Kogo tutaj przyprowadziłaś? Polkę? Chcesz, żeby mnie okradła?! – na mój widok krzyknęła do swojej córki starsza pani.
Kiedy Kirsten uświadomiła matce, że „ta Polka” (czyli ja) jest nauczycielką niemieckiego
w gimnazjum, więc świetnie mówi w ich języku, staruszka nawet nie wydała się zakłopotana…
Tak zaczęłam pracę w Niemczech. Moja podopieczna, Elza, miała 80 lat i… była nieznośna. Choć przez siedem dni w tygodniu i 14 godzin na dobę myłam ją, karmiłam, ubierałam, gotowałam dla niej, sprzątałam, prałam i spełniałam wszelkie zachcianki, nigdy mi nawet nie podziękowała. Była chmurna i nastawiona wrogo.
Miałam dopiero dwadzieścia siedem lat, ale każdego kolejnego ranka coraz trudniej było mi zebrać się z łóżka i zmierzyć z obowiązkami. Po otwarciu oczu długo leżałam, nasłuchując odgłosów dobiegających z pokoju Elzy. Czy już się wierci w łóżku? Czy szura kapciami? Stęka? Kaszle? Przeklina „tę leniwą Polkę”? Byłam kłębkiem nerwów. Znerwicowana i permanentnie niewyspana (każdego wieczoru, kiedy Elza kładła się spać, do późna sprzątałam mieszkanie).
Z każdym takim kolejnym porankiem ciężej mi było przekonać samą siebie, żeby zostać w tym domu następny dzień. Aż wreszcie, po pół roku, Elza posądziła mnie o kradzież dwudziestu euro, które rzekomo zostawiła na kredensie. Tłumaczyłam jej, że to niemożliwe, bo odkurzam meble codziennie i żadnego banknotu na nim nie było.
Nie dam się obrażać, nawet za pieniądze
– Właśnie! – syknęła w odpowiedzi. – Specjalnie odkurzasz meble tak często, żeby okradać mnie ze wszystkiego, co tylko na nich położę.
Opadły mi ręce. Ona była niereformowalna! Zrobiła się wielka afera. Najpierw przyjechała Kirsten, potem wezwana przez nią policja. Po gruntownym przeszukaniu mieszkania (i przetrząśnięciu moich rzeczy) banknot się znalazł – w torebce Elzy. Policja odjechała, Kirsten też, staruszka wyniośle milczała. Powiem szczerze – miałam tego dość.
– Wyjeżdżam – oznajmiłam im i zaczęłam pakować rozrzucone byle jak po całym tapczanie moje ubrania, bieliznę i dokumenty.
– Rzucasz dobrą niemiecką pracę? – zdziwiła się Elza. – Przecież w Polsce nie macie za co żyć.
– Polska rozwija się szybciej niż Niemcy. Na pewno dam sobie radę – odpowiedziałam.
– Więc po co w ogóle tu przyjeżdżałaś? – parsknęła.
– Żeby zarobić na operację matki i szybciej spłacić kredyt za mieszkanie – wypaliłam, choć Elza była ostatnią osobą, jakiej miałam ochotę się zwierzać.– Trudno. Ucząc w szkole, zarobię mniej, ale przynajmniej nikt nie nazwie mnie złodziejką! Nikt nie będzie mnie też obrażał. Niech sobie pani znajdzie kogoś innego do pomocy. Ja już tej osobie współczuję…
Przez chwilę stałyśmy naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Była ode mnie niższa o głowę, chuda, blada, pomarszczona, ale spojrzenie jej niebieskich oczu potrafiło człowieka przeszyć na wskroś. Tamtego dnia już się jej jednak nie bałam. Koniec, kropka. Odchodzę. Miałam właśnie, wściekła, odwrócić się na pięcie i znów zająć pakowaniem walizki, kiedy usłyszałam jej ciche słowa:
– Znosisz to wszystko, żeby ratować mamę?
Zaskoczyła mnie. Spodziewałam się raczej kolejnej złośliwości pod swoim adresem, a tymczasem Elza zadała mi to pytanie zupełnie innym tonem. Nie było w nim już pogardy i arogancji, tylko najprawdziwsze zdumienie, a nawet… żal?
– Co w tym dziwnego?! – obruszyłam się. – Jestem jej jedyną córką. Poza tym… „ratować”, to za duże słowo. Mama ma po prostu ogromną wadę wzroku. Łatwy zabieg, najwyżej pół godziny w znieczuleniu.
– Nie ma ubezpieczenia zdrowotnego? – szczerze zdziwiła się Elza. – A może u was trzeba płacić za leczenie?
– W Polsce wszyscy są ubezpieczeni – w pierwszej chwili uniosłam się narodową dumą. – Ale na operację w państwowym szpitalu trzeba długo czekać – przyznałam po chwili.
– Nie chcę, żeby mama męczyła się jeszcze przez wiele miesięcy, odpuszczając sobie czytanie ukochanych książek i rozwiązywanie krzyżówek. Całe życie ciężko pracowała. Chcę, żeby chociaż na emeryturze żyła w komforcie i…
Urwałam w pół słowa.
Nagle dostrzegłam w oczach staruszki łzy. Natychmiast zwiesiła głowę, ale wstrząsane szlochem ramiona zdradziły, że płacze. Ostrożnie, w obawie, że znów na mnie wrzaśnie, objęłam ją. Drgnęła, zesztywniała, a potem mocno przywarła do mojego boku. Byłam w szoku. Elza tymczasem płakała, płakała, płakała.
– Przepraszam – szepnęła po dłuższej chwili. – Byłam dla ciebie bardzo niesprawiedliwa. Nie wiem, co we mnie wstąpiło… Przecież nie jestem wcale aż taka zła, naprawdę.
– Dobrze, już dobrze – pogłaskałam ją po siwych włosach.
Czułam się trochę niezręcznie z tą odmienioną niespodziewanie Elzą. Żeby więc jakoś wyjść z tej sytuacji, dodałam pojednawczo:
– Po prostu zabrakło między nami chemii. Nie dopasowałyśmy się i…
Nie spodziewałam się od niej prezentu...
– Nie, to nie to! – nagle poderwała głowę, wyzwalając się z mojego objęcia.
Aż podskoczyłam, czyżby znów zamierzała na mnie krzyczeć? Staruszka tymczasem kurczowo chwyciła moją dłoń.
– Przyznam ci się – sapnęła łamiącym się głosem. – Odgrywałam się na tobie za własną córkę. Kirsten, zamiast się mną zająć, woli wynajmować opiekunki. Wpada tu tylko raz w miesiącu, na czas wypłaty. Odseparowała mnie od wnuków. Jakbym była zadżumiona. Jakby moja niedołężność była czymś wstydliwym, odrażającym. Czymś, co się chowa przed światem. Wiesz… Chyba podświadomie liczyłam, że jak zrezygnujesz, to ona w końcu weźmie mnie do siebie.
Od tamtej pory nasze relacje całkowicie się odmieniły. Najpierw nieśmiało, z rezerwą – jednak zaczęłyśmy się do siebie zbliżać. Elza opowiadała mi o swoim życiu (samotnie wychowała córkę), ja jej o moim dziwnym małżeństwie na odległość (żeby spłacić kredyt mąż pracował na budowie w Anglii, ja w Niemczech, a o dziecku – choć oboje o nim tak bardzo marzyliśmy – nie było co na razie myśleć).
W końcu się zaprzyjaźniłyśmy. Elza okazała się dobrą i wrażliwą osobą. Cieszyła się z udanej operacji mojej mamy, z troską wypytywała, ile rat jeszcze zostało mi do spłacenia, a nawet dała mi premię, żebym mogła pojechać na kilka dni do męża. Niestety, nie było nam dane nacieszyć się tą niespodziewaną przyjaźnią. Cztery miesiące po naszym pojednaniu, Elza zmarła. Odeszła spokojna, we śnie.
Pakowałam swoje rzeczy, łykając łzy. Czułam się tak, jakbym straciła kogoś bliskiego. I wtedy do mieszkania wparowała wyraźnie podenerwowana Kirsten z elegancko ubranym facetem w średnim wieku, który przedstawił się jako adwokat Elzy.
– Znowu chcecie mnie o coś oskarżyć? – powitałam ich.
– Wprost przeciwnie – odezwał się nieznajomy. – Pragnę poinformować panią o testamencie, który zostawiła Elza. Zapisała pani… – tu wymienił kwotę.
Niesamowite! Dokładnie tyle brakowało mi do spłaty kredytu!
– Jakimi czarami ją omotałaś, że dała ci tyle pieniędzy? – wysyczała Kirsten.
Spojrzałam na nią z rozbawieniem.
– Jakimi czarami? Pokażę ci! – uśmiechnęłam się i… mocno ją przytuliłam.
A kiedy już piszcząc z oburzenia, wyrwała się z moich objęć, sięgnęłam po telefon. Miałam mężowi coś pilnego do powiedzenia. Żeby wracał do domu.
Czytaj także:
„Miałem romans z przypadkową kobietą. Teraz nie potrafię sypiać z żoną, bo nie czuję tego podniecającego ryzyka”
„Moja przyjaciółka nie żyje. Ja szybko uwiodłam jej męża. Teraz nawet jej córka mówi do mnie >>mamo<<”
„Po śmierci żony wydało się, że miała romans. Jej kochanek nie wie, że zginęła. Niech myśli, że puściła go kantem”