Justyna była moją pierwszą dziewczyną na serio. Kochałem ją jak idiota i gdybym tylko mógł, to ziemię, po której stąpała, usłałbym płatkami róż. Odkąd ją poznałem, żyłem tylko dla niej, starając się odgadywać wszelkie jej pragnienia.
W tamtych czasach nie było mi łatwo. Mimo bardzo młodego wieku już pracowałem, żeby pomóc mamie utrzymać rodzinę. Kiedy odszedł od nas ojciec miałem zaledwie pięć lat, a moje siostry dwa. One ojca nie pamiętają, ja z trudem przypominam sobie faceta z wąsami, którego się bałem. Bo krzyczał i stwarzał w domu taką atmosferę, że powietrze wibrowało...
Przez całe dzieciństwo walczyłem z kompleksami
Kiedy odszedł, ani nie płakałem, ani o niego nie pytałem. A potem całkiem straciłem do ojca szacunek, bo przestał się do nas odzywać, jakbyśmy w ogóle nie istnieli. Do dzisiaj nie wiem, czym mu zawiniliśmy. Alimentów też nie płacił i trudno było je ściągać, gdyż ukrywał swoje dochody. Dostawaliśmy więc tylko jakieś grosze z funduszu alimentacyjnego i opieki społecznej.
W szkole zawsze czułem się gorszy. Przez całe dzieciństwo walczyłem z kompleksami. Nie miałem markowych ubrań, bajeranckich gadżetów, lecz przede wszystkim nie miałem ojca. Zazdrościłem kolegom, że w ich domach co dzień są ojcowie. Byłem szczęśliwy, gdy czasem razem z którymś kolegą i jego rodzicem mogłem na przykład naprawić motor. Zaraz potem uświadamiałem sobie, że ja jestem tylko na doczepkę.
Wtedy moje półsieroctwo bolało jeszcze mocniej. Mijały lata, a ja jakoś przyzwyczaiłem się do tego, że mam tylko mamę. Kiedy zdałem maturę i zacząłem pracować w szpitalu jako pielęgniarz, zetknąłem się z takim ogromem ludzkich nieszczęść, że brak ojca przestał być dla mnie tragedią. Zrozumiałem bowiem, że lepiej nie mieć go wcale, niż cierpieć z jego ręki. W szpitalu widziałem całe mnóstwo ofiar przemocy domowej.
Nie wiem, co może człowieka mocnej ścisnąć za serce, niż złamana rączka u trzylatka, któremu z bólu drżą usteczka i który nie wie, czy ma się przytulić do swojego oprawcy, czy od niego uciekać.
Tylko dokąd? No i te kłamstwa...
Że niby syn spadł ze schodów. Zupełnie jakbym był idiotą i nie widział tych pięciu siniaków na jego przedramieniu, które zostawiły palce tatusia, kiedy ciskał malcem o podłogę albo o ścianę! Dopiero teraz zrozumiałem, co ominęło mnie i moje siostry. A także mamę, która wcale nie rozpaczała po odejściu taty, tylko spokojnie zaczęła sobie organizować życie bez niego.
Nie do końca pamiętam, co się działo w naszym domu, kiedy jeszcze w nim mieszkał, lecz z pewnością to nie było nic dobrego. Więc dobrze się stało. Już jako dwudziestolatek miałem w głowie obraz swojej przyszłej rodziny. Wiedziałem, że zrobię wszystko, by żona i dzieci czuły się kochane. Byłem odpowiedzialny i myślałem, że Justyna to widzi. Czyż na każdym kroku nie dawałem jej dowodów na to, jaka jest dla mnie ważna?
Bywało przecież, że po nocnym dyżurze na wpół przytomny jechałem do niej, by zawieźć ją do pracy, żeby z nią pobyć choćby tylko przez chwilę. Sądziłem, że mamy wspólne plany na życie, że myślimy o sobie poważnie i chcemy być razem już do końca. Strasznie się pomyliłem. Najwyraźniej dla Justyny nic nie znaczyło to, że ja spędzałem święta z jej rodzicami, a ona przychodziła do mojego domu i siadała przy stole mojej matki.
Byłem naiwny, przypuszczając, że zobaczę uśmiech szczęścia na twarzy ukochanej, kiedy wręczałem jej pierścionek zaręczynowy. Zbierałem na niego od kilku miesięcy i naprawdę kosztował mnie sporo wyrzeczeń. Gdy otworzyła pudełeczko, na chwilę zapadła głucha cisza. A potem, głęboko odetchnąwszy, Justyna zaczęła bąkać:
– Przepraszam cię, Jurek, ale nie mogę za ciebie wyjść... – i spuściła głowę.
– Dlaczego? – ze zdumienia zabrakło mi tchu, a w mojej głowie pojawiły się wszelkie możliwe czarne scenariusze. W pierwszej chwili pomyślałem, że może Justynka jest ciężko chora i chce mi oszczędzić związanego z tym cierpienia. I natychmiast obiecałem sobie, że jeśli to prawda, będę się nią opiekował do końca moich dni. Bo wszystko było lepsze od świadomości, że mielibyśmy się rozstać.
Tymczasem wcale nie o to chodziło…
Moja dziewczyna po prostu ze mną zerwała! Nagle, po trzech latach związku usłyszałem, że ona nie może ze mną być, bo... jestem z rozbitej rodziny!
– No wiesz przecież, jak to jest z twoim tatą... A mówią, że „jaki ojciec, taki syn”. Skąd mam wiedzieć, czy będziesz dla mnie dobry? Nie chcę, żebyś mnie bił albo... Bił? Zwyczajnie mnie zamurowało.
– Justyś, przecież mnie znasz! – przerwałem jej wzburzony. – Jesteśmy ze sobą od dawna! Czy kiedykolwiek podniosłem na ciebie rękę? Albo chociaż krzyknąłem?
– No nie... – przyznała Justyna. – Ale po ślubie wszystko może się zmienić. Możesz na przykład zacząć pić. Dzieci z patologicznych rodzin często popadają w nałogi. Tego już było za wiele.
– Bardzo cię proszę, nie obrażaj mojej rodziny! – wysyczałem przez zaciśnięte zęby, a moje dłonie zacisnęły się w pięści. Przypomniałem sobie, jak moja matka ciężko harowała, aby utrzymać mnie i siostry. Jak bardzo się starała, byśmy nie odczuli braku ojca. Justyna dobrze o tym wiedziała – i z moich opowieści, i z obserwacji.
– No widzisz! – podchwyciła od razu, cofając się gwałtownie, jakbym ją uderzył.
– Już się wściekasz!
– Kotku, nikt nie lubi, jak mu się obraża ukochaną matkę i siostry! A ty właśnie stwierdziłaś, że są patologią – usiłowałem opanować się i przemówić jej do rozsądku.
– Wcale tak nie powiedziałam! Ja tylko się boję, że ty się po ślubie zmienisz, bo nie wiesz, co to znaczy pełna, szczęśliwa rodzina – oświadczyła moja ukochana.
– No cóż... I jak widzę, ty mi tego nie pokażesz – westchnąłem gorzko, bo wreszcie dotarło do mnie, że cała ta dyskusja nie ma najmniejszego sensu.
W głowie mi huczało, jakby mnie kto pałką zdzielił. „W takim razie czemu była ze mną przez te trzy lata? – pomyślałem. – Z braku lepszych kandydatów na męża? Nigdy nie traktowała tego związku serio? A może… Może ktoś ją źle do mnie nastawił, powkładał jej do głowy te wszystkie bzdury? No ale bez względu na to, dlaczego tak się stało, właśnie dała mi kosza. Zakończyła wszystko, co było między nami”.
– Było mi miło. Żegnam... – powiedziałem z godnością i odszedłem.
Zostawiłem swoją już byłą dziewczynę w stanie zdumienia. Wyglądało na to, że nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Jednak, z drugiej strony, czego oczekiwała? Że będę ją błagał? Albo zaproponuję, że poczekam, aż zmieni zdanie, a na razie niech będzie, jak było? Jeśli tak myślała, to znaczy, że nigdy mnie do końca nie znała… Cóż, trzeba przyjąć tę klęskę na klatę. Samemu sobie zabroniłem się nad tym dłużej zastanawiać. Chciałem jak najszybciej zapomnieć o niej i o tych żałosnych powodach, dla których nie przyjęła moich oświadczyn.
Niezbyt mi się to udało. Przez kolejne miesiące non stop rozmyślałem, co mogłem zrobić źle, i z czego wywnioskowała, że jestem potencjalnym damskim bokserem i alkoholikiem. Pokusiłem się nawet o to, że poprosiłem o spotkanie matkę Justyny. To był mój kolejny błąd. Założyłem bowiem, że jako dorosła kobieta będzie potrafiła powiedzieć córce, że jej obawy są nieuzasadnione i śmieszne. Tymczasem w jej spojrzeniu wyczytałem, że matka Justyny je podziela... To mnie ostatecznie dobiło.
Uratowała mnie Ida
Poznałem ją dwa lata później. Miałem szczęście, bo dopiero znajomość z nią położyła kres mojemu zamartwianiu się. Ida wyciągnęła mnie z depresji i rozpamiętywania przeszłości. I nawet jeśli nie od razu dałem się jej przekonać, że jestem coś wart, to mnie zaskoczyła. Kazała mi się mianowicie… ze sobą ożenić!
– To ja się tobie oświadczyłam, a nie ty mnie, więc nie ma obawy, że odmówię. No a ty chyba nie zamierzasz mi odmówić? – zapytała z chytrym uśmieszkiem. Może bym i uciekł, ale jej mina pod tytułem: „Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe” skutecznie mnie zatrzymała. Wiedziałem, że Ida to najlepsze, co mogło mi się przytrafić. Piękna i młoda, a do tego obiecująca lekarka. Skoro zwróciła uwagę na zwykłego pielęgniarza – mogłem za to jedynie dziękować niebiosom.
Mija już szósty rok od naszego ślubu. Każdego dnia jestem Bogu coraz bardziej wdzięczny za to, że mam taką wspaniałą żonę. Przez ten czas nigdy do głowy mi nawet nie przyszło, żeby ją uderzyć czy choćby podnieść na nią głos. Może to kogoś zdziwi, ale nie jestem także alkoholikiem.
– Chciałabym wiedzieć, gdzie teraz mieszka ta twoja była... Ta, co cię rzuciła – powiedziała Ida, gdy w styczniu świętowaliśmy kolejną rocznicę ślubu.
– Ale, kochanie, po co? – uśmiechnąłem się, leniwie głaszcząc jej włosy.
– Chciałabym jej podziękować, że wtedy tobą wzgardziła. Bo inaczej nie zostałbyś moim mężem – oświadczyła mi. – A tego sobie po prostu nie wyobrażam!
Pocałowałem ją. Potem kochaliśmy się w salonie na kanapie i na dywanie. Zupełnie jakbyśmy byli parą świeżo po ślubie i jakby w pokoju obok nie spały dzieci. Zadziwiające, lecz życzenie mojej żony wkrótce się spełniło.
Przynajmniej w pewnym sensie...
Przez ostatnie lata nie miałem o Justynie żadnych wiadomości, aż tu nagle, tydzień po tamtej rozmowie z Idą, spotkałem moją byłą dziewczynę. Nocne dyżury na pogotowiu to zawsze koszmar. Człowiek się napatrzy na różne wypadki. A jeśli jeszcze jeździ karetką, to naprawdę musi mieć ogromną odporność. Tamtej nocy wezwano nas do domowej awantury. Sąsiedzi dali znać, że mąż pobił żonę i wyrzucił na mróz. W samej koszuli.
– Przyjedźcie szybko, bo ta kobieta zupełnie zamarznie! – usłyszała dyspozytorka. Włączyliśmy więc syrenę i pognaliśmy przez miasto. Młoda kobieta leżąca w śniegu wyglądała strasznie. Jej twarz przypominała kotlet. Dostrzegłem ranę na czole, a także stare i nowe siniaki. Miała zaschniętą krew na włosach. Wyglądało to tak, jakby ktoś ją za te włosy wlókł dobrych kilka metrów, przy okazji całymi kępkami je wyrywając.
Oprawca musiał się nad nią porządnie poznęcać. Z jej ust wypływała zasychająca już stróżka krwi, a pod prawym okiem widniało purpurowe limo. W ciemności nie jej nie rozpoznałem, choć wydała mi się dziwnie znajoma. „Czyżby... Nie, nie” – odrzuciłem nasuwającą mi się myśl i skupiłem się wyłącznie na udzielaniu kobiecie pomocy. Istniało duże prawdopodobieństwo, że nieszczęsna ma jakieś złamania, dlatego bardzo ostrożnie ułożyliśmy ją na noszach.
Wtedy właśnie pojawił się jej pan i władca. Wściekły jak buhaj roztaczał wokół siebie alkoholowe opary. Pewnie by nam przyłożył, a potem skończył, co zaczął z żoną, ale postraszyliśmy go, że policja jest w drodze. Uspokoił się trochę, a my odwieźliśmy ofiarę przemocy na ostry dyżur. Już na miejscu okazało się, że oprócz siniaków, którymi było pokryte całe jej ciało, ma złamaną szczękę i dwa żebra.
– Zabiłbym tego drania, który jej to zrobił... – gorączkował się wyjątkowo czuły na takie sprawy kolega z pracy.
– Nie wygrasz z damskim bokserem – ostudziła go jedna z pielęgniarek.
– Ze statystyk wynika, że większość ofiar, kiedy wydobrzeją, wycofują oskarżenie. Tacy jak jej mąż nigdy nie wędrują za kratki.
– Może i nie, ale... na pewno sobie na niego nie zasłużyła – stwierdziłem. Poszedłem na oddział, bo moja żona od rana miała dyżur. Chciałem jej powiedzieć, że właśnie kończę pracę, a po południu odbiorę dzieci z przedszkola. Kiedy przechodziłem obok sali, w której leżała pobita dziewczyna, na chwilę przystanąłem. W drzwiach zobaczyłem moją żonę. Rozmawiała z jakąś starszą kobietą.
– Kochanie, zaczekam na ciebie w holu – powiedziałem, a Ida skinęła mi głową. Wtedy tamta kobieta się odwróciła. Poznałem ją natychmiast. I ona mnie także. To była matka Justyny... A więc na łóżku, cała poobijana, leżała moja niedoszła narzeczona! Jak mogłem jej nie rozpoznać? Może to cierpienie wyryte na jej twarzy tak ją odmieniło...
Nie umiem nazwać tej mieszanki uczuć, które zobaczyłem w oczach jej matki. Wstyd, żal i coś w rodzaju niemych tłumaczeń… Zrobiła nawet krok w moim kierunku, jakby się chciała przywitać. Ale ja odwróciłem głowę i szybko odszedłem. Co niby mogłem usłyszeć od tej kobiety? „Przepraszam, że się pomyliłam”? „Ty masz szczęśliwą rodzinę, spokojny dom, a moja córka jest workiem treningowym dla jakiegoś drania...”? Ja już to wiedziałem.
Nie miałem ochoty z nią rozmawiać. Dla mnie Justyna i nasza wspólna przeszłość to była zamknięta sprawa. Kiedyś bardzo cierpiałem i nie zamierzałem sobie o tym przypominać. Nawet żonie nie powiedziałem, kim była pobita dziewczyna. Po co? Tylko by się niepotrzebnie przejęła, bo ma dobre serce. Tymczasem takie jest życie… Justyna sama sobie wybrała swój los.
Więcej prawdziwych historii:
„Mój mąż w wypadku stracił nogi, pół twarzy i dłoń. Wszyscy mówią, że powinnam go wysłać do hospicjum, ale ja go kocham”
„Związałam się z mężem zmarłej przyjaciółki. Podobno nie robimy nic złego, więc dlaczego mam takie wyrzuty sumienia?”
„Pół roku po ślubie straciłam władzę w nogach. Mąż ode mnie odszedł, bo stwierdził, że nie pisał się na życie z kaleką”