Doskonale pamiętam, co poczułam, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Rafała. Pomyślałam, że patrzę właśnie na swój ideał faceta. Wsiadałam akurat do windy, kiedy podbiegł i przytrzymał mi drzwi. Po chwili zapytał mnie, na które jadę piętro.
– Ostatnie – stwierdziłam lekko schrypniętym z podniecenia głosem.
– Ja także – uśmiechnął się porozumiewawczo, jakby zauważył, że spotykamy się po raz pierwszy, a już coś nas łączy. Chwilę później stanęliśmy, zaskoczeni, pod tymi samymi drzwiami. Renaty.
– W takim razie ty musisz być Dominika – stwierdził mój ideał.
– A ty jesteś Rafał – domyśliłam się.
I tak poznałam chłopaka mojej najbliższej przyjaciółki, z którym zaczęła chodzić, kiedy ja wyjechałam ze swoim ukochanym na kilka miesięcy za granicę. Miałam nadzieję zostać tam na dłużej, ale mój związek nie przetrwał. Wróciłam do kraju ze złamanym sercem i od razu, zaledwie kilka dni później, wpadłam po uszy; zakochałam się w chłopaku Renaty, zanim jeszcze dowiedziałam się, kim jest. Co za pech! To pół minuty w windzie wystarczyło, aby szybciej zabiło mi serce. I już nic nie mogłam na to poradzić...
Oczywiście, skrywałam swoją miłość i nie walczyłam nigdy o to, aby Rafał zwrócił na mnie uwagę. Renatę przecież znałam jeszcze z czasów dzieciństwa i była dla mnie jak siostra. Do głowy by mi nie przyszło zrobić jej takie świństwo, jak poderwanie ukochanego faceta i byłam pierwsza w kolejce, aby cieszyć się jej szczęściem. A była wyraźnie szczęśliwa. I Rafał zresztą też.
Ich ślub był dla mnie ciężkim przeżyciem, to szczerze przyznaję. Dniem pełnym rozmaitych wzruszeń. Kiedy jako druhna szłam za nimi do ołtarza, patrzyłam z ukrywaną czułością na przycięte krótko włosy na karku Rafała, wiedząc, że już za kilka dni zaczną się znowu niesfornie kręcić. Ale przecież nie będzie mi nigdy dane zanurzyć w nich dłoni... Zastanawiałam się więc, czy uda mi się pokochać kogoś innego tak szczerze, jak męża przyjaciółki. I przejść z nim w białej sukni po ślubnym kobiercu.
– Życzę ci, abyś znalazła tak samo fajnego faceta, jak mój Rafał – powiedziała mi w kilka dni po swoim ślubie Renata.
Miałam pewne podejrzenia, że od dawna wie o mojej słabości do swojego męża, znała mnie przecież jak siebie samą i potrafiła wyczytać wszystko w moich oczach. Ale nigdy nie poruszyła tego tematu, a i ja także milczałam. Bo co tu było do gadania? Kiedy klamka zapadła i na ręku Rafała zabłysła ślubna obrączka, nie umartwiałam się, myśląc, że już zawsze będę sama, tylko szukałam nowej miłości. Co i rusz starałam się w kimś zakochać, czasami wręcz desperacko, ale nigdy do końca nie byłam przekonana, że właśnie znalazłam tego jedynego.
Czasem to moi mężczyźni ode mnie odchodzili, czasami to ja z nimi zrywałam. I tak mijały kolejne miesiące i lata. Tymczasem moja przyjaciółka w dwa lata po ślubie urodziła córeczkę, Martynkę, która z miejsca stała mi się bardzo bliska. Byłam zachwycona tym dzieckiem i łapałam każdą okazję, aby się nim zajmować. Stałam się taką modelową ciocią i nianią na zawołanie. Zresztą Martynka była naprawdę kochaną dziewczynką. Spokojna i wesoła, z każdym dniem coraz bardziej przypominała Renatę.
– To twoja wierna kopia – mówiłam przyjaciółce. – Będzie kiedyś śliczna jak mama.
Kiedy mała skończyła trzy latka, zaczęła się dopominać o rodzeństwo.
– Chcę braciszka! – powtarzała, aż w końcu Renata zdradziła mi, że starają się o drugie dziecko.
Przyznaję, że przez chwilę poczułam wtedy ukłucie zazdrości. Pomyślałam sobie, w czym jestem gorsza od Renaty, że ona ma wspaniałego faceta i rodzinę, a ja nadal jestem sama? Naprawdę nie życzyłam źle swojej przyjaciółce, lecz zwyczajnie miałam nadzieję, że w końcu mnie również się poszczęści. Tylko że w swoich wizjach szczęśliwego życia widziałam najczęściej siebie u boku... Rafała. A nawet Martynkę, która to do mnie mówi „mamo”. Po prostu z obrazka sielskiej rodziny znikała gdzieś Renata, a ja zajmowałam jej miejsce. Teraz dałabym wiele, aby te wizje nigdy się nie spełniły...
Tamtego wieczoru opiekowałam się Martynką, bo Renata z mężem poszli na służbowy raut do firmy Rafała.
– Jeśli będziemy mieli wrócić później niż o dwunastej, to zadzwonimy – powiedziała mi moja przyjaciółka. Zresztą zawsze tak robili. Poczytałam małej bajki na dobranoc i położyłam ją spać. Następnie jak zwykle poszłam do sypialni moich przyjaciół i swoim wstydliwym zwyczajem wtuliłam na moment twarz w koszule i marynarki Rafała wiszące w szafie. To była jedyna chwila słabości, na którą sobie pozwalałam w ich domu. Potem brałam się w garść.
Przez cały wieczór oglądałam w telewizji jakiś nudnawy film i kiedy ostatni raz spojrzałam na zegarek, było już po jedenastej. Pamiętam, że wtedy pomyślałam, iż niedługo powinni przyjść, a potem... zasnęłam.
Kiedy się obudziłam, leżałam w niezbyt wygodnej pozycji na kanapie. Spróbowałam się pozbierać, żeby mnie nie zastali takiej rozmemłanej i spojrzałam na zegarek. Była druga w nocy, co odkryłam z zaskoczeniem. „Boże, Renata pewnie dzwoniła, a ja jej nie słyszałam!” – przestraszyłam się i złapałam za komórkę, ale na ekranie nie wyświetliło mi się ani jedno nieodebrane połączenie lub SMS, którego nie przeczytałam. Zaniepokoiło mnie to bardzo, bo to była przecież rzecz kompletnie niepodobna do Renaty, która potrafiła zadzwonić w środku przyjęcia, aby tylko się dowiedzieć, co się dzieje z małą.
Zerwałam się, przemyłam oczy zimną wodą i spróbowałam zadzwonić do mojej przyjaciółki. Nie odebrała, Rafał także. W obu komórkach po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa. Zrobiłam więc sobie kawę i czekałam...
Aż do rana. Kiedy koło siódmej zadzwonił mój telefon, podskoczyłam jak oparzona. Jego dźwięk przeszył ciszę jak brzytwa. To był Rafał, ale mówił takim głosem, że go prawie nie poznałam. Bełkotał, jakby był pijany i w pierwszym momencie za takiego go wzięłam. Ale z tego, co mówił, powoli wyłaniała się straszna prawda. Kiedy przed dwunastą wracali z imprezy z żoną do domu, mieli pod miastem wypadek. Prowadziła Renata, bo ona jak zwykle nie piła ani kropelki. Nie wiadomo więc, dlaczego w pewnym momencie straciła panowanie nad kierownicą i wpadła na drzewo.
Odniosła w tym wypadku poważne obrażenia. Leżała w śpiączce na oddziale intensywnej terapii, a jej stan określono jako bardzo ciężki. Rafał był lżej ranny, ale także musiał zostać w szpitalu i pytał, czy mogłabym jeszcze przez jeden dzień zająć się Martynką, dopóki nie przyjedzie jego mama. Zgodziłam się i był to najgorszy dzień w moim życiu. Wszystko we mnie wyło i chciałam natychmiast pojechać zobaczyć moją przyjaciółkę. Potrzymać ją za rękę, szeptać jej słowa otuchy. Ale musiałam zachować zimną krew i ukryć przed trzylatką swoje emocje.
Mała pytała o rodziców, ale w sumie niewiele. Była do mnie przecież przyzwyczajona. Grzecznie zjadła śniadanie, a potem zabrałam ją do zoo, sądząc, że tam, kiedy zajmiemy się oglądaniem zwierzątek, zdołam jakoś przetrwać ten dzień. Ale na miejscu okazało się, że nie było to łatwe... Małej buzia się nie zamykała, kiedy wspominała, że już tu była kiedyś z mamusią. Pokazywała mi różne zwierzątka i opowiadała mi o nich zabawnym tonem dorosłego człowieka, a ja słyszałam w jej słowach styl opowieści Renaty i zastanawiałam się, czy za kilka lat będzie jeszcze pamiętała, co zwiedzała z mamą. I czy ma z tej wyprawy zdjęcia, bo być może to będą ich ostatnie fotografie razem...
Nie wiem, dlaczego cały czas przytłaczało mnie przekonanie, że Renata nie przeżyje... I faktycznie, po południu dostałam telefon od jej mamy, że są u niej w szpitalu i że zdążyli w ostatniej chwili. A ja nawet nie miałam szansy pożegnać się ze swoją przyjaciółką...
Pogrzeb Renaty był dla mnie traumatycznym przeżyciem. Tym bardziej że miałam wrażenie, jakby ziszczał się mój sen. Byłam tam, stałam przy Rafale, trzymałam za rękę Martynkę, a Renaty z nami nie było. Ona spoczywała w trumnie i za chwilę miała stać się dla nas tylko wspomnieniem... Nie byłam w stanie spojrzeć w oczy ani temu dziecku, które jeszcze niewiele rozumiało z tego wszystkiego, co się działo wokół niego, ani rodzicom mojej przyjaciółki. Miałam wrażenie, że wszyscy za moment zrozumieją, jaką odegrałam rolę w tej całej historii i oskarżą mnie o to, że swoimi fantazjami sprowadziłam na Renatę nieszczęście.
Po pogrzebie dziadkowie postanowili wziąć Martynkę na jakiś czas do siebie. Tata Renaty był już bowiem na emeryturze, a mama wzięła zaległy urlop, aby zaopiekować się wnusią i pomóc jej przejść przez pierwsze chwile bez mamy. Rafał został sam ze swoim bólem i wszyscy doradzali mu, aby także gdzieś wyjechał, wypoczął. Tak zrobił i nie wiem, gdzie był. Po prostu zniknął na cały miesiąc.
Zastanawiałam się w tym czasie wielokrotnie, czy powinnam do niego zadzwonić i naprawdę mnie kusiło, aby to zrobić, ale... hamowały mnie moje intencje. Dobrze wiedziałam, że teraz, kiedy Renata nie żyje, nic mnie już nie powstrzyma przed tym, aby spróbować zagarnąć Rafała dla siebie. No i jak by to wyglądało? Jak mogłabym później spojrzeć w oczy dziecku mojej przyjaciółki i jej rodzinie? Przecież nie wolno korzystać na czyimś nieszczęściu. Nadszedł jednak czas, gdy zmieniłam zdanie...
Pewnego dnia, zaledwie kilka miesięcy po śmierci Renaty, piłam kawę z jej mamą. Rozmawiałyśmy trochę o życiu, trochę milczałyśmy i w pewnym momencie pani Jola sama z siebie zasugerowała, że może powinnam związać się z Rafałem.
– Ja? To nie wchodzi w grę – mimo zaskoczenia natychmiast odrzuciłam jej sugestię, czując jakieś niebezpieczeństwo.
Miałam wrażenie, że ona mi coś zarzuca. Nieuczciwość w stosunku do jej córki? Przestraszyłam się, że musiała zauważyć, jak patrzę na jej zięcia i teraz mi wypominała nielojalność wobec Renaty. Ale zaraz potem zorientowałam się, że pani Jola wcale nie ma do mnie o nic pretensji. Ona mnie tylko... prosi, żebym zaopiekowała się jej zięciem i wnuczką.
– Tak sobie pomyślałam, że jesteś sama... Może byś więc zechciała, sama nie wiem, jak to określić, poświęcić się? Rafał cię przecież lubi, a Martynka wprost kocha! I on to naprawdę docenia, kim jesteś dla jego córeczki. Może udałoby się wam zostać parą? Tak bardzo się bowiem boję, że Rafał ożeni się z kimś nieodpowiednim, kto zrobi krzywdę Martynce. Sama wiesz, jakie potrafią być macochy...
Słuchałam tego wywodu pani Joli, wstrzymując oddech. „Oto znalazłam niespodziewaną sojuszniczkę, która pomoże otworzyć mi bramę do raju!” – pomyślałam sobie zaskoczona takim obrotem sprawy. I mając błogosławieństwo matki mojej zmarłej przyjaciółki, już bez wyrzutów sumienia zatroszczyłam się o Rafała. Przyznam, że nie był zaskoczony moją aktywnością. Myślę, że zawsze wiedział, iż mam do niego słabość. Z ogromną ulgą przyjął moją pomoc w zmaganiach z codziennymi sprawami, którymi do tej pory zajmowała się Renata. A że dodatkowo połączył nas także seks...
Pierwszej nocy, którą spędziłam z Rafałem, czułam się, jakbym zdradzała moją przyjaciółkę. Było to uczucie dominujące, które przytłoczyło mnie tak, że omal nie zrezygnowałam z tego związku. Potem jednak postanowiłam wziąć się w garść, tłumacząc sobie, że moja ofiara nie zwróci jej przecież życia. No i chodziło także o przyszłość Martynki... Tłumacząc się dobrem dziecka, powoli zajęłam miejsce Renaty. I stało się to zaskakująco szybko. Czasami nawet byłam tym przerażona, że tak łatwo jest wymienić jednego człowieka na drugiego. Uświadomiłam sobie także, że od dawna podświadomie żyłam sprawami swojej przyjaciółki i dlatego tak miękko weszłam w jej rolę... Może dlatego nigdy nie stworzyłam poważnego związku z innym mężczyzną, bo oszukiwałam samą siebie, iż tego chcę, podczas gdy myślałam tylko o Rafale?
Teraz gdy miałam go dla siebie, powinnam być szczęśliwa. I chyba byłam, przynajmniej przez pierwsze dwa lata. W tym czasie nasi przyjaciele przyzwyczaili się do tej nieoczekiwanej zmiany miejsc i przestali komentować to, co zrobiłam. Wydawało się więc, że już nic nie zagraża mojemu związkowi, tym bardziej że udało mi się namówić Rafała na ślub. Taki prawdziwy, przed ołtarzem.
Kiedy teraz patrzę na film, który wtedy został nakręcony, zastanawiam się, jak mogłam nie zauważyć, że to wszystko było tylko jakąś farsą. Ja w białej sukni, Rafał we fraku i Martynka sypiąca nam kwiaty. Ona jedna wydawała się być naprawdę ucieszona z tej uroczystości. Po ślubie zapytała mnie nawet nieśmiało, czy skoro jestem żoną jej taty, to może do mnie mówić „mamo” zamiast „ciociu”. Marzyłam o takiej chwili i powinnam być uradowana tą propozycją, ale... wtedy po raz pierwszy coś we mnie pękło. Poczułam, że chyba posunęłam się za daleko.
– Kochanie, jeśli tylko chcesz, możesz do mnie tak mówić, ale pamiętaj, że jestem tylko przyjaciółką twojej mamy. Kocham cię bardzo, ale cię nie urodziłam – powiedziałam.
– Wiem, i też cię kocham – przytuliła się do mnie Martynka.
Myślę, że to wyznanie dużo dla nas znaczyło. Od tamtej pory córka Renaty zaczęła nazywać mnie „swoją drugą mamą”. I to nam obu odpowiadało. Cieszyłam się, że udało mi się nawiązać z Martyną więź, która pozwala uszanować także pamięć Renaty, ale to jednak nie uratowało mojego związku z Rafałem. Myślę, że po prostu długo chciałam wierzyć w to, że on mnie kocha tak samo, jak kiedyś kochał moją przyjaciółkę. Dlatego przymykałam oko na jego zdrady.
Nigdy nie był ze mną szczery, nigdy też nie znaczyłam dla niego tyle, ile jego pierwsza żona. Po prostu byłam wygodnym rozwiązaniem w trudnym momencie jego życia. Sama mu się podłożyłam, sama o niego zabiegałam, usuwając mu spod nóg wszelkie kłody. Poddał się więc moim działaniom niczym terapii, a kiedy po kilku latach okrzepł i przestał mnie potrzebować... poprosił mnie o rozwód.
Mimo wszystko nie spodziewałam się takiego rozwoju sytuacji. Sądziłam, że Rafał będzie ze mną na zawsze, bo jest mu tak wygodnie. A tymczasem on zakochał się w innej kobiecie i postanowił rozpocząć z nią nowe życie. Wiadomość, że jego ukochana spodziewa się ich wspólnego dziecka, była dla mnie ciosem w samo serce. Także dlatego, iż zdałam sobie sprawę, że mnie nigdy nie poprosił o to, abym urodziła mu potomka. Musiała wystarczyć mi Martynka. No właśnie, Martynka...
– Dlaczego chcesz zmienić życie swojej córki w piekło? Dobrze wiesz, że straciła już jedną matkę, a teraz odbierasz jej mnie? – zaatakowałam Rafała wierząc, że przecież kocha swoją córkę i będzie chciał dla niej jak najlepiej. Miałam złudną nadzieję, że może jednak mnie nie porzuci?
Tymczasem on miał już na to gotową receptę...
– Masz rację i dlatego chciałbym cię poprosić, aby Martynka została z tobą – padła nagle z ust mojego męża propozycja. – Wiem, że ją kochasz, ona zresztą ciebie także i będzie jej z tobą dobrze. Znaczne lepiej niż ze mną.
I tak po moim rozwodzie z Rafałem córka mojej przyjaciółki została ze mną. Wychowuję Martynkę najlepiej, jak umiem, i mam nadzieję, że Renata byłaby z tego zadowolona. Nie wiem sama, jak mam traktować tę całą sytuację. Czy los mnie pokarał za moje grzeszne myśli i odebrał mi jednak Rafała, czy też nagrodził mnie za to, że miałam serce dla Renaty i jej rodziny, i dał mi w nagrodę Martynę? Wolę myśleć, że jednak to drugie…
Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”