„Ojciec z dnia na dzień stał się bezradny jak dziecko. Musiałam rzucić dotychczasowe życie i zamienić się w niańkę”

załamana matka fot. iStock, fizkes
„Potrzebowałam pomocy, żeby się zająć ojcem. Mieszkając na drugim końcu miasta i pracując na pełnym etacie, nie byłam w stanie zapewnić mu właściwej opieki. On sam z dnia na dzień stał się bezwolny i bezradny jak dziecko”.
/ 16.07.2023 09:15
załamana matka fot. iStock, fizkes

Codziennie po powrocie z pracy dzwoniłam do ojca, żeby zapytać, czy wszystko w porządku, czy czegoś nie potrzebuje. Mimo podeszłego wieku był samodzielny i nie wymagał stałej opieki. Często nawet wychodził z domu spotkać się z kimś
z dawnych znajomych albo odwiedzić któregoś z kuzynów.

Zawsze jednak wracał około siódmej, żeby spokojnie – jak mówił – obejrzeć w telewizji wiadomości. Tego wieczoru dochodziła dziewiąta, a telefon taty milczał. Dzwoniłam już kilkanaście razy i wciąż go nie było. Obdzwoniłam również kilkoro znajomych i rodzinę, ale nikt z ojcem tego dnia się nie widział ani nie rozmawiał.

„Musiało się coś stać” – pomyślałam. Ubrałam się do wyjścia, zastanawiając się, czy mój wyjazd do rodzinnego domu ma sens. Czy nie powinnam od razu dzwonić na policję, a może po szpitalach? Byłam coraz bardziej zła, że nie udało mi się dotąd namówić ojca na komórkę – wszystko byłoby teraz prostsze. Moje rozterki przerwał dźwięk mojego telefonu.

– Pani P? Pani ojciec jest w szpitalu, na izbie przyjęć. Niech pani szybko przyjedzie – głos mężczyzny w słuchawce był niewyraźny, chwilami zanikał.

Wyglądał strasznie. Czy ktoś go pobił?!

– Co się stało? – zapytałam, lecz tamten nie odpowiedział. – A w którym szpitalu?

– Na Grenadierów – usłyszałam, po czym mężczyzna rozłączył się, zanim zdążyłam podziękować.

Na miejsce dojechałam koło 22. Ojciec leżał na obserwacji w izbie przyjęć. Nie od razu go poznałam. Miał okropnie posiniaczoną twarz, wokół jego oczu wystąpiły sinoczerwone obwódki. Widok był przerażający. Pomyślałam przerażona, że ktoś go musiał pobić.

Był przytomny, ale mówił niewyraźnie z powodu rozciętej wargi, i przy każdym ruchu jęczał z bólu. Od lekarza dowiedziałam się, że ojca przywiozła karetka
z miejsca wypadku. Nie znał więcej szczegółów. Uspokoił mnie tylko, że tata nie ma poważnych obrażeń wewnętrznych. Należało jeszcze wykonać niezbędne badania czaszki, bo istniało podejrzenie pęknięcia. Bez względu jednak na wynik, tata musiał zostać kilka dni w szpitalu na obserwacji.

Gdy po czterech dniach wypisano ojca ze szpitala, już wiedziałam, co się wydarzyło feralnego popołudnia. Tata jechał autobusem na spotkanie z kolegą. Zbliżał się już do przystanku, na którym miał wysiąść. Wstał więc z fotela, ale zanim zdążył chwycić się poręczy, autobus gwałtownie zahamował. Tata poczuł wtedy, że traci równowagę. Upadł twarzą na podłogę. Więcej już nic nie pamiętał. Na jakiś czas stracił przytomność i ocknął się dopiero w karetce, którą wezwał kierowca autobusu.

Przecież ojcu należy się rekompensata!

Szczęśliwie, poza licznymi stłuczeniami, zadrapaniami i ręką stłuczoną w okolicach nadgarstka, nie doznał poważniejszych obrażeń. Czaszka pozostała nietknięta, w mózgu nie stwierdzono uszkodzeń ani krwiaków. Niestety, w tym stanie tata nie mógł samodzielnie funkcjonować. Leżał obolały i cały posiniaczony.

Potrzebowałam pomocy, żeby się zająć ojcem. Mieszkając na drugim końcu miasta i pracując na pełnym etacie, nie byłam w stanie zapewnić mu właściwej opieki, regularnej zmiany opatrunków, robienia okładów. On sam z dnia na dzień stał się bezwolny i bezradny jak dziecko.

– Muszę kogoś do ciebie zatrudnić. Znam jedną pielęgniarkę, może mi poleci jakąś zaufaną osobę – zakomunikowałam tacie.

– A może kogoś z rejonu. Dowiem się.

– No chyba że tak, bo mnie na płatną pielęgniarkę nie stać – protestował tata.

Od początku liczyłam się z tym, że to ja będę musiała ponieść ewentualne koszty, ale co miałam robić. Nie było wyjścia. W przychodni rejonowej dowiedziałam się, że pielęgniarka z przychodni może przez tydzień przychodzić raz dziennie i zmieniać opatrunki do chwili zdjęcia szwów. „Dobre i to” – pomyślałam.

Umówiłam się też z emerytowaną pielęgniarką, która mieszkała niedaleko taty.
Zgodziła się przez jakiś czas przychodzić do ojca, robić mu zakupy, gotować. Przede wszystkim jednak zajmowała się okładami i smarowaniem potłuczonych miejsc. Nie oczekiwała wielkich pieniędzy, lecz dla mnie nawet nieduży wydatek ponad zaplanowany budżet był problemem.

I wtedy mnie olśniło

Przecież ojcu należy się odszkodowanie! Każde przedsiębiorstwo, które wozi pasażerów, musi być ubezpieczone, więc uzyskanie rekompensaty finansowej nie powinno być najmniejszym problemem. W Internecie znalazłam numer telefonu do dyrekcji zakładów autobusowych i czym prędzej tam zadzwoniłam.

Uprzejma pani poinformowała mnie, że tata powinien u nich złożyć wniosek
o odszkodowanie z uzasadnieniem, w którym należy podać numer linii autobusowej, dzień i godzinę zdarzenia oraz szczegółowo je opisać. Nie wiedziałam tylko, czy tata dokładnie pamięta godzinę.

– Jeśli kierowca wzywał karetkę, sami bez trudu ustalimy, kiedy dokładnie to się stało – uspokoiła mnie pracownica zakładów autobusowych.

Jeszcze tego samego dnia napisałam w imieniu taty pismo, w którym prosił on
o wypłacenie odszkodowania z tytułu poniesionych obrażeń, niezdolności do samodzielnego poruszania się oraz konieczności korzystania z opieki pielęgniarskiej. Zgodnie ze wskazówkami opisałam wszystkie szczegóły dotyczące wypadku. Gotowy wniosek zawiozłam tacie.

Sprawę przekazano ubezpieczycielowi

– Podpisz. Wyślę to razem z kopią twojego wypisu ze szpitala – zakomunikowałam.

– I myślisz, że coś zapłacą? Przecież nic sobie nie złamałem…

– Ale jesteś cały poobijany, miałeś zszywaną rękę i wargę, nie możesz chodzić, to wystarczy – przekonywałam.

– No, zobaczymy… – ojciec sceptycznie odnosił się do całej sprawy.

Choć ja byłam pewna, że odszkodowanie zostanie wypłacone, na wszelki wypadek zrobiłam tacie kilka zdjęć telefonem komórkowym. Sina i spuchnięta twarz przekonałaby każdego niedowiarka.

Nie musiałam jednak nikomu pokazywać zdjęć, bo po dziesięciu dniach na adres ojca przyszło z zakładów autobusowych zawiadomienie o przekazaniu sprawy towarzystwu ubezpieczeniowemu. Po miesiącu tata otrzymał pocztą odszkodowanie w wysokości 4 tysięcy złotych.

– Widzisz, a nie wierzyłeś, że coś będzie z tego mojego pisania – śmiałam się.

– Niby tak – mruknął pod nosem i spytał: – No to może teraz kupisz mi komórkę? Będę się pewniej czuł…

– Jasne, że kupię, tato.

Czytaj także:
„Znalazłem zdjęcia ślubne mamy, ale facet, który wkłada jej obrączkę na palec to nie mój ojciec”
„Miesiącami wysłuchiwałam, jakiego kochanka ma moja przyjaciółka. Potem okazało się, że to mój ojciec”
„Mój ojciec jest niepoważny i nieodpowiedzialny. Zastanawiam się, czy go nie ubezwłasnowolnić”

Redakcja poleca

REKLAMA