„Odwiedziłem rodziców po 10 latach z przymusu, bo ojciec miał zejść z tego świata. Gorzko pożałowałem tej wizyty”

mężczyzna który jest załamany swoim życiem fot. Adobe Stock
„Posiedziałem trochę przy łóżku chorego, który chyba nie wiedział, kim jestem, a potem usiadłem przy matce i gapiłem się bezmyślnie w telewizor, gdzie nadawano kolejny program dla debili. Boże, jak ja nie znoszę tej zapyziałej dziury”.
/ 27.04.2021 09:17
mężczyzna który jest załamany swoim życiem fot. Adobe Stock

W rodzinnym miasteczku pojawiałem się nadzwyczaj rzadko i siedziałem najkrócej, jak się dało. Nie cierpię tej dziury, a z rodzicami zawsze miałem chłodne stosunki – raczej brat był ich ulubieńcem i spełniał pokładane w nim nadzieje. W dzieciństwie próbowałem jeszcze konkurować z nim o uwagę i zainteresowanie, ale marnie mi to wychodziło, i swoimi wybrykami raczej doprowadzałem „starszych” do rozstroju nerwowego niż okazywania czułości.

Kiedy stałem się wystarczająco dorosły, by decydować o swoim życiu, wyjechałem i osiedliłem się w miejscu tak odległym, jak tylko było można.

Wylew ojca skłonił mnie, by znów odwiedzić dom

Posiedziałem trochę przy łóżku chorego, który chyba nie za bardzo wiedział, kim jestem, wypiłem piwo z bratem, a potem usiadłem przy matce i gapiłem się bezmyślnie w telewizor, gdzie nadawano kolejny program dla debili. Nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca, w końcu wyszedłem na spacer. Przez ostatnie 10 lat, kiedy mnie nie było, niewiele się zmieniło. Mówiąc szczerze, nie zmieniło się nic, jakby miasteczko znajdowało się w miejscu, gdzie nawet czas musiał się poddać entropii.

– Łukasz? – usłyszałem nagle za sobą kobiecy głos. – Łukasz, to naprawdę ty! Ja nie mogę, ale z ciebie przystojniak!

Odwróciłem się i zobaczyłem otyłą, zupełnie obcą, mocno dojrzałą kobietę wpatrującą się we mnie jak w obraz. Rysy jej twarzy nic mi nie mówiły, więc strzeliłem na oślep, sugerując się brzmieniem głosu, który wydawał się znajomy.

– Pani Ślęczkowa?
– Nie mów, że nie poznajesz – kobieta rozłożyła szeroko ręce i okręciła się na pięcie, bym mógł obejrzeć ją dokładniej – To ja, Mariola!

Mocno przesadziłem, przyrównując koleżankę z lat szkolnych do sąsiadki przyjaźniącej się z moją matką… Dobrze, że Mariola nie zorientowała się, z kim ją pomyliłem, bo postarzyłem ją o dobrych dwadzieścia lat!

– No, jak tam? – dopytywała się rozpromieniona. – Opowiadaj, co u ciebie nowego? Ożeniłeś się? Dzieci masz? A może już wnuki?

Boże – pomyślałem – byliśmy dzieciakami, kiedy się rozstaliśmy, a ta się pyta, co nowego!

– Buty sobie kupiłem – zażartowałem z poważną miną. – Te trampki, w których chodziłem w ósmej klasie, całkiem się podarły.

Nie za bardzo udał mi się żart, bo Mariola w ogóle się nie roześmiała. Przez chwilę starała się zrozumieć, co właściwie powiedziałem, ale w końcu zaczęła z innej beczki.

– A u mnie całkiem dobrze, wiesz – powiedziała zapalając papierosa. – Męża mam, a jakże. Drugiego, ten pierwszy to kawał luja był… – zamyśliła się. – No ale nie, musisz zobaczyć, jak mieszkam. Zapraszam do siebie na kawę, nie będziemy stali na ulicy. Nie daj się prosić, Łukasz, zresztą nie zniosę odmowy. Chyba nie chcesz mnie obrazić?

Co chwila znikała w kuchni, ale kawy nie podała

Zalała mnie potokiem słów, do tego mówiła strasznie głośno, co mnie dodatkowo peszyło. Z drugiej strony, to była pierwsza osoba w tym miasteczku, która sprawiała wrażenie, że cieszy się z mojego widoku, i nie powiem, poczułem się miło, choć serdeczność Marioli była jakaś nachalna i niewspółmierna do sytuacji. W gruncie rzeczy, byliśmy przecież obcymi sobie osobami!

Co z tego, że kiedyś tam chodziliśmy do jednej „budy”? Odbębniliśmy swoje i rozeszliśmy się do innych zajęć. Mariola natomiast zachowywała się tak, jakby fakt, że nasze nazwiska wpisane były kiedyś do jednego, szkolnego dziennika, czynił z nas przyjaciół na całe życie.

– No już, Łukaszek – powiedziała stanowczo, wsuwając mi rękę pod ramię. – Idziemy stąd, bo plotkary zaraz doniosą twojej mamusi, że się z Kuleszową szlajasz.

Faktycznie, mama, magister farmacji, nie byłaby zadowolona z takich wieści. Kulesze od lat stanowili patologię w naszym miasteczku. Męska populacja tej rodzinki, i dotyczyło to prawie każdego pokolenia, bardzo mocno związała swoje życie z resortem więziennictwa, i to bynajmniej nie w charakterze strażników, a żeńska znana była z braku przywiązania do cnoty i wstrzemięźliwości. To przecież dlatego właśnie pod koniec podstawówki chętnie zapraszaliśmy Mariolę na wszelkiego rodzaju prywatki. Seksualne ekscesy nie wykraczały raczej poza obmacywania i pocałunki „z języczkiem”, ale dla piętnastolatków stanowiły poważne doświadczenia.

Wstyd się przyznać, ale i ja zaprosiłem kiedyś Mariolę na imprezę u kumpla i, poza namiętnymi pocałunkami, udało mi się wsunąć rękę pod jej stanik. To było coś, lecz nie posunęliśmy się dalej i nigdy więcej tego nie powtórzyłem. To nie była dziewczyna, z którą się chodziło dłużej, niż to było konieczne… No i proszę, jak życie może zaskoczyć: po prawie trzydziestu latach idę z nią na kawę!

Zgodziłem się, bo nie chciałem robić przedstawienia na ulicy, nie chciałem też być niegrzeczny. Postanowiłem jednak nie siedzieć dłużej niż przewidziany czas wypicia kawy, wymówić się chorobą ojca i wyjść.

Mariola trajkotała cały czas, opowiadając koleje losów kolegów z podstawówki. Średnio mnie to obchodziło, niektóre nazwiska w ogóle wydawały mi się obce, z nikim ich nie kojarzyłem, ale grzecznie potakiwałem, udając zainteresowanie. Mariola mieszkała w wynajętym mieszkaniu w dość porządnym bloku wybudowanym w latach siedemdziesiątych, kiedy w miasteczku funkcjonowała jeszcze papiernia i ludzie mieli nadzieję, że ich życie będzie zmierzać w stronę ogólnego dobrobytu. Mieszkanie, o dziwo, było gustownie wykończone i umeblowane według żurnalowych trendów. Na ścianie telewizor, większy chyba od okna, na stoliku komputer, jakaś wieża hi-fi, słowem: wypas.

– No i co? – spytała Mariola, patrząc z dumą na swoje królestwo.

Wyglądało na to, że udało jej się oswobodzić z patologicznej niewydolności, w jakiej tkwiła od pokoleń rodzina, i osiągnęła konkretny społeczny status. Uniosłem w górę kciuk i pokiwałem głową, wyrażając swój podziw.

Zaraz ci pokażę zdjęcia z naszego klasowego spotkania – powiedziała, włączając komputer. – Żałuj, Łuki, że cię na nim nie było!

Bynajmniej nie żałowałem, ale grzecznie się uśmiechnąłem i rozłożyłem bezradnie ręce na znak, że tak się jakoś złożyło. Mariola cały czas nadawała, znikając od czasu do czasu w kuchni; byłem pewien, że robi kawę, na którą mnie zaprosiła, ale czas mijał i nic nie zapowiadało, że w końcu poda cokolwiek na stół.

– Ej, Łukaszku, a może się piwa napijesz? – zaproponowała w którymś momencie ni z gruszki ni z pietruszki.

Potem wstała i znów zniknęła na parę chwil. Wróciła bez kawy, ale rozpromieniona, wyluzowana i coraz bardziej hałaśliwa. Nie wypadało upominać się o poczęstunek, ale nie chciałem też tkwić tam bez końca.

– Chyba już powinienem iść – powiedziałem, wchodząc jej w słowo.
– Kuźwa, no co ty, Łukaszku – Mariola usiadła tak blisko, że jej udo dotknęło mojego. – Impreza dopiero się rozkręca.

Dopiero teraz poczułem delikatny zapach alkoholu. Nie był to typowy odór z ust pijaka, oddech, od którego można upaść. Nie, nutą przewodnią była mięta i coś jeszcze, ale alkohol, wino chyba, bez wątpienia stanowił bazę tego, czym kobieta raczyła się za każdym razem, gdy wychodziła do kuchni. Rumieńce na twarzy i coraz głośniejsza mowa, przetykana przekleństwami, nie pozostawiały wątpliwości, że Mariola jest po prostu nawalona jak messerschmitt.

Kobieto, co ty odwalasz? Ja bym ciebie kijem nie tknął

Jak mogłem tego wcześniej nie dostrzec? O proponowanej kawie zapomniała pewnie zaraz po wejściu do domu, a ja siedziałem i jak głupi starałem się robić dobrą minę do złej gry, byle nie urazić czymś przemiłej gospodyni! Zachowania wpojone przez rodziców tkwią w nas przez całe życie, a moja mama jest mistrzynią savoir-vivre… Czułem się strasznie niekomfortowo, siedząc tak blisko pijanej koleżanki, więc spróbowałem się trochę odsunąć.

– Może winka byś się napił, cnotko? – spytała, kładąc dłoń na moim udzie. Tego już było za wiele.

Zerwałem się na równe nogi i powiedziałem, siląc się na żartobliwy ton:

– Chyba już sobie pójdę, zanim twój ślubny wróci, Bóg wie, co by mógł o nas pomyśleć.
– Taki on mój ślubny jak i ty – zarechotała rozbawiona. – I guzik mu do tego, kto mi wkłada rękę do majtek.

Zatkało mnie. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nauki dobrego wychowania, odebrane od matki, nie przygotowały mnie do tego.

– Nie wkładałem ci ręki do majtek, Mariola – sprostowałem tylko i poczułem, że robię się czerwony jak burak.
– A co – uniosła głos. – Już zapomniałeś, gdzie trzymałeś łapy, gdy byliśmy razem u Jurka na prywatce?
– Dotknąłem tylko twojej piersi – wydukałem, coraz bardziej zażenowany.
– Ale podobało się małemu Łukaszkowi, co? – zrobiła chwiejny krok w moją stronę. – Teraz możesz skończyć to, co zacząłeś.

Cofnąłem się za niski stolik i zgarnąłem swoją kurtkę z oparcia fotela.

– Jesteś pijana, kobieto – powiedziałem, odwracając się do wyjścia. – Idź spać.

Nagle, tuż koło mojego ucha śmignęła ciężka kryształowa popielniczka. Szklane drzwiczki eleganckiej szafki na sprzęt stereo eksplodowały z hukiem i deszcz szklanych odłamków rozprysnął się na boki. Jeden z nich uderzył mnie w czoło i poczułem, że po twarzy spływa mi coś ciepłego. Machinalnie to starłem i spojrzałem na dłoń: była cała we krwi. Szlag mnie trafił w jednej chwili.

– Co ty odpie****** głupia babo? – krzyknąłem. – Chcesz mnie zabić?
– Słuchaj no, gnoju – Mariola podparła się pod boki. – Myślisz, że jak jesteś magisterski synek, to Kuleszami możesz pomiatać? Za kogo się masz, sk*****?
– Wal się, idiotko – odpłaciłem jej pięknym za powabne i postanowiłem się zmywać, zanim jeszcze bardziej się rozkręci.

Doskonale pamiętałem awantury, które wywoływała jej matka w szkole, kiedy uznała, że jej córkę niesprawiedliwie oceniono. Za każdym razem trzeba było wzywać policję, bo nauczyciele bali się do niej zbliżyć.

– Nawet kijem bym cię nie tknął – dodałem, mocując się już z zamkiem przy drzwiach.

Nie wiem, po co to powiedziałem. Chyba nie chciałem zmykać jak frajer. Popełniłem jednak gruby błąd. Mariola ryknęła jak zraniona lwica i wbiegła do kuchni, skąd rozległ się łoskot wywalonej na podłogę szuflady ze sztućcami. Wyglądało na to, że poczuła się poważnie dotknięta, i powinienem się pośpieszyć z wyjściem. Niestety, wciąż nie mogłem sobie poradzić z zamkiem – klucz niby się obracał, ale drzwi pozostawały zamknięte.

Od mamy usłyszałem dość szczególną prośbę

– Aaaaa! – usłyszałem za plecami okrzyk i zwariowana baba zawisła na moich plecach.

Poczułem uderzenie: jedno, drugie… i wtedy drzwi się otworzyły. Walnąłem łokciem do tyłu. Mariola dostała w twarz i zwolniła uchwyt. Nie oglądając się, wybiegłem na klatkę schodową, a później runąłem schodami dwa piętra w dół. Bezpiecznie poczułem się dopiero na dworze. Starałem się iść wolno, żeby nie wzbudzać sensacji, ale i tak przechodzący ludzie gapili się na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, jakby wiedzieli, skąd uciekłem.

Zanim się zorientowałem, że budzę zainteresowanie z powodu zakrwawionej twarzy, zrobiło mi się słabo. Przysiadłem na ławce i pomacałem dół pleców. Tam uderzała ta wariatka i tam czułem jakąś dziwną lepkość pod koszulą. Zajrzałem pod kurtkę i zobaczyłem, że koszula zmieniła barwę z jasnobłękitnej na buro – brązową. Krew, ale ile! W życiu tyle nie widziałem.

Rany boskie – dotarło do mnie – ta baba potraktowała mnie nożem. Kiedy sobie to uzmysłowiłem, spanikowałem. Przed oczami zaczęły mi wirować mroczki i byłem pewien, że już po mnie. Wyjąłem z kieszeni komórkę i wybrałem numer do brata.

– Pośpiesz się – wyszeptałem słabnącym głosem. – Umieram.
– Gdzie jesteś? – dopytywał, kiedy już uznał, że nie robię sobie żartów.
– Na ławce – odpowiedziałem, rozglądając się bezradnie dookoła w poszukiwaniu punktów orientacyjnych, i straciłem przytomność.

Nawet biorąc pod uwagę niewielkie rozmiary naszego miasteczka i ograniczoną liczbę ławek, która w nim stoi, moja wskazówka była niewystarczająca, by brat zdążył mnie znaleźć, zanim się wykrwawię. Pogotowie wezwał przypadkowy przechodzień, który znał mnie z widzenia. No cóż, w takiej małej dziurze wszyscy się znają, ale teraz myślę, że to nie musi być takie złe, jak zawsze mi się wydawało. Karetka zabrała mnie do szpitala, a moja rodzina natychmiast została powiadomiona.

Dostałem dwa pchnięcia nożem, które, o dziwo, oprócz silnego krwawienia nie spowodowały poważniejszych obrażeń wewnętrznych. Ostrze było stosunkowo krótkie i ominęło ważniejsze organy. Brata zobaczyłem dopiero na drugi dzień, już po operacji. Przywiózł ze sobą mamę, bo jak twierdził, nie chciała zostać w domu. Stanęła nad moim łóżkiem i z dezaprobatą pokręciła głową.

– A tyle razy ci powtarzałam – powiedziała – żebyś się nie zadawał z tą dziewuchą od Kuleszów, ale ty zawsze byłeś mądrzejszy. Zawsze taki zbuntowany. Oj, Łukaszku…

Uśmiechnąłem się słabo i obiecałem, że od tej chwili zawsze będę jej słuchać. Nie wiem, czy uwierzyła, ale na pożegnanie pocałowała mnie w czoło i szepnęła, żebym się lepiej nie zmieniał, bo kocha mnie takiego, jakim jestem. Cholera, musiałem wylądować w szpitalu, żeby usłyszeć od swojej mamy słowa, na które w sumie czekałem przez całe życie. 

Czytaj także:
Byłam pewna, że to kochanka mojego męża. Okazało się, że to... dorosła córka
Mamie nie pasowała żadna moja dziewczyna. Z Justyną było inaczej
Mając 40 lat, musiałam wprowadzić się do rodziców. Za nic mieli moją prywatność

Redakcja poleca

REKLAMA