Gdy mój wiekowy ojciec zaproponował mi, żebym z nim zamieszkała, w pierwszej chwili odmówiłam stanowczo. Zaprosił mnie wtedy na herbatę, którą sam podał. Nigdy wcześniej tego nie robił, przyzwyczajony do obsługi przez mamę. Powiedział mi krótko:
– Już sobie nie daję rady.
– To może będę ci dorzucać co miesiąc trochę kasy – zaproponowałam. – Złożymy się wspólnie z chłopakami.
– Nie w tym rzecz – odparł. – Ten dom opustoszał, gdy mamy zabrakło...
Czułam, że nie jest mu łatwo to powiedzieć. I prosić o cokolwiek. Zawsze był despotą. Rządził wszędzie: i w domu, i w pracy. Wszyscy się do tego przyzwyczaili i temu poddawali. Jako dzieci czasem się z braćmi buntowaliśmy, ale kończyło się na gadaniu po cichu.
Całe życie kręciło się wokół niego
Nigdy go głośno nie krytykowaliśmy. Nikt mu nie wygarnął, że całe nasze życie zostało podporządkowane jego pracy naukowej. W domu miała być cisza, spokój, żadnych gości, bo „przecież tata pracuje, robi obliczenia, sprawdza wyniki badań, szykuje się do bardzo ważnej konferencji”. Na szczęście dla nas często wyjeżdżał służbowo, a wtedy rygor słabł i dom stawał się przyjaznym miejscem. Gdy ojciec wracał, znów nie mieliśmy nic do gadania.
Teraz siedział w fotelu przygarbiony i smutny. Na stoliku parowała herbata w filiżankach. Chyba pierwszy raz w życiu przygotował ją dla mnie sam...
– Zastanowię się – powiedziałam, gdy zaczął mnie znowu przekonywać. – To oznacza dla mnie zmianę całego życia. Kiedyś nie chciałeś, żebym tu zamieszkała z mężem. Mówiłeś, że wolisz być sam.
– Owszem – przyznał. – Nie zgodziłem się, bo uważałem, że dla was będzie lepiej, jak na początku małżeństwa zamieszkacie beze mnie, zbudujecie sobie własne życie. I własne zwyczaje. Ale jak widzisz, wszystko się w życiu zmienia...
Bezradność w jego głosie spowodowała, że zaczęłam się poważnie zastanawiać nad propozycją powrotu do domu mojego dzieciństwa. Odnosząc filiżanki do kuchni, rozejrzałam się wokoło. Brudne ściany. Niedomyty zlew. Kurz po kątach. „Rzeczywiście radzi sobie coraz gorzej” – pomyślałam. Gdy jeszcze żyła mama, pełna energii, świetna gospodyni, wszystko było czyste i zadbane. Ale po jej nagłej śmierci przed trzema laty w ojcu coś pękło. Przestał dbać o porządek, powyrzucał wszystkie kwiaty. Nawet wystawił na śmietnik olbrzymi fikus, który był w domu od zawsze.
Kilka tygodni po rozmowie o moich ewentualnych przenosinach sąsiedzi mnie zaalarmowali, że ojciec potrzebuje pomocy. Znaleźli go w ogródku. Leżał na trawniku i nie mógł się podnieść. W szpitalu okazało się, że ma złamaną nogę. Dwa tygodnie po operacji został wypisany do domu i powstał problem, kto się nim zajmie.
Trzeba było zorganizować mu szpital w domu
Lekarz uprzedził, że rekonwalescencja potrwa dwa, a może nawet trzy miesiące. I że ojcu przez pierwszy miesiąc nie wolno wstawać z łóżka. Trzeba było zorganizować mu szpital w domu.
Wraz z dwoma braćmi ustaliliśmy, że będą kolejno mieszkać z ojcem, żeby zapewnić mu opiekę na co dzień. Nie proponowałam swojej pomocy, bo wiedziałam, że ojciec byłby tym okropnie skrępowany. On, zawsze taki twardy zawodnik, wymagający tak wiele od innych – od siebie zresztą też – miałby mnie prosić o podanie basenu!
Konrad i Maciek jakoś to wytrzymali, ale po kilku tygodniach okazało się, że pomoc jest nadal potrzebna. Uznałam, że teraz kolej na mnie, i zaproponowałam, że na miesiąc przeniosę się do ojca ( choć byłam pełna obaw, czy dam radę). Wzięłam więc bezpłatny urlop i wprowadziłam się do domu rodzinnego.
Początkowo codzienna opieka nad chorym, który powoli zaczął stawać na nogi i z „balkonikiem” poruszał się po domu, była bardzo absorbująca. Wszystkie najprostsze czynności: mycie, golenie, ubieranie się – trwały znacznie dłużej niż dotychczas. Robiłam zakupy, gotowałam, sprzątałam, przyrządzałam posiłki.
Ale ten czas nie był wypełniony wyłącznie obowiązkami. Po obiedzie ojciec zaczynał snuć wspomnienia, popijając ulubioną zieloną herbatę. Opowiadał o swojej młodości, o tym, jak poznał mamę, a także o swoim srogim ojcu, który był wiejskim nauczycielem. Słuchając tych opowieści, miałam wrażenie, że ojciec chciał nadrobić te wszystkie lata, kiedy na pogawędki nie było czasu. A i ja dojrzałam: kiedyś historie rodzinne wydawały mi się błahe i nudne.
Skórę dłoni pokrywały brązowe plamy
Po kilku tygodniach wspólnego mieszkania, które traktowałam jako coś przejściowego, nadszedł czas na poważną rozmowę. Usiedliśmy przy kawie. Tata poruszał się już po domu samodzielnie, o „szwedkach”, które stały za oparciem fotela. Promień słońca padł na jego wychudzoną dłoń leżącą na poręczy. Skórę dłoni pokrywały brązowe plamy. „Boże, jak on się zestarzał” – pomyślałam.
– Widzisz, córeczko... – zaczął, a mnie łzy napłynęły do oczu, bo ostatni raz powiedział tak do mnie, gdy miałam 9 lat, a on nie był jeszcze Wielkim Panem Profesorem, tylko ukochanym tatą –chciałbym wrócić do naszej rozmowy. Przenieś się do mnie na stałe. Chciałbym ocalić ten dom. A sam już nie daję sobie z nim rady.
– Może lepiej go sprzedać – zaproponowałam. – Kupisz mniejsze mieszkanie. Łatwiej będzie utrzymać porządek, nie będziesz musiał wchodzić po schodach...
– Ja przeniosę się na parter, a tobie oddam piętro – powiedział, ignorując wzmiankę o sprzedaży domu.
– Jak rozumiem, uznałeś, że zostałam już przekonana – odparłam zaczepnie.
– Nie, to nie tak. Zrobisz, jak zechcesz – powiedział z rezygnacją. I chyba właśnie ta rezygnacja w jego głosie sprawiła, że niespodziewanie dla samej siebie – zgodziłam się.
– Ale pod jednym warunkiem – zastrzegłam. – Tu będzie się toczyć normalne życie. Koniec z separowaniem się od świata. Będą przychodzić goście, będziemy się spotykali z rodziną w czasie świąt.
Tata się zgodził. Mieszkaliśmy razem jeszcze cztery lata. Aż do jego śmierci. Zdarzały się trudne chwile, ale nie żałowałam tej decyzji. Zaniepokoił się tylko, gdy zaczęłam się przeglądać naszą rodzinną porcelanę.
Poznaliśmy się na nowo
– Tylko nie stłucz, mama tak lubiła te drobiazgi – powtarzał nerwowo.
Jedno miejsce pozostało nietknięte: szafa, w której wisiały ubrania mamy. Kiedyś przypadkiem zobaczyłam, że ojciec delikatnie ją otwiera, bierze wzorzystą suknię i wdycha jej zapach.
Teraz, kiedy ojca nie ma już wśród żywych, myślę, że te cztery wspólne lata były nam darowane przez los. Poznaliśmy się na nowo. Miałam wrażenie, że mieszka ze mną ktoś inny niż ojciec zapamiętany z czasów mojego dorastania: apodyktyczny, surowy, wyniosły, a czasem złośliwy. U schyłku życia stał się bardziej ciekawy ludzi, potrafił wysłuchać innych, już się nie zacietrzewiał tak jak dawniej.
Po swoich ostatnich imieninach, gdy już goście się rozeszli, chociaż wyraźnie zmęczony, powiedział mi:
– Wiesz, cieszę się, że wszyscy siedliśmy przy jednym stole. Że chcą być ze mną. To bardzo miłe z ich strony.
Czytaj także:
„Na pracowniczym wyjeździe w góry, chciałem upolować gorącą łanię. Choć konkurencję miałem sporą, do domu wróciłem ze zdobyczą”
„Koleżanka z pracy wcisnęła mi bajkę o umierającej matce, bo chciała grzać tyłek na wczasach. Żmija jeszcze nie wie, z kim zadarła”
„Moja córka związała się ze starszym o 20 lat szefem, który ma 3 dzieci. Czym ujął ją ten gburowaty sobek? Drogimi wycieczkami i kasą?"