„Ojciec wiedział, że jego dzieci to zwykłe hieny polujące na spadek. W testamencie okrutnie sobie z nich zakpił”

Rodzeństwo szarpało się o spadek fot. Adobe Stock, fizkes
„Okazało się, że ojciec pana Krystiana był przez całe życie bardzo złośliwy, ale też nieprzyzwoicie bogaty. Tym bogactwem dzielił się z potomkami niechętnie, twierdząc, że i tak dostaną wszystko, kiedy umrze. – Wie pani, oni przez ostatnie lata czekali już tylko na jego śmierć. Wiedzieli, że jest chory i drażniło ich, że tak długo się trzyma”.
/ 29.07.2023 19:45
Rodzeństwo szarpało się o spadek fot. Adobe Stock, fizkes

– Kochanek? – mruknął pytająco Misiek. – Powiedz, że nie możesz teraz rozmawiać.

– Głupek – prychnęłam. – To ten upierdliwy klient. Dla kochanków mam drugi telefon.

To był taki nasz rytuał w podobnych sytuacjach. Mąż rzucał jakiś zgryźliwy tekst, a ja równie zjadliwie odpowiadałam.

Odebrałam z westchnieniem

– Panie Krystianie, nic się nie zmieniło od wieczora. Czekam na informacje.

– Wiem, wiem – odpowiedział klient – ale o tej porze nachodzą człowieka głupie myśli. Ma pani pewność, że nikt nas nie ubiegnie?

Przewróciłam oczami na użytek Miśka, który zapobiegliwie ściszył telewizor.

– Zrobię wszystko, żeby tak się nie stało, ale pełnych gwarancji mógłby udzielić tylko sam Bóg. Proszę napić się jakiejś tonizującej herbatki i pójść spać. Jak tylko będę coś wiedziała, skontaktuję się z panem.

– No tak, no tak – wymamrotał. – Ale jak tylko będzie coś wiadomo, to od razu pani zadzwoni? – upewnił się jeszcze.

– Jasne – jęknęłam. – Za to mi pan płaci.

Rozłączył się, a mąż uśmiechnął się krzywo

– Uciążliwy dziadek, co?

– Nie taki znowu dziadek – sprostowałam. – Pan w zaawansowanie średnim wieku. W każdym razie tak o sobie mówi.

– Nie ma to, jak się pocieszyć – zakpił.

– Sam niedługo wejdziesz w to stadium, zobaczymy, co powiesz.

– Nic nie będę gadał, tylko pogodzę się z faktami. Ale ten cały Krystian trzeci raz zawraca ci głowę, odkąd wróciłaś do domu.

Rzeczywiście, co dwie, trzy godziny klient się odzywał. Zastanawiałam się, czy nie wyciszyć telefonu, ale mógł się przecież odezwać ktoś z ważnymi informacjami. I to niekoniecznie w tej sprawie. Prowadziłam dwie jednocześnie. Poza tym, gdybym nie odbierała, pan Krystian był gotów zawiadomić policję, że coś mi się stało.

– Strasznie histerycznie podchodzi do rzeczy – westchnęłam. – Ale jego rodzeństwo również panikuje. Starsza siostra i młodszy brat też wynajęli prywatnych detektywów. To niedobrze, bo nie lubię wchodzenia sobie w drogę, a tutaj to wręcz nieuniknione, skoro szukamy dokładnie tego samego. Chyba że któreś z nas prędko rozwiąże sprawę.

– Ten serwis jest naprawdę aż tak cenny? – zainteresował się mąż.

Rzadko wypytywał o sprawy, chyba że okazywały się wyjątkowe.

– No właśnie, to ciekawostka – odparłam. – Rodzeństwo odziedziczyło spadek po równo, jeśli chodzi o pieniądze i nieruchomości. Został tylko ten nieszczęsny porcelanowy serwis. Mówiłam ci, jak klient zaczął mówić, w pierwszej chwili myślałam, że chodzi o coś z dynastii Ming, a nie miśnieńską porcelanę z końca osiemnastego wieku.

Pan Krystian zjawił się u mnie dzień wcześniej

Wpadł do biura zdyszany, jakby przestraszony i musiał się napić wody, zanim zdołał coś wykrztusić.

– On zniknął! Przepadł gdzieś!

– Proszę się uspokoić – powiedziałam. – Kto zniknął? Czy złożył pan już zawiadomienie na policji? Rozumiem, że to ktoś z bliskiej rodziny?

Przez chwilę patrzył na mnie błędnym wzrokiem.

– Ależ nie! – zaprotestował. – Nie zaginął żaden człowiek, tylko serwis.

– Jaki serwis?

– Porcelanowy – potrząsnął głową, odetchnął głęboko. – Stary i cenny. Proszę go znaleźć!

– Momencik – postanowiłam to wszystko uporządkować. – Należał do pana?

Zawahał się, co mnie zdziwiło. Zasadniczo człowiek wie, czy coś do niego należy, czy wręcz przeciwnie.

– Jakby to powiedzieć… – zacukał się nieco. – On w zasadzie jest niczyj. Znaczy wspólny, mój i rodzeństwa. Uznaliśmy, że trzeba się będzie jakoś dogadać w jego sprawie, skoro nie zostawił go żadnemu z nas. Podejrzewaliśmy ojca o jakieś łotrostwo, ale żeby tak…

Znów musiałam interweniować, bo przestawałam cokolwiek rozumieć. Okazało się, że ojciec pana Krystiana był przez całe życie bardzo złośliwy, ale też nieprzyzwoicie bogaty. Tym bogactwem dzielił się z potomkami niechętnie, twierdząc, że i tak dostaną wszystko, kiedy umrze, więc do tego czasu powinni jakoś sobie radzić.

– Widzi pani, oprócz majątku, o którym wiedzieliśmy i który podzielił w testamencie, miał też coś ukrytego, najprawdopodobniej wielkiej wartości.

Chodzi o ten serwis? – dopytałam.

– Nie, on nie jest częścią tego nieokreślonego skarbu – odparł pan Krystian. – Nie mam pojęcia, jaką ma wartość sam w sobie, ale podobno stanowi przede wszystkim wskazówkę, gdzie można znaleźć resztę.

– Ma pan jakieś zdjęcia tego serwisu?

Miał i chętnie mi je pokazał

Na szczęście wykonano je w doskonałej rozdzielczości.

– Tak – mruknęłam. – Bardzo ładna robota, ale to żaden unikat, wart może kilkanaście tysięcy. Na pewno cenny, ale biorąc pod uwagę moje honorarium, odnalezienie go dla niego samego mogłoby się okazać mało opłacalne.

Pani się na tym zna? – zdziwił się.

– A czy nie wybrał pan właśnie mnie, bo na stronie wyraźnie jest napisane, że zajmuję się odzyskiwaniem dzieł sztuki? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

Skrzywił się lekko i pokiwał głową.

– Czyli wie już pani, że nie chodzi w gruncie rzeczy o te skorupy, tylko o wskazówkę.

– Jest wypisana gdzieś na zastawie? – zainteresowałam się.

Wzruszył ramionami, co mogło oznaczać różne rzeczy. Problem polegał na tym, że ojciec klienta trzymał serwis pod kluczem. Rodzeństwo doszło do porozumienia, że podzielą się rzekomym skarbem sprawiedliwie, inaczej egzekutor testamentu, osobisty prawnik ich rodzica, nie otworzyłby sejfu.

– A tam, rozumie pani, nie było zupełnie nic, tylko karteczka z napisem: „Szukajcie, a może znajdziecie. Kto pierwszy, ten lepszy. Albo kto będzie miał szczęście”.

Musiałam przyznać, że zmarły naprawdę był złośliwy, skoro wyciął taki numer.

– Adwokat powiedział, że serwis został gdzieś zdeponowany, a my powinniśmy go znaleźć w ciągu miesiąca, inaczej zostanie wystawiony na prywatnej aukcji za granicą. Chyba że będziemy mieli pecha i ktoś wcześniej go kupi. Wtedy będzie jeszcze trudniej.

Ponownie pan Krystian zadzwonił o czwartej nad ranem. Mało mnie szlag nie trafił, ale zachowałam spokój.

– Czegoś się pan dowiedział? – zapytałam, zanim zdążył się odezwać.

– Ja? – zdziwił się. – Skąd! Ale myślałem, że może pani…

– Śpię! – wreszcie straciłam cierpliwość. – I niczego się nie dowiem przed godziną dziesiątą, a pewnie znacznie później! To musi swoje potrwać!

– Niepotrzebnie się pani unosi – napomniał mnie jak pensjonarkę. – Mam prawo wiedzieć…

– A ja mam prawo spać o tej porze! – przerwałam mu. – Odezwę się do południa, czy będą już jakieś ustalenia, czy też nie. Na razie proszę o cierpliwość.

Odłożyłam telefon, klnąc siarczyście

– Ale ty masz nerwy – zamruczał w półśnie Misiek. – Ja bym chyba pojechał do niego i obił mu gębę.

Nie liczyłam na to, że klient wytrzyma do południa. Strasznie mu się spieszyło, żeby wyprzedzić rodzeństwo w poszukiwaniach. Podejrzewałam, że brat z siostrą też przebierają nogami. Skoro zatrudnili prywatnych detektywów, podobnie jak brat… Oczywiście komórka rozdzwoniła się już przed ósmą.

– I co, czy już coś pani…

– Sto razy powtarzałam panu, że informację dostanę najwcześniej po dziesiątej – wycedziłam, z najwyższym trudem hamując złość. – Proszę dać mi trochę odetchnąć.

– Dzwoniła Elwira, mówiła, że jest na tropie! – poskarżył się.

– To albo zatrudniła jasnowidza, albo zwyczajnie oszukuje, żeby pana zirytować. I co jej pan odpowiedział?

– Zatkało mnie – odrzekł. – Po prostu się rozłączyłem.

– I dobrze. Może chciała się zorientować, czy pan już coś wie.

– Ale ja nic nie wiem! – wyjęczał.

– Proszę spokojnie czekać – odetchnęłam głęboko, żeby się uspokoić.

Coś tam mamrotał, rozłączając się, a mnie zaczęła z rozdrażnienia boleć głowa. Co za typ mi się trafił!

– Znowu? – Misiek zrobił facepalm.

Ciekawe, czy jego rodzeństwo jest tak samo upierdliwe… – westchnęłam ciężko. – Mam przeczucie, że moi koledzy po fachu też nie mają lekko.

Rodzeństwo rzuciło się na serwis jak stado hien

Czekałam na informacje od zaprzyjaźnionych antykwariuszy. Stawiałam na to, że serwis został umieszczony właśnie w takim miejscu. Skontaktowałam się z prawnikiem nieboszczyka, ale nie chciał powiedzieć nic ponadto, że jego klient i przyjaciel miał podstawy, aby robić na złość potomkom.

Wie pani, oni przez ostatnie lata czekali już tylko na jego śmierć. Wiedzieli, że jest chory i drażniło ich, że Erwin tak długo się trzyma.

– Pan wie, na czym polega ten cały, powiedzmy, dowcip?

– Częściowo. Nawet mnie nie wyjawił wszystkiego. Zdaje sobie pani sprawę, że nie mogę puścić pary z ust.

– Oczywiście, panie mecenasie. I tak bardzo dziękuję, że pan ze mną porozmawiał, a nie posłał do diabła.

Pozostałych dwóch posłałem – zaśmiał się. – Ale oni przylecieli od razu do mnie, chcieli za wszelką cenę wyciągnąć jakieś informacje. A pani zwyczajnie zadzwoniła, żeby się upewnić, że nie mogę pomóc. Dlatego powiedziałem prawdę o tej trójce hien.

To się okazało łatwiejsze, niż można było przypuszczać. Przynajmniej na etapie odnalezienia serwisu. Znajdował się w malutkim, prawie zapomnianym antykwariacie w Śródmieściu. Kiedy weszłam w starą, od dawna nieodnawianą uliczkę, poczułam się, jakbym się cofnęła w lata przedwojenne. Zresztą sam antykwariusz wyglądał jak eksponat z tamtych czasów.

Tak, pan Erwin zostawił u mnie ten serwis. Zarządził, żeby go nie wystawiać za bardzo na widok, ale jeśli ktoś chciałby go kupić, mam oddać go za rozsądną cenę, tylko skrupulatnie zanotować adres klienta. Ale kto tu teraz przychodzi… A tych, którzy zaglądają, nie stać na taki wydatek. Kiedy minie miesiąc, przekażę serwis mecenasowi, a on ma go wystawić na jakiejś aukcji za granicą. Pewnie tam da się uzyskać lepszą cenę. Chyba że zjawi się u mnie któreś z dzieci zmarłego.

Najwyraźniej nie wiedział wszystkiego, wyjaśniłam mu więc pokrótce, o co chodzi z tym serwisem.

Za parę minut przyjdzie mój klient – powiedziałam. – Może coś się wyjaśni.

Pan Krystian wpadł do sklepu z antykami dziesięć minut później.

– No! – zawołał od progu zamiast „dzień dobry”. – Gdzie to jest?

– Proszę się wylegitymować – rzekł w odpowiedzi sucho antykwariusz.

– Ta pani przecież powiedziała panu, że przyjdę! Ona może potwierdzić…

Poproszę o pana dowód – przerwał mu staruszek. – Mam jasne dyspozycje, co do trybu wydania serwisu…

W tej chwili otworzyły się drzwi

Ujrzałam znanego mi detektywa z kobietą. Domyśliłam się, że to siostra klienta. Zanim zdążyła coś powiedzieć, znów zabrzęczał dzwoneczek przy wejściu, a do środka weszło dwóch mężczyzn. Detektywa nie kojarzyłam, ale domyśliłam się, który to z nich, bo prywatny łaps był znacznie młodszy od towarzysza.

– Co tu robicie?! – oburzył się pan Krystian. – Nieważne zresztą, ja byłem pierwszy.

– Mamy takie samo prawo do serwisu jak ty! – zaprotestowała kobieta. – Jak widzę, jeszcze go nie dostałeś!

– Ale byłem pierwszy! Jak tu trafiliście? – zapytał podejrzliwie.

Znajomy detektyw mrugnął do mnie i wskazał lekkim ruchem brody klienta.

– Kiedy się dowiedziałem, że wynajął pan Małgosię, dałem sobie spokój z poszukiwaniami, tylko zacząłem pana obserwować. Wiedziałem, że ona prędko namierzy tę porcelanę. Ty pewnie tak samo? – zwrócił się do nieznanego mi kolegi.

– Dokładnie – przytaknął tamten. – Wiadomo, że pani Małgosia to profesjonalistka i ma kontakty w świecie dzieł sztuki.

Zachciało mi się śmiać. Antykwariusz bardzo poważnie traktował wydane mu dyspozycje. Sprawdził dokładnie dane rodzeństwa, chociaż kręcili się, jakby mieli owsiki. Bardzo szybko do nich dotarło, że będą się musieli podzielić wskazówkami ukrytymi w serwisie. Miałam go o pół metra od siebie, za szybą gablotki. Dzbanek, cukiernica, imbryk, do tego filiżanki, talerzyki, talerze… Z tego, co się orientowałam, był kompletny. To oznaczało, że nie używano go często, a może wcale. Zwróciłam uwagę, że dzbanek stoi nieco krzywo, podobnie jak cukiernica. Wreszcie antykwariusz wydał serwis rodzeństwu.

To, co stało się chwilę później, nieco mnie zszokowało. Patrzyłam na rozbite najważniejsze części serwisu. Wśród skorup połyskiwały trzy klucze i leżała karteczka. Okazało się, że rodzeństwo doskonale wiedziało, czego szukać, a raczej gdzie. Pierwsza chwyciła za dzbanek siostra klienta, a on zaraz potem zbił imbryk. Domyślałam się, o co chodzi. Naczynia miały wklęsłe dna, w które ktoś – zapewne zmarły – wkleił niewielkie klucze i zalepił je gipsem.

– Można to było wydobyć z serwisu bez jego dewastacji – mruknęłam.

Nie zwracali na mnie uwagi. Brat klienta wziął kartkę.

– „Jeśli ktoś z was znalazł to sam, niech szuka pasującego zamka – przeczytał. – A jeśli zdobyliście klucze we dwójkę czy trójkę, i tak tylko jedno z was będzie miało szczęście”.

Co za złośliwy dziad… – jęknęła kobieta.

– Pomoże mi pani? – zapytał natychmiast klient.

Porwał pierwszy z brzegu klucz

– Trzeba znaleźć jakąś szafę pancerną.

Pomyślałam o tym, że będzie do mnie wydzwaniał co parę godzin z pytaniami i pretensjami i nie da spokoju nawet w nocy…

– Wie pan, panie Krystianie, bez obrazy, ale bardziej się panu przyda dobry ślusarz, jeśli to nie ten klucz. Nie zamierzam się uganiać za czymś, czego zapewne nie ma. Moim zdaniem, ojciec z państwa zwyczajnie zakpił. I wcale mu się nie dziwię. Proszę o przelew, wyślę panu fakturę pocztą.

Wyszłam, nie czekając, aż pan Krystian odzyska mowę.

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA