręgosłup.
– Ola, słuchaj – powiedział prosząco mąż. – Musimy im pomóc. W końcu to rodzina. Tylko kilka miesięcy, zanim mama nie stanie na nogi.
Nie musiał mi tłumaczyć sytuacji. Dość dramatycznej, łagodnie mówiąc. Kiedy wychodziłam za Józka za mąż, jego rodzice byli w pełni sił i bez niczyjej pomocy opiekowali się swoją młodszą, chorą córką Aliną.
Dziewczyna potrafiła się sama umyć i ubrać, lubiła też oglądać kreskówki w telewizji i filmy przyrodnicze. Czasami, jak miała dzień gadulstwa, człapała za rodzicami i coś tam im opowiadała. Trudno było zrozumieć, co mówi, bo miała bardzo powiększony język i na przykład ja nigdy nie pojęłam jej bełkotu. Ale generalnie była sympatyczna i łagodna.
Jakieś trzy lata przed tym, jak teściowa spadła z drabiny, teść przeszedł zawał serca. Potem drugi. Od tamtej pory z energicznego, wesołego faceta, który nie mógł usiedzieć w miejscu, zmienił się w narzekającego starca.
Chodził powoli, bo bardzo się męczył
Miał zawroty głowy. Nagle pojawiła się cukrzyca i nadciśnienie. Ale i tak najgorsze były zmiany w jego osobowości. Bo chociaż ciało ledwie funkcjonowało, dusza wciąż była młoda. I niemoc ciała doprowadzała go do rozpaczy.
Zrobił się złośliwy, upierdliwy i wymagający. Współczułam teściowej, że wszystko spadło na jej barki. I chociaż nie narzekała, to czasami starałam się ją odciążyć. Podrzucałam jej obiady, zabierałam Alinę na spacer.
Ale teraz musiałam przejąć opiekę nad całą trójką. Pocieszałam się jednak, że to tylko na kilka miesięcy, aż teściowa dojdzie do siebie… Mijały miesiące, minął rok. Kręgosłup zamiast wracać do normy, jeszcze mocniej bolał. Mimo prześwietleń i badań lekarze nie potrafili pomóc. W końcu teściowa wylądowała na wózku inwalidzkim.
Po dwóch latach już było wiadomo – nie wracam do pracy. Pamiętam, jak pewnego dnia siedliśmy wszyscy przy stole w kuchni u teściów i zaczęliśmy liczyć. Pensja męża i emerytura teścia, a także renta Aliny ledwo starczały na utrzymanie dwóch domów. Dużą pozycję stanowiły leki i środki sanitarne.
Teściowa emeryturę miała skromniutką, bo kiedy okazało się, że Alina jest chora, rzuciła pracę. Ja już nie zarabiałam. W końcu teść popatrzył na Józka, na mnie…
– Może sprzedamy wasze mieszkanie, a wy przeprowadzicie się do nas. Dom nie jest wielki, ale miejsca wystarczy. I Ola nie będzie musiała dygać codziennie na drugi koniec miasta do nas. Oszczędzi czas i siły.
– Ale to by znaczyło, że już nie ma nadziei – zaprotestowałam. – Że mama już nie stanie na nogach.
– Wierzysz w cuda? – w głosie teściowej słyszałam gorycz, a w oczach zabłysły łzy. – Bóg najwyraźniej uznał, że już się napracowałam, i wysłał mnie na przyspieszoną życiową emeryturę.
On chce zacząć nowe życie. Sam?
Wiedziałam, że to ją dobija
Tak jak koniec normalnego, samodzielnego życia dobijał jej męża. I po raz pierwszy od lat wreszcie doskonale się rozumieli. Sprzedaliśmy mieszkanie, pieniądze włożyliśmy do banku, żeby odsetki zasilały nasz skromny budżet. Mąż zaczął pracować na dwa etaty, a ja zmieniłam się w opiekunkę na trzy etaty.
Nie wspominając o byciu mamą trzech dorastających chłopców. Czy się nie buntowałam? Nie. Wychowano mnie w przekonaniu, że rodzina jest najważniejsza, i jeśli trzeba poświęcić jej życie, to trzeba.
Kiedy było mi ciężko, przypominałam sobie, co mówiła moja mama, zanim umarła w wieku czterdziestu trzech lat: „Świat może się od ciebie odwrócić. Przyjaciele zdradzić. Ale w rodzinie zawsze znajdziesz oparcie”.
I tak, znałam to powiedzenie, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. I słyszałam opowieści o rodzinnych zdradach. Dzieciach katujących rodziców, rodzicach robiących piekło swoim dzieciom. Ale moja rodzina była normalna.
Mijały lata. Synowie dorośli, poszli na swoje. Józek rzadko bywał w domu, pracował na dwa etaty. Żelazny zapas w banku ze sprzedaży mieszkania skurczył się przez te lata o połowę. Pewnego lata zmarł teść. Rok później teściowa. Na dwa dni przed śmiercią wezwaliśmy na jej prośbę księdza, który dał jej ostatnie namaszczenie. Kiedy wyszedł, poprosiła, bym usiadła obok niej.
– Byłaś bardzo dobrą synową – powiedziała. – Przepraszam cię, że nigdy ci tego nie powiedziałam. I przepraszam za te wszystkie złe chwile, za naszą niewdzięczność. Złośliwości. Byłam wściekła na siebie, na moją bezradność i niemoc. Wstydziłam się. I… zazdrościłam ci, że chodzisz, masz siłę mnie podnieść.
Pocałowałam staruszkę i poczułam, jak po twarzy płyną mi łzy wzruszenia. To była moja zapłata za te wszystkie lata pracy i wyrzeczeń. Tak, nie było łatwo, czasami miałam dość i płakałam nocami ze zmęczenia i poczucia beznadziei.
Zaczniemy nowy rozdział
Myślałam: tyle miałam marzeń i nic z nich nie wyszło. Moje życie to jak niewolnicza praca. Bez wytchnienia. Bez nagrody. Ale zaraz mówiłam sobie – robisz to dla rodziny. Ich uśmiech jest twoją nagrodą. I pamiętaj, im jest gorzej. Oni cierpią…
Teściowa zmarła w marcu. A w czerwcu mój mąż powiedział, że znalazł dom opieki dla siostry.
– Wreszcie sobie odpoczniesz. A ona już i tak ledwo kontaktuje.
Faktycznie, Alina starzała się o wiele szybciej niż my, nie chodziła już, a jej mózg chyba całkiem się poddał. Było mi jej żal, ale przecież ja też już nie byłam młoda i sił mi brakowało. Myślałam – teraz rzeczywiście odpocznę.
To było miesiąc po tym, jak zawieźliśmy Alinę do zakładu.
– Nie wiem, jak ci to inaczej powiedzieć, ale chcę rozwodu – oświadczył Józek. W pierwszej chwili nie zrozumiałam.
– Dlaczego? Co ja takiego zrobiłam?
Wiem, głupie pytania, ale nic na to nie poradzę, że takie przyszły mi do głowy.
– Nic – wzruszył ramionami. – Mam już sześćdziesiąt dwa lata, za trzy lata emerytura. Jeśli zacząć nowe życie, to tylko teraz, zanim będzie za późno.
– A dlaczego nie możemy zacząć go razem? – spytałam naiwnie.
– Bo ja już cię nie kocham. I myślę, że ty już nie kochasz mnie. Życie.
Rok później byliśmy już po rozwodzie. A kilka miesięcy po nim Józek się ponownie ożenił. Dowiedziałam się, że byli kochankami od trzech lat. Kiedy ja podcierałam tyłek jego mamie i siostrze, on organizował sobie nowe życie.
Zostałam sama...
– Zapracowałem na to – powiedział, kiedy mu to wypominałam.
– A ja nie?
– Nikt cię nie zmuszał. Mogłaś odejść. To była moja rodzina, nie twoja.
W tym momencie opadły mi ręce. Zostałam sama. W kawalerce, którą kupiłam po sprzedaży domu. Z kilkoma tysiącami złotych na koncie. Okazało się, że mąż narobił długów, i trzeba je było spłacić przed podziałem majątku. Zarabiam sprzątaniem.
Najbardziej boję się przyszłości. Kiedy już nie będę miała siły pracować. Bo przecież nie mam emerytury. Kiedy próbowałam wytłumaczyć moją sytuację w ZUS-ie, usłyszałam od młodego mężczyzny:
– To wszystko bardzo smutne. Ale trzeba było pracować, proszę pani. Bez pracy nie ma emerytury.
– Ale ja przecież pracowałam! – rozpłakałam się z żalu i złości. – Ciężej niż pan za tym czystym biurkiem.
Popatrzył tylko na mnie obojętnym wzrokiem, w którym widziałam niesmak i niecierpliwość. Płacząca stara baba, która chce od państwa pieniądze za nic. Żenada.
Czytaj także:
„Osiedlowe plotkary zaglądają mi do łóżka i węszą sensację. Wprawdzie mam 65 lat, ale też mam prawo się zakochać”
„Po 25 latach małżeństwa mąż wyznał mi, że kocha mężczyzn. Płakałam jak dziecko. Jak mogłam tego nie zauważyć?!”
„Córka miała dać mi schronienie na starość, a zrobiła ze mnie służbę. Uciekłam. Wolę dom starców niż to piekło”