„Ojciec zniknął, gdy byłem dzieckiem. Po 16 latach wrócił i pojawił się na moim ślubie. Wybaczyłem mu”

Mężczyzna, który przebaczył ojcu fot. Adobe Stock, fizkes
„Mój obraz ojca z dzieciństwa nie jest kolorowy. Zaglądał do kieliszka, był agresywny. Nie nauczył grać w piłkę, nie pokazał, jak wbija się gwoździe ani jak mam radzić sobie z zaczepkami kolegów na podwórku. Jego powrót wyzwolił wspomnienia”.
/ 14.10.2021 11:29
Mężczyzna, który przebaczył ojcu fot. Adobe Stock, fizkes

Miałem wtedy osiem lat i szedłem do komunii. Na imprezę zjechała się cała rodzina. Ciotki, babcie, wujkowie i kuzyni składali mi życzenia, a ja czułem się w białym, komunijnym ubranku jak najważniejszy człowiek na świecie. Prezenty, uściski, pochwały – pierwszoplanowa rola!

Jednak po dwóch godzinach imprezy kto inny skupił na sobie całą uwagę. Komuś innemu zaczęli przyglądać się wszyscy goście. Tym kimś był mój ojciec. Z każdą chwilą robił się coraz głośniejszy – walił ręką w stół, pokrzykiwał i rechotał z dowcipów. Po dwóch godzinach rozlewał już sok po stole i bełkotał niezrozumiale. W końcu wstał, zaczął zataczać się między stolikami i wywrócił jedno z krzeseł. Gdy mama podeszła, żeby go uspokoić, odepchnął ją z wściekłością.

– Nie będziesz mi mówiła, co mam robić na komunii mojego syna! – ryknął, a ja struchlałem.

Pierwszy raz zachował się aż tak agresywnie. Wcześniej też przychodził do domu pijany. Awanturował się, zasypiał na ławce przed blokiem, grał z moimi kolegami w piłkę, potykając się o własne nogi. Ale wtedy jeszcze – mimo niejasnego uczucia zażenowania – nie myślałem o nim źle. Inni ojcowie też popijali, więc założyłem, że tak już jest. Że właśnie w ten sposób bawią się mężczyźni. Tym razem było jednak inaczej. Ojciec odepchnął mamę, a wtedy doskoczył do niego wujek, jej brat.

Nim inni zdążyli go powstrzymać, uderzył mojego ojca w twarz, a ten padł jak długi na podłogę.
Siedziałem na swoim krześle przerażony. Tata poderwał się na nogi i ruszył na wujka. Rozdzielili ich dziadkowie, ale ojciec zaczął wykrzykiwać straszne rzeczy. Klął, pluł, szamotał się, aż w końcu wyszedł z restauracji, ubliżając wszystkim dookoła. Nie wrócił tego dnia do domu. Dopiero kolejnego przywiózł go do nas dziadek.

To był dopiero początek

Od tego czasu ojciec bardzo się zmienił. Jeszcze częściej niż do tej pory zaglądał do kieliszka. Zalatywało od niego alkoholem już na co dzień. Rano trzęsły mu się ręce i był agresywny. Coraz częściej też nie wracał do domu na noc. Zdarzało się, że nie widziałem go przez dwa dni, a gdy w końcu się zjawiał, był brudny i poobijany. Wreszcie wyleciał z pracy i całymi dniami kręcił się po osiedlu bez celu.

Ciągle się z mamą kłócili, choć ona coraz rzadziej zwracała mu uwagę. Chyba się bała. Tylko dziadek nie miał żadnych hamulców. Pamiętam, że któregoś razu przyjechał do nas tylko po to, żeby wyrzucić pijanego ojca za drzwi. Tata dał się wywalić z własnego domu bez jednego słowa. Chyba strach przed dziadkiem trzymał go jeszcze jako tako w ryzach, ale gdy ten zmarł, tata stoczył się na samo dno. A potem uciekł na długo.

Bardzo dobrze zapamiętałem te momenty, gdy znów pojawił się w naszym życiu. A zdarzyło mu się to trzy razy. Pierwszy raz przyjechał na moje dziesiąte urodziny. Mama wpuściła go do domu, bo akurat był trzeźwy. Spędził ze mną kilka godzin. Kolejny raz pojawił się trzy miesiące później i zabrał mnie do babci na tydzień wakacji. Spędziliśmy ze sobą jednak tylko pięć dni, bo ostatniego wieczora wyszedł z domu i nie wrócił na noc. Następnego ranka babcia spakowała mnie w pośpiechu i zawiozła do mamy.

Nie chciała, żebym zobaczył, jak ojciec leży w jednym z pokoi pijany. Za trzecim razem przyjechał do nas, gdy miałem już trzynaście lat. Był kompletnie pijany – walił i kopał w drzwi, krzyczał do mamy, żeby oddała mu syna. Uciszyli go dwaj sąsiedzi. Wyrzucili z bloku, a ja stałem w oknie i patrzyłem, jak niezdarnie podnosi się z ziemi. Jak zatacza się i wywraca śmietnik. Wtedy zniknął już na długo.

Mama się z nim rozwiodła, znalazła sobie innego męża, a ja dorastałem w spokojnym domu. Przez dziesięć lat obie z babcią ukrywały przede mną prawdę o ojcu. Nie serwowały mi zmyślonych historyjek, jak to się czasem zdarza, a po prostu odmawiały rozmowy na jego temat.

Miałem 23 lata, kiedy znów pojawił się w moim życiu

Ilekroć pytałem, odpowiadały, że nie mają zielonego pojęcia, gdzie ojciec jest, i w ogóle się tym nie interesują. Że zapomniały o nim dla dobra rodziny. Byłem jednak pewny, że przynajmniej babcia próbuje co jakiś czas dowiadywać się, gdzie jest i co robi mój tata.

Kolejny raz pojawił się całkiem niedawno, bo gdy miałem dwadzieścia trzy lata i szykowałem się do ślubu. Zadzwonił do mamy i przez nią poprosił o spotkanie ze mną. Zgodziłem się… A co poczułem, gdy powiedziała mi, że ojciec chce się ze mną zobaczyć? Takie dziwne napięcie – uczucie podobne do tego, gdy trzeba iść na rozmowę kwalifikacyjną do pracy. Przeczucie, że na spotkaniu będzie sztywno i nerwowo.

Miałem do ojca żal, ale nie pałałem nienawiścią. Nie miałem ochoty wykrzyczeć mu pretensji o nasze cierpienia, nie szukałem zemsty – nie było we mnie nawet potrzeby ukojenia. Po prostu ciekawość mieszała się z tremą. Zaprosiłem go do siebie, do mieszkania, które wynajmowaliśmy z narzeczoną. Otworzyłem mu drzwi, uśmiechnąłem się – miło i grzecznie, ale bez przesady – a potem wpuściłem go do środka. O razu zorientowałem się, że jest bardzo przejęty.

– Co tam u ciebie?

To było pierwsze pytanie ojca, gdy siedliśmy przy stole. Głos mu drżał, a ręce nerwowo błądziły po filiżance.

– Żenię się – uśmiechnąłem się.

– Wiem, wiem. Gratuluję! Właśnie dlatego przyszedłem…

– Będziesz na ślubie? – wypaliłem, a on popatrzył na mnie zaskoczony.

– A chciałbyś…?

– Jasne. Na wesele też przyjdź. Nie mam już co prawda zaproszeń, bo się nie spodziewałem… Ale miło by było, gdybyś się pojawił.

– Dziękuję…

– Będziesz sam czy z kimś?

– Sam. To naprawdę miło, synu… A jaki byś chciał prezent?

– A nie wiem. Tylko nie pościel, bo tej pewnie będziemy mieli na tony.

Uśmiechnął się, a potem zaczął pytać o mnie. Zagadywał o wszystko – o szkołę, studia, pracę, narzeczoną, znajomych, mieszkanie, w którym siedzieliśmy… Nie było więc nudno i jakoś nam ta godzina zleciała, ale kiedy zamknąłem za nim drzwi, odetchnąłem. Zeszło ze mnie napięcie, poczułem się swobodniej. Zdałem sobie też sprawę z tego, że tylko ojciec zadawał pytania, a ja nie zapytałem go o nic.

Chyba bałem się, że poruszę jakiś drażliwy temat, co spowoduje przypływ emocji i ojciec zechce się przede mną otworzyć. A ja nie byłem w nastroju. Kolejne tygodnie pokazały, że tata naprawdę wziął się za siebie, że postanowił wrócić do naszego życia. Raz w tygodniu telefonował z pytaniem, co słychać, czy wszystko u mnie w porządku. Odpowiadałem mu i próbowałem żartować, śmiać się, zachowywać swobodnie, ale muszę przyznać, że spinały mnie te telefony.

Błyskawicznie przypadli sobie do gustu z Monią

Podobnie było na ślubie. Wiedziałem, że ojciec gdzieś tam jest, od czasu do czasu nawet wypatrywałem go pośród gości, ale nie odczuwałem w związku z jego obecnością szczególnych emocji. Raczej zastanawiałem się, czy będzie pił na weselu, czy nie narobi mi wstydu i co myśli o jego powrocie rodzina. Ale nie pił i cały czas zachowywał się bardzo elegancko.

Był do tego stopnia grzeczny i uprzejmy, że zrobiło mi się głupio, gdy o pierwszej w nocy przyszedł do mnie, żeby się pożegnać. Przecież przez tę całą imprezę nie zamieniłem z nim nawet słowa.

– Idziesz już?! – zapytałem z rozczarowaniem podsycanym alkoholem.

– Tak, już pora…

– No szkoda, ale fajnie, że przyszedłeś. Masz jak dojechać do domu? A gdzie ty się w ogóle zatrzymałeś? – przypomniałem sobie, że przecież on nie mieszka teraz w naszym mieście; żeby do nas dotrzeć, musiał przejechać ponad dwieście kilometrów….

– U mamy, u babci twojej. Do zobaczenia! – wyciągnął do mnie rękę, a ja go przytuliłem i poklepałem po plecach.

Zesztywniał i szybko zdałem sobie wtedy sprawę, że gest, który dla mnie był raczej przejawem rozemocjonowania związanego ze ślubem, dla niego miał znacznie większe znaczenie. Speszył się, jeszcze raz pożegnał i poszedł.

Bawiłem się do rana, a o ojcu zapomniałem. Przypomniał mi się nazajutrz, kiedy otworzyliśmy prezent od niego. Uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem wiertarkę. Chyba nikt z gości nie pomyślałby o takim upominku, bo przecież każdy wiedział, że do majsterkowania mam dwie lewe ręce i nic w domu nie potrafię zrobić. Tylko on mógł wpaść na taki pomysł.

Zadzwoniłem i podziękowałem za prezent, udając, że bardzo mi się podoba, i zapewniając, że się przyda. Myślałem, że nigdy nie wyciągnę tej wiertary z pudełka, ale nadarzyła się okazja. Wkrótce po ślubie Monika zaszła w ciążę i trzeba było przyszykować pokój dla dziecka – wytapetować ściany, poskręcać nowe meble, ponawiercać dziury pod obrazki… I to była kolejna okazja, byśmy się z ojcem trochę do siebie zbliżyli.

W czasie jednej z rozmów telefonicznych przyznałem się, że ze mnie straszna lebiega i nic w domu nie potrafię zrobić. A on, ku mojemu zaskoczeniu, zaoferował pomoc.

– Naprawdę chciałoby ci się? – zapytałem, bo już nie było odwrotu.

– No jasne. Poza tym to moja wina, że nic nie umiesz… – zażartował.

Tak oto właśnie spędziłem z ojcem dwa dni na wspólnej pracy. Szykowaliśmy pokój dla małego, a Monika nadzorowała prace i donosiła jedzenie. Ojciec bardzo ją polubił i ciągle do niej zagajał – miło było patrzeć, jak się dogadują. Miło było poczuć się rodziną.

Wtedy chyba pierwszy raz przeszła mi ta myśl przez głowę. A wraz z nią pojawiła się i ta, że ojciec to dobra instytucja, i może fajnie byłoby go odzyskać tak na dobre. Wtedy też jednak po raz pierwszy poczułem żal, że tyle go z nami nie było. Szybko jednak pozbyłem się obu tych uczuć; nie ma sensu rozgrzebywać starych ran – tak postanowiłem.

Przygotowaliśmy piękny pokój i czekaliśmy na narodziny dziecka. Ojciec poczuł się jeszcze pewniej, bo częściej dzwonił i odważniej wypytywał o to, co u nas. Pozwalał sobie nawet na telefony do Moniki. Dowiadywał się o jej zdrowie i samopoczucie.

– Fajny ten twój tata – powiedziała mi kiedyś po odłożeniu telefonu.

– No fajny, fajny…

– Ale ty się w ogóle cieszysz, że on wrócił, Piotruś? Taki jesteś jakiś zawsze chłodny dla niego…

– Ja chłodny? Co ty mówisz, Monia? – zaśmiałem się.

– No jasne. Przecież cię znam. Musi cię gryźć to, że was zostawił…

– Ale ja w ogóle o tym już nie myślę. Ani trochę…. Stare dzieje. Teraz mam ciebie, dziecko w drodze. Gdzie mi w głowie jakieś wspomnienia!

– To dlaczego tak go traktujesz?

– Jak? – zaczynałem się denerwować, bo naprawdę nie wiedziałem, o co jej chodzi, po co te wszystkie pytania.

– Piotruś… No, przecież widzę. Wszyscy widzą. Z twoją mamą też rozmawiałam. Niby z nim gadasz, niby go tolerujesz, a za każdym razem, jak on próbuje być nieco milszy, to ty nic…Szybko schładzasz atmosferę. A przez telefon gadasz z nim tak, jakby to była największa udręka.

– Aj, wymyślasz, Monia – machnąłem ręką. – Daj mi spokój, dobrze? To są sprawy między mną a nim.

Dziadek jest najlepszym kumplem Frania

Odpowiedziałem jej wtedy stanowczo, ale dzięki tej rozmowie zacząłem się nad sobą zastanawiać. Czyżbym rzeczywiście tak głęboko chował urazę, że wyrażałem ją bez większej świadomości? Czy ja naprawdę traktowałem ojca tak, jak mówiła Monika?

Bardzo możliwe… Problem polegał jednak na tym, że nie chciało mi się tego zmieniać. Mimo jego starań, mimo dobrych chęci, nie nabrałem ochoty, by przekroczyć pewne granice intymności. I to nie była wcale żadna zemsta z mojej strony. Po prostu nie miałem potrzeby się z nim spoufalać, zbliżać do niego bardziej.

Przyszedł jednak moment, w którym nie było już wyjścia – w którym musiałem wyjść naprzeciw emocjom mojego ojca. A stało się to w szpitalu, gdy urodził się mój synek. Zapamiętam ten dzień bardzo dobrze, bo i we mnie coś wtedy pękło. Pewnie pod wpływem emocji związanych z tym, że sam zostałem ojcem. Pewnie dzięki ogromnemu wzruszeniu.

Kilka dni przed porodem Moniki, ojciec przyjechał do miasta. Stwierdził, że się denerwuje, więc chce być blisko. Zatrzymał się u babci, by tam czekać na informację, kiedy będzie po wszystkim. Gdy zadzwoniłem powiedzieć, że syn się już urodził, pogratulował mi bardzo wzruszonym głosem.
Monika namówiła mnie więc, żeby zaprosić go do szpitala, skoro tak się przejął i przyjechał specjalnie na narodziny. Ojciec zaproszenie przyjął z wielkim przejęciem, a na oddział przyszedł z bukietem kwiatów dla Moniki, czekoladą dla mnie i pluszakiem dla Frania. Wyglądał przekomicznie.

Szybko jednak przestało być śmiesznie, bo gdy tylko dostał małego na ręce, momentalnie się rozkleił. Najpierw zmarszczyło mu się czoło, potem usta wygięły w podkowę, a na końcu zaczęła się trząść broda. Monika patrzyła na mnie z uśmiechem wyrozumiałości na twarzy, a ja stałem naprzeciw ojca i nie wiedziałem, jak mam zareagować. Jeszcze trzymałem tę czekoladę w ręce, gdy on zaczął płakać. Popłynęły mu po policzkach łzy wielkie jak grochy. Leciały bruzdami i kapały na koszulę. Próbował je jakoś otrzeć łokciem, ale nie mógł, bo trzymał na rękach niemowlę.

– Tato… – powiedziałem, choć rzadko tak się do niego zwracałem. – Chcesz mi go oddać…? Daj, pewnie ci niewygodnie… – poprosiłem.

– Tak, tak, weź go, proszę – odpowiedział i podszedł, stąpając ostrożnie, żebym przejął śpiącego Frania.

Kiedy byliśmy najbliżej siebie, szepnął tylko, nie patrząc mi w oczy:

– Weź go i nigdy nie puszczaj, rozumiesz? Nigdy nie trać go z oczu, nigdy go nie zostawiaj. Nie popełniaj moich błędów. Zawsze bądź blisko swojego dziecka, zawsze bądź dla niego…

Oddał mi synka, a potem wyszedł

Dopiero Monika wstała z łóżka, przejęła ode mnie małego i kiwnęła głową, żebym poszedł za ojcem.
Tak też zrobiłem. Ruszyłem na zewnątrz gotów do pościgu korytarzem, ale nie było potrzeby. Ojciec siedział na krześle pod salą. Twarz miał ukrytą w dłoniach.

– Tato… – powiedziałem jeszcze raz, ale on się nie ruszał. – Hej, już w porządku? Uspokój się. Wstań, proszę…

Podniósł się ciężko z krzesła i otarł rękawami twarz. Myślał pewnie, że przywołuję go do porządku, nie spodziewał się chyba, że ja po prostu chcę go przytulić. I to nie tak jak na weselu, ale naprawdę, szczerze. Z prawdziwej potrzeby. Chwilę trwało, zanim zrozumiał, o co mi chodzi, i odwzajemnił uścisk.

– Przepraszam, przepraszam cię za wszystko, synu… – powtarzał, gdy tak staliśmy na środku oddziału.

On przepraszał, a ja dopiero teraz poczułem, że naprawdę go potrzebuję. Że Monika miała rację z tą cichą zemstą z mojej strony. Od tego czasu wiele się zmieniło. Minęły trzy lata. Ojciec przeprowadził się do nas, do miasta. Pracuje w firmie, która wykańcza wnętrza, i jest najlepszym dziadkiem pod słońcem. Zachowuje się tak, jakby chciał nadrobić wszystkie stracone lata, jakby postanowił w ten sposób zadośćuczynić całej rodzinie. Wychodzi z Franiem na spacery, bawi się z nim godzinami, pilnuje go jak oka w głowie. Gdy mój synek był malutki, chętnie zostawał z nim sam, przewijał go i karmił. A jak jest między nami?

Dobrze. Nie wpadamy sobie codziennie w ramiona, nie wyznajemy sobie miłości, ale wreszcie czujemy się przy sobie swobodnie. Zważywszy na nasze przejścia, to i tak bardzo dużo. Łączy nas Franio – mój synek, ukochany wnuczek taty. Dzięki niemu odzyskałem ojca, a on chyba syna…

Czytaj także:
„Mój facet okłamał mnie, że stracił pracę, żebym go utrzymywała. Zadłużałam się na jego zachcianki”
„Nie mogłam odważyć się na rozwód. Było piękne mieszkanie, dużo pieniędzy. Nie było kochanki. Ale był nałóg”
„Po trzech rozwodach miałem dość kobiet. Nie chciałem ani kolejnej żony, ani kochanki. Skupiłem się na miłości do córki”

Redakcja poleca

REKLAMA