Zdumiałem się, gdy żona wręczyła mi ten list. Jej ton nie wróżył niczego dobrego, gdy spytała, jakie to ja mam sprawy w sądzie rodzinnym. Wzruszyłem ramionami, bo sam nie miałem pojęcia, o co mogło chodzić. Otworzyłem kopertę i aż mi brakło tchu – to był pozew o alimenty.
– Ty masz dziecko? – spytała Anka, zaglądając mi przez ramię. – Jak ty mogłeś mi coś takiego zrobić, po tylu latach małżeństwa?
– Dajże spokój, jakie dziecko? – czułem, jak ciśnienie mi rośnie. – Pozwól mi skończyć czytać.
– Tu jest twoje nazwisko, nie wyprzesz się – głos jej zadrżał.
Wciąż zdezorientowany, jeszcze raz uważnie przebiegłem wzrokiem treść pozwu. I już wiedziałem wszystko.
– Jerzy to imię mojego ojca – powiedziałem spokojnie, chociaż wszystko zaczynało się we mnie gotować. – No coś takiego…
– Twój ojciec pozywa cię o alimenty? – zdumiała się żona. – Przecież wy nie macie ze sobą kontaktu.
– Zostawił nas, gdy byłem jeszcze w podstawówce – odparłem. – Nie widziałem go od tamtej pory, nawet na pogrzebie mamy nie był.
Traktował nas wszystkich okropnie...
Jeszcze raz wolno i dokładnie przeczytałem pozew. Nie było wątpliwości, mój ojciec domagał się od swoich dzieci, czyli ode mnie i siostry alimentów, bo jest stary i schorowany, a za bardzo niską rentę nie jest w stanie się utrzymać. Nie ma też gdzie mieszkać, bo z domu rodzinnego został już dawno wymeldowany przez żonę. Stąd ten pozew. On uważał, że jego dzieci powinny mu pomóc się utrzymać. Żeby miał godną starość i przeżył ją w godziwych warunkach, jak to było podkreślone pod koniec pisma.
Nie wierzyłem własnym oczom. Do głowy by mi nigdy nie przyszło, że po tym wszystkim, co ojciec nam zrobił, będzie śmiał upominać się o jakieś pieniądze ode mnie i Kaśki.
– Nie sądziłem, że jest do tego zdolny – potrząsnąłem głową.
– Ale może on rzeczywiście jest bardzo chory i bezradny – powiedziała Ania niepewnie. – Jesteście jego dziećmi i…
– Nie myśl, że dam się wpędzić w poczucie winy – przerwałem jej ze złością. – Ma taką starość, na jaką sam sobie zasłużył!
Przed oczami stanęła mi scena sprzed wielu lat, powracająca przez całe dzieciństwo w nocnych koszmarach, gdy budziłem się z krzykiem na mokrej poduszce. Prześcieradło też było wtedy zmoczone. Scena, w której mama leżała na podłodze w kuchni z zakrwawioną twarzą, a nad nią pochylał się ojciec z zaciśniętymi pięściami.
– Zatłukę cię! – wrzeszczał ochrypłym głosem, a jego czerwona opuchnięta twarz wydawała mi się wtedy, sześcioletniemu dziecku, twarzą potwora z telewizyjnej bajki.
Chwycił leżący na stole talerz z zupą i wylał ją na głowę mamy.
– Nawet obiadu nie potrafisz ugotować, sama sobie jedz te pomyje – rzucił talerz na ziemię.
Zatoczył się i byłby się przewrócił, gdyby nie przytrzymał się mojego ramienia. Przyglądał mi się przez chwilę przekrwionymi oczami. Skrzywiłem się, czując odór jego przesyconego alkoholem oddechu. Próbowałem się uwolnić z jego uścisku, ale trzymał mnie mocno.
– Puść mnie – krzyknąłem.
– Co się szarpiesz, gówniarzu – wychrypiał. – Będziesz szczekać jak matka? Zaraz cię uciszę! – zamachnął się i uderzył mnie.
Byłem tak przerażony, że nie odezwałem się już ani słowem. Cios ojca był mocny, upadłem obok mamy. Przygarnęła mnie szybko do siebie, objęła ramionami, chroniąc przed uderzeniami ojca. Ojciec wtedy biciem ukarał mamę tylko za to, że ugotowała na obiad jałową zalewajkę, a on chciał rosołu z kawałkami kurczaka, bo to ponoć było najlepsze na kaca.
Mamy nie stać było na kupienie mięsa. Kanapki do szkoły smarowała nam tylko margaryną i posypywała cukrem, jeśli był – albo solą. Siostra kroiła do nich szczypiorek, było jej wstyd przed koleżankami, gdy pytały, co ma na drugie śniadanie.
Na nic lepszego nie było mamy stać. Gdy dostawaliśmy chleb z pasztetową albo mielonką, to było dla nas wielkie święto. Ojciec wszystko przepijał. Kradł nawet te pieniądze, które mama zarobiła, sprzątając wieczorami, a jak nie chciała mu ich dać, bił ją.
Ja tego wtedy nie rozumiałem, za mały byłem, ale on wciąż wyrzucał mamie, że jest okropnym garkotłukiem, że na kobietę to powinno się patrzeć z przyjemnością, a jej nikt by nawet końcem kija nie dotknął. Wykrzykiwał, że inne kobiety ładnie wyglądają, chodzą do fryzjera, pachną perfumami… A potem wytaczał się z mieszkania, i nie było go nieraz przez kilka dni i nocy.
Pamiętam, że mama wtedy często płakała. Słyszałem kiedyś, jak mówiła do swojej siostry, która przynosiła nam czasem coś lepszego do zjedzenia, że ojciec znowu kogoś ma. O co chodziło, zrozumiałem dopiero, gdy podrosłem. Ale wtedy ojca już z nami nie było.
Okazało się, że musimy tam iść
Wyprowadził się z domu podobno do jakiejś kobiety, gdy miałem dziesięć lat, a moja młodsza siostra osiem. Ale zanim się wyniósł, zdążył jeszcze pobić mamę i Kasię, która stanęła w jej obronie. Mnie wtedy na szczęście nie było w domu, bo nie wiem, co bym mu zrobił. Gdy wróciłem ze szkoły i zobaczyłem posiniaczoną twarz mamy i rozciętą wargę siostry, myślałem tylko o jednym. Chciałbym mieć tyle siły, aby go dorwać i spuścić mu takie manto, żeby już nigdy nie miał odwagi nikogo dotknąć!
Ojciec nigdy już nie pojawił się w naszym domu, nie spotkałem go nawet na ulicy. A dla nas zaczęło się inne życie – spokojne, ciche, lepsze. Do szkoły dostawaliśmy kanapki już nie tylko z margaryną. Nikt nas nie bił, nie krzyczał, w domu nie śmierdziało alkoholem. Ale koszmar z leżącą na podłodze mamą i jej zakrwawiona twarz prześladowały mnie jeszcze przez wiele lat. Tak jak i moje mokre prześcieradło.
Mama zmarła dwa lata temu. Nie zawiadomiliśmy ojca, bo nie wiedzieliśmy, gdzie go szukać. A on sam, pomimo rozwieszonych w mieście klepsydr, nie przyszedł na jej pogrzeb. Mama nie była starą kobietą, mogła jeszcze pożyć, zwłaszcza że jej życie było teraz dobre, spokojne. Pomagała nam przy wychowywaniu naszych dzieci. Dumna była z ukończonych studiów Kasi, z firmy komputerowej, którą prowadziłem. Jednak te lata spędzone z ojcem, strach, bicie i ciągła poniewierka, zniszczyły jej zdrowie.
Mama odeszła, a ja przestałem myśleć o ojcu. Nawet nie wiedziałem, czy jeszcze żyje. Przypomniałem sobie o nim teraz, gdy po raz kolejny czytałem pozew o alimenty. Niechciany, znowu pojawił się w moim życiu i to w taki nieoczekiwany sposób. Sam nie wiedziałem, co o tym myśleć.
Wieczorem zadzwoniła siostra, ona też dostała podobne pismo.
– Przepijał wszystko, bił nas i poniewierał, nigdy nie był dla nas prawdziwym ojcem, a teraz śmie od nas żądać pieniędzy? – spytała z goryczą. – Nigdy w życiu, niech mu pomagają te wszystkie baby, z którymi zdradzał mamę albo niech idzie na garnuszek do opieki społecznej.
– Mam podobne zdanie jak ty – odparłem. – Ale na rozprawę chyba musimy iść, tu grożą grzywną za niestawienie się.
– Co za łajdak! – w głosie siostry słyszałem złość. – Mało mu tego, że zniszczył mamę, nam zabrał dzieciństwo, to jeszcze teraz burzy nasz spokój? Czy jemu się wydaje, że my mamy wobec niego jakieś zobowiązania? Jakim prawem?
– To nie wybierasz się do sądu? – spytałem zaskoczony.
– W żadnym wypadku – wykrzyknęła wzburzona. – Nie będę pomagać finansowo ojcu, który tak mnie traktował i sam nie dawał nigdy na moje utrzymanie!
Ja też nie miałem ochoty iść do tego sądu, ale żona namówiła mnie na poradę u prawnika, żeby nie narażać się na ewentualne nieprzyjemności. I okazało się, że oboje z siostrą musimy pójść na tę rozprawę. Bo prawo tak stanowiło, że dorosłe dzieci mają obowiązek łożenia na utrzymanie rodziców, jeżeli ci są w niedostatku, a dzieci mają wystarczające stałe dochody. A my z Kasią takie mieliśmy, dobrze nam się powodziło. I nie miało znaczenia, czy taki rodzic był dobrym ojcem, czy potworem…
– Ja nie dam się wrobić w poczucie jakiegokolwiek obowiązku w stosunku do niego – powiedziała Kasia z zawziętością, jakiej bym się po niej nie spodziewał. – Może jeszcze będzie chciał nam wmówić, że to nasza wina, że żyje w biedzie? A jak my mieliśmy przy nim? Jakby nie mama, to chyba musielibyśmy żebrać o chleb – gorączkowała się.
Starałem się ją uspokoić, ale ona nagle wybuchła płaczem.
– Nie pamiętasz, jak to było? – ocierała policzki wierzchem dłoni. – Ten chleb z margaryną, te uśmieszki koleżanek, jak patrzyły na mnie z politowaniem, żadna nie proponowała, żeby się z nią wymienić śniadaniem, dobrze wiedziały co mam, tak strasznie się wtedy wstydziłam, tak okropnie…
Miała rację. Nasze dzieciństwo pełne było wstydu, upokorzeń i bólu, a zawdzięczaliśmy to ojcu.
– A pamiętasz, jak mama tłumaczyła wszystkim, że uderzyła się o szafkę, albo że doniczka na nią spadła i stąd to podbite oko – siostra nie przestawała szlochać. – Sąsiadki tylko się uśmiechały, kiwały litościwie głowami, one dobrze wiedziały, co to była za doniczka.
Ostatecznie postanowiliśmy pójść na rozprawę, ale zdecydowaliśmy, że powiemy, jak było.
– Oświadczymy, że nie czujemy się w obowiązku łożyć na ojca i niech nam dadzą święty spokój – ustaliliśmy zgodnie.
Nie mogłem uwierzyć, że tak wygląda
Nie zdawałem sobie sprawy, że ta wizyta w sądzie będzie mnie kosztować tyle emocji. Tym bardziej że Kasia, idąca obok mnie, ze zdenerwowania trzęsła się jak galareta. Tak, jakby cały koszmar dzieciństwa do niej wrócił.
– Spokojnie, teraz to tylko stary, schorowany człowiek, nic nam już nie może zrobić – starałem się ją uspokoić, chociaż i mnie serce mocno waliło i ręce się pociły.
Szliśmy wolno sądowym korytarzem, zbliżaliśmy się do sali, w której miała odbyć się rozprawa. W pewnej chwili mój wzrok zatrzymał się na wychudzonym siwowłosym mężczyźnie, który siedział na ławce z nisko opuszczoną głową, ze splecionymi na kolanach pomarszczonymi dłońmi. Wytarty płaszcz, zbyt obszerny, wisiał na nim, jak na strachu na wróble.
Zatrzymałem się w pół kroku, wtedy ten mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na mnie wyblakłym wzrokiem załzawionych oczu. Kasia też przystanęła, słyszałem jej przyspieszony oddech. Trudno mi było uwierzyć, że ten człowiek, nie, właściwie ten cień człowieka, to był nasz ojciec. Potwór, który zamienił nam życie w piekło. Z niedowierzaniem patrzyłem, jak wolno, niepewnym gestem uniósł dłoń, jak gdyby chciał się z nami przywitać. Żylastą, chudą, trzęsącą się rękę. Tę samą, która kiedyś tak często opadała na nasze plecy.
Kasia mocniej ścisnęła moje ramię, zaczęła coś nerwowo szeptać, ale w tej samej chwili drzwi sali rozpraw otworzyły się i sekretarka wyczytała nasze nazwiska. Człowiek, który był naszym ojcem, powoli podniósł się z ławki i z wysiłkiem, opierając się na kuli, pokuśtykał w stronę sali. Pomagał mu młody mężczyzna, jak się okazało, pracownik pomocy społecznej.
W czasie rozprawy wciąż uparcie kierowałem wzrok na ojca. W głowie mi się nie mogło pomieścić, że tak teraz wygląda. Schorowany i zniszczony przez alkohol. Życie ledwie się w nim kołatało. W pewnym momencie serce mi się ścisnęło i poczułem… litość.
To było jedyne uczucie, na jakie w tamtym momencie było mnie stać. Litość i współczucie dla tego człowieka. Dla mojego ojca. Bo o tym, że nim był, chociaż bardzo bym chciał, nie mogłem zapomnieć.
Jednak daleki byłem od jakichś cieplejszych gestów. Ten człowiek zbyt wiele nam wyrządził krzywdy. Dzieciom, które nie mogły się bronić przed jego pijacką agresją. Ale gdy słuchałem tego, o czym mówił sędzia, o naszym obowiązku pomocy, czułem, jak powoli znika mój bunt i sprzeciw. On przecież był stary, chory, niedołężny… Obcemu bym pomógł, a własnemu ojcu chciałem odmówić pomocy.
Początkowo myślałem, że chce od nas pieniędzy po to, aby miał za co pić – z tym nie mogłem się zgodzić. Jednak okazało się, że chodziło o opłaty za dom opieki dla niego. Miał jakąś niewielką rentę, pomoc społeczna przyznała mu zasiłek, bo był schorowany i niepełnosprawny, ale to było zbyt mało, żeby pokryć koszty pobytu w takim domu. Więc zwrócił się przez sąd do nas, swoich dzieci, abyśmy dołożyli brakującą kwotę w formie alimentów. Jak wyjaśnił nam to sędzia, takie jest prawo w naszym kraju.
Jeszcze zanim rozprawa dobiegła końca, wiedziałem, że zapłacę swoją część. Nie będę się przed tym bronić ani protestować, namówię też siostrę, żeby postąpiła tak samo. Nie będę szukał na ojcu odwetu za to, co było. Wystarczyło tylko na niego spojrzeć, żeby wiedzieć, że przegrał swoje życie. Nie czułem do niego nic, poza litością, ale w głębi duszy cieszyłem się, że w tym ośrodku będzie miał opiekę i godziwie przeżyje ostatnie lata. On nam tego kiedyś nie zapewnił, ale przede mną i przed moją siostrą było tych lat jeszcze wiele. Pełnych radości, miłości, szczęścia. A jego co dobrego mogło spotkać?
Pozostało jeszcze przebaczenie. Wiem, głęboko w to wierzę, że ono przyjdzie z czasem. Ale nie będę tego czasu poganiać, rany tak łatwo się nie zabliźniają, a bez tego o wybaczeniu nie może być mowy. A kiedy to już się stanie, kto wie, może nawet odwiedzę ojca w tym domu opieki? Jeśli zdążę…
Czytaj także:
„Moi rodzice pozywają mnie o alimenty. Dali mi tylko lata nadużywań i strachu, a teraz chcą pieniędzy”
„Zagroziłam teściom, że albo mi pomogą, albo pozwę ich o alimenty. Ich synalek ulotnił się, gdy został ojcem”
„Ojciec żąda ode mnie kasy, choć zniknął z mojego życia, gdy miałam 3 lata. On sam odmówił mi pomocy, gdy o nią prosiłam”