„Ojciec latami podcinał mi skrzydła. Powtarzał, że jego syn ma babrać się w smarze, a nie machać pędzlem po płótnie jak baba”

Mężczyzna ograniczany przez ojca fot. Adobe Stock, Paolese
„Niecierpliwiłem się jak dzieciak przed gwiazdką, a potem… Potem czułem się jak dzieciak pod choinką w Wigilię po rozpakowaniu wymarzonego prezentu. Od razu napełniłem słoik wodą i chciałem wypróbować wszystko, co tylko mogłem. Niestety, zderzyłem się trochę z rzeczywistością”.
/ 06.10.2022 17:15
Mężczyzna ograniczany przez ojca fot. Adobe Stock, Paolese

Grupy na Facebooku są świetne. Skupiają ludzi, którzy mają hopla na jakimś punkcie. Nieważne, co to będzie – na sto procent znajdziesz paru wariatów chorych na to samo co ty. Czasem zaglądałem do kolejnych „męskich” grup skupiających fanów motoryzacji czy dyskusji o wszechświecie albo polityce.

Stolarze-amatorzy mogli się pochwalić przed innymi zainteresowanymi tematem swoimi nowymi narzędziami i zrobionymi za ich pomocą altanami albo, skromniej, półeczkami na książki. To chyba dlatego aplikacja podsuwała mi kolejne rękodzielnicze grupy, a wśród nich tę o malowaniu akwarelami.

Wszedłem z czystego sentymentu i… Szczęka mi opadła. Rany Julek, jakież tam ludzie cuda wstawiali! Na przykład obrazki malowane tylko jednym kolorem, ale stopniowanym:  rozcieńczanym niemal do braku barwy albo rzucanym śmiałymi, intensywnymi plamami. Oryginalne abstrakcje obok naturalistycznych wizerunków i pejzaży. Pełne detali, szczegółowe niemal jak fotografia malunki obok barwnych impresji oddających ulotność chwili. Gapiłem się z rozdziawionymi ustami jak trzylatek w cyrku.

Pani Stefa mnie chwaliła, miałem talent

Dwadzieścia lat temu, za dzieciaka, złamałem nogę i całą wiosnę nosiłem gips. Nie mogłem grać w piłkę, więc rodzice zapisali mnie do domu kultury na jakieś zajęcia, żebym trochę poprzebywał z dziećmi i nie zdziczał do reszty. Traf chciał, że były to zajęcia plastyczne.

Tańczyć ani haratać w gałę nie mogłem, do muzyki mnie nie ciągnęło, zostawała więc plastyka. Nie, żebym miał coś do gadania, matka mnie zapisała, zawiozła i cześć. Ale zaintrygowało mnie, gdy nauczycielka wyciągnęła pudełeczko z małymi, kolorowymi guziczkami farb. Były zupełnie inne niż plakatówki, którymi malowaliśmy w szkole. Używało się do nich innego papieru, innych pędzli, bardzo drogich, jak podkreśliła nauczycielka, każąc nam o nie dbać. I uzyskiwało się zupełnie inny efekt.

Można było nabrać więcej farby i rzucić na papier zdecydowaną ilość koloru albo tylko musnąć pędzlem po guziku farby, żeby ślad był naprawdę delikatny. Można było malować na suchym papierze albo najpierw zmoczyć go szerokim pędzlem, by farba bardziej swobodnie przepływała, kolory się łączyły i tworzyły nowe. Zafascynowała mnie ta technika, a nauczycielka chwaliła za to, co udało mi się w te kilka tygodni osiągnąć.

– Masz talent, Kamil – mówiła. – Powinieneś ćwiczyć jeszcze więcej i starać się jeszcze bardziej, a kto wie, kto wie, może zostaniesz prawdziwym artystą, sławnym, wtedy ja będę się mogła chwalić, że cię uczyłam.

Może wszystkim dzieciom to mówiła, bo taki miała sposób dopingowania i motywowania uczniów, ale mnie samemu też podobały się moje prace, te wszystkie półprzejrzyste warstwy, które się przenikały, mijały, splatały. Dlatego kiedy zdjęto mi gips, powiedziałem rodzicom, że chcę dalej chodzić do domu kultury i poprosiłem, żeby kupili mi akwarele, papier i te specjalne pędzle…

– Kamil, nie cuduj, chłopaki się takimi rzeczami nie zajmują – tata postawił sprawę jasno. – Patrz, koledzy już na ciebie czekają. Rower też się za tobą stęsknił. Leć! Sobolowe pędzelki… – pokręcił głową. – Też sobie smarkacz wymyślił…

Pobiegłem na dwór i szybko zapomniałem o tamtych „dziewczęcych” zajęciach. Myślałem jak typowy chłopak w latach dziewięćdziesiątych. Miałem rower, plac zabaw z metalowymi urządzeniami, boisko do gały między blokami, które w zimie administracja zamieniała w lodowisko.

Szaleliśmy na dworze do zmierzchu

Wieczorami w domu sklejałem z tatą modele czołgów i samolotów. Tak więc miałem co robić po szkole, i bez bólu i żalu zrezygnowałem z moich malarskich ambicji. I nagle, po dwóch dekadach, dawna fascynacja wróciła. Za sprawą grupy na fejsie. Więc dorośli ludzie też się mogą tym pasjonować, rozmawiać o malowaniu, wymieniać doświadczeniami, radami, polecać sobie różne farby, papiery i pędzle! Bo też wybór teraz był kosmiczny.

Sonnety, Renesanse, Szmale, Białe Noce… Marki farb i palety kolorów przyprawiały o zawrót głowy. Setki pędzli, którymi można było osiągać różne efekty. Płyny maskujące. Papiery o różnych gramaturach, fakturach oraz zawartości bawełny.

Wgłębiając się w to, poczułem, że facet wcale nie musi ograniczać się do gadania o silnikach czy piłach tarczowych. Poszedłem do pobliskiego sklepu papierniczego i kupiłem, co mieli. Niestety, moje pierwsze malunki ni cholery nie przypominały efektów, jakie osiągali ludzie z grupy w sieci. Nawet nie zbliżyłem się poziomem do tego, co robiłem jako jedenastolatek. Wstyd, panie Kamilu. Sam sobie wszedłem na ambicję i zacząłem kompletować wyprawkę akwarelisty.

Oglądałem prace, czytałem o tym, co jest „must have”, o tym, które kolory robią magię na papierze, gdy doda się do nich wody, i który pędzel właściwie maluje sam. Dodawałem i dodawałem do koszyka w polecanym sklepie online, a kiedy zobaczyłem podsumowanie…

Zrozumiałem ojca, który nie chciał mi kupić sobolowych pędzelków, nie mówiąc już o kostkach akwareli i papierze bawełnianym… Przetasowałem trochę koszyk, zostawiając część produktów na później, a gdy potwierdzałem zakup, to z szybszym biciem serca, bo właśnie wydawałem pół kwartalnej premii.

Idioto, zachowałeś się jak głodny dzieciak w sklepie z cukierkami – zbeształem się w myślach, nie wierząc, że tak zaszalałem… No i co z tego – zripostowałem sam sobie – od tego jest hobby, by wydawać na nie ciężko zarobioną kasę.

Teraz pozostało poczekać na kuriera

Niecierpliwiłem się jak dzieciak przed gwiazdką, a potem… Potem czułem się jak dzieciak pod choinką w Wigilię po rozpakowaniu wymarzonego prezentu. Od razu napełniłem słoik wodą i chciałem wypróbować wszystko, co tylko mogłem. Niestety, zderzyłem się trochę z rzeczywistością.

Owszem, moje malarskie zakupy to była zupełnie inna liga. Nieporównywalna z tym, co oferował dzieciakom dom kultury tuż po upadku komunizmu. Ale nie byłem już tamtym dzieciakiem. Ręce mi zardzewiały i zapomniały opanowanej dwie dekady temu techniki. Musiałem sporo ćwiczyć, żeby sobie pewne rzeczy przypomnieć, a niektórych uczyć się na nowo.

Nie zliczę, ile razy kląłem, miąłem „zepsuty” papier i rzucałem mokrą kulę na podłogę. Ile razy stwierdzałem, że chyba mnie pogięło i trzeba to komuś odsprzedać, zamiast marnować czas i pieniądze.

Poskarżyłem się na grupie i przeżyłem mały szok. Zbieranina obcych ludzi zaczęła mnie dopingować. Oni we mnie wierzyli, jak kiedyś wierzyła nauczycielka, a nie potrafili moi rodzice. Oceniali moje prace, które odważyłem się pokazać publicznie, i choć nie zawsze były to zachwyty, to ich krytyka i konstruktywne rady działały. Naprawdę! Każda następna praca była lepsza.

– O Boże, synku, jakie to śliczne! Gdzie kupiłeś taki ładny obrazek? I to z moimi ukochanymi piwoniami! – piała zachwycona mama, gdy wręczyłem jej prezent na urodziny.

Też byłem zadowolony z tych kwiatów w wazonie, a już wyjątkową dumą napawało mnie to, jak udało mi się oddać efekt wody w kryształowym naczyniu.

– Tu jest podpis. Widzisz? Mój. Bo sam to namalowałem. Pamiętasz, jak złamałem nogę? Zapisałaś mnie na zajęcia z plastyki. Teraz wróciłem do akwareli…

– Och, trzeba się było wtedy postawić tacie i kupić ci te pędzle… To jest cudowne, synku! Mam nadzieję, że tym razem nie przestaniesz. Dziękuję za cudny prezent – ucałowała mnie w policzek. – Zbyszek! Chodź zobacz, co twój syn potrafi!

Mamine pochwały uskrzydliły mnie i uszczęśliwiły. Nieważne, że zmarnowałem dwa bloki za grube pieniądze, gdy starałem się uzyskać odpowiedni efekt wody. A uszy więdły, takie wiązanki potrafiłem puścić, gdy się irytowałem na własną nieudolność albo gdy farba robiła, co chciała.

A niedługo będę miał wystawę. Powaga!

Pomijając te wybuchy, malowanie bardzo mnie odpręża, choć zarazem zmusza do skupienia uwagi, pokory i cierpliwości. Jedno nieostrożne pociągnięcie pędzlem może zniweczyć efekt kilkugodzinnej pracy.

Podobnie jak zbyt mokry albo zbyt suchy papier. Czasem na pędzel nabiera się za dużo farby i rozlewa kleksem po idealnie wykonanym obrazku albo okazuje się, że kolor, który powinien idealnie pasować, wszystko popsuł. I cały wysiłek idzie w pierony.

I wiecie co? W przyszłym miesiącu będę miał wystawę – w tym samym domu kultury, w którym stawiałem pierwsze kroki na mojej akwarelowej ścieżce. Pani Stefa, która kiedyś pokazywała mi, jak trzymać pędzel, została tam kierowniczką.

– Zuch chłopak. Wiedziałam, że z tej mąki będzie chleb – mruczała, oglądając moje prace. 

Cóż, artystą malarzem już nie będę, ale nie muszę. Wystarcza mi radość, jaką czuję, gdy maluję, duma, gdy uda mi się osiągnąć zamierzony efekt. Wystarcza mi sama pasja do malowania.

Czytaj także:
„Podły szantażysta chciał ode mnie wyłudzić pieniądze. Byłam w szoku, gdy okazało się, że… bardzo dobrze go znam”
„My głodni szlajaliśmy się po barach, a Joanna nie miała kogo poczęstować rosołem. Wyrzucała też całe kilogramy mięsa”
„Może po 20 latach nie chcieliśmy rzucać się na siebie co noc, ale dzieci uniemożliwiały nam intymne czułości. O, zgrozo!”

Redakcja poleca

REKLAMA