Kuchnia była dla babci Antoniny całym światem. W tym maleńkim pomieszczeniu z oknem wychodzącym na piaszczyste podwórze mieściło się wszystko, co ją uszczęśliwiało. Drewniany stół, kuchenka z kapryśnym gazowym piekarnikiem i przedwojenny żeliwny zlew.
Ale kuchnia to byli także ludzie – rodzina, przyjaciele i klienci podsyłani przez znajomych do jednej z najlepszych okolicznych kucharek. Wszyscy bez względu na stopień pokrewieństwa czekali do późnych godzin nocnych na swoje torty, desery, potrawki i pieczyste, dzieląc się przy tym troskami i radościami, bo nikt z taką łatwością nie otwierał ludzkich serc jak babcia Antonina.
Miałam 8 lat, kiedy postanowiłam iść w jej ślady
Chciałam skończyć odpowiednią szkołę i żywić ludzi w profesjonalnej restauracji. Marzyłam, że poprowadzimy ją wspólnie, ale babcia zmarła tuż po moich czternastych urodzinach.
Dwa lata później jej jedyny syn, a mój tata stracił głowę dla młodej dziewczyny i zostawił nas, ignorując głos rozsądku i przekleństwa rzucane przez dziadka Stanisława. Obiecywał, że między mną a nim nic się nie zmieni, ale coraz częściej zapominał o danymi mi słowie.
Po narodzinach syna nie tylko przestał zjawiać się na umówione wizyty, lecz także zaczął zalegać z alimentami. W końcu w ogóle przestał płacić. Wsłuchując się miesiącami w szloch rozgoryczonej i przepracowanej mamy, nabierałam przekonania, że rozsądniej będzie zapomnieć o dziecięcych mrzonkach i skupić się na tym, co najważniejsze, czyli na pieniądzach.
Po liceum skończyłam studium finansowe i zostałam asystentką w biurze rachunkowym, gdzie poznałam Janusza, swojego przyszłego męża. Nie straciłam dla niego głowy, ale wydał mi się miły, opiekuńczy i rozsądny, więc uznałam, że nie ma co dłużej czekać.
Pewnie babcia, widząc, że mój przyszły mąż jest całkowitym przeciwieństwem jej syna, zapytałaby wprost, czy biorę ślub z miłości czy na złość ojcu. I czy naprawdę chcę tego związku? Tyle że jej już nie było i nikt nie wiedział, co naprawdę dzieje się w sercu przebojowej dziewczyny, za jaką uchodziłam.
Byłam przekonana, że postępuję dobrze
W pracy też wszystko szło po mojej myśli. Dobrze sobie radziłam, a po jakimś czasie awansowałam na jedną z trzech głównych księgowych.
– Czeka panią świetlana przyszłość – powiedział prezes konkurencyjnego biura, składając mi rok później propozycję nie do odrzucenia.
Choć byłam wtedy młodą matką, przyszły szef nie musiał się obawiać, że ucieknę w pieluchy. Co prawda cierpiałam każdego poranka, zostawiając zapłakane maluchy w ramionach babci, ale lęk przed utratą płynności finansowej wygrywał z matczyną miłością.
Wmawiałam sobie, że zapewniam Gabrysi i młodszemu o dwa lata Mateuszkowi wszystko, czego sama nie miałam, porzucona przez ojca.
Dlatego ignorowałam narzekania męża na samotność. Udawałam, że nie słyszę przejęzyczeń synka, kiedy babcię nazywał mamą. Puszczałam mimo uszu uwagi nauczycieli na arogancję dorastającej Gabrysi. Sądziłam, że panuję nad sytuacją, poświęcając bliskim niektóre wieczory i weekendy, ale tak naprawdę traciłam grunt od nogami.
Byłam zaślepiona nienawiścią
Nie ocknęłam się nawet wtedy, gdy mąż na lekkim rauszu przyznał się do zdrady. Tłumaczył, że to zdarzyło się tylko raz i nie chce mieć nic wspólnego z tamtą kobietą, ale nie chciałam go słuchać. Zaczęłam krzyczeć.
Wrzeszczałam tak głośno i długo, że aż obudziłam dzieci. Przy nich kazałam mężowi wynosić się z naszego domu i życia. Nie przyszło mi nawet do głowy, na jaki stres narażam nasze pociechy. Liczyły się tylko moje zranione uczucia i chęć zemsty. Robiłam wszystko, żeby puścić męża z torbami i odseparować go od dzieci.
Wydałam krocie na najlepszych adwokatów, ale po trzech latach nagonki osiągnęłam tylko to, że ograniczono mu spotkania z dziećmi do kilku godzin w miesiącu pod okiem przychylnego mi kuratora.
Ciarki przechodzą mnie na myśl, że byłam gotowa oskarżyć go nawet o molestowanie Gabrysi… Nie wprowadziłam swojego szalonego pomysłu w czyn tylko z powodu ucieczki córki. Początkowo uznałam jej zniknięcie za głupi żart, bo kto uwierzyłby, że jego jedenastoletnie dziecko postanowiło uciec?
„Już ja jej pokażę!” – pomyślałam, gdy moja zaniepokojona mama próbowała się do niej bezskutecznie dodzwonić. Jednak po trzech kolejnych godzinach nie tylko zrozumiałam, że mojego dziecka nigdzie nie ma, ale też, że w ogóle jej nie znam.
Po raz pierwszy od lat wybrałam numer Janusza
Gdyby nie mama i Mateuszek, nie wiedziałabym nawet, w co tego dnia była ubrana i w jakim humorze wyszła do szkoły, bo jak zwykle uciekłam do pracy, nim dzieci zdążyły się obudzić.
Wstrząsnęło mną, gdy synek zduszonym głosem wyznał policjantom, że jedynym problemem Gabrysi była tęsknota za ojcem.
– Co ty pleciesz?! – nie wytrzymałam. – Przecież ciągle kłóciła się z Weroniką i miała problemy z zaliczeniem biologii, może z tego powodu uciekła?
Nigdy nie zapomnę wymiany spojrzeń policjantów i łez synka, gdy skończyła mówić. Poczułam się jak idiotka, której nie przyszło do głowy, żeby sprawdzić, czy córki nie ma u ojca.
– Może posłucha pani syna i sprawdzi, czy córka rzeczywiście jest u taty? – zaproponowała uprzejmie funkcjonariuszka.
Po raz pierwszy od lat wybrałam numer Janusza. Odebrał po pierwszym sygnale, ale kiedy powiedział, że Gabrysi u niego nie ma, zaczęłam się naprawdę o nią bać.
– Jeśli chcesz, przyjadę do was. Albo nie… Chyba będę musiał tutaj na nią poczekać. Myślisz, że trafi do mnie? Przecież nigdy nie puszczaliśmy jej samej… Mam nadzieję… – wyczułam, że jest bliski płaczu, więc czym prędzej się rozłączyłam.
Następne dwa dni były dla całej naszej rodziny niewyobrażalnym koszmarem. Przepytaliśmy wszystkich znajomych naszych i córki, przeszukaliśmy każdy zakamarek miasteczka, ale nigdzie nie znaleźliśmy Gabrysi.
Skrzywdziłam go, a on wciąż mnie broni
Wspólnie z byłym mężem błagaliśmy jej przyjaciół, żeby powiedzieli nam, gdzie jest Gabrysia, ale albo niczego nie wiedzieli, albo pozostali lojalni wobec naszej córki.
Na szczęście Gabrysia się odnalazła. Natknął się na nią w lesie biegacz. Była wystraszona i wyczerpana. Mateuszek miał rację – Gabrysia z tęsknoty za tatą postanowiła uciec do niego, aby spędzić z nim choć jedno popołudnie bez czujnych spojrzeń kuratora i moich późniejszych pytań. Zabłądziła jednak w lesie, a podczas przedzierania się przez krzaki zgubiła telefon komórkowy.
– Kochanie, nie wybaczyłabym sobie, gdybym cię straciła! – zadrżałam, gdy uświadomiłam sobie, do czego doprowadziła moja ślepa nienawiść.
– Naprawdę? To dlaczego nigdy cię przy mnie nie było? Dlaczego zawsze zajmowały się mną babcie i tata? Po co mnie urodziłaś, mamo, skoro nigdy nie miałaś dla mnie czasu? Czy ty naprawdę kiedykolwiek mnie kochałaś? – mimo wyczerpania zarzuciła mnie gradem pytań.
Zaniemówiłam zaskoczona, ale wtedy z pomocą przyszedł mi Janusz. Zaczął spokojnie tłumaczyć Gabrysi powody moich częstych nieobecności.
– Mama kocha was najbardziej na świecie – powiedział, a ja aż przysiadłam z wrażenia, bo mimo wszystkich krzywd opowiadał o mnie z takim szacunkiem i wyrozumiałością, jakbyśmy wciąż byli zgranym małżeństwem.
Nienawiść odebrała mi rozum
„On cię wciąż kocha” – przebiegło mi przez głowę, nim się rozpłakałam.
Bolałam nie tylko nad swoim zniszczonym małżeństwem, ale i całym dorosłym życiem. Nienawiść do ojca przysłoniła mi miłość męża. Wściekła i zraniona nie słuchałam, gdy mama próbowała mi tłumaczyć, że Janusz nie jest taki jak mój ojciec.
Przekonywała, że w przeciwieństwie do tego drugiego nigdy by nas nie zostawił. „Dlaczego nie chcesz dostrzec, jak o was walczy?” – pytała, ale wtedy na każde jej słowo reagowałam wściekłością.
– Odtąd będzie inaczej, obiecuję ci to, Gabrysiu – uścisnęłam mocno córeczkę i następnego dnia złożyłam w firmie wymówienie ze skutkiem natychmiastowym.
Kilka miesięcy później sprzedałam ogromny dom i jeden z dwóch samochodów. Za te pieniądze wykupiłam zadłużony lokal w centrum miasta, wyremontowałam go i otworzyłam w nim restaurację.
Już bez pomocy babci, ale za to ze wsparciem obu mam i byłego męża, z którym wkrótce ponownie wzięłam ślub. Nasze rodzinne przedsięwzięcie niemal od razu zaczęło przynosić zyski. Dzisiaj myślę, że stało się tak z powodu wyjątkowych przepisów babci Antonimy i atmosfery miłości w naszej restauracji.
Rodzinę budujemy na nowo
– Nie wiem, jaką kucharką była twoja babcia, ale ty nie masz sobie równych – mawia mój mąż, który w naszym lokalu dba o dobre samopoczucie gości.
Nie wiem, czy mówi tak przez grzeczność, czy dlatego, że mnie kocha, ale jakie to ma znaczenie? Najważniejsze, że teraz naprawdę jesteśmy razem i nigdy się sobą nie nudzimy. Przeciwnie, mam wrażenie, że nie możemy się ze sobą nagadać, jakbyśmy chcieli nadrobić minione lata.
Inspirujemy się nawzajem. Janusz sprawia, że nabrałam pewności siebie i często eksperymentuję z potrawami, ja doceniam jego umiejętność dbania o dobry nastrój gości.
Nasza restauracja, niczym dawniej kuchnia mojej babci, przyciąga tych, którzy chcą zarówno dobrze zjeść, jak i się wygadać. Dzieci pilnie nas podpatrują i mam nadzieję, że uczą się, że od pieniędzy ważniejsza jest rodzina i po prostu szczęście.
Czytaj także:
„Były mąż ubzdurał sobie, że zostaniemy kochankami. Podglądał mnie i wysyłał anonimowe maile. Mój drugi mąż był wściekły”
„Przyjaciółka wierzyła, że wygrała męża w totku, a on zdradzał ją na lewo i prawo. Musiałyśmy dowieść, że to zwykły babiarz”
„Zakochałam się w mężu mojej siostry. Uważałam go za ideał. Nie wiedziałam, że to potwór, który zniszczył Gosi życie”