„Ojciec odszedł, matka wyjechała za granicę, a dziecko z głodu podkradało obiady kolegom. Nikt się nim nie zainteresował”

Umiał kraść już kiedy był dzieckiem fot. Adobe Stock, pololia
„Siedział pod ścianą i czekał na okazję. Czasami były to niedojedzone kotlety dziewczyn, innym razem wzgardzony przez kogoś talerz z naleśnikami z serem. Na ogół działał szybko, dyskretnie pakując jedzenie do foliowej torebki, którą trzymał w otwartym plecaku, ale zdarzało się, że siadał przy talerzu i jak gdyby nigdy nic dojadał po kolegach”.
/ 13.02.2023 14:30
Umiał kraść już kiedy był dzieckiem fot. Adobe Stock, pololia

– Rany, za minutę dzwonek! – Grażyna, nasza pomoc kuchenna aż podskoczyła. – Już lecą pierwsi, olaboga, a ja nawet kompotu nie ponalewałam!

Do stołówki właśnie wpadło z tupotem stado porykujących bawołów. Och, przepraszam, to tylko nasi drugoklasiści. Niby było ich tylko kilkanaścioro, ale robili hałas nie mniejszy niż amerykańska armia usiłująca wypłoszyć z kryjówki terrorystów.

– A kompotu nie ma? – już pierwszy z nich zgarniał swój talerz, nawet zanim zdążył zająć miejsce przy stole.

– Zaraz! – Grażyna dwoiła się i troiła w okienku. – Cela! Chodź mi pomóż!

Miałam ochotę udać, że jej nie słyszę

Ale w końcu podążyłam jej na ratunek. Nie lubiłam stać w okienku i wydawać posiłków, dlatego szefowa zlecała mi zwykle robotę w kuchni. Klejenie pierogów, mieszanie gulaszu, siekanie warzyw na surówkę, to były moje codzienne zajęcia. No i sprzątanie ze stołów, kiedy dzieciaki już wyszły. Ale za to nie musiałam rozmawiać z młodzieżą. Bo ta nasza, z publicznego gimnazjum, buchająca hormonami i wychowana na filmach o przemocy, nieco mnie przerażała.

– Nie pchaj się, kretynie! – właśnie wrzasnął jeden chłopak na drugiego. – Jeszcze raz mnie nadepniesz i ci ten kotlet wsadzę w…

Poczułam, że płoną mi policzki i zamarzyłam, żeby przerwa obiadowa jak najszybciej się skończyła. Musiałam jednak dalej przyjmować karteczki obiadowe i wydawać talerze.

– Ty, bezmózg! – zawołał kolejny, chyba do kolegi z klasy. – Gdzie się ryjesz?! W kolejce stać nie umiesz?!

Kolejki to się ustawiają do twojej matki! – odparował chłopak nazwany „bezmózgiem”.

Ten, który był już przy okienku, puścił swój talerz, cofnął się i przyskoczył do przeciwnika. Wywiązała się szarpanina i nim zdążyłam zawołać nauczycielkę pilnującą drzwi, na podłogę poleciały dwa kubki z kompotem, które Grażynka właśnie wystawiła w drugim okienku.

– Hubert! Mikołaj! Natychmiast przestańcie! – młoda anglistka zaczęła rozdzielać chłopców. – Obaj ze mną do dyrekcji! Natychmiast!

Pognała ich przodem, posyłając mi współczujące spojrzenie. Zrobiło się zamieszanie, ale Grażyna opanowała sytuację, żądając karteczki od kolejnego ucznia. Powoli podniosłam się z kucków, trzymając w ręce szuflę ze skorupami, kiedy zobaczyłam coś dziwnego. Otóż obiad, który jeden z awanturników dostał i odstawił na bok, zniknął… Zdziwiłam się, bo właśnie zamierzałam go sprzątnąć. Rozejrzałam się po jadalni – każdy z uczniów miał przed sobą tylko jeden talerz. Byłam jednak pewna, że ktoś skorzystał z okazji i zabrał opłacony przez kogoś innego posiłek… Następnego dnia nie dałam się wrobić w wydawanie posiłków, więc miałam doskonałą okazję do obserwowania uczniów przez okienko.

Widziałam całą salę, od wejścia aż po ścianę

Spokojnie przyglądałam się chłopakom w sportowych bluzach i białych adidasach oraz dziewczynom w sweterkach ledwie zakrywających pępki i spodniach tak obcisłych, że ledwie się w nich ruszały. I nagle go zobaczyłam. To był dzieciak z drugiej C, wiedziałam to na pewno, ale nie siedział razem ze swoimi kolegami. Wcisnął się w kąt za pierwszoklasistami i tylko wodził spojrzeniem po jedzących. Rzucił mi się w oczy, bo niczego nie jadł.

– …a ona z nim poszła w krzaki! – rozległ się nagle głos ładnej blondyneczki z końca sali i zawtórował mu cienki śmiech jej koleżanek.

Cała grupka przypominała stado papug – były równie kolorowe i równie hałaśliwe. Wszystkie były też chude, zgodnie z obowiązującą wśród nastolatek modą. Oczywiste było dlaczego – prawie żadna nie tknęła swojego obiadu. Właściwie to tylko poskubały nieco surówki, odkroiły po kilka kawałków kotleta, po czym, nadal piszcząc i chichocząc, wyfrunęły z sali. I wtedy ten chłopak rozejrzał się dyskretnie, przesiadł o dwa stoliki i… szybkim ruchem zgarnął do plastikowej torebki wystającej z plecaka niedojedzone kotlety i ziemniaki z talerzy dziewczyn.

– Co jest, do licha? – mruknęłam do siebie z niedowierzaniem.

I postanowiłam poobserwować tego dzieciaka przez kolejne dni. W piątek miałam już pełny obraz sytuacji: chłopak przychodził w największym tłumie, zaraz po dzwonku, siadał z tyłu i obserwował salę. Nigdy nie podchodził do okienka, najwyraźniej nie miał opłaconych obiadów. Siedział pod ścianą i czekał na okazję. Czasami były to niedojedzone kotlety dziewczyn, innym razem wzgardzony przez kogoś talerz z naleśnikami z serem. Na ogół działał szybko, dyskretnie pakując jedzenie do foliowej torebki, którą trzymał w otwartym plecaku, ale zdarzało się – jak w wypadku nietkniętych naleśników – że z obojętną miną siadał przy talerzu i jak gdyby nigdy nic zjadał porcję. Byłam pewna, że i wtedy, przy tamtej bójce, skorzystał z okazji i w zamieszaniu zabrał talerz jednego z awanturujących się kolegów.

Prócz mnie nikt nie zwrócił na niego uwagi

Ja sama nie zamierzałam zdradzać się, że go obserwuję, bo nie przeszkadzała mi jego działalność. Nie rozumiałam tylko, dlaczego to robi. I trochę się o niego martwiłam.

– Uczeń drugiej C? – upewniła się pani pedagog, kiedy poszłam opowiedzieć jej o swoich obserwacjach. – Dojada po innych? Zabiera jedzenie do domu?

– Myślę, że może w domu nie dostaje jedzenia – zaryzykowałam teorię. – Może rodzice go zaniedbują, nie dają mu na obiady w szkole… To może być jakaś trudna sytuacja.

Pedagog kiwnęła głową i obiecała, że przyjdzie na stołówkę. Miałam nadzieję, że rozpozna chłopaka, porozmawia z nim i dowie się, dlaczego chodził głodny. Dzieciak miał czternaście lat, nikt w tym wieku nie powinien być zmuszony do zgarniania kotletów po kolegach… W poniedziałek zauważyłam pedagog przy drzwiach. Wyglądała jakby po prostu była na dyżurze, ale widziałam, że bacznie się rozgląda. Chłopak od kradzionych kotletów też tam był, ale tym razem wyszedł wcześniej, niczego nie zabierając. Mijając pedagog, wbił wzrok w ziemię i domyśliłam się, co się stało. Zadziałał instynkt zwierzyny łownej i chłopak poczuł, że jest śledzony. Nie dał się więc przyłapać.

– Nigdy więcej nie przyszedł na stołówkę – powiedziałam dwa tygodnie później do pani pedagog. – Zorientował się, że wiemy, i przestał.

– No trudno, nic nie mogę w takim razie zrobić – wzruszyła ramionami.

Było mi głupio

Czułam, że ten dzieciak ma problemy, a ja go wydałam.

„Zdradziłam jego tajemnicę i sprawiłam, że teraz chodził pewnie jeszcze bardziej głodny. Ale przecież miałam dobre intencje…” – próbowałam się pocieszać; i bardzo chciałam to naprawić, nie wiedziałam tylko jak.

Jakiś miesiąc po ostatniej „kradzieży z talerzy” musiałam zostać nieco dłużej w pracy. Szkoła wynajmowała w weekend salę na wesele i należało przygotować kuchnię. Było już po ostatniej lekcji, kiedy kończyłam wycierać blaty. Zostałam sama i co chwila zerkałam przez uchylone tylne drzwi, gdzie dozorca zostawił piramidę pudeł pełnych jabłek, które szkoła dostała w ramach jakiejś akcji propagowania zdrowego odżywania wśród młodzieży. Nagle kątem oka dostrzegłam jakiś ruch. Przerwałam ścieranie i na palcach podeszłam do drzwi. W samą porę, by zobaczyć, jak po schodach skrada się dzieciak od resztek z talerzy. Rozglądał się na boki, a kiedy znalazł się przy pudłach, sięgnął po kilka jabłek i zaczął je wrzucać do plecaka.

– Dzień dobry! – gruchnęłam, wychodząc na próg. – A co ty tutaj robisz, kolego?

Chciał uciec – widziałam to na jego twarzy. Ale był rozsądny, wiedział, że bym go potem rozpoznała w szkole. Postanowił więc błagać mnie, żebym nic nikomu nie mówiła.

Posłuchaj, te jabłka są dla uczniów – poinformowałam go spokojnie. – Jeśli je lubisz, weź sobie, ile chcesz.

– Serio? – zamrugał oczami. – Mogę?

– Jasne – uśmiechnęłam się i nagle coś jeszcze przyszło mi do głowy. – A może chcesz trochę placków ziemniaczanych z dzisiejszego obiadu? Został nam cały stosik, musiałabym je wyrzucić.

Miał tylko czternaście lat i bał się, że to jakiś podstęp. Ale był też głodny, więc zgodził się wejść do kuchni. Posadziłam go przy stole, dałam placki i kubek śmietany do polania. Aż ścisnęło mnie w dołku. Jadł jak ktoś, kto boi się, że to jego ostatnia okazja do zjedzenia posiłku…

– Widziałam, jak wynosisz jedzenie – powiedziałam cicho, ale on aż podskoczył. – I jak się wycofałeś, bo pedagog przyszła do stołówki.

Chyba chciał wyjść, jednak niedojedzone placki go skutecznie powstrzymały. Przełknął ogromny kęs i przyjrzał mi się badawczo.

– Mam ciotecznego wnuka w twoim wieku – powiedziałam. – Masz czternaście lat? Jak się nazywasz?

Miał na imię Tomek

Najedzony plackami i opity kompotem zaczął mówić. Na początku z oporami, nie patrząc mi w oczy, potem coraz szybciej i z większymi emocjami.

…najpierw miała przyjeżdżać raz w miesiącu – mówił o matce pracującej w Belgii – ale bilety są drogie, więc tylko wysyłała kasę. Brat skończył osiemnaście lat w styczniu, więc miał się mną zająć, ale co on tam może – machnął ręką. – Wiecznie siedzi u swojej dziewczyny.

– Od dawna rodziców nie ma w kraju? – zapytałam delikatnie. – Matki od września, a ojca to nie wiem, zawinął się, jak miałem pięć lat. Matka nas sama wychowywała. Niezbyt jej szło, ale przynajmniej w lodówce było żarcie… – uciekł spojrzeniem. – A teraz to nawet tego nie ma. Matka wysyła coś Grześkowi, a on wydziela mi grosze. Niby na obiady daje, ale na buty już nie. Na strój na wuef też mi nie dał, aż chłopacy mnie wyśmiewali, że mam dresik jak bezdomny… To wymyśliłem se, że kasę na żarcie będę wydawał na najpotrzebniejsze rzeczy, a jedzenie to jakoś się skołuje… No i to działało, aż ta pedagog skądś to obczaiła… – nagle spojrzał na mnie podejrzliwie i poczułam, że się czerwienię.

Kiedy zrozumiał, że to ja go zadenuncjowałam, zerwał się od stołu.

– To nie pani sprawa! Co panią to obchodzi? Przecież i tak wyrzucała pani żarcie! Chce pani te jabłka z powrotem?! Tak? To proszę! O!

Nagle zerwała się w nim jakaś tama i cała ta złość dziecka opuszczonego przez rodziców, dziecka, którego zawiódł świat, szkoła i system, cały ten gniew zaczął wypływać jak eksplodująca lawa z wulkanu. Nagle nie pamiętał już, że to matka go zostawiła, brat ignorował jego potrzeby, a ja tylko chciałam mu dać parę jabłek i placków. To ja stałam się wrogiem numer jeden i na mnie postanowił wyładować całą złość.

– Proszę! To pani cholerne jabłka! Nie potrzebuję ich! – cisnął w moim kierunku owocem z plecaka. – A placki były ohydne, rzygać się po nich chce! Głupia baba! Rzygać…

Nie pozwoliłam mu dokończyć

Wychowałam trzech synów i każdy z nich był w tym trudnym wieku. Im też zdarzało się wywrzaskiwać, że mnie nienawidzą. Potrafiłam nie brać tego do siebie. Zwłaszcza teraz, kiedy krzyczał na mnie zagłodzony, upokarzany przez rówieśników, zaniedbany przez matkę czternastolatek z oczami pełnymi łez.

– No już, już dobrze – uchylając się przed jabłkiem, podeszłam do chłopaka i złapałam go za ramiona.

Chwilę się szamotał, ale szybko wygrałam. Przygarnęłam go do siebie z całej siły. Pamiętałam, jak pacyfikowałam tak moich synów. Zawsze było tak samo, teraz też. Tomek nagle zwiotczał w moim ramionach, a potem rozpłakał się, ze wstydem, wciskając twarz w mój fartuch.

– Wszystko będzie dobrze – powiedziałam po prostu. – Możesz tu przychodzić na obiady codziennie, pogadam z szefową. Ale musimy powiedzieć twojej wychowawczyni, jaka jest sytuacja. I pani pedagog też. Wszystko wyprostujemy…

W końcu się zgodził i resztą zajęły się już obie panie. Szkoła znalazła jego ciotkę – siostrę ojca, która nic nie wiedziała o sytuacji bratanków. Wstydziła się za brata, który zostawił żonę z dwójką dzieci, i zadeklarowała, że zaopiekuje się chłopcami. Tomek korzystał z darmowych obiadów tylko przez jakiś czas, bo potem zmotywowano jego matkę do płacenia regularniejszych alimentów. We wrześniu chłopak zaczął trzecią klasę, za rok idzie do technikum.

– A jakiego? – zapytałam raz, kiedy pomagał mi zbierać talerze ze stołów.

– Gastronomicznego – puścił do mnie oko. – Karmienie ludzi to niezły sposób na życie, tak sobie myślę. Zawsze ktoś głodny się znajdzie, no nie?

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA