„Ojciec gardził mną za to, że pomagam żonie w wychowaniu córki. Uważał, że praca przy dziecku, to >>babska powinność<<”

Mężczyzna, który nie dbał o dzieci fot. Adobe Stock, fizkes
„Zawsze uważał, że od wychowywania dzieci są kobiety. Gdy byłem mały, cały ciężar opieki nade mną spadał na mamę. Ojciec mnie nigdy nie przewijał, nie karmił ani nie usypiał. Ale też w ogóle się ze mną nie bawił. Dlatego straciłem nadzieje, że będzie dobrym dziadkiem dla Amelci”.
/ 21.03.2022 07:19
Mężczyzna, który nie dbał o dzieci fot. Adobe Stock, fizkes

Ludzie z pokolenia moich rodziców uznawali sztywny podział obowiązków na męskie i kobiece. Nie było odstępstw od tych reguł. Aby zostać dobrym dziadkiem, trzeba najpierw być dobrym ojcem. Tak uważam. Dlatego nie spodziewałem się, że mój tato stanie na wysokości zadania, kiedy pojawi się na świecie wnuk. Dlaczego?

Z prostego powodu. Zawsze uważał, że od wychowywania dzieci są kobiety. Gdy byłem mały, cały ciężar opieki nade mną spadał na mamę. Ojciec mnie nigdy nie przewijał, nie karmił ani nie usypiał. Ale też w ogóle się ze mną nie bawił.

Jedynie siedział przy mnie i doglądał, kiedy na przykład układałem coś z klocków. Nie chodził grać ze mną w piłkę, nie puszczał latawca, nie rysował. Uczył mnie co prawda jazdy na rowerze, ale gdy ją opanowałem, uznał, że już nie jest mi potrzebny. Nigdy więc nie wybrał się ze mną na przejażdżkę – jeździłem sam albo z kolegami.

Tato w ogóle miał swój świat, do którego nikogo nie zapraszał. W tym świecie było miejsce na gazetę, fotel, telewizor i piwo. Nie miałem mu tego za złe. Wyrosłem na normalnego człowieka, więc nie mogłem mieć do niego żalu. Przecież mnie utrzymywał. No i kochał na swój własny sposób.

Do dziś regularnie podpytuje mamę, czy u mnie wszystko w porządku, czy jestem szczęśliwy. Chociaż mnie o to nie pyta… A ja jestem niezmiernie szczęśliwy.

Nieco ponad rok temu urodziła mi się córka

Adelcia to największa radość mojego życia. Przepadłem w miłości do niej i nie dopuszczam nawet myśli, że mógłbym się nią nie zajmować. Nie przewijać, nie karmić, nie tulić do snu, nie zabierać na spacery.

Tato obserwował moje zaangażowanie i nie omieszkał tego zachowania skomentować krytycznie. Zaczepił mnie na pierwszych urodzinach córki. Siedział przy stole, gdy mama donosiła jedzenie,
i miał czas przyjrzeć się, jak dużo uwagi poświęcam dziecku.

– Co ty tak latasz wokół tej swojej Adeli? – zapytał mnie z autentycznym zdziwieniem.
A ja już wiedziałem, o co mu chodzi.

Od razu skoczyło mi ciśnienie.

– A wokół kogo mam latać? Wokół ciebie? – odciąłem się naburmuszony.

– O co ci chodzi? Po prostu się martwię.

– A niby dlaczego?

– To trochę dziwne, żeby facet tak kobietę wyręczał w jej obowiązkach – odparł. – A ty w ogóle nie siadasz przy stole.

– Ja nikogo nie wyręczam. To też moje dziecko, nie poznajesz? – wycedziłem.

– Widzę, że się nie dogadamy – prychnął.

– Na ten temat z pewnością – zgrzytnąłem zębami, zdenerwowany jego zaczepką.

Tak się skończyła ta rozmowa. Musiałem ukryć złość, ale widziałem, że i on skrywał rozdrażnienie. Wieczorem opowiedziałem wszystko żonie, a ojciec zwierzył się matce. Nie znalazł jednak u niej zrozumienia.

Co więcej, musiał poruszyć w niej skrywany od dawna żal… Zrobiła mu więc taką awanturę, że nie odzywali się do siebie przez tydzień. Wkurzył mamę i ja się jej nie dziwię. Nie dość, że w ogóle nie zajmował się mną w dzieciństwie, to jeszcze teraz chciał mnie namówić do takiego samego zachowania.

– Gdybym wtedy miała więcej rozumu, na pewno nie pozwoliłabym mu się tak lenić. Nic przy tobie nie robił, nic… – żaliła mi się potem mama, a ja ją pocieszałem.

Wiedziałem, że jest jej bardzo przykro

Ale mamę i tak dopadały smutne wspomnienia. Nie przypuszczałem, że ciągle ją to boli. I że to tak głęboka rana… Temat wracał przez następne tygodnie jak bumerang i zatruwał kłótniami małżeństwo rodziców.

Pewnie byłoby inaczej, gdyby ojciec trochę dojrzał i choćby symbolicznie zajął się wnuczką. Ale tata nic się nie zmienił: uważał, że on jest od kupowania prezentów czy pogłaskania małej po główce. Tylko tyle. Nie wiem, jak to wszystko by się skończyło, gdyby nie pewna kryzysowa sytuacja.

Adelcia poszła do żłobka, bo żona szybko chciała wrócić do pracy. Co jakiś czas łapała infekcje, ale nigdy nic groźnego. Po kilku dniach kuracji w domu można ją było z powrotem wysłać do dzieci. Któregoś jednak razu skończyło się to zapaleniem płuc. Dwa tygodnie leczenia, a potem jeszcze kategoryczne zalecenie lekarza:

– Musi odbudować odporność przed powrotem do żłobka. Dobrze by było, gdyby jeszcze dwa tygodnie została w domu.

Znaleźliśmy się z żoną w podbramkowej sytuacji, bo oboje nie mieliśmy już wolnego, a wstyd nam było brać kolejne chorobowe. Moja mama też nie mogła się zająć Adelcią, miała w pracy jakieś ważne kontrole. Zwyczajnie nie mieliśmy z kim córci zostawić.

– Słuchajcie, a może ojciec? – zapytała w pewnym momencie mama.

– Przecież on się nigdy nie zgodzi – machnąłem tylko ręką.

– Jak się nie zgodzi, to od niego odejdę – oznajmiła nam z mocą mama.

– Nie żartuj sobie.

– Nie żartuję! Pozwólcie mi z nim porozmawiać. Jest już na emeryturze, całymi dniami gapi się w telewizor.

– Ale z nim nawet strach byłoby ją zostawić… – wyrwało się mojej żonie.

– Wszystko mu przyszykujemy, są telefony, może dzwonić i pytać. Będzie dobrze – mama wydawała się pewna swego.

No i… namówiła ojca!

Nie pytałem nawet jak, ale przypuszczałem, że doszło tam do poważnego szantażu. Ojciec stanął w drzwiach naszego mieszkania z miną złego ucznia w pierwszy dzień szkoły. Był wystraszony i zdenerwowany. Przyniósł Adelci misia na przełamanie lodów, ale i tak płakała, gdy wychodziliśmy. Spojrzałem na niego, kiedy zamykaliśmy drzwi. Był cały blady.

My też drżeliśmy o nasze dziecko. Tym bardziej że pierwszy dzień był straszny. Ojciec dzwonił kilkanaście razy. Przede wszystkim zapytać, dlaczego ona płacze. Musiałem mu tłumaczyć, że trzeba dać jej smoczek, utulić, rozbawić, nakarmić.

Żona mu wszystko rozpisała na kartce, ale był tak roztrzęsiony, że ledwo ją odczytywał. Bałem się, co zastaniemy w domu po powrocie i sam co chwilę do niego dzwoniłem. Sprawdzałem, czy oboje jeszcze żyją.

– Tak, tak, wszystko w porządku – tata starał się zachować fason, bo zawsze ukrywał swoje uczucia, ale słyszałem w jego głosie zmęczenie, zniecierpliwienie i desperację.

Jednak ani jemu, ani Adeli nic się nie stało. Gdy tylko przyszliśmy, córka wpadła nam w ramiona i nie chciała się od nas odkleić. Ojciec przeprosił za bałagan, zapytał, o której ma się stawić następnego dnia, i uciekł. Przestraszyliśmy się, że jeśli tak będą wyglądały kolejne dni, Adelcia nie wytrzyma z dziadkiem dwóch tygodni.

Drugi dzień był taki sam jak pierwszy. Ale już trzeciego pojawiła się nadzieja. Ojciec przez pierwszą godzinę nie zadzwonił wcale. Zrobiłem to ja, bo bałem się, że z nerwów dostał wylewu. Tymczasem on odebrał telefon i powiedział spokojnym głosem:

– Dałem małej mleko, przewinąłem po spaniu, przebrałem i teraz się bawimy.

– A syrop na wzmocnienie?

– Zapomniałem, już daję. Do usłyszenia.

Zadzwoniłem do żony i powiedziałem, że chyba jest lepiej. No i miałem rację. Na koniec dnia ojciec nie był już tak wyczerpany. W piątek, czyli na koniec pierwszego tygodnia, tato zadzwonił tylko dwa razy.

Gdy wróciliśmy do domu, ojciec był z siebie dumny. I miał tę dumę wypisaną na twarzy. Tym bardziej że mała uściskała go na pożegnanie i powiedziała „Dziadzia”. Pierwszy raz widziałem, żeby był tak poruszony. Mama też była zadowolona.

Dziś ojciec jest superdziadkiem, choć okazuje małej uczucia tylko wtedy, gdy są sami. Ale bez żadnej zachęty garnie się do opieki nad nią. Gdy spotykamy się w rodzinnym gronie, wstaje od stołu, żeby ją przewinąć, i co chwila wymyka się do niej, żeby się z nią pobawić.

Jest w niej zakochany i poświęca jej dużo uwagi. Najwidoczniej do pełnego zaangażowania w miłość trzeba dojrzeć. Niektórym zabiera to więcej czasu niż innym.

Czytaj także:
„Myślałam, że mój facet szanuje kobiety i ma liberalne poglądy. Uciekłam, bo usłyszałam, jak obgaduje mnie przy rodzinie”
„Ukradli nam psa i sprzedali. Gdy go odnaleźliśmy, chcieliśmy go zabrać, ale okazało się, że należy do chorego chłopca”
„Myślałam, że zez córki to niegroźny defekt, z którego się wyrasta. Teraz Klara będzie płacić za moją naiwność”

Redakcja poleca

REKLAMA