„Odreagowywałam na córce stres i tresowałam ją jak psa. Dopiero jej ucieczka uświadomiła mi, że zamieniam się w moją mamę”

Kobieta, która wyżywa się na córce fot. Adobe Stock, Rawpixel.com
„Zaczęło do mnie docierać, że niewiele brakuje, by moja córka mnie znienawidziła. Jeśli odbierała moje słowo jak gnębienie, jak nieustający atak, czyli tak jak ja odbierałam wyrzuty i wyzwiska mojej matki... Naprawdę mogę ją stracić!”.
/ 16.04.2022 06:26
Kobieta, która wyżywa się na córce fot. Adobe Stock, Rawpixel.com

Posprzątaj te buciory! – ledwo weszłam do domu, potknęłam się o buty mojej córki.

– Gdzie nie staniesz, tam gnój zostawisz! – rzuciłam starym powiedzonkiem mojej mamy.

Słyszałam to od niej za każdym razem, kiedy w niewłaściwym miejscu odstawiłam kubek po herbacie albo odwiesiłam kurtkę na „zły” wieszak. Jakby komukolwiek robiło różnicę, czy kurtka wisi po lewej, czy po prawej stronie szafy. Mojej matce robiło.

Julka wyszła z pokoju i spojrzała na mnie ponuro.

– Przecież one stały na półce.

– Widać spadły! – wciąż mówiłam podniesionym głosem. – A tobie nie chciało się ich podnieść. Pewnie, bo po co, przyjdzie matka i cię wyręczy. Niczego nie umiesz zrobić porządnie!

– Potrafię – odburknęła.

– Nie pyskuj! – odwiesiłam torebkę, zdjęłam płaszcz i schyliłam się po pantofle. – No i gdzie ty teraz te swoje buciory stawiasz? Na litość boską, Julka, czy ty jesteś taka tępa, czy robisz to specjalnie? Tam je schowaj. Ja naprawdę nie wiem, jak ty sobie, dziecko, w życiu poradzisz – gadałam, idąc do kuchni.

Trzeba było odgrzać obiad, wstawić naczynia do zmywarki, przygotować kolację, a potem obiad na następny dzień. Ot, uroki pracy na dwóch etatach. Najpierw w robocie, potem w domu.

W kuchni od razu rzucił mi się w oczy pozostawiony na stole talerz.

– Julka! – zawołałam w stronę pokoju córki, w którym zdążyła zniknąć. – Czy ty nie możesz zapamiętać, że odkładamy naczynia do zmywarki?

Julka pojawiła się w progu i spojrzała na mnie jak na mordercę.

– Uczę się, jutro mam kartkówkę.

– Ucz się, ucz... Skoro nie umiesz nawet odłożyć talerza do zmywarki, to musisz się uczyć, żeby mieć dobrze płatną pracę.

– Dlaczego? – zdziwiła się.

– Żebyś mogła zatrudnić sobie służącą, która będzie po tobie sprzątała.

– Oj, mamo...

– Idź się uczyć, a twoja głupia matka, która ciężko tyra, żeby ci ptasiego mleczka nie brakowało, teraz będzie harowała w domu. Bo jej dziecko nic nie potrafi zrobić.

Nagle dotarło do mnie, że powielam błędy mamy

Nieraz się zastanawiałam, po kim nasza córka jest taka niezaradna i roztrzepana. A wieczorem retorycznie zapytałam o to męża. Nie spodziewałam się odpowiedzi. Zaskoczył mnie:

– Może po tobie? Pamiętasz, co mówiła twoja mama? Według niej byłaś nieudacznikiem, ostatnią sierotą i ofiarą losu, która nawet tyłka nie umiała sobie sama podetrzeć.

– Nie przypominaj mi! – warknęłam. – Nie znoszę tej kobiety. Guzik mnie obchodzi, że to moja matka.

– Chcesz, żeby Julka tak samo nie znosiła ciebie? – Andrzej spoważniał.

– To zupełnie coś innego! Ja tylko próbuję Julkę czegoś nauczyć, bo ta dziewucha ma dwie lewe ręce do wszystkiego. Albo mi na złość robi.

– Przesadzasz, ale to nie pora na poważne rozmowy, śpijmy.

Śpijmy, łatwo mówić komuś, kto zasypia, ledwo przestanie gadać. Wiedziałam, że ja tak prędko nie zasnę. Na samą myśl o tym, że nazajutrz w pracy czeka mnie rozmowa z kierownikiem działu, panem czepialskim, sen umykał jak spłoszony kot.

Słusznie się obawiałam. Następny dzień był katorgą. Nie dziwota, że do domu wróciłam podminowana. I co? I buciory Julki znowu leżały na podłodze, zamiast stać na półce.

– Julka, do cholery! Czy ty się nigdy nie nauczysz? – wydarłam się na całe mieszkanie. – Julka! Słyszysz? Przyjdź tu w tej chwili!

Odpowiedziała mi cisza.

– Co za niedobre dziecko – warczałam gniewnie.

Rozebrałam się i wpadłam do pokoju córki. Leżała na tapczanie, ze słuchawkami na uszach. Zerwałam jej te słuchawki i zaczęłam krzyczeć.

– Ty jesteś jakaś nienormalna! Kogo ja urodziłam? Ani talerza, ani butów nie potrafisz odstawić na miejsce! Jesteś totalnie odporna! Nawet nie próbujesz czegokolwiek się nauczyć!

Julka zaczęła płakać. Przesadziłam? Może trochę. Ale mnie sprowokowała. Gdyby robiła, co powinna, nie byłoby problemu. I co ona taka wrażliwa jak mimoza? Zamiast beczeć, niech się poprawi. Wyrzuty sumienia przykryła kolejna fala złości.

– I do tego jesteś beksą. Mazgaisz się, bo nie potrafisz znieść kilku słów prawdy? Jak ty sobie w życiu poradzisz? Żaden facet cię nie zechce! Pracy też pewnie nie znajdziesz, bo kto cię zatrudni, skoro beczysz o byle co. Myślisz, że życie to bułka z masłem? Teraz tak ci się wydaje, bo oboje z ojcem na ciebie harujemy, ale...

Julka zerwała się z tapczanu, złapała szkolny plecak i wybiegła z pokoju.

– Wracaj, jeszcze nie skończyłam!

Odpowiedziało mi trzaśnięcie drzwi wyjściowych. No pięknie! Narozrabiała, i teraz jeszcze poleciała Bóg wie gdzie.

– Oj, porozmawiamy sobie, jak wróci – mruczałam pod nosem, zabierając się za odgrzewanie obiadu. – Kto to widział, tak matkę olewać?

Nadszedł wieczór, mąż dawno wrócił z pracy, a Julki nadal nie było. Telefonu też nie odbierała. Pewnie celowo go wyłączyła. Nieznośny bachor!

– Niedobre dziewczynisko – narzekałam. – Rozmawiam z nią, zwracam jej uwagę, a ona sobie bezczelnie wychodzi. I do tego jeszcze beczy. Jakby miała sześć lat, a nie szesnaście...

– Zosiu, czy ty nie widzisz, co jej robisz? – Andrzej spojrzał na mnie znad gazety. – Jak ją traktujesz?

– Niby jak? No powiedz mi jak! Próbuję ją wychować, żeby umiała sobie poradzić w życiu, a ona co? Jak nie moja córka. Jakby ją ktoś podmienił w szpitalu. Do śmierci będziemy ją mieli na karku, zobaczysz, bo ani męża, ani pracy nie znajdzie!

– Czy ty słyszysz samą siebie? – mąż odłożył gazetę na stół. – Mówisz zupełnie jak twoja matka.

– Nie przypominaj mi teraz o niej!

– To nie zachowuj się jak ona. Zapomniałaś już, jak znęcała się nad tobą? I dlaczego tak szybko chciałaś założyć rodzinę i uciec z domu?

– Ja nigdy swojej dziecka nie uderzyłam! – zaprotestowałam gorąco.

– Ale to, co jej robisz, też jest znęcaniem się. Gnębisz naszą córkę, krzywdzisz słowami. Tak samo, jak twoja matka krzywdziła ciebie. Tyle że ona jeszcze cię biła.

– Aha, czyli teraz to wszystko moja wina! Ona gdzieś polazła, nic nikomu nie mówiąc, ale to ja jestem ta zła!

– A nie jesteś zła?

– Jestem wściekła!

– Myślałem, że się martwisz…

– Bo się martwię! Zobacz, jak mi się ręce trzęsą z tych nerwów. Jak gówniara wróci do domu, dostanie szlaban na komputer i telewizję! Może wtedy się nauczy!

– A jeśli coś jej się stało?

Odpowiedziałam odruchowo, zanim pomyślałam:

– Jeśli coś jej się stało, to lepiej niech wcale nie wraca!

Andrzej patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.

– No co tak patrzysz? Przecież wiesz, o co mi chodzi. Ty się nie denerwujesz? Już prawie dwudziesta druga, a smarkuli nie ma!

– Przyjdzie, jak będzie gotowa – odparł z podejrzanym spokojem.

Coś mnie tknęło.

– Aha, więc to spisek. Wiesz, gdzie ona jest, tak? Gdzie? Każ jej wracać!

– Nie – odmówił. – Daj jej na razie spokój. Obie musicie od siebie odpocząć. A raczej to ona musi odpocząć od ciebie, a ty musisz przemyśleć swój stosunek do naszego dziecka. Bo tak dalej być nie może.

Zatkało mnie

– Jak możesz tak mówić?! Jeszcze powiedz, że o nią nie dbam, że jej nie kocham!

– W dziwny sposób okazujesz tę swoją troskę i miłość.

Teraz ja patrzyłam na niego zszokowana, skołowana.

– Zosiu, czy ty kochasz swoją matkę? – spytał.

– Pokręciło cię? – odburknęłam.

– Za co mam ją kochać? Za te lata upokorzeń?

Mąż pokiwał ze smutkiem głową.

– Więc czemu robisz Julce to samo, co matka robiła tobie? Od kiedy zaczęła dorastać i przestała być twoją małą, grzeczną córunią, upokarzasz ją i poniżasz niemal na każdym kroku. Bo jest inna, niż się spodziewałaś? Przeżywa burzę hormonów,  ma problemy jak każda nastolatka, a ty jej jeszcze dokładasz. Nie wspierasz jej, tylko w kółko wypominasz błędy i porażki. Kompletnie nie liczysz się z jej uczuciami. Nie wychowujesz jej, tylko ją tresujesz. Nie bijesz jej, zgadza się, ale tniesz słowami jak batem.

Uczę się, jak kochać swoje dziecko…

Tego wieczoru długo rozmawiałam z mężem. Nie była to przyjemna rozmowa. Bo otworzyła mi oczy na gorzką prawdę. Zaczęło do mnie docierać, że niewiele brakuje, by moja córka mnie znienawidziła. Jeśli odbierała moje słowo jak gnębienie, jak nieustający atak, czyli tak jak ja odbierałam wyrzuty i wyzwiska mojej matki... Naprawdę mogę ją stracić!

Nie miałam prawa odreagowywać na Julce złego nastroju, stresu, kłopotów w pracy. Miałam porywczy charakter, ale wobec innych się hamowałam. Tylko dla Julki nie miałam litości. Gnębiłam ją, bo była bezbronna, zależna ode mnie.

Nic dziwnego, że mogła zwątpić w moją miłość. Czemu się tak zachowywałam? Czy to wina tresury, jaką sama przeszłam? To dlatego teraz powielałam okrutny wzorzec? Bo nikt mnie nie nauczył, jak kochać inaczej?

Dla dobra Julki i całej naszej rodziny przystałam na prośbę męża i zapisałam się na terapię. Jeszcze nie do końca wychodzi mi okazywanie miłości w łagodny, akceptujący sposób, ale staram się i uczę tego.
Julka wróciła do domu po miesiącu. Przez ten czas była u siostry męża.

– Dobrze, że już jesteś – dziwnie się czułam, mówiąc te słowa.

Gdzieś tam w środku trwała walka. Z jednej strony ciągnęło mnie do skrzyczenia jej, ale z drugiej... wiedziałam, że nie wolno mi powtarzać błędów mojej matki.

– Mamo... – ku mojemu zaskoczeniu córka przytuliła się do mnie. – Kocham cię, wiesz? – chlipnęła cicho.

– Ja też, dziecko – wydusiłam. – Ja też cię kocham – pogłaskałam ją po głowie. – Obiecuję, że nie będę już taka niedobra. Tylko nie uciekaj więcej. Przepraszam.

Czytaj także:
„Moja żona chorowała na raka, a ja baraszkowałem z koleżanką z pracy. Nigdy nie wybaczę sobie tego, że tak ją zraniłem”
„Mój mąż składał młodym dziewczynom nieprzyzwoite propozycje. W sądzie stałam za nim murem, ale w końcu zmądrzałam”
„Rodzina i znajomi uważają, że mój facet nie jest mnie wart. Ale ja mam w nosie ich zdanie. I tak za niego wyjdę”

Redakcja poleca

REKLAMA