„Nie mogłam odważyć się na rozwód. Było piękne mieszkanie, dużo pieniędzy. Nie było kochanki. Ale był nałóg”

fotografia małżonków, którzy są po rozwodzie fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Długo nie mogłam zrozumieć tego, że mój mąż to alkoholik. Oszukiwałam siebie, że nie mam przecież tak źle. Że mamy piękne mieszkanie, drogi samochód, ekskluzywne wakacje. Próbowałam przekupić samą siebie markowymi ciuchami”.
/ 12.10.2021 10:31
fotografia małżonków, którzy są po rozwodzie fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Zaczynam od nowa – pomyślałam ze smutkiem, kiedy kolega z pracy wtaszczył na moje piętro ostatni karton z moimi drobiazgami i pomachał mi na „do widzenia”. Zostałam sama w niewielkim mieszkaniu, które kupiłam kilka tygodni po rozwodzie z Grześkiem.

– No nic, byle do przodu – powiedziałam sobie. – Pracę i dach nad głową mam. Nie zginę.

Kupiona przeze mnie dziupla nie przypominała co prawda przestronnego apartamentu, w jakim żyłam z byłym mężem, ale przynajmniej nie będę musiała znosić ciągłych awantur. Grzesiek pił.

Dużo czasu zajęło mi zrozumienie tego, że mój mąż to alkoholik

Mówił, że pije tyle samo, co koledzy z jego banku, krzyczał na mnie, kiedy nieśmiało sugerowałam, że może mieć problem. A później, w środku tygodnia wracał nad ranem kompletnie pijany, w zmiętej marynarce i poplamionym krawacie, a ja płakałam zwinięta w kłębek po swojej stronie łóżka, mówiąc sobie, że i tak nie mam przecież źle. Było przecież piękne mieszkanie, był samochód i ekskluzywne, zagraniczne wczasy.

Była też wódka – ciągły gość w naszym domu, jednak Grzesiek nie widział problemu. Odeszłam, kiedy w pijackim szale pobił sąsiada – nie mogłam dłużej udawać, że wszystko jest dobrze.

„I oto jestem – otoczona swoim spakowanym w kartony, skromnym dobytkiem” – uśmiechnęłam się pod nosem. – Ale nie będę się nad sobą użalać – zdecydowałam. – Jest jak jest, zawsze mogło być gorzej”.

Zabrałam się za układanie książek na jednej z niedawno zamontowanych półek, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Pomyślałam, że to Andrzej – kolega, który pomagał mi w przeprowadzce, jednak w drzwiach stała korpulentna, farbowana na rudo kobieta koło siedemdziesiątki. Miała na sobie kwiecistą podomkę i śmieszne kapcie z uszami.

Na widok tych futrzanych pantofli zupełnie nie współgrających z podomką w łączkę, prawie parsknęłam śmiechem, tymczasem ona bez zaproszenia władowała się do mojego mieszkania i zajrzała do niewielkiej sypialni.

– Ależ tu jasno! Żebym ja miała okna z tej południowej strony – westchnęła.

Chwilę później wyciągnęła do mnie rękę i przedstawiła się.

– Józefa Nowicka, mieszkam piętro wyżej – powiedziała.
– Anna Stępień, właśnie się wprowadziłam.
– Zawsze miło widzieć młode osoby. W naszej klatce sami starsi ludzie mieszkają. Ci z góry i ci z parteru, no i Adamczykowa spod siedemnastki – wymieniła tymczasem nowoprzybyła i bez zaproszenia władowała się na balkon. – I widok ma pani stąd ładniejszy niż ode mnie – dodała.

Stałam w balkonowych drzwiach, nie bardzo wiedząc, jak się zachować – nie przepadałam za wścibskimi ludźmi, podobnie jak za niezapowiedzianymi gośćmi, jednak w tej sytuacji nie mogłam przecież być niegrzeczna dla starszej osoby. „Rozejrzy się i pójdzie” – pocieszyłam się w duchu.

Niestety… Po wizytacji balkonu Nowicka zaczęła się kręcić po pokoju – najpierw skomentowała wiszące na ścianach obrazki po poprzednim właścicielu, a później zebrało jej się na wspominki.

– Ten, co tu mieszkał przed panią, ten fizyk przed czterdziestką, to miał takiego głośnego psa, że żyć się nie dało. Przeklęty jamnik szczekał całymi dniami! Bogu na kolanach dziękuję, że się ten człowiek stąd wyprowadził, bo wszyscy mieliśmy go już serdecznie dość. A jaki zarozumialec! Nieraz nawet „dzień dobry” człowiekowi na klatce nie powiedział, udawał, że gada przez telefon – wyżaliła się.
– To przykre – odpowiedziałam.

Ja akurat miałam o sprzedającym mi mieszkanie fizyku całkiem dobre zdanie, ale nie zamierzałam wdawać się w jakieś jałowe dyskusje o facecie, którego znałam przelotnie. Tymczasem sąsiadka zasiadła na jednym z wolnych krzeseł i dla odmiany zaczęła psioczyć na pogodę.

– Leje i leje! Do tego ta zimnica! Niby dopiero wrzesień, a już człowieka w kościach łupie – narzekała.

Rzuciłam kilka uwag o mojej cierpiącej na reumatyzm chrzestnej matce i coraz bardziej gorączkowo zaczęłam się zastanawiać, jak delikatnie pozbyć się rozgadanej sąsiadki. Chciałam jeszcze tego popołudnia rozpakować przynajmniej połowę kartonów z ubraniami i dokończyć pracę nad fotografiami ślubnymi, które zamówiła u mnie para znajomych. Niestety – wyglądało na to, że Nowicka dopiero się rozkręca. Od problemów z sąsiadami, pogodą i rządem przeszła do lamentów pod adresem administracji, wiecznie rozbitych żarówek w piwnicy i osiedlowych chuliganów, którzy terroryzują spacerowiczów w pobliskim parku.

– Tylko by piwo chlali, mówię pani! Co za młodzież teraz? Za moich czasów… – sąsiadka urwała w pół zdania, bo w mojej torebce rozdzwoniła się komórka.

„Uratowana przez telefon” – pomyślałam z ulgą. Odebrałam. Starsza pani nie uznała za stosowne, żeby wyjść – przysłuchiwała się za to uważnie mojej rozmowie. W końcu nie wytrzymałam.

– Przepraszam najmocniej, pani Józefo, ale muszę w spokoju dokończyć tę rozmowę – rzuciłam szeptem.

W końcu zrozumiała. Wstała i mruknęła, że trafi do wyjścia

Przez chwilę szurała jeszcze futrzanymi kapciami po przedpokoju, w końcu zamknęła za sobą frontowe drzwi, a ja miałam ochotę podskoczyć z radości. „Co za kobieta! Zero taktu! Władowała się do mnie nieproszona i przez czterdzieści minut zalewała mnie plotkami. Koszmar!”– aż się wzdrygnęłam.

Przez dłuższą chwilę rozmawiałam z siostrą, która wciąż była przy telefonie. Potem zabrałam się za sprzątanie kuchni. I właśnie kiedy myłam lodówkę, ponownie ktoś zadzwonił. Przy drzwiach przeżyłam prawdziwy szok – na progu stała sąsiadka. Ta sama, która wyszła ode mnie niecały kwadrans wcześniej! Tym razem jednak nie zamierzałam jej wpuszczać do środka. „Tego błędu szybko nie popełnię!” – obiecałam sobie i ledwo uchyliłam drzwi.

– Pani Józefo, przepraszam najmocniej, ale zaraz wchodzę do kąpieli. Jeśli to nic pilnego…
– A gdzie tam, pilne – machnęła ręką sąsiadka. – W moim wieku to już nic pilnego człowiek nie potrzebuje. No chyba, że paru pigułek – roześmiała się.
– To w takim razie bardzo panią przepraszam, ale…
– Jasne, jasne. Jutro wpadnę, pogadamy sobie jeszcze – zapowiedziała Nowicka, zanim udało mi się zamknąć drzwi.
– Chryste! – szepnęłam. – Pięknie się to wszystko zapowiada!

Fizyk, który sprzedał mi mieszkanie, słowem nie wspomniał o nachalnej sąsiadce. Może właśnie dlatego ledwo jej się kłaniał? Baba wracała niczym bumerang… W sumie trochę było mi jej żal – ewidentnie kobieta była samotna, nie miała z kim porozmawiać. „Ale w wieku dwudziestu dziewięciu lat nie jestem chyba odpowiednią kandydatką na jej przyjaciółkę?” – uśmiechnęłam się pod nosem.

Dzień później nie otworzyłam jej drzwi – dobijała się do mnie już od ósmej rano, co mocno podniosło mi ciśnienie. A gdybym jeszcze spała? W końcu, jako fotograf, mam wolny zawód. Drugie podejście zaliczyła o dziewiątej trzydzieści, kolejne koło południa. W końcu dała sobie spokój, ale nie na długo – przed szesnastą znowu wcisnęła dzwonek, a dzwoniła, jakby się paliło. Byłam akurat pod prysznicem i zastanawiałam się, czy otworzyć. Czekałam jednak na kuriera i zdecydowałam, że lepiej zobaczyć, kto stoi przed drzwiami.

Owinęłam się więc ręcznikiem i boso, rozchlapując po parkiecie wodę z mokrych włosów pobiegłam do przedpokoju.

– Dzwonię i dzwonię! Wy młodzi przez tę głośną muzykę to wszyscy chyba słuch potraciliście! – powitała mnie sąsiadka. Zapytałam, o co chodzi. – A tak wpadłam, na kawę. Miło sobie tak po sąsiedzku poplotkować – zaczęła.
– Przepraszam, ale zaraz wychodzę – skłamałam.
– Oj, to szkoda. Bo myślałam, że porozmawiamy o tym typie z sąsiedniej klatki, co to wiecznie jego pies bobki na trawniku zostawia. Ja mu już kilka razy zwracałam uwagę, ale ledwo na mnie spojrzał. I tak sobie pomyślałam, może gdyby pani z nim porozmawiała…
– Pani Józefo, naprawdę panią przepraszam, ale muszę się ubierać. Jeśli ucieknie mi autobus, będzie źle.
– To pani auta nie ma? Przecież widziałam, jak pani wysiada z takiego czerwonego, małego samochodziku. Kiedy to było. Wczoraj? W każdym razie…
– Przepraszam, muszę lecieć – niemal zamknęłam jej drzwi przed nosem.

„Rany boskie, co to za baba! Jeśli tak mają wyglądać moje sąsiedzkie relacje, czarno to widzę” – przestraszyłam się nie na żarty.

Dzień później sąsiadka dobijała się do mnie 4 razy

Przez cały ranek ignorowałam dzwonek, w końcu, przed piętnastą otworzyłam drzwi, obiecując sobie w duchu, że zaraz się z natrętną kobietą rozmówię. Niestety, nie dała mi nawet dojść do słowa – posapując, wtarabaniła się do mojego mieszkania i zasiadła przy kuchennym stole.

– Tak sobie pomyślałam, że może kupiłaby mi pani parę rzeczy z warzywnego? Nogi mi coś dziś spuchły, na spacery nie mam ochoty. No i ta mżawka. A pani młoda, skoczy raz dwa – powiedziała.

Obiecałam, że przyniosę jej wszystko, o co prosiła, i dodałam, że mam dużo pracy.

– To pani tak w domu pracuje? Kto to widział takie cuda? Za moich czasów przed siódmą rano się wychodziło, a potem przez całe miasto człowiek zatłoczonym tramwajem jechał, żeby…

Przestałam słuchać, zwyczajnie się wyłączyłam. Nowicka paplała jeszcze chyba z kwadrans, przez cały ten czas zalewając mnie swoim pełnym pretensji do świata i ludzi słowotokiem, w końcu niechętnie się podniosła i zostawiła mi na stole listę sprawunków. Poszłam do tego sklepu, w sumie tyle mogłam dla niej zrobić – niestety, kiedy pojawiłam się w jej progu z zakupami, nalegała, żebym weszła do środka i straciłam kolejne czterdzieści minut.

Kiedy w końcu uwolniłam się od jej towarzystwa i dotarłam do siebie, gdzie praktycznie się zabarykadowałam, przypomniała mi się komedia „Starsza pani musi zniknąć”. Wyglądało na to, że władowałam się w bardzo podobny układ…

Kilka tygodni później poznałam Przemka – młodego, sympatycznego rozwodnika. Wpadliśmy na siebie w spożywczym, niedaleko mojego bloku i coś między nami zaiskrzyło. Zaczęliśmy się spotykać, co oczywiście od razu zostało zauważone – wyglądało na to, że Józefa Nowicka większość dnia spędza na swoim balkonie, skąd śledzi losy większości sąsiadów.

– To pani się z tym brunetem zaczęła spotykać? – zapytała sąsiadka, kiedy wpadłyśmy na siebie przy windzie.

Westchnęłam. Znowu ona! Czasem miałam takie wrażenie, że ona przez pół dnia się po klatce kręci, żeby każdego zagadać, każdego o wszystko wypytać…

– To nie jest dobry chłopak, pani Aniu – kontynuowała tymczasem sąsiadka. – On się rozwiódł już jakieś dwa lata po ślubie, wyobraża pani sobie?

„Ja się rozwiodłam niecałe półtora roku od dnia wesela z Grześkiem” – miałam na końcu języka, ale w ostatnim momencie powstrzymałam się. Po co dostarczać tej kobiecie materiału do plotek?

– W dodatku ta jego była żona, to się teraz z jakimś szemranym typem zadaje. Widziałam go kiedyś, mówię pani – patologia! W dresie takim chodzi, z psem na smyczy, a ten pies agresywny jakiś, piana mu z pyska aż leci. W każdym razie…
– Przepraszam, zapomniałam czegoś ze sklepu – weszłam w słowo Nowickiej i ruszyłam w stronę oszklonych drzwi do klatki.

Nowicka coś jeszcze za mną rzuciła, ale byłam już na zewnątrz. „Tylko jak teraz wrócę, skoro ta upiorna baba, niczym jakiś Cerber, stale kręci się przed wejściem?” – głowiłam się. W końcu zafundowałam sobie półgodzinny spacer wokół pobliskiego jeziorka, a kiedy wróciłam do klatki, Nowickiej już przy wejściu nie było. „Dzięki ci, Boże” – zmówiłam w duchu bezgłośną modlitwę i pospiesznie wsiadłam do windy. Niestety – tutaj mój fart się skończył – otwierałam drzwi od mieszkania, kiedy z półpiętra zawołała mnie sąsiadka.

– Pani Aniu, można panią na momencik prosić? – usłyszałam. – Bo ja miałabym taką sprawę i…
– Nie teraz, pani Józefo. Mam terminy, muszę trochę popracować! – weszłam jej w słowo i pospiesznie zabarykadowałam się u siebie.

Tego dnia przyszedł do mnie na kolację Przemek – nie dotarliśmy nawet do deseru, kiedy zaczęliśmy się całować. Niestety, nasz pocałunek przerwał dźwięk dzwonka, a ja szłam o zakład, że wścibska sąsiadka dobijała się do mnie, bo zauważyła wchodzącego do klatki Przemka.

– Zwariuję z tą babą – syknęłam.
– Ignoruj ją, w końcu się odczepi. Po co w ogóle jej otwierasz? Masz przecież wizjer…
– To co? Mam na palcach skradać się do drzwi i sprawdzać, kto dzwoni? Przecież to jakiś obłęd! – szepnęłam.

Tymczasem ciszę ponownie zakłócił natarczywy dźwięk dzwonka. Przez jakieś pięć minut siedzieliśmy w milczeniu, w końcu Przemek wstał i poszedł do przedpokoju.

– Słuchaj, nie uwierzysz. Ona siedzi na schodach! – szepnął, kiedy wrócił do salonu.
– Co? – roześmiałam się.
– No mówię ci. Pewnie szykuje się do kolejnego natarcia. Włączę muzykę – powiedział mój facet.
– Nie, no coś ty! Wtedy się domyśli, że jesteśmy w środku.
– Przecież i tak wie. Jestem pewny, że wie – wzruszył ramionami Przemek.
– To jest jakiś cyrk na kółkach. Ta baba od tygodni mnie nęka! Myślisz, że to już zakrawa na nękanie? – powiedziałam rozbawionym tonem.
– Myślę, że powinnaś bardziej stanowczo dać jej do zrozumienia, że nie życzysz sobie jej ciągłych wizyt.
– Nie potrafię, Przemek. To starsza kobieta, w dodatku samotna. I tak już byłam dla niej niezbyt miła.
– Widać niewystarczająco – wzruszył ramionami Przemek.

W tym samym momencie natarczywy dzwonek do drzwi odezwał się ponownie, a mną aż zatrzęsło.

– Jak długo jeszcze ona będzie się do mnie dobijać?! – rzuciłam.

I już prawie się poddałam – właśnie miałam iść do przedpokoju i otworzyć drzwi, jednak coś mnie powstrzymało. „Nie pozwolę tej plotkarze popsuć naszej pierwszej ważnej randki!” – zdecydowałam.

– Chodź tu, moja piękna – Przemek pociągnął mnie za rękę do sypialni i włączył muzykę.

Po chwili zajęliśmy się sobą, zapominając o całym świecie

Dopiero rano, od przypadkiem spotkanej w sklepie sąsiadki dowiedziałam się, że pani Józefa jest w szpitalu.

– Wieczorem bardzo źle się poczuła. Dzwoniła podobno do drzwi kilku sąsiadów, ale nikt jej nie otworzył. Pewnie akurat nikogo nie było w domu… – usłyszałam.

Strasznie mną to wstrząsnęło, prawie się popłakałam. Nie lubiłam pani Józefy, ale myśl o tym, że jej nie pomogłam jeszcze długo mnie prześladowała. Kiedy Przemek mi wtedy powiedział, że sąsiadka siedzi na schodach, pomyślałam, że zamierza parę minut odczekać, żeby ponownie wcisnąć dzwonek. Nie wpadłam na to, że może się źle czuć i szukać pomocy, chociaż to przecież starsza kobieta. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko fakt, że zanim doszło do tego incydentu, Nowicka dzień w dzień dosłownie mnie nękała. 

Czytaj także:
Teść wystawił na stół wódkę. Byłem zgorszony, że planuje pić przy 3-latku
Edyta płacze, że rozwiodłam ją z mężem. A ja tylko zgodziłam się być jej świadkiem w sądzie
Były mąż zabawiał się z kochanką, a ja wypruwałam sobie żyły, by utrzymać synów

Redakcja poleca

REKLAMA