„Odwołałam swój idealny ślub. Matka obraziła się śmiertelnie, sąsiadki pukały się w czoło, a ja w końcu byłam wolna”

Kobieta, która odwołała ślub fot. Adobe Stock, Serhii
„Matka i Piotr rzucili się w wir przygotowań. Ja robiłam za lalkę, do której dopasowywali suknie, fryzury, bukiety. Dyskutowali na temat zaproszeń, listy gości, menu, prezentów, muzyki, wyboru kościoła. Starali się tak bardzo, że umykał im cel starań i moje szczęście”.
/ 20.01.2022 08:36
Kobieta, która odwołała ślub fot. Adobe Stock, Serhii

Piotr był marzeniem każdej teściowej: elegancki, szarmancki, bogaty i na poziomie. Gdy podjeżdżał pod naszą kamienicę, sąsiadki wisiały w oknach i komentowały. Mogłam sobie wyobrazić, co mówią.

– Co on widzi w tej Basi? Taki dżentelmen, gość z klasą, a ona...?

– No właśnie, niby miła dziewczyna, uczynna, ale jakaś taka... myszowata.

– Oka nie ma na czym zawiesić.

– Jej siostra to co innego. Od dziecka mogła przebierać w kawalerach.

– Ale to Basi trafił się los na loterii. Jak to się dziwnie w życiu plecie...

Sama wiedziałam, że w porównaniu z matką i siostrą wypadałam blado. Wdałam się w ojca. Byłam drobną, niską szatynką, płaską jak deska. Okrągła dziecinna twarz i kluskowaty nos sprawiały że w wieku lat dwudziestu sześciu niektórzy wciąż brali mnie za smarkulę.

Co nie znaczy, że nie miałam żadnych zalet. Ludzie mnie lubili, bo byłam miła, uczynna, pogodna i solidna, a służbowy mundurek dodawał mi powagi oraz godności. Gdy obejmowałam zmianę w recepcji hotelu „Mercury”, szefostwo wiedziało, że wpadek nie będzie.

Nie pomylę rezerwacji, nie zgubię kluczy, a szczerym uśmiechem obłaskawię nawet najbardziej marudnego klienta. Znałam swoją wartość, nie cierpiałam na kompleks brzydkiego kaczątka. I wbrew obawom mojej starszej siostry nie byłam już dziewicą.

Byłam zdziwiona, że taki się we mnie zakochał

Jednak zainteresowanie Piotra taką skromną dziewczyną jak ja, zaskoczyło wszystkich, ze mną na czele. Nie wiem, co zaważyło. Mój refleks i zimna krew, gdy w ostatniej chwili złapałam go za rękę i nie pozwoliłam, by wszedł pod koła nadjeżdżającego autobusu? Czy może mój uśmiech?

Ponoć tak promienny, że bladło przy nim słońce w zenicie. Spiekłam raczka, ale nie dałam zbić się z pantałyku.

– Jest pan w szoku – oznajmiłam.

– Tak, mogłem zginąć. Zamyśliłem się... Pani mnie uratowała. Teraz moje życie należy do pani, proszę nim rozporządzać wedle woli.

Był jakieś dziesięć lat starszy ode mnie. Przystojny, nienagannie ubrany i uczesany, pachnący drogimi perfumami. „Poważny klient” – jakby powiedziała koleżanka z pracy. Według mnie trochę zbyt gładki, żurnalowy, ale niewątpliwie robił wrażenie. I chyba wciąż był oszołomiony tym, co się stało. Czułam, że nie powinnam zostawiać go samego.

– Nie piłam dzisiaj kawy. Postawi mi pan małą czarną i będziemy kwita.

– Nigdy nie będziemy kwita – skłonił się szarmancko. – Ale kawa to świetny pomysł. Tu niedaleko jest miła kafejka. Zapraszam.

Na miejscu okazało się, że uratowałam nie byle kogo. Sam właściciel nas powitał, wyrzucając się z siebie potoki „achów” i „ochów” oraz dziękując uniżenie za bilety na jakąś premierę. Ledwie usiedliśmy, zjawił się kelner.

– Dla pana, mistrzu, espresso i tort węgierski, a dla młodej damy...?

– To samo – powiedziałam. – Mistrzu? – zwróciłam się do mojego towarzysza, gdy zostaliśmy sami.

– Jestem śpiewakiem operowym. Niektórych to fascynuje. W niedzielę wystawiamy „Wesele Figara”.

– A pan będzie grał...?

– Figara  – uśmiechnął się skromnie. – Pani oczywiście dostanie zaproszenie do loży honorowej.

– Czuję się zaszczycona, choć uprzedzam, że o operze i śpiewie w ogóle mam mętne pojęcie.

– Nie szkodzi. Ja mogę śpiewać, a pani będzie mnie ratować z pięknym uśmiechem. Stworzymy wspaniały duet. Tak czuję, a intuicja dotąd mnie nie zawiodła...

Uwodził mnie z takim wdziękiem, że nie mogłam odmówić

Włożyłam sukienkę, którą ostatnio miałam na sobie na balu maturalnym, i czekałam. Gdy zjawiła się biała limuzyna, a szofer wysiadł z wozu, kierując w stronę drzwi kamienicy, struchlałam.

– To chyba po mnie – jęknęłam.

Mama podeszła do mnie i delikatnie poprawiła mi włosy.

– Chciałabym poznać mężczyznę, który w taki sposób zaleca się do mojej córki – szepnęła mi do ucha. – Wie, jak zaimponować kobiecie. Nie zmarnuj tego, moje dziecko.

Prawie nie pamiętam samego przedstawienia. Poplątana intryga i mnóstwo śpiewania. Szczerze mówiąc, byłam mocno znudzona. Za to wspomnienie dotyku mamy obudziło we mnie tęsknotę. Choć sądziłam, że wyzbyłam się jej dawno temu.

W naszym domu panował dość dziwny układ. Nie wątpiłam, że ojciec kocha mnie i Wisię, ale najbardziej kochał swoją żonę. Czcił ją jak boginię, chyba dlatego że wyszła za takiego niepozornego, łysiejącego już w młodości urzędnika państwowego. A matka, niedoszła aktorka i modelka, typ narcystyczny, kochała wyłącznie siebie.

Nigdy nie czułam z nią bliższej więzi, jakby żyła gdzieś obok, we własnym zmyślonym świecie. Urodziła mnie, wykarmiła, zadbała o edukację. To jej pomysłem były lekcje baletu i gry na pianinie. Niepotrzebnie, bo na artystkę nie nadawałam się ani trochę. Nie dla mnie kariera, która jej przeszła koło nosa.

Co innego Wisia. Mama wysyłała ją na konkursy piękności i najrozmaitsze castingi. Skończyło się banalnie. Siostrzyczka zaszła w ciążę i... po marzeniach.

Na szczęście Wiśka okazała się stworzona do roli matki i żony. Dobrze wpadła, żartowałam. W brudne pieluchy i prawdziwą miłość. Straciła nienaganną figurę, ale zyskała coś znacznie ważniejszego – rodzinę.

Uwielbiałam ich odwiedzać. Przepadałam za moim siostrzeńcami, rezolutną Zuzią i pulchniutkim Krzysiem. Zaprzyjaźniłam się ze szwagrem. W ich domu czułam się lepiej niż we własnym, gdzie matka snuła się niczym duch, cierpiąc na wyimaginowane migreny, a ojciec w kółko mi powtarzał:

– Tylko nie denerwuj mamy. Jest taka delikatna...

Gdy u mojego boku pojawił się Piotr, migreny przeszły jak ręką odjął. Wreszcie miała przed kim brylować, z kim prowadzić rozmowy na poziomie – o sztuce, wartościach nieprzemijalnych i niemierzalnych – kim się chwalić przed znajomymi.

Pierwszy tenor Teatru Wielkiego robił wrażenie. I kto go złapał? Niepozorna Basia. Co więcej, trzymałam go przy sobie od roku. Co z tego, że mimo usilnych prób nie polubiłam ani opery ani wystawnych przyjęć, w których lubował się Piotr. Co z tego, że od promiennego, nieustającego uśmiechu czasem aż mnie usta bolały. Co z tego, że matka wymieniła całą zawartość mojej szafy.

– Przy takim mężczyźnie musisz odpowiednio wyglądać. Nie możesz przynieść mu wstydu, kochanie. Wybierzemy się na wspólne zakupy, potem do fryzjera i kosmetyczki. Tylko ty i ja. Matka i córka.

Jedno małe słówko „kochanie” było jak wytrych do mojego serca. Wspólne babskie wyprawy – marzenie z dzieciństwa. Cichym westchnieniem pożegnałam więc wygodne sportowe ciuchy, których miejsce zajęły sukienki, garsonki i gustowne dodatki.

Zyskałam modną fryzurę, nauczyłam się sztuki makijażu i chodzenia na wysokich obcasach. Już nie wyglądałam jak dzieciuch. I oto faceci zaczęli ze mną flirtować, a kobiety rywalizować. Stałam się intrygująca, co nie znaczy, że równie lubiana co kiedyś. Piotr też to zauważył.

– Zakochałem się w uroczym fiołku, który okazał się królewską różą. Budzisz podziw jednych i zawiść drugich. Znam to aż za dobrze. Pochlebiam sobie, że twoja metamorfoza to po części moja zasługa.

Czyli krótko mówiąc, wolał różę. Nic dziwnego. Mój obecny wizerunek bardziej pasował do jego stylu i trybu życia. Również w alkowie rozkwitałam coraz bardziej. Piotr, jak się okazało, był mistrzem nie tylko na scenie. A ja pilną i chętną uczennicą...

Czy nie mogło tak zostać? Czy musiał chcieć więcej?

Kiedy stanął w progu, wystrojony w smoking, z ogromnym bukietem w ręce, serce zatrzepotało mi w piersi niczym złapany w sidła ptak.

– Basiu – uklęknął przede mną. – Wierzę, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Zrobię wszystko, byś była szczęśliwa. Proszę, uczyń mi ten zaszczyt i zostań moją żoną.

Wyciągnął dłoń, w której trzymał pierścionek z cudnym brylantem. Stałam jak skamieniała. Nie miałam jego pewności. Kochałam go na swój sposób, ceniłam bez wątpienia. Sporo się od niego nauczyłam. Poszerzył moje horyzonty. Był wartościowym, dobrym człowiekiem, nieco egoistycznym, zapatrzonym w siebie – jak to artysta – ale chyba naprawdę mnie kochał. To ja miałam wątpliwości.

Klęczał przede mną, oświadczając się w iście hollywoodzkim stylu, a ja pytałam samą siebie, czemu ja? Dlaczego właśnie mnie wybrał? Dziewczynę, którą do niedawna własna matka traktowała jak powietrze.

Spojrzałam na nią. Promieniała z dumy! Jak nigdy wcześniej. Tata otwierał szampana. Oboje uznali, że nie mogę odmówić. Wszak oto ziszczał się sen kopciuszka.

– Tak... – jakby ktoś za mnie wypowiedział to słowo.

Korek wystrzelił. Ślub i wesele, zaplanowane na czternastego września, miały być wydarzeniem sezonu, pięknym akcentem zamykającym kończące się lato. Matka i Piotr rzucili się w wir przygotowań. Ja robiłam za lalkę, do której dopasowywali suknie, fryzury, bukiety. Dyskutowali na temat zaproszeń, listy gości, menu, prezentów, muzyki, wyboru kościoła. Matka obstawała przy katedrze i weselu na sto osób.

– Czemu tak nieśmiało? – pytał Piotr ze śmiechem. – Niech będzie na dwieście, trzysta osób. Stać mnie. W końcu to nie byle jaki ślub!

Wreszcie miało się spełnić marzenie… nie moje, ale mamy

Świetnie. Ale czy dlatego musiałam cierpieć? Suknia, choć wyglądałam w niej królewsko, uwierała niemiłosiernie, próbując wydobyć nieistniejący biust. Buty na niebotycznych obcasach przyprawiały mnie o lęk wysokości. Zaś teatralny fryzjer, upinający mi na głowie tony cudzych włosów – o realny, nie wyimaginowany ból głowy. Za dużo blichtru, za mało szczerości.

Gdy usłyszałam, że matka poważnie waha się, czy Wisia może być moją druhną, nerwy mi puściły.

– A niby kto ma mi świadkować, wynajęta modelka?!

– Niezły pomysł. Wisia wciąż robi wrażenie, a przecież druhna nie może przyćmić panny młodej...

– Mam to gdzieś! To moja siostra. Byłam świadkiem na jej ślubie, ona będzie na moim!

– To zrozumiałe, że się denerwujesz – uspokajał mnie Piotr – ale przecież mama chce jak najlepiej. Wisia się nie obrazi. Świadkiem może być choćby moja przyjaciółka z zespołu. Świetnie się będziecie razem prezentować. Pójdźmy na kompromis. Moim drużbą zostanie twój szwagier. Jest mniej więcej mojej postury. Co ty na to?

Ręce mi opadły. Starali się tak bardzo, że umykał im cel starań. Miałam przysiąc przed Bogiem i ludźmi temu jednemu jedynemu mężczyźnie. A ważniejszy okazywał się krój czcionek na zaproszeniach, co na siebie włożę, kto przytrzyma welon i kto poda obrączki! Paranoja. Nie wiem, może wszystkie narzeczone przeżywały podobne rozterki? Może histeryzowałam, martwiąc się na zapas...

– Róbcie, jak chcecie, poddaję się.

– I bardzo dobrze – podsumowała mama. – Zdaj się na mnie, kochanie, nie pożałujesz. Mnie nie było dane, ani twojej siostrze. Ale tobie obiecuję, że przeżyjesz najpiękniejszy dzień swojego życia. Szykuj się na wieczór panieński... – mrugnęła filuternie.

Męski striptiz wzbudził aplauz damskiej widowni. Ja też klaskałam i piszczałam. Facet był cudnie zbudowany i świetnie się ruszał. Tkwiłam na krześle pośrodku parkietu, a on wyginał się przede mną jak puma.

Gdy został już tylko w kowbojkach i obcisłym skrawku materiału, klęknął, ujął moją stopę i położył na przedzie swoich stringów. Rozległy się piski. Rozgrzał atmosferę do białości, choć sam był równie podniecony... co lodówka.

Nawet jego uśmiech był bezosobowy. Po prostu wykonywał swoją pracę, jak wiele razy wcześniej. Publika gwizdała, domagając się bisu, a on zbierał swoje ciuszki z podłogi, szybko i sprawnie, jak wynajęty na godziny kochanek.

Jego perfekcyjny, dokładnie przemyślany występ skojarzył mi się z moim ślubem. Zapowiadał się taki sam, zaplanowany w każdym szczególe pokaz. A gdzie spontaniczność? Zamiast się cieszyć, błagałam o siły, by jakoś przetrwać ten cały cyrk.

Czy moje małżeństwo okaże się równie zmyślone, udawane? Gdyby nie matka, nie zgodziłabym się na tak wystawne wesele. Gdyby nie ona, pewnie w ogóle bym się nie zaręczyła...

Wreszcie przejrzałam na oczy. Lepiej późno niż wcale

Jasno ujrzałam naszą przyszłość. Piotr błyszczy, robi karierę, mnie pozostaje rola gustownego dodatku, sztucznej róży, idealnie pasującej do jego butonierki. Obiecywał mi gwiazdkę z nieba, a nawet nie zająknął się na temat dzieci czy mojej pracy.

Pewnie musiałabym z niej zrezygnować. Nie wypadałoby, żeby żona mistrza podawała klucze w recepcji. A dzieci byłyby albo nie. Jakoś nie pasował mi na rodzica. Zbyt przypominał moją matkę, nic dziwnego, że mu sprzyjała.

Tym mnie uwiódł, oczarował. Zainteresował się mną, a ja pomyliłam tęsknotę z miłością. Jednak idealny kandydat na zięcia nie musi być dobrym mężem. Zaś ja nie pragnęłam akceptacji i uwagi tak rozpaczliwie, by zmarnować sobie życie.

Odwołałam swój idealny ślub. Zamiast wydarzenia sezonu zrobił się skandal. Matka obraziła się śmiertelnie, sąsiadki pukały się w czoło, ojciec martwił się poniesionymi wydatkami, a Piotr twierdził, że złamałam mu serce.

Było mi naprawdę przykro, a zarazem czułam się jak uratowany w ostatniej chwili skazaniec. Jeżeli kiedyś wyjdę za mąż, zrobię to spontanicznie, choćby w trampkach i dresie, z badylem w ręce. Wystarczy, że będę go kochać bez żadnych „ale”, a on obieca... Nie, nie musi mi niczego obiecywać. Poza miłością.

Czytaj także:
„Kobiety są zwierzyną, która chce, by ją upolowano. Ja jestem łowcą i mam tylko jeden cel: zwabić, zaliczyć i zapomnieć”
„Odstraszałem chłopaków córki, bo bałem się, że ją skrzywdzą. Wolałem, by była samotna, niż żeby ktoś mi ją ukradł”
„Niebawem wejdzie nam na głowę komornik, ale moja żona dalej kupuje drogie ciuchy, bo nie wie, że jesteśmy bankrutami”

Redakcja poleca

REKLAMA