„Okazałam serce sąsiadce i wyszło mi to bokiem. Najpierw zrobiła ze mnie służącą, a potem oskarżyła o kradzież i oszustwo”

kobieta, która pomaga sąsiadce fot. iStock by Getty Images, Ridofranz
„– Żeby mi to było ostatni raz! – pogroziła mi palcem. – Jakby nie zabrała mi pani pieniędzy, to nie musiałaby pani potem udawać, że sama je gdzieś zapodziałam. Ja może stara jestem i na nogi chora, ale ślepa i głucha bynajmniej. Oszukiwać się nie dam”.
/ 14.04.2023 07:15
kobieta, która pomaga sąsiadce fot. iStock by Getty Images, Ridofranz

Zawsze uczono mnie, że ludziom należy pomagać. Wszyscy w naszej rodzinie wielokrotnie robili coś dla innych zupełnie bezinteresownie. Nawet jeśli trzeba się było poświęcić. Ja też taka jestem. I wcale nie uważam się za wyjątkową. Czasem trzeba kogoś wesprzeć, i już. 

Kiedy więc ktoś tego wsparcia potrzebował, nie pytałam, co z tego będę miała, czy mnie to nie zmęczy albo nie skomplikuje mi życia, tylko spieszyłam z pomocą, zawsze znajdując na to czas i siły. Bo największą nagrodą była dla mnie świadomość, że jestem komuś potrzebna, zrobiłam dobry uczynek, nie pozostałam głucha na czyjeś potrzeby. Przynajmniej tak było dotychczas, bo wydarzenia ostatniego roku nauczyły mnie, że nawet poświęcenie dla drugich i niesienie pomocy powinny mieć swoje granice…

Teraz już wiem, że powinnam dwa razy się zastanowić, zanim zaoferuję komuś pomoc. Myślcie o mnie, co chcecie. Możecie mnie uznać za nieczułą egoistkę, wygodnicką, czy co tam jeszcze. Ale zanim wydacie osąd, przeczytajcie o moich doświadczeniach i sami oceńcie, czy naprawdę zasługuję na przyganę…

Mniej więcej półtora roku temu mieszkanie naprzeciw nas kupiła pewna rodzina. Zaczął się remont, który trwał dość długo. Jak się okazało, trzeba było przystosować lokal do potrzeb osoby niepełnosprawnej, dlatego nie sarkaliśmy i znosiliśmy cierpliwie te wszystkie stuki, wiercenia i zgrzyty. Wreszcie w sąsiedztwie zamieszkali nie właściciele, ale ich niepełnosprawna, blisko dziewięćdziesięcioletnia krewna. Kobieta miała wprawdzie mieszkanie w kamienicy, ale ostatnio podnieśli jej czynsz tak bardzo, że nie było jej stać, by dalej tam mieszkać.

Krewni pojawiali się u niej bardzo rzadko

Pani Danuta miała duże problemy z poruszaniem się. Mogła się przemieszczać tylko z balkonikiem, a i to z wielkim trudem. Na zewnątrz wychodziła rzadko, a właściwie była wożona na wózku. Poruszała się nim także po domu, kiedy miała gorszy dzień i dokuczały jej bóle. Dziwiliśmy się, że nie mieszka z rodziną i zastanawialiśmy się, czemu pozostawiono ją bez opieki. Kiedyś zapytałam nawet o to jej siostrę. Powiedziała mi wtedy, że staruszka nie chce być dla nikogo ciężarem i w miarę możliwości stara się radzić sobie sama.

Na początku, przyznaję, nie bardzo chciało mi się wierzyć w takie tłumaczenia. Byłam przekonana, że każdy niepełnosprawny, a zwłaszcza starszy człowiek chce mieć przy sobie kogoś bliskiego, żeby zawsze móc liczyć na wsparcie i pomoc. Podejrzewałam, że rodzinka po prostu nie kwapi się do opieki nad leciwą, kaleką krewną. Zresztą widywało się ich u niej rzadko. O wiele częściej przychodziła pani z opieki społecznej, wolontariuszki z Caritasu i znajomi kobiety.

To właśnie opiekunka społeczna powiedziała mi, że starsza sąsiadka istotnie woli mieszkać sama, ma bowiem wtedy satysfakcję, że nie jest z nią jeszcze tak źle, by nie mogła sobie dać rady z codziennymi czynnościami. Wkrótce, jak nakazuje zwyczaj, odwiedziłam nową sąsiadkę. Pani Danuta wydała mi się pogodną, pełną życia i całkiem zaradną osobą. Zaoferowałam jej sąsiedzką pomoc, na co odparła, że nie chce mnie wykorzystywać, ale miło jej będzie, jeśli czasem wpadnę porozmawiać i dotrzymać jej towarzystwa.

– Wie pani, moje przyjaciółki mieszkają daleko, siostra tak samo – powiedziała. – Ona niby jest młodsza aż o czternaście lat, ale rencistka, sporo choruje. Nie będzie biegać po mieście. A reszta rodziny zalatana jest, jak to młodzi…

Polubiłam panią Danutę, a i ona nabrała do mnie zaufania i sympatii do tego stopnia, że dostałam klucze do jej mieszkania. To po to, bym mogła swobodnie wejść, i aby ona sama nie musiała o balkoniku albo kulach kuśtykać do drzwi. Od tamtej pory niemal codziennie chociaż na chwilę wpadałam do sąsiadki. Mieszkamy z mężem sami, bo dzieci są już na swoim, nie narzekam więc na brak czasu. Mogłam bez przeszkód wstępować do pani Danki na pogawędkę. Ona sama twierdziła, że jest dla mnie prawdziwym darem losu, bo mam z kim porozmawiać i do kogo pójść…

Tak, dobrze przeczytaliście. Ona jest darem losu dla mnie. Nieważne, że wokół mnie zawsze kręciło się mnóstwo ludzi, często odwiedzali mnie znajomi i rodzina, więc to raczej ja wyświadczałam jej przysługę, a nie ona mnie. Starsza pani wiedziała swoje. Nie wyprowadzałam jej z błędu, uznając to przekonanie za nieszkodliwe dziwactwo chorej kobiety. Lubię pomagać i cieszyłam się, że jestem sąsiadce potrzebna.

Zaczęła mnie traktować jak swoją służącą

Wkrótce jednak moja chęć pomagania została wystawiona na próbę… Jak już wspomniałam, miałam klucze do mieszkania pani Danki. Przez to o różnych porach dnia musieliśmy wpuszczać do niej gości: rodzinę, lekarza, pielęgniarki, księdza… Wkrótce stało się to uciążliwe, bo gdy wychodziliśmy z domu, słyszeliśmy potem od pani Danki pretensje, że nikt do niej nie wpuścił odwiedzających. Jej zdaniem, skoro mieliśmy klucze do jej mieszkania, to zawsze musiał ktoś być u nas w domu, żeby otwierać tym, którzy do niej przychodzili.

Poprosiłam więc siostrę sąsiadki, żeby jej bliscy dorobili sobie klucze. Tak się stało i przez jakiś czas był spokój. W końcu wpuszczenie księdza czy lekarza to drobiazg. Pani Danuta trochę kręciła nosem, ale pogodziła się z tym. Za to zaczęła dzwonić do nas o różnych porach, nawet w nocy, żeby przyjść, bo jej się nudzi. Na nic zdały się tłumaczenia, że ja przecież jeszcze pracuję i mąż też, potrzebujemy więc snu. Pani Danuta oświadczyła wtedy:

– Przecież pani powiedziała, że mogę na panią liczyć! To jak się pani wywiązuje ze swojej obietnicy, co?! Ja jestem stara i chora, kaleka! Mnie trzeba pomagać!

Po kolejnym telefonie, który wyrwał mnie z łóżka około pierwszej w nocy, zaczęłam wieczorem odłączać aparat. Oczywiście spowodowało to wymówki sąsiadki:

– Chyba ze sto razy dzwoniłam w nocy, bo mnie głowa bolała i nie mogłam zasnąć! A nikt nie odbierał!

– Telefon jest w przedpokoju, więc pewnie nie słyszeliśmy dzwonka, bo spaliśmy – odpowiedziałam, nie zamierzając zdradzać jej, że go wyłączamy.

– Też pomysł! Telefon w przedpokoju! Dodzwonić się nie można! Niech sobie pani Agata bezprzewodowy sprawi albo komórkę i przy łóżku trzyma, żebym się mogła dodzwonić!

Zirytowały mnie słowa sąsiadki, która ostatnio zaczęła mnie traktować jak osobistą służącą. Zaczęłam rzadziej ją odwiedzać, co znów wywołało krytykę. Żal mi było starej, samotnej kobiety, którą coraz rzadziej, jak zauważyłam, odwiedzali krewni i znajomi, zapewne zrażeni jej roszczeniową postawą. 

Próbowałam spokojnie jej wytłumaczyć, że mam dzieci, wnuki, krewnych i znajomych, którym też muszę poświęcić trochę czasu. Poza tym pracuję, a i w domu trzeba coś zrobić, ugotować, posprzątać. Nie mogę więc przychodzić do niej kilka razy dziennie i przesiadywać godzinami. Pani Danuta oczywiście się obraziła i znów zaczęła mi robić wymówki:

– A to dzieci sobie same nie poradzą?! A wnuki, przecież pani Agata mówiła, że nie takie małe, to bez babci chwilę wytrzymają! Męża trzeba nauczyć gotować, sprzątać i już czas się znajdzie. A co to, tyle pani dla mnie zrobić nie może?!

Machnęłam ręką, bo nie miałam już siły tłumaczyć jej tak oczywistych rzeczy. Skoro ta kobieta uważa, że jest pępkiem świata i wszystko jej się należy, to i tak nie ma sensu otwierać buzi. Mimo to dalej ją odwiedzałam, choć czyniłam to już bardziej z obowiązku niż z sympatii, bo narzekania na moją niewdzięczność i brak serca wychodziły mi już bokiem. Pamiętałam jednak, że pani Danuta jest już starowinką, schorowaną i samotną w swoich czterech ścianach. „Ma prawo być rozgoryczona i przykra!” – tłumaczyłam ją sama przed sobą.

– Kto wie, jaka ja byłabym na jej miejscu, mając chore nogi, i mieszkając sama – mówiłam mężowi.

Dosyć tego dobrego! Oddałam jej klucze

Leszek nie potrafił w sobie znaleźć aż tyle wyrozumiałości, ale wcale mu się nie dziwiłam. Mogły go zmęczyć ciągłe wezwania do naprawiania różnych rzeczy.

Czasami ledwie przyszedł z pracy, a już pani Danuta wzywała go, żeby jej przykręcił jakąś śrubkę w balkoniku, która potem okazywała się być na swoim miejscu. Albo żeby sprawdził okna, bo się nie domykają (choć działały bez zarzutu), albo przestawił kwiatka z parapetu na szafę, co przecież mogłam zrobić i ja.

– Czy ta kobieta da mi choć raz spokojnie zjeść obiad?! – denerwował się, kiedy po raz kolejny błagała go przez telefon, żeby przyszedł, bo ma ogromny problem, po czym okazało się, że wypadł jej kluczyk z zamka od szafki i trzeba go było włożyć z powrotem.

Najwyraźniej pani Danuta uznała, że mamy obowiązek pojawiać się na każde jej zawołanie.

– Nie może męczyć swoich krewnych?! – złościł się Leszek.

– Pani Danka twierdzi, że mieszkają na drugim końcu miasta i pracują do późna, więc ona nie będzie zawracać im głowy! – mruknęłam z przekąsem. – Poza tym podobno nie ma do nich telefonu. Tak mi powiedziała, kiedy ją poprosiłam o numer do jej siostry.

– Akurat nie ma! – prychnął mąż.

Ale to wszystko był drobiazg w porównaniu z tym, o co któregoś dnia zapytała mnie pani Danuta. Mianowicie, co zrobiłam z jej emeryturą

Już jakiś czas wcześniej zauważyłam, że staruszka ma coraz większe problemy z pamięcią. Zapewne schowała więc gdzieś pieniądze i o tym zapomniała. Zirytowana spędziłam całe popołudnie i wieczór na przeszukiwaniu jej mieszkania. Znalazłam kopertę w kuchni w garnku! Kiedy podawałam jej znalezisko, pogroziła mi palcem:

Żeby mi to było ostatni raz! Jakby nie zabrała mi pani pieniędzy, to nie musiałaby pani potem udawać, że sama je gdzieś zapodziałam. Ja może stara jestem i na nogi chora, ale ślepa i głucha bynajmniej. Oszukiwać się nie dam.

Tego już było za wiele! Nerwy mi puściły. Wyjęłam z kieszeni klucze do jej mieszkania i ostentacyjnie położyłam je na stole.

– Skoro tak, to proszę dać je komuś, do kogo ma pani pełne zaufanie, bo ja ich już nie chcę! – oświadczyłam.

– No, pewnie! – żachnęła się staruszka. – Klucze pani Agata zostawi, a jak ja się sama zamknę w mieszkaniu?! Jeszcze kto przyjdzie i mnie, kalekę, napadnie!

– Ma pani zamek zatrzaskowy – odparłam. – Nikt z zewnątrz nie da rady otworzyć drzwi bez klucza.

– Jaka mądra! – sąsiadka nie dawała za wygraną. – To niech jeszcze odda te klucze, co sobie dorobiła. Myśli pewnie, że ja nic nie wiem.

Oniemiałam z oburzenia. Może i ta kobieta jest starą, chorą kaleką, ale złodziejki i oszustki nie będzie ze mnie robić! Odwróciłam się na pięcie i wyszłam, głośno zatrzaskując drzwi.

Ktoś rozpuścił po osiedlu plotkę…

W domu opowiedziałam o wszystkim Leszkowi.

Dobrze zrobiłaś – pochwalił mnie. – Tylko ja bym na twoim miejscu pogadał jeszcze z jej siostrą, żeby wiedziała, jak się sprawy mają. Lepiej dmuchać na zimne.

– Daj spokój! Myślisz, że siostra nie wie, jaka ona jest? – machnęłam ręką. – Ja mam już tego dość.

Nie powiedziałam więc o niczym siostrze sąsiadki, choć widziałam ją kilka razy po tym incydencie. Niedługo potem przekonałam się jednak, że to był duży błąd.

Najpierw sąsiedzi zaczęli mi się  dziwnie przyglądać, a siostra pani Danuty przestała odpowiadać na moje ukłony. Szybko dowiedziałam się, dlaczego tak się dzieje. Uświadomiła mi to pani Hania mieszkająca piętro wyżej. Słuchałam przerażona, a wróciwszy do domu, rozpłakałam się. Ktoś rozpuścił po osiedlu plotkę, że systematycznie okradałam staruszkę i specjalnie w tym celu miałam klucze do jej mieszkania. Wyniosłam ponoć wiele rodzinnych pamiątek, bardzo cennych przedmiotów, które z pewnością już dawno spieniężyłam.

Kiedy Leszek usłyszał te „rewelacje”, omal nie dostał zawału, tak się wkurzył. Chciał pozywać sąsiadkę do sądu, ale uprosiłam go, żeby odpuścił.

– To stara kobieta, kaleka! Szkoda nerwów, czasu, pieniędzy… A ludzie pogadają i przestaną.

A jednak sprawiedliwość istnieje. Kilka dni temu przyszła do nas siostra pani Danuty. Z przeprosinami. Okazało się, że rodzinne pamiątki się odnalazły. Staruszka pożyczyła je wnuczce kuzynki na jakąś wystawę do szkoły i o tym zapomniała. Sprawa się wyjaśniła, gdy dziewczyna odniosła pożyczone przedmioty. Cieszyłam się, że odzyskałam dobre imię, ale uraz pozostał i teraz dziesięć razy się zastanowię, zanim komukolwiek zaoferuję swoją pomoc. A zwłaszcza starszej osobie… Myślcie sobie, co chcecie, mnie jednak pomaganie wyszło bokiem.

Czytaj także:
„Chciałam okazać serce schorowanej ciotce, a tymczasem sama na siebie ukręciłam bat. Wredna baba ma mnie za niewolnika”
„Mój konflikt z sąsiadką zaczął się od głupoty. Czy dlatego, że jest samotna i stara, mamy jej na wszystko pozwalać?"
„Chciałam pomóc biednej starszej pani z mojego bloku. Okazało się, że kłamie, wykorzystuje mnie i okrada swoje dzieci”

Redakcja poleca

REKLAMA