„Przez lata myślałem, że matka porzuciła mnie, bo zmusiła ją trudna sytuacja. Prawdę poznałem dopiero po rozwodzie”

Matka mnie porzuciła fot. Adobe Stock
Cieszyłem się na myśl o tym spotkaniu. Po wielu latach zapragnąłem zobaczyć mamę, porozmawiać i podziękować za pluszowego bobra, którego mi kiedyś przysłała. Myślałem, że tak jak ja będzie szczęśliwa...
/ 16.02.2021 09:25
Matka mnie porzuciła fot. Adobe Stock

Może jeszcze raz zastukam, przecież to niemożliwe, żeby ona nie chciała mnie widzieć, żeby nie chciała mnie znać... A ja tak marzyłem o tym spotkaniu. Gdyby zechciała otworzyć drzwi, wiedziałaby, że mam ze sobą bobra, którego dostałem wtedy od niej.

Paczka była bez żadnej kartki, tylko ze znaczkami kanadyjskimi. I tak wiedziałem, że to od niej i przechowywałem jak najcenniejszą relikwię... aż do tej pory.

Bo teraz chyba w końcu dojrzałem do tego, żeby oddać tego bobra maluchom z domu dziecka, żeby tylko wymazać wspomnienia. Chyba w końcu dojrzałem do tego, żeby wszystko zrozumieć. Szkoda, że zajęło mi to tyle lat...

Ojciec pił odkąd pamiętam

Niewiele pamiętam z dzieciństwa. Chyba tylko to, że mieszkaliśmy w dużej kamienicy w centrum Poznania. To miasto wryło mi się w pamięć, równie bardzo jak widok ojca, który zawsze był na lekkim rauszu, wesoły, uśmiechnięty, uprzejmy. Pracował jako naczelnik poczty w Poznaniu.

Po latach miałem zrozumieć, że ta urzędnicza posadka nawet w połowie nie zaspokajała jego ambicji. To dlatego pił – żeby zapomnieć o tym, jak wcześnie musiał ożenić się z matką, jak bardzo do siebie nie pasowali i jak bardzo nie nadawał się na ojca mojego i mojej siostry.

Lubiłem, kiedy ojciec pił. Był wtedy taki wesoły, chętnie robił zjeżdżalnię ze swoich nóg, wspominał kawalerskie wyskoki, dowcipkował.

Czekałem często na niego, kiedy wracał spóźniony z pracy, pewien, że teraz to już na cały wieczór jest mój. I rzeczywiście tak było.

Ojciec dawał mi jakiegoś konika albo inną równie trudną do zdobycia wtedy zabawkę, błyskał białymi zębami i śmiał się do matki:

– No, Boguśka, rozchmurz się. Zobacz, jak nam się syn udał. Zobacz, jak chłopak podskakuje, do samych chmur, jak nic pilotem będzie, spójrz tylko...

Ale matka nigdy nie patrzyła, jak ojciec podrzucał mnie wysoko, do samego sufitu, aż piszczałem z zachwytu. Nigdy się też nie rozchmurzała. Z dzieciństwa pamiętam ją zawsze zafrasowaną i zagniewaną:
– Znowu byłeś w knajpie i przepiłeś wszystko! – krzyczała. – Z czego teraz będziemy żyli?

Wstydziłem się wtedy za nią, za ten jej krzyk i narzekanie. Chciałem, żeby w domu było wesoło i beztrosko. Miałem do niej żal, bo jak marudziła, ojciec od razu tracił humor. Nie raz i nie dwa słyszałem, jak sobie mruczał:

– No naprawdę, już większego ponuraka to chyba w całej wsi nie mogłem sobie znaleźć. To mnie los dopiero pokarał taką kobietą.
Nie rozumiałem wtedy, co to znaczyło, ale wkrótce miałem się przekonać.

Kiedy zbliżałem się do szóstych urodzin i w domu zaczęło się mówić, że pójdę do szkoły, do której od dawna chodziła moja starsza o pięć lat siostra, matka niespodziewanie wzięła mnie ze sobą do sklepu:
– Poproszę garnitur dla tego małego – zarządziła ostro.
Do mnie powiedziała:
– Pilnuj się mnie dobrze, bo przed nami długa podróż i tak mam z tobą wystarczająco utrapienia.

Matka uciekła od ojca do swojej siostry

Dużo później miałem się dowiedzieć, że matka zdecydowała się opuścić ojca. Zabrała mnie i starszą siostrę, chociaż Paulina, która znacznie więcej wtedy rozumiała niż ja, kłóciła się z nią przez całą drogę.

Zamieszkaliśmy u siostry matki pod Katowicami. Dla mnie, przyzwyczajonego do dużego miasta, jakim był Poznań, stało się to prawdziwym wygnaniem. Na dodatek zmienił się nasz status majątkowy – nigdy nie byliśmy bogaci, ale od czasu ucieczki staliśmy się po prostu nędzarzami.

Mama nie miała żadnego stałego dochodu. Żyliśmy z tego, co dawała nam ciotka, a potem z tego, co zarobiła Paulina, moja siostra bowiem w wieku jedenastu lat jeździła na targ sprzedawać jajka.

Ja jednak za wszelką cenę uczepiłem się myśli, że nasza mama kocha nas nad życie i dla nas podejmuje te wszystkie próby. Kłóciłem się nawet przez to z Pauliną, bo moja siostra często wieczorem naśmiewała się ze mnie:

– Matka zwariowała. Czy źle nam było u ojca? Gdzie jej teraz lepiej? Pewnie by i wróciła, ale wstyd jej i nie ma pieniędzy na bilet.

Wtedy wydawało mi się, że moja siostra to potwór. Uroiłem sobie, że będę rycerzem mamy, że nigdy się na mnie nie zawiedzie. Nawet nie musiała mnie specjalnie nastawiać przeciwko ojcu, sam wbiłem sobie do głowy, że to on nas zostawił, że strasznie nas traktował, że mama musiała uciekać. Nie zmieniłem zdania nawet wtedy, gdy matka krzyczała na mnie, bo krzywo stawiam stopy albo dlatego, że zjadłem bułkę.

A mama krzyczała coraz częściej i faktycznie o byle co. Potrafiła nas też uderzyć tak, że wstydziłem się rano iść do szkoły. Mimo tego wszystkiego i tak zawsze była najukochańsza. Taka to już miłość małych dzieci.

Najgorzej było, gdy przychodził czas płacenia za mieszkanie. Mama wciąż nie mogła znaleźć stałej pracy, a jeśli już dostawała jakieś dorywcze zajęcie, bardzo szybko je traciła z powodu kłótliwości. Dni, kiedy trzeba było płacić za mieszkanie, należały w naszym domu do sądnych.

Kiedy miałem osiem lat, Paulina poinformowała mnie, że nasi rodzice się rozwiedli. Pamiętam, że powiedziałem wtedy z mściwą i nienormalną, jak na tak małe dziecko, satysfakcją:

– I dobrze, nic nas już z ojcem nie będzie łączyć.
Pamiętam, że Paulina popatrzyła na mnie wówczas zdziwiona.

Kilka miesięcy później mama wystąpiła do ojca o alimenty. A potem, systematycznie, występowała o więcej. Jak się okazało, ciotka uznawała to za wspaniałe źródło utrzymania i judziła mamę w sądzeniu się z ojcem.

Ojciec płacił alimenty, ale mamie wciąż było mało

A tacie powodziło się wtedy całkiem nieźle. Przestał w końcu pić, zaczął pracować na zagranicznych budowach, poznał inną kobietę, przesyłał nam nawet prezenty. O tym wszystkim jednak miałem się dowiedzieć dopiero po wielu latach, bo mama wszystkie przesyłki przejmowała i sprzedawała za grosze, byle mieć na jedzenie.

Alimenty od ojca urosły wówczas do niebotycznych jak na tamte czasy kwot, ale mimo to ciągle brakowało nam na życie. Mama bowiem ile by nie miała pieniędzy, wszystkie byłaby w stanie przetrwonić.

Należała do kobiet kompletnie niegospodarnych i niezaradnych. W końcu pewnego dnia ojciec postawił sprawę na ostrzu noża.

– Dosyć! – zakomunikował. – Nie mam zamiaru dłużej płacić ci takich alimentów. Skoro dzieci cię tyle kosztują, zrzeknij się praw do nich, a ja się nimi zaopiekuję.

To była gorąca, parna noc. Oczywiście nie miałem pojęcia o rozmowie, jaka odbyła się między moimi rodzicami, ale czułem, że stało się coś niedobrego. Całą noc nie mogłem zasnąć, a kiedy już mi się to udało, dręczyły mnie jakieś koszmary. Śniło mi się, że znajduję się na targu niewolników wystrojony w najlepsze ubranie, a ktoś wybiera mnie do służby u siebie.

Rzeczywistość miała okazać się niewiele inna. Rano matka obudziła mnie szorstko jak zwykle. Na poduszce leżało nowe ubranie – to musiało coś znaczyć, czułem to. Nie wiedziałem tylko, czy dobrego, czy złego. Wsiedliśmy do autobusu do Katowic, a stamtąd w pociąg do Poznania. Przez cały ten czas matka miała tak smutną twarz, że bałem się o cokolwiek pytać. Czułem tylko, że dzieje się coś bardzo ważnego.

W końcu po wielu godzinach podróży wysiedliśmy w moim rodzinnym mieście. Na rynku czekał już na nas ojciec. Elegancko ubrany, uśmiechnięty, nawet opalony trochę, bo to był akurat wrzesień, a on niedawno wrócił z urlopu.

Obok stała ona, jego nowa żona, Karolina. Od początku ją znienawidziłem. Tylko, że na razie nie bardzo wiedziałem, co się dzieje:

– No to masz, to jest on, a to jego dokumenty – powiedziała matka.

Podała ojcu kolorową reklamówkę z moimi rzeczami, a potem bez żadnego pożegnania, pocałunku czy uściśnięcia ręki oddaliła się w stronę dworca.

Matka oddała mnie pod opiekę ojca, nawet się nie pożegnała

To było wszystko. Nie dowiedziałem się, dlaczego oddała ojcu mnie, a nie Paulinę, z którą częściej się przecież kłóciła. Nie obiecała mi również, że będzie mnie odwiedzać, nic mi nie wyjaśniła. Tak, jakbym nigdy nie istniał, jakby osiem lat mojego życia było dla niej niekończącym się balastem, którego w końcu się pozbyła.

Nie myślałem wtedy o tym w ten sposób. Byłem zszokowany i zdezorientowany. Doleciały do mnie jedynie słowa Karoliny:
– To potwór, nie kobieta.

I to na nią rzuciłem się w pierwszej chwili, na nową żonę mojego ojca, bo jak śmiała tak wyrazić się o mojej mamie. Ona przecież musiała mieć jakieś bardzo ważne powody, dla których to zrobiła. Nikt przecież nie porzuca dziecka tylko dlatego, że je trudno utrzymać.

Tak właśnie poznaliśmy się z Karoliną. A potem nie było wcale lepiej. Nienawidziłem jej od pierwszej chwili, a im byłem starszy, tym lepiej wiedziałem, jak ją zranić. Ojca często nie było, wyjeżdżał na długie, kilkumiesięczne kontrakty. Zostawaliśmy wtedy sami w domu, a ja korzystałem z każdej sposobności, żeby jej tylko dopiec.

A to na nowej tapecie napisałem brzydkie słowa, bo wiedziałem, że stała po nią dwa tygodnie i tak się z niej cieszyła, jakby rzeczywiście było z czego. A to nie przekazałem jej, że dzwoniła jej matka i jest w szpitalu. A to połamałem jej nowe obcasy w butach i bezczelnie, w żywe oczy kłamałem, że to nie ja...

Moja macocha nie miała ze mną lekkiego życia

Trzeba przyznać, że Karolina była dzielna. Teraz myślę sobie, że ma po prostu silny charakter i mój ojciec miał wiele szczęścia, że znalazł taką partnerkę, ale wtedy tłumaczyłem sobie to tym, że jest wyjątkowo złośliwa.

Nigdy nie skarżyła się ojcu na moje wybryki, przeciwnie, często brała moją stronę tłumacząc mnie tym, że przecież matka tak okrutnie ze mną postąpiła.

Jak ja nienawidziłem jej za te słowa! Czułem się taki upokorzony, taki niechciany. Im byłem starszy, tym lepiej rozumiałem, jak zostałem zraniony.

Mój ojciec nie miał z Karoliną własnych dzieci. Ona dwa razy zachodziła w ciążę, ale za każdym razem kończyło się to tragicznie. Nawet nie udawałem, że mi przykro.

Któregoś dnia, chyba po drugim poronieniu, zobaczyłem, że Karolina płacze w kuchni. To nie było do niej podobne, zwykle chowała się do sypialni i tam sobie pochlipywała, gdy nikt jej nie mógł zobaczyć.

Tym razem jednak siedziała, trzymając głowę w dłoniach i szeptała do siebie:
– Co ja takiego zrobiłam, mój Boże, no powiedz, co?

Myślicie, że jej współczułem, że powiedziałem jej pocieszające słowa w rodzaju: Nie martw się, na pewno uda się następnym razem. Nic z tych rzeczy. Rzuciłem jej wtedy w twarz:

– Nie powinnaś była wychodzić za mojego ojca. To kara dla ciebie. Słuszna kara – krzyknąłem i uciekłem do swojego pokoju. Taki to już ze mnie był tchórz.

Teraz, z perspektywy człowieka dojrzałego, mogę powiedzieć, że zarówno ojcu, jak i Karolinie, a może przede wszystkim Karolinie, udało się wychować mnie na porządnego człowieka.

Finansowo w tamtych latach niczego nam nie brakowało, ale na pewno mnie brakowało silnej, męskiej ręki. Byłem bardzo trudnym dzieckiem, a później zbuntowanym, upartym nastolatkiem. Dwa razy zmieniałem szkołę.

Był alkohol, narkotyki, a nawet miałem konflikt z prawem z powodu wypadku motocyklowego.

Udało mi się z tego wszystkiego szczęśliwie wyjść, dostałem się na niezłą uczelnię, skończyłem studia, poznałem moją przyszłą (i już, niestety, byłą) żonę.

Nie było w tamtych latach dnia, żebym nie myślał o matce. Oczywiście, że potem zacząłem mieć do niej ogromny żal, iż mnie opuściła. Ciągle jednak umiałem ją wytłumaczyć. Tym bardziej, że Karolina, pewnie w dobrej wierze, podtrzymywała we mnie te złudzenia, tłumacząc mi:

Mama pewnie miała bardzo ciężką sytuację, na pewno gdyby mogła, to by cię odwiedziła. Wiedziała, że u ojca będzie ci lepiej...

Chciałem wierzyć, że mama musiała tak postąpić ale żałuje tego

Wyobrażałem sobie mamę jako słabego człowieka, którego rodzina zmusiła do takiego desperackiego kroku, a teraz snuje się ona gdzieś po wielkim zamczysku z ogrodem (skąd to zamczysko, nie mam pojęcia) i nie przestaje myśleć o porzuconym dawno temu synu. Bardzo jej współczułem.

Wierzyłem, że kiedy dorosnę, stanę przed jej progiem i ona w końcu zazna spokoju zobaczywszy, że jej nie zapomniałem i wszystko wybaczyłem...

Nie przestałem też ani na chwilę mamy kochać, zwłaszcza po tym, jak przesłała mi bobra.

Z tą przesyłką to nie była taka prosta sprawa. Wiadomo, jak jeszcze do niedawna funkcjonowała poczta – każda paczka z zagranicy była podejrzana, a co dopiero z dalekiej Kanady.

W przesyłce znajdowała się tylko pluszowa zabawka. Nie było tam kartki, podpisu – tłumaczyłem to sobie względami bezpieczeństwa.

Byłem pewien, że bobra przesłała mi mama i że to dla mnie znak, że ona też pamięta i kocha mnie ponad wszystko. Przez wiele lat przechowywałem pluszaka pod poduszką i nikomu nie pozwalałem go nawet dotknąć.

Jak dobrze, że wtedy nie miałem pojęcia, że tak naprawdę zabawkę przesłała mi moja ciotka. Ta sama, u której spędziłem dwa lata życia. Zrobiła to powodowana jakimś niewytłumaczalnym impulsem w dalekiej Kanadzie. Mojej mamie, niestety, nigdy nie przyszło do głowy, by cokolwiek mi podarować.

Po latach postanowiłem odszukać matkę

To może dziwne, ale przez wiele lat pomysł, żeby po prostu odszukać matkę, wydawał mi się nierealny. Może podświadomie bałem się, że jednak dobrze przeczuwam? Że oddanie mnie to jednak była jej wola, a nie przymus?

Dość powiedzieć, że dopiero po rozwodzie z żoną postanowiłem odwiedzić matkę. Nie było trudno znaleźć jej adres. Od wielu lat mieszkała w tym samym domu pod Katowicami. Sąsiedzi powiedzieli mi, że jest zupełnie zdrowa, pracuje w tym samym miejscu, nic jej nie dolega. Ma innego mężczyznę.

Z tego, co mówili, zrozumiałem, że nie cieszy się zbytnią sympatią, ale w końcu kto jest przyjacielem wszystkich w obecnych czasach.

O czym myślałem, naciskając dzwonek? O pluszowym bobrze, którego zabrałem ze sobą? O tym, żeby od progu upewnić ją, że nie mam do niej żalu? O tym, żeby rzucić się jej na szyję?

Na pewno nie spodziewałem się tego, co mnie spotkało. Drzwi otworzyła schludna, starsza kobieta. Chłodne, przytomne spojrzenie, ufarbowane włosy, jasna garsonka. Wyglądała, jakby gdzieś szła. Nie tego się spodziewałem – mama miała być roztrzęsiona, smutna z powodu tego, co zrobiła lata temu. Miała za mną tęsknić.

– Czy to pani Szymańska? – upewniłem się, tak bardzo ta kobieta nie pasowała do mego wyobrażenia.

Przytaknęła niechętnie i spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Ale ja agenta ubezpieczeniowego nie szukam – rzuciła zimno.
– Mamo... Jestem mamy synem... – przedstawiłem się po prostu. – Tym samym, którego mama zostawiła wiele lat temu.

– Nie rozumiem, na co pan liczy – zdziwiła się szczerze. – Pan dla mnie jest obcą osobą. Decyzja o oddaniu pana pod opiekę ojca była jedną z najlepszych w moim życiu. Nigdy jej nie żałowałam – stwierdziła beznamiętnie i zamknęła mi drzwi przed nosem.

Oczywiście, że stałem tam jeszcze długo. Dzwoniłem uparcie do drzwi, aż sąsiadka z przeciwka przybiegła postraszyć mnie policją. Chciałem z mamą porozmawiać o tym bobrze, którego mi przesłała.

Chciałem dowiedzieć się, dlaczego przez tyle lat nie wysłała choćby kartki i ani razu nie zadzwoniła.

A przecież znała mój adres, przecież ona przez te wszystkie lata mieszkała w tym samym miejscu, ja również... Jak to jest możliwe? Czy matka może rzeczywiście nie kochać swojego dziecka?

Stałem tam wtedy bardzo długo. Potem poszedłem na rynek, na którym znajdowała się fontanna. Wszystko się zmieniło w tym miasteczku.

Powstały nowe domy, kawiarnie, biura sprzedaży nieruchomości, ale ta stara fontanna i plac zabaw, na którym niegdyś bawiłem się z siostrą, były tam, gdzie przed laty. A potem, kiedy tak siedziałem, patrząc w rozpryskującą się w słońcu wodę, zacząłem przypominać sobie inne sceny z mojego życia: kiedy bawię się z Pauliną, a matka siedzi obok, nieobecna, zamyślona, zacięta. Nieszczęśliwa? Chora? W depresji? Nie potrafię do tego dojść już teraz.

I potem jak sąsiadki odsuwają się od nas przy tej fontannie i nie pozwalają bawić się swoim pociechom z nami, biedakami i na dodatek takimi dziwnymi dziećmi. Tej dziwnej kobiety.

Zrozumiałem, że prawdziwą matką okazała się macocha

Teraz nikt nie odsuwa się ode mnie. Przeciwnie, dziewczyna sprzedająca kwiaty naprzeciwko fontanny patrzy na mnie z wyraźnym zaciekawieniem. Teraz wyglądam jak normalny człowiek i choć w środku pewnie jeszcze wiele zostało do poukładania, zacząłem powoli rozumieć, komu zawdzięczam to, kim jestem w tej chwili.

I już wiedziałem, co powinienem zrobić. Nie muszę szukać daleko matki. Nie tylko ta jest matką, która urodziła dziecko. Czasami znajduje godną siebie następczynię.

Wyjąłem telefon i wystukałem najważniejszy SMS mojego życia. Jak to dobrze, że Karolina jest tylko kilkanaście lat starsza ode mnie i świetnie posługuje się komórką.

Moje życie do tej pory nie układało się idealnie. Zaledwie dwa lata po ślubie rozwiodłem się z żoną, która okazała się być kobietą nie dla mnie. Zupełnie nie potrafiliśmy się porozumieć. Firma, w której pracowałem, zbankrutowała. Zastanawiałem się nad wyjazdem za granicę.

Dowiedziałem się też, że Paulina, moja starsza siostra, kilka lat po tym, jak została z mamą, popełniła samobójstwo. Nie wiadomo dlaczego. Prawdopodobnie zabiła ją depresja, na którą chyba cierpi również moja matka, ale tego nikt nie wie.

Mnie z moimi demonami pomaga uporać się macocha. Karolina jest bowiem psychologiem. Wybrała te studia po to, żeby mi pomóc, kiedy byłem mały. Wtedy, wiadomo, jak to dzieciak, uważałem to za zamach na moją prywatność i kolejną szykanę z jej strony. A teraz sam nie wiem, jak mam jej wynagrodzić te wszystkie lata, kiedy byłem takim potwornym pasierbem!

Może jednak Bóg uczyni to za mnie. Karolina nie mówi mi wszystkiego, ale wydaje mi się, że może szybciej będę miał braciszka czy siostrzyczkę niż własne dziecko.

Więcej prawdziwych historii:
„Urodziłam w wieku 17 lat. Moi rodzice latami kłamali, że dziecko zmarło, bo nie chcieli wychowywać bękarta”
„Wpadliśmy po 3 miesiącach znajomości. Myślałam, że jakoś to będzie, ale on… powiedział, że nie jest gotowy i odszedł”
„Miał być tym jedynym, ale w moje urodziny zniknął i nawet mnie o tym nie poinformował. Miał dziecko z inną…”

Redakcja poleca

REKLAMA