„Ojciec babci zginął na wojnie, mama zmarła wkrótce po nim, a ją przygarnęła rodzina. Prawdę o przeszłości poznała po latach”

kobieta, która odkryła prawdę o ojcu fot. Adobe Stock, Africa Studio
„– Wiesz, mnie to nikt tam nie chciał… – zapatrzyła się w okno. – Ciotka miała piątkę własnych dzieci, potem, jak mnie wzięli, urodziła jeszcze dwoje. Bałam się tam o cokolwiek pytać, właściwie to wszystkiego się bałam… Nie pytałam więc o rodziców, dobrze, że wujek coś mi tam o mamie opowiedział”.
/ 03.02.2023 19:15
kobieta, która odkryła prawdę o ojcu fot. Adobe Stock, Africa Studio

Kiedy w 2018 roku cała Polska świętowała stulecie odzyskania niepodległości, moja babcia obchodziła jeszcze jedną rocznicę. Zawsze przywiązywała wagę do historii, gromadziła pamiątki, zdjęcia i kiedy do niej przyjeżdżaliśmy, zapraszała nas do wspólnego oglądania starych albumów. Moich braci w końcu zaczęło to nudzić i unikali, jak mogli, słuchania rodzinnych opowieści babci, ale ja chłonęłam te historie z przyjemnością. Dlatego kiedy dwa lata temu powiedziała, że chce jechać nad morze w setne urodziny swojego ojca, obiecałam, że ją tam zabiorę.

– Serio? – skrzywił się mój mąż Mirek. – Będziesz wiozła staruszkę przez pół Polski? A jak coś się stanie po drodze? Przecież ona ma z dziesięć różnych chorób! Nie powinna wychodzić z domu, a co dopiero jechać kilka godzin samochodem!

– Skoro tak się o nas martwisz, to jedź z nami – zaproponowałam. – Moi rodzice zostaną z dzieciakami.

Mirek westchnął ciężko, ale w końcu uznał, że to rozsądny pomysł. Babcia miała wtedy siedemdziesiąt osiem lat i chociaż była w niezłej formie jak na ten wiek, to faktycznie, pomoc silnego, zawsze opanowanego mężczyzny mogła się przydać, gdyby coś się stało.

Babcia nie wiedziała zbyt wiele o ojcu

Na szczęście wszystko poszło dobrze. Babcia usadowiła się wygodnie na przednim siedzeniu, Mirek usiadł z tyłu. Chciałam prowadzić, żeby móc po drodze rozmawiać z nestorką. Oczywiście mężowi niezbyt się to podobało i ostentacyjnie udawał, że śpi przez pół drogi, żeby tylko nie brać udziału w naszej rozmowie. Kiedy jednak omówiłyśmy bieżące sprawy, zadałam babci pytanie o historię naszej rodziny:

– Skąd znasz datę urodzin pradziadka, babciu? Mówiłaś, że go nie poznałaś. Zachowały się jakieś dokumenty?

– Nie – pokręciła głową. – Moja ciocia nie znała jego dokładnej daty urodzenia, ale mówiła, że na pewno w sierpniu, bo z mamusią ożenił się kilka dni po swoich dwudziestych pierwszych urodzinach. I że urodził się w tysiąc dziewięćset osiemnastym, tyle pamiętała. Nigdy się tej rocznicy nie obchodziło w domu, więc pomyślałam, że raz w życiu, na te jego setne urodziny mogę coś zrobić.

Miałam jeszcze jedno pytanie:

– A dlaczego jedziemy do Gdyni? Stamtąd pochodził pradziadek?

– Nie chodzi o Gdynię, tylko o morze – westchnęła. – Mój ojciec służył w marynarce wojennej i zginął podczas wojny.

Zamilkłam, kiwając głową, a w lusterku zobaczyłam, że Mirek nagle się ożywił. Historia bitew morskich i marynarki wojennej to był jeden z jego koników. Dotychczas nie miał pojęcia, że mój pradziadek służył na okręcie wojennym. Oczywiście koniecznie chciał wiedzieć więcej.

– A wie babcia, na jakim okręcie służył babci tata? – zapytał, wciskając głowę pomiędzy siedzenia.

Staruszka pokręciła głową i wyjaśniła, że wychowali ją wujostwo. Jej ojciec zginął podczas wojny, a matka zmarła na zapalenie płuc niecałe dwa lata później. Pewnie stąd wzięła się ta babcina miłość do rodzinnych historii i troska o zachowanie wspomnień po przodkach. Sama, jak mówiła, była dzieckiem „na dokładkę” przygarniętym przez brata matki, który sam miał piątkę potomstwa. O ile jeszcze o matce mogła się czegoś dowiedzieć od wuja, o tyle o ojcu nie miał jej kto opowiadać.

Pamiętano tylko, że zaciągnął się do marynarki i brał ślub w mundurze. Musiał zresztą wracać na jednostkę dzień po skromnym weselu. To był sierpień trzydziestego dziewiątego, tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej. To wtedy prababcia widziała go po raz ostatni. A dziewięć miesięcy później urodziła dziecko – właśnie babcię Kalinę.

Kiedy wjechaliśmy do Gdyni, padał deszcz. Mimo to babcia chciała iść do portu, więc Mirek rozłożył nad nią parasol, a ona wzięła go pod rękę. Ja szłam z jego drugiej strony i przysłuchiwałam się ich rozmowie. Mój mąż znał babcię Kalinę od początku naszego związku i bardzo ją lubił. Teraz dodatkowo okazało się, że ma z nią wspólny temat.

– Jeśli znamy jego imię, nazwisko i przybliżoną datę urodzenia to możemy poszukać w archiwach i dowiedzieć się, na której jednostce służył – ekscytował się mój mąż. – Może nawet na samej „Błyskawicy”, kto wie? Albo na innym niszczycielu?

– No ale jak, Mireczku… – babcia nie wydawała się przekonana.

– Normalnie. Tutaj w Gdyni znajduje się Archiwum Marynarki Wojennej. Muszą mieć spisy załogi z czasów wojny. Ja się mogę tym zająć!

Uśmiechnęłam się, słysząc entuzjazm w jego głosie. Przypomniało mi się, jak się poznaliśmy, i nieopatrznie wyraziłam zachwyt nad jego modelami statków. Musiałam wtedy wysłuchać trzygodzinnego wykładu na temat trałowców, torpedowców, niszczycieli i różnic pomiędzy nimi.

W rodzinie wuja nie była mile widziana

Kiedy zamieszkaliśmy razem, musiałam z kolei pogodzić się z tym, że w naszej sypialni stanęły modele kontrtorpedowca „Grom”, słynnej „Błyskawicy” i paru innych, a w skrzynce pocztowej regularnie pojawiały się numery czasopisma „Bandera”. Nie mogłam się nadziwić, że wcześniej nie odkrył, iż mój pradziadek służył w marynarce wojennej.

Mirek też był tym zdumiony i wręcz sugerował, że celowo zataiłam przed nim tę informację, bo miałam dosyć słuchania o okrętach. Cóż, uważam, że nawet jeśli było w tym ziarnko prawdy, to można by mnie usprawiedliwić. Ostatecznie w podróż poślubną mąż zabrał mnie do Portsmouth. Dlaczego tam? Portsmouth to baza Królewskiej Marynarki Wojennej. Wszystko jasne, prawda?

Kiedy doszliśmy do okrętu–muzeum „Błyskawica”, deszcz szczęśliwie przestał padać.

Co właściwie chcesz zrobić, babciu? – zapytałam, kiedy stanęliśmy na nabrzeżu.

Chciała się pomodlić w duchu i wrzucić do morza symboliczną białą różę. Kiedy ta króciutka ceremonia dobiegła końca, babcia zaprosiła nas na obiad do restauracji.

Chcę wypić toast za mojego tatę w jego setne urodziny – oznajmiła.

Toast wzniosłam wodą mineralną, bo przecież prowadziłam, ale babcia i Mirek zamówili butelkę wina. Im dłużej rozmawiali o historii mojego pradziadka, tym bardziej mój małżonek był zdeterminowany, by odkryć prawdę o nim.

Jutro jedziemy do archiwum – oznajmił i stuknął się za to z babcią kieliszkami.

– Koniecznie! – z zapałem poparła go seniorka.

A zresztą ja sama też chciałam się czegoś dowiedzieć. Wiedziałam tylko tyle, że moi pradziadkowie byli zakochani, ale z uwagi na młody wiek musieli czekać ze ślubem. On miał wtedy dwadzieścia jeden lat, ona ponoć dziewiętnaście. Wyobrażałam sobie, jakim dramatem musiała być dla młodziutkiej dziewczyny wiadomość, że jej mąż zginął na morzu i nigdy nie zobaczy ich dopiero co narodzonego dziecka. Dwa lata później jej organizm nie poradził sobie z chorobą i myślę, że rozpacz i smutek po śmierci ukochanego bardzo się do tego przyczyniły.

Kiedy wróciliśmy do hotelu, babcia uznała, że nie będzie spać sama w pokoju i mam się położyć na łóżku obok. Spełniłam jej prośbę. Nie miała jednak zamiaru spać. Chciała rozmawiać o swoim dzieciństwie.

– Wiesz, mnie to nikt tam nie chciał… – zapatrzyła się w okno. – Ciotka miała piątkę własnych dzieci, potem, jak mnie wzięli, urodziła jeszcze dwoje. Bałam się tam o cokolwiek pytać, właściwie to wszystkiego się bałam… Nie pytałam więc o rodziców, dobrze, że wujek coś mi tam o mamie opowiedział. Ale przynajmniej wiem, gdzie jest jej grób, chodziłam tam często, bo to przy kościele było, a kościół obok szkoły. Mam po niej te kolczyki – dotknęła maleńkich kółek z turkusami – i dwie chusteczki, które wyhaftowała. Ale po ojcu nie mam nic. Tak sobie myślę, że jak Mirek coś o nim znajdzie, gdzie służył, gdzie zginął, to byłoby trochę tak, jakbym go jakoś poznała…

– Zrobimy wszystko, żeby się dowiedzieć jak najwięcej – obiecałam jej.

Postanowiliśmy zadzwonić do ciotki Hali

Następnego dnia wszyscy pojechaliśmy do Archiwum. Nagle okazało się, że Mirkowa znajomość prawa morskiego i historii naszej marynarki jest bezcenna. Jego pasja i obeznanie w temacie otwierały wszystkie drzwi, dodatkową pomocą był uśmiech drobnej staruszki proszącej o pomoc w odnalezieniu dokumentów na temat ojca poległego podczas wojny.

Niestety, pomimo jak najlepszych chęci urzędników, nic się nie udało ustalić, a przynajmniej nie od ręki.

– To może zająć nawet kilka tygodni – poinformowała nas kobieta w cywilnym ubraniu, chociaż przedstawiła się stopniem wojskowym. – Musimy przejrzeć listy załóg, na szczęście mamy je już w wersjach cyfrowych. To bardzo nowoczesne archiwum.

W jej głosie zabrzmiała duma.

– Gdyby pani sobie coś jeszcze przypomniała na temat swojego ojca albo ktoś z rodziny miał jakikolwiek trop, choćby nazwę jego jednostki, wszystko poszłoby szybciej.

Kiedy wróciliśmy do domu, przejęty Mirek ciągle rozważał, skąd by tu się dowiedzieć czegoś jeszcze o moim pradziadku.

– A ten wujek, który wychował twoją babcię? Miał siedmioro dzieci, może one coś wiedzą? – podsunął. – Ktoś z nich jeszcze żyje?

– Poznałam tylko jedno z nich. – zamyśliłam się. – Ty znasz rodzeństwo swoich dziadków? No właśnie. Ale ta ciocia-babcia była chrzestną mojej mamy i zapraszaliśmy ją na wszystkie uroczystości rodzinne. Mama ciągle ją odwiedza, przynajmniej raz w roku. Mogę poprosić mamę, żeby do niej zadzwoniła i zapytała, czy coś wie.

Mama zainteresowała się tematem. Oczywiście wiedziała, że miała dziadka marynarza, ale nic więcej.

– Możemy od razu zadzwonić do cioci Hali – zdecydowała, kiedy odwiedziliśmy ją z dziećmi.

Mirkowi aż oczy rozbłysły.

– Wiesz, ona to nawet może coś wiedzieć. Ciągle pracuje, jest nauczycielką historii, nawet kiedyś wystąpiła w radiu, opowiadała o losach Łemków. Czekajcie, o, mam!

Uśmiechnęłam się na widok starego, czerwonego notatnika mamy z numerami telefonów, z których większość została tam wpisana pewnie jeszcze w poprzednim stuleciu. Ale numer na telefon stacjonarny do jej matki chrzestnej się nie zmienił, wciąż mieszkała w tym samym miejscu.

– Dobry wieczór, ciociu. Jak tam twoje biodro? – zaświergotała mama, szykując się na dłuższą pogawędkę. – Ach tak? Ta nowa lekarka tak powiedziała? To okropne…

Nasza rodzina odzyskała pamięć o przodku

Trzy kwadranse później mieliśmy prawdziwą sensację. 

Okazało się, że pradziadek służył na… okręcie podwodnym! Ciocia-babcia Hala była tego pewna. Kiedy była dziewczynką, usłyszała, jak jej ojciec rozmawiał o tym z jakimś znajomym i zapadło jej to w pamięć.

Wtedy po raz pierwszy – jak opisywała – dowiedziała się, że istnieje coś takiego jak okręty podwodne, i zamęczała swoich starszych braci, żeby jej powiedzieli jak to jest, że statek może pływać pod powierzchnią i nie tonie.

– Moment! – Mirkowi jarzyły się już nie tylko oczy, cały wyglądał, jakby świecił się od środka. – Jeśli pradziadek Olgi był zaokrętowany na jednostce podwodnej i zatonął podczas wykonywania operacji na morzu, to znacznie ogranicza nam pole poszukiwań. Czekajcie, wypiszę wszystkie polskie okręty wojenne, które zostały zatopione.

– Pamiętaj, że zginął zaraz po narodzinach córki – dodała mama. – Moja matka urodziła się w maju czterdziestego roku.

Mirek nawet nie musiał zaglądać do źródeł. Naprawdę był chodzącą encyklopedią historii marynarki wojennej. Wiedział, że latem czterdziestego roku polska flota straciła tylko jeden okręt podwodny.

– To musiał być ORP „Orzeł” – złapał mnie za ramiona. – Rozumiesz to? Ta jednostka zaginęła na Morzu Północnym! Nigdy nie odnaleziono wraku ani nie ustalono, co było przyczyną zatonięcia. A komunikat o stracie okrętu wydano jedenastego czerwca. To pasuje, prawda?

Miał rację. Kiedy podał te informacje archiwistce z Gdyni, szybko odnalazła nazwisko pradziadka na liście załogi. Był starszym marynarzem. 

Z archiwum otrzymaliśmy kopię listy załogi i kilka wydrukowanych fotografii okrętu. To wszystko, co mam po pradziadku, ale tak naprawdę nie chodzi przecież o rzeczy materialne. Nasza rodzina odzyskała coś bezcennego – pamięć o przodku i chociaż okruch wiedzy o tym, kim był. Razem z babcią dodaliśmy na rodzinnym grobowcu tablicę z nazwiskiem jej ojca oraz datami jego narodzin i śmierci potwierdzonymi przez Archiwum. Wiem, że to dla niej niezwykle ważne, dla nas również.

Historia o prapradziadku, który pływał na legendarnym okręcie torpedowym stanowi ważny element tożsamości naszej rodziny. Dzięki odkryciu prawdy mój dziesięcioletni syn złapał od ojca bakcyla historii marynarki wojennej oraz modelarstwa i teraz w naszym salonie dumnie pyszni się model ORP „Orzeł”.

Wygląda też na to, że czeka mnie kolejna wycieczka do Anglii celem zwiedzania portów i oglądania ogromnych jednostek pływających. Ale tym razem nawet się cieszę. W końcu jestem prawnuczką marynarza i jestem dumna ze swojego dziedzictwa.

Czytaj także:
„Przez lata myślałem, że matka porzuciła mnie, bo zmusiła ją trudna sytuacja. Prawdę poznałem dopiero po rozwodzie”
„Nie znałam swojego ojca, a mama milczała na jego temat jak grób. Po latach odkryłam, kim był i postanowiłam go poznać...”
„Na studiach miałam cichego wielbiciela, który wysyłał mi listy i kwiaty. Dopiero po latach odkryłam, kim był naprawdę"

Redakcja poleca

REKLAMA