„Rodzice szydzili z mojego narzeczonego, bo ich zdaniem powinnam wyjść za rolnika, a nie chłopaka z miasta”

smutna zamyślona dziewczyna fot. Adobe Stock, von Lieres
„Nadal krzywo nie niego patrzył, demonstrując, jak bardzo jest niezadowolony z jego obecności. Odwiozłam Franka do miasteczka, gdzie miał wynajęty pokój, żeby nie narażać go na humory ojca. W domu zastałam zamieszanie”.
/ 26.08.2023 08:45
smutna zamyślona dziewczyna fot. Adobe Stock, von Lieres

Kiedy patrzę wstecz, sama nie wiem jak mogliśmy się spotkać. Teoretycznie nie było na to szans. Mieszkam na wsi, prowadzę z ojcem duże gospodarstwo ogrodnicze, w stolicy bywam raz, góra dwa do roku, jak mi się uda wyrwać. Spotykam się z przyjaciółkami ze studiów, robię zakupy, zaliczam teatr i zmykam do siebie.

Lubię miasto, ale wieś mam we krwi, za nic nie zmieniłabym miejsca zamieszkania. Jak udało mi się w tym pędzie spotkać Franka? Nie mam pojęcia.

Kawa z nieznajomym

Dogonił mnie w galerii handlowej na ruchomych schodach, sadząc w górę po dwa stopnie na raz.

– Ależ szybko chodzisz – sapnął, wyciągając rękę z portfelem. Moim portfelem. – Zostawiłaś na ladzie, jakbym nie widział na własne oczy, nie uwierzyłbym, że to twój.

Portfel był duży, porządny, z wyglądu męski, chociaż przysięgam, że kupiłam go jako damski. Mieściło się w nim wszystko, karty płatnicze, rachunki, faktury za nasiona, całe moje życie. Portfel łykał, co do niego wkładałam i nie narzekał, tylko puchł i przestawał się mieścić w torebce. Dlatego nosiłam duże, żeby nie zawracać sobie głowy ograniczeniami.

– Dziękuję bardzo – uśmiechnęłam się do chłopaka.

– O, nie ma tak dobrze. Żądam znaleźnego, może być kawa – stał o stopień niżej, patrzył mi prosto w oczy. W dodatku z niewielkiej odległości.

– Kawa?– ocknęłam się z transu.

– Czarny napój z cukrem lub bez – uściślił z powagą.– Na tym piętrze jest bistro, nie będziesz musiała daleko biegać. Zrób krok! – zawołał nagle wielkim głosem.

Rzeczywiście, schody dojechały na piętro i chowały się w zębatce, należało z nich zejść, ale czy musiał zaraz tak krzyczeć?

– Zawsze się boję, że wciągnie mi nogę – wyjaśnił bez cienia zażenowania. – Od dzieciaka tak mam, w ogóle jestem interesujący i mogę ci wszystko o sobie opowiedzieć. Czujesz się zachęcona?

– Średnio – zaśmiałam się.

– Proszę – wielkopańskim gestem odsunął fotel przy jedynym wolnym stoliku.

Mebel był oporny, ale Franek nie poddał się. Obserwowałam te zmagania, czekając, kiedy będę mogła usiąść.

– Teraz się nie ruszaj, idę po kawę – obejrzał mnie gospodarskim wzrokiem, jakim mój ojciec sprawdzał, czy Mućka ma wygodnie w boksie. – Z czego się śmiejesz? – spytał zdziwiony Franek.

Tata ma jerseykę, też tak na nią patrzy. To taka mała krowa z wielkimi oczami, jak z filmów Disneya, bardzo mleczna. Śliczna jest – parskałam, nie zastanawiając się, co mówię. – Nie hodujemy bydła, Mućka jest czymś w rodzaju hobby mojego ojca – wyjaśniłam, widząc jego minę.

– Wiem, jak wygląda krowa tej rasy, jestem lekarzem weterynarii. Nie mieszkasz w Warszawie?– zamiast iść po kawę, usiadł obok.

– Przyjechałam tylko na weekend, wieczorem mam pociąg – odparłam zgodnie z prawdą.

– Ile mamy czasu?– nie spuszczał ze mnie wzroku.

– Mało – spoważniałam nagle.

– Wykorzystamy go najlepiej, jak się da. Pójdę po kawę, obiecaj, że nie uciekniesz – poprosił.

Nie uciekłam. Franek miał w sobie coś, co mnie zatrzymało. Nie był w moim typie, ale urokiem osobistym bił na głowę większość przystojniaków. Nie wiem zresztą, czy o to chodziło, między nami szalały fluidy, które zatrzymały mnie przy wygadanym chłopaku. Nie, nie zakochałam się od pierwszego wejrzenia, ale odejść też nie mogłam. Zapomniałam o wszystkim, co zamierzałam załatwić, kupić i obejrzeć przed odjazdem, siedziałam, siorbałam kawę i słuchałam Franka.

Obcy, a jednak bliski

Opowiedział mi wszystko o sobie, przypilnował, żebym zapisała w telefonie jego numer, zażądał mojego i wreszcie zamilkł.

– Powiedz, że się jeszcze spotkamy – wyglądał, jakby tracił mnie na wieki.– Paulinko, nie wiem co się stało, ale na pewno coś wielkiego. Muszę cię jeszcze zobaczyć.

Uświadomiłam mu, że rzadko bywam w Warszawie.

– Przyjadę do ciebie, podaj adres – podsunął mi serwetkę. – Chyba że nie chcesz – zawahał się, z lekka przytomniejąc.

Bez słowa zapisałam, o co prosił.

– Daj znać, wyjadę po ciebie, do nas nie tak łatwo trafić – obiecałam.

To było szaleństwo, zaprosiłam chłopaka, którego nie znałam, ale nie zwracałam na to uwagi. Ja też chciałam go jeszcze zobaczyć.

Zanim dojechałam do domu, dostałam od niego kilka długich wiadomości. Pisaliśmy do siebie przez tydzień, nocą prowadziliśmy niekończące się rozmowy, a kiedy nastał piątek Franek oznajmił, że przyjeżdża. Nie tylko do mnie, miał misję.

– Matka kupiła na licytacji korespondencję z początku XX wieku i całkiem oszalała. Twierdzi, że możemy mieć wspólne korzenie z autorką listu. Kazała mi napisać do proboszcza po wyciąg z kościelnych ksiąg rejestrowych, rysuje nasze drzewo genealogiczne, szuka hrabiego w rodzie – powiedział kpiąco. – I patrz, kochanie, jaki traf. Sprawdziłem na mapie, proboszcz urzęduje w miasteczku niedaleko twojej wsi. Czy to nie znak? Spotkamy się.

– Szukasz swoich przodków? – spytałam.

– Coś tak jakby, i nie ja, tylko mama. W rodzinie istnieje ustny przekaz, że pochodzimy z zacnej ziemiańskiej familii, ale moim zdaniem to bzdura. Coś by się zachowało z przeszłości, nie? A my z tych mniej zamożnych, nawet filiżanki z porcelany u nas nie uświadczysz. Potomkowie hrabiów nie żyją od pierwszego do pierwszego.

– Wyjadę po ciebie, nie ruszaj się ze stacji, bo jeszcze mi się zgubisz – poprosiłam.

– W życiu! Będę stał jak posąg – obiecał.

Kiedy zobaczyłam go na peronie, podbiegłam, po czym zatrzymałam się niepewna co dalej. Miałam wrażenie, że znam go od dawna, ale to nie była prawda.

– Witaj – pocałował mnie w rękę, jakby już wczuł się w rolę hrabiego. – Tęskniłem – objęliśmy się nagle kurczowo, jakbyśmy odnaleźli się po latach.

Wydawało mi się naturalne, że wtulam się we Franka, szczęśliwa, że znów go widzę. A przecież poznaliśmy się ledwie tydzień temu.

– Tutaj – poprowadziłam go do samochodu, nie wypuszczając jego ręki.

– O rany, jestem pod wrażeniem – Franek oglądał terenową toyotę jak jakieś dziwo.

– Czyżbym zaczepił w galerii dziedziczkę?

– U nas terenówka to konieczność, jak mocno popada, bez napędu na cztery koła nie przejedziesz. Żadne cudo, jeżdżę nią wiele lat, dostałam ją na osiemnaste urodziny – wyjaśniłam. – Co tak zmarkotniałeś, jedziemy do kościoła?

Przytaknął, jakby mu mowę odjęło. Pomyślałam z niepokojem, że może ma rację. Jak przywiozę do domu chłopaka z miasta, ojciec nie będzie zadowolony. Często ostrzegał mnie przed gołodupcami polującymi na zamożne dziewczęta.

Spacer wśród grobowców

Proboszcz odprawiał mszę, trzeba było zaczekać. Zaprowadziłam Franka na stary cmentarz, błądziliśmy w milczeniu między nagrobkami, ja zastanawiałam się, jak przekonać do niego tatę, on nad czymś myślał. Odruchowo skierowałam się tam gdzie chodziłam z babcią jako dziecko. Po każdej mszy zapalałyśmy znicze na rodzinnym grobie, a potem skręcałyśmy w bok i babcia uroczyście stawiała światełko na starym grobowcu.

Trzej bracia Z.: Franciszek, Mateusz i Zdzisław – żaden nie dożył sędziwego wieku.

Babcia opowiadała, że dawno temu w okolicy stał dwór, oni w nim mieszkali. Tylko najstarszy, Franciszek ożenił się, ale niedługo po ślubie spadł z konia i skręcił kark. Jego braci powaliła hiszpanka i ród wygasł. Żona Franciszka urodziła córkę już po śmierci męża i wróciła do rodziny, bo dwór pierwsza wojna światowa zrównała z ziemią.

„Tak to się historia plecie, bogaci biednieją, biedni wyrastają ponad stan – mówiła ze smakiem. – My z chłopów ród wiedziemy, a patrzaj jak pracowitość i głowa do interesów popłaca. Ucz się, nos zadzieraj wysoko i pamiętaj, za krzywdy zawsze trzeba zdać rachunek, przed ludźmi i panem Bogiem”. Za jakie krzywdy, nie wiedziała. Twierdziła, że nad rodziną Z. zaciążył grzech, który został przykładnie ukarany.

Słuchałam tych wywodów jak bajki i tak też je traktowałam. Tylko raz spytałam, dlaczego zapalamy na grobie Z. znicz. Babcia stropiła się wtedy i powiedziała, że właściwie nie wie i wzruszyła ramionami. Powiedziała, że taka rodzinna tradycja, z matki na córkę przechodzi. „Przejmiesz ten obowiązek – uśmiechnęła się – jak mnie zabraknie, bo twój ojciec niezdatny. To kobieta musi światło zapalać. Tak już jest i już. Nie pytaj, tylko postaw znicz”.

Milczenie się przeciągało, chciałam czymś zająć Franka, więc pokazałam mu stary grobowiec.

– Kobiety z mojej rodziny od pokoleń zapalają tu znicz – powiedziałam.– Tkwi w tym jakiś zapomniany sekret, babcia nie umiała wyjaśnić, dlaczego tak robimy. Czy to nie ciekawe?

Franek pochylił się, próbując przeczytać zatarte napisy.

– Rodzina Z.? – ożywił się. – To nazwisko autorki listów, mama twierdzi, że możemy być z nią skoligaceni. Pisała do kuzynki, płacząc nad swoim losem. Straciła trzech synów, została jej tylko wnuczka, córka najstarszego Franciszka, niejaka Marcelina. Wyszła za mąż i zmieniła nazwisko, mam ustalić na jakie. Myślisz, że po tylu latach to jeszcze możliwe?

Wzruszyłam ramionami.

– Dwór spłonął w czasie pierwszej wojny światowej, nic po nim nie zostało.

– Owszem, listy – poprawił Franek. – Napisała je Z., zdaje się, że była matką tych trzech, co tu leżą. Przeklinała córkę kowala za to, że urodziła bękarta, podczas gdy ona straciła synów i nie doczekała się wnuka, dziedzica majątku.

– Którego już nie ma – uzupełniłam.

– Wychodzi na to, że straciła wszystko. Z tym bękartem to jakaś zawiła sprawa, niejasno o tym pisze. Zdaje się, że najstarszy syn wdał się w romans ze służącą, co jeszcze matka by przełknęła, gdyby dziewczyna nie zaszła w ciążę. Odprawiła ją, ale nie mogła się pogodzić z niesprawiedliwością, jaka ją spotkała. Służąca urodziła syna, podczas gdy ona nie miała wnuka.

– Jak to nie? A kim było to dziecko?

– Nikim, bo nie zostało uznane i nie nosiło nazwiska ojca.

Pierwszy raz, odkąd Franek zobaczył, czym jeżdżę, rozmawialiśmy tak swobodnie, przeszłość była neutralnym tematem. Nagle zbuntowałam się. Czy to ważne, jaki kto ma majątek? Z. tak uważali i nie przyniosło im to szczęścia, a historia lubi się powtarzać.

Proboszcz zdradził nam tajemnicę

O tym, jak bardzo, przekonaliśmy się, gdy proboszcz odnalazł wpis w rejestrze urodzin. Syn córki kowala, Michaliny też tam był, spojrzałam na nazwisko dziewczyny i zaniemówiłam.

– Pochodzisz z jej rodu – powiedział cicho Franek.

– To najzupełniej możliwe, rodzina Pauliny mieszka we wsi od pokoleń – przyznał proboszcz. A co do pańskich poszukiwań, okazało się, że Marceliny Z. nie ma w rejestrach parafii, ale napisałem w kilka miejsc i odnalazłem ją. Wyszła za mąż za…

Właściwie tego się spodziewałam. To było nazwisko Franka, był krewnym Z. Nie na darmo nasze drogi skrzyżowały się w galerii handlowej, dostaliśmy szansę na naprawienie błędu z przeszłości.

– Jakie było prawdopodobieństwo, że się spotkamy? – gorączkował się Franek w samochodzie. – Wiedziałem, że dzieje się coś wielkiego, jak tylko cię zobaczyłem, miałem wrażenie, że czekałem na ciebie, tylko o tym nie wiedziałem.

– A ja, że znam cię od dawna – szepnęłam.

Zajechaliśmy na podwórko pełni uniesienia, że oto historia się dopełnia, po czym zobaczyłam tatę. Czekał na nas. Przedstawiłam mu Franka i zaczęłam opowiadać o tym, czego się dowiedzieliśmy.

– Paula, ty mi tu nie wyjeżdżaj z grzechem starej Z., zejdź na ziemię – powiedział niechętnie. – Kowala w naszej rodzinie też nie było, to zwykła bujda.

– Ale jak wykop robili pod chłodnię, to pokazały się fundamenty, a stara K. mówiła, że kuźnia była przy trakcie – powiedziała stojąca z boku mama. – To pewnie i kowal był. Szkoda, że nic nie wiemy o ludziach, od których pochodzimy, historia się zaciera.

– Czasem powraca – spojrzałam na Franka.

– Paulina!– zdenerwował się ojciec.

Tato, nie powtarzaj błędów starej Z. – odpaliłam.

– A co mi będziesz jakąś nieżyjącą babą oczy mydliła – zdenerwował się.

Zrobiło się nieprzyjemnie, Franek szybko się pożegnał, wybiegłam za nim na drogę.

– Zostań – poprosiłam.

– Nie mogę, nie jestem tu mile widziany, ale jeśli nadal chcesz się ze mną widywać, to ja też.

– Chcę – zapewniłam.

Odwiozłam go na dworzec, umówiliśmy się na kolejny weekend.

Ukrywaliśmy się z uczuciem

Od tej pory ukrywaliśmy się jak para przestępców, spotykaliśmy się w okolicznych miejscowościach, dbając, by nie wpaść w oczy nikomu, kto mógłby narobić plotek, aż w końcu nerwy mi puściły. Oznajmiłam w domu, że wychodzę za mąż. Za Franka.

– Zastanów się, co robisz – błagała mama. – Chłopak z miasta, choćby i weterynarz, w naszym gospodarstwie? Nie nada się, tu trzeba rolnika z prawdziwego zdarzenia. Znajdziesz kogoś odpowiedniego, wyprawimy wesele i będziesz szczęśliwa.

Już jestem i nie chcę nikogo oprócz Franka – oznajmiłam, budząc w ojcu demony.

Uparłam się. Zagroziłam, że wyjadę za Frankiem do miasta i dopiero wtedy tata odpuścił. Sprowadziłam chłopaka.

Taty akurat nie było, więc oprowadziłam go po gospodarstwie. Jak zobaczył Mućkę, zabłysły mu oczy.

– Piękna – pochwalił, oglądając ją fachowym okiem. – I niedługo urodzi cielaczka.

– Medalistka, ojciec ją uwielbia, czeka na przychówek z utęsknieniem.

– I nie pozwala obcym jej dotykać – huknął ojciec, wchodząc do obórki.– To nie zabawka dla miastowych.

– Franek jest weterynarzem i nie jest obcy – stanęłam w jego obronie.

– Spokojnie, już wychodzę – chłopak przeskoczył ogrodzenie zagrody, ale ojca to nie udobruchało.

Zaakceptował go dzięki krowie

Nadal krzywo nie niego patrzył, demonstrując, jak bardzo jest niezadowolony z jego obecności. Odwiozłam Franka do miasteczka, gdzie miał wynajęty pokój, żeby nie narażać go na humory ojca. W domu zastałam zamieszanie.

– Mućka rodzi, ale coś jest nie tak – zawiadomiła mama, zestawiając na ziemię kociołek z gorącą wodą. – Zanieś go do obórki. Ojciec dzwonił po weterynarza, a ten nie odbiera. Pewnie zabalował po robocie.

Zaproponowałam, że przywiozę Franka i wypadłam z domu, nie słuchając wątpliwości zgłaszanych przez rodzicielkę.

– Moi pacjenci to psy i koty, ale dam radę – powtarzał w kółko zestresowany Franek – Nasza przyszłość zależy od tego, czy przekonam do siebie twojego ojca.

Też się bałam, bo gdyby Mućce coś się stało, tata zwaliłby na niego całą winę. Od szczęśliwego zakończenia krowiego porodu zależało nasze życie, dziwne, ale prawdziwe.

Franek długo walczył o cielaka, ale udało mu się sprowadzić na świat drżące stworzonko o wielkich oczach.

– Piękna jałóweczka, zostawię ją sobie – powiedział tata, kryjąc wzruszenie.

W tym momencie rozdzwonił się jego telefon, odebrał i uśmiechnął się szeroko.

– Gdzie byłeś, jak cię potrzebowałem? Niepotrzebny jesteś, narzeczony Pauliny odebrał cielaka. Uważaj, chłopie, konkurencja ci wyrosła, jak Franek zacznie tu pracować, nie pozbierasz się.

Zakończył rozmowę i sapnął z satysfakcją.

– Weterynarz raczył oddzwonić, ale ja mam swojego doktora – poklepał Franka po plecach. – Dobra robota, chłopcze, Paula zaprowadź go do domu, niech odpocznie, zasłużył jak mało kto.

Zaakceptował go! Miałam ochotę ucałować Mućkę, ale zamiast niej pocałowałam oszołomionego i umorusanego Franka. Tej nocy spał u nas, pościeliłam mu w gościnnym, po czym okazało się, że znacznie nam wygodniej w moim pokoju.

– Jak myślisz, dlaczego kobiety z twojej rodziny zapalają znicz na grobie Z.? – spytał, przekręcając się na bok.

– Bo Michalina kochała Franciszka, mimo że ją porzucił – odparłam bez wahania. – Czuła się z nim związana, był ojcem jej dziecka, dlatego przekazała potomkom obowiązek zapalania znicza na jego grobie.

– Mój pradziad zachował się jak świnia, ale może inaczej nie umiał – powiedział w zamyśleniu Franek. – Krępowały go konwenanse, interes rodu i słabość.

– Myślisz, że kochał Michalinę? – spytałam pełna zwątpienia. – Może historia Michaliny i Franciszka nie ma w sobie krzty romantyzmu, panicz uwiódł służącą i odprawił ją, kiedy stała się dla niego ciężarem.

– Nigdy nie dowiemy się jak było, ale oboje wiemy, że po tej niedobranej parze coś zostało. Miłość zawisła w powietrzu i czekała na okazję, żeby spaść na właściwe osoby. Znalazła ją w galerii handlowej, kiedy pewna dziewczyna zostawiła na ladzie portfel. Los bywa przewrotny, tym razem Z. jest niemile widziany w rodzinie Michaliny. Odziedziczyliśmy miłość po przodkach, mam okazję naprawić wszystko, co sknocił mój pradziad. Pomożesz mi w tym?

– Jasne, przecież jesteś moim narzeczonym – złożyłam mało romantyczną obietnicę.

– Chyba nie zdążyłem ci się oświadczyć, ale to można nadrobić – powiedział Franek.

– Mamy czas, nigdzie mi się nie śpieszy – umościłam się na ramieniu potomka Z. Michalina byłaby zadowolona.

Czytaj także:
„Mój mąż jest niewiele młodszy od mojego ojca. Rodzice go nie akceptują, bo miał żonę, gdy zaczęliśmy się spotykać”
„Nastoletnie dzieci nie akceptowały mojej ciąży. Warczały, że nie chcą mieć niczego wspólnego z >>tym bachorem<<”
„Synowie nie akceptują mojego nowego związku. Ich zdaniem, skoro jestem wdową, to mam do końca życia tkwić w celibacie”

Redakcja poleca

REKLAMA