„Odkryłam, że córka to jedna z tych bab, które wskakują żonatym do łóżka i łapią faceta na dziecko. Nie tak ją wychowałam”

Kobieta w ciąży fot. Adobe Stock, olenachukhil
„Weszłyśmy do przymierzalni i Malwina zdjęła z siebie rozciągnięty, granatowy sweter, z którym się ostatnio nie rozstawała. Pod spodem miała obcisłą koszulkę, więc od razu zauważyłam jej zmienioną figurę z wyraźnie zarysowanym, powiększonym brzuchem. Zamarłam”.
/ 26.03.2023 08:30
Kobieta w ciąży fot. Adobe Stock, olenachukhil

Wychowałam się w katolickiej rodzinie, dlatego mojemu narzeczonemu postawiłam warunek: albo ślub w kościele, albo nic z tego. Był we mnie bardzo zakochany, więc się zgodził, choć jemu było akurat wszystko jedno, gdzie się pobierzemy. Szczerze mówiąc, byłby najbardziej zadowolony, gdybyśmy żyli na kocią łapę i bez żadnych zobowiązań, bo nienawidził czuć się za coś albo kogoś odpowiedzialny. Może dlatego szybko mnie zostawił, nie zważając na dopiero co urodzoną córkę.

Przez następne dwadzieścia lat nic się nie zmieniło. Mieszkaliśmy osobno, widywaliśmy się bardzo rzadko, na córkę mąż płacił, jak miał z czego, czyli właściwie utrzymywałam ją sama, bo on na ogół nie śmierdział groszem, więc szybko przestałam liczyć na jakiekolwiek wsparcie z jego strony. Na szczęście pomagali mi rodzice, potem miałam dobrą pracę, dlatego finanse nie były problemem. Gorzej z brakiem ojca w naszym domu, bo kiedy zmarł mój tata, rodzina skurczyła się do trzech kobiet.

Byłyśmy religijne, porządne, uczciwe i pracowite – jednym słowem, moja Malwinka miała się na kim wzorować. Rosła zdrowo, uczyła się świetnie, śpiewała w parafialnej scholi i nie sprawiała żadnych kłopotów wychowawczych. O swego ojca pytała rzadko i nie dociekała, czemu nie mieszkamy pod jednym dachem, choć nadal jesteśmy małżeństwem.

Wystarczyło, że raz jej wyjaśniłam, jak pojmuję ślub kościelny, i odtąd było dla niej jasne, czemu jestem sama i nawet mi do głowy nie przychodzi układanie sobie życia z kimś innym. Mnie było na rękę, że o nic nie dopytywała; nie lubię się zwierzać, a już takie intymne rozmowy z własnym dzieckiem wydają mi się całkiem niestosowne.

Ślub kościelny jest na zawsze!

Pamiętam, że kiedyś wspólnie oglądałyśmy jakiś film. Jego fabuła opowiadała o kobiecie tkwiącej w nieszczęśliwym, toksycznym małżeństwie i poprzez kolejne romanse próbującej poprawić swe życie.

– Ty byś tak nie umiała, prawda? – zapytała Malwina. – Uważasz, że jak już raz klamka zapadła, to drzwi są zamknięte na wieczność, tak?

Odpowiedziałam, że ślub kościelny jest nierozerwalny i że zawierając go, bierze się na siebie ryzyko, że coś się nie uda. I że nie ma żadnej gwarancji, dlatego lepiej uważać i się nie spieszyć, bo przysięgi zawartej przed ołtarzem nie powinno się łamać.

Wysłuchała mnie bez słowa i to było wszystko. Więcej do takiej rozmowy nie wracałyśmy, ale byłam pewna, że ziarno raz zasiane w dobrą glebę zaowocuje pięknym plonem.
Zaplanowałam jej przyszłość: po doskonale zdanej maturze miała pójść na studia dające realne szanse na zatrudnienie i godziwe zarobki. Oczywiście pytałam, na której uczelni chciałaby studiować i nawet rozważałyśmy wspólnie kierunek, ale w końcu Malwina powiedziała, że jej wszystko jedno.

Nie miała jakichś sprecyzowanych zainteresowań i twierdziła, że uczyć się trzeba wszędzie. Zauważyłam, że faktycznie mało ją to wszystko obchodzi, zupełne jakby miała głowę zaprzątniętą inną, znacznie ważniejszą myślą. Była w klasie maturalnej, dlatego pomyślałam: szykuje się do dorosłego życia i prostuje skrzydła, a to zawsze trudny moment w życiu. Dam jej spokój…

Bomba wybuchła przed studniówką. Prosiłam, żeby wreszcie znalazła czas i pojechała ze mną po sukienkę na ten pierwszy bal. Nawet upatrzyłam całkiem ładną i niedrogą, ale bez przymiarki nie chciałam jej kupować, więc w końcu prawie zmusiłam moją córkę, żeby przestała opowiadać o braku czasu i odwiedziła zemną butik z modnymi i ładnymi ciuchami.

Weszłyśmy do przymierzalni i Malwina zdjęła z siebie rozciągnięty, granatowy sweter, z którym się ostatnio nie rozstawała. Pod spodem miała obcisłą koszulkę, więc od razu zauważyłam jej zmienioną figurę z wyraźnie zarysowanym, powiększonym brzuchem. Zamarłam. Gdyby to nie była moja córka, od razu bym powiedziała, że stojąca przede mną dziewczyna jest w ciąży, i to już dosyć wysokiej, ale to przecież była ona – Malwina, która nie spotykała się z żadnym chłopakiem i nigdy nie wspominała o tym, że jest w kimś zakochana.

Patrzyłam na nią wytrzeszczonymi oczami, niezdolna do wypowiedzenia ani jednego słowa, do zadania jakiegoś pytania, jednak ono wisiało wręcz w powietrzu. W końcu Malwina powiedziała:

– No, tak, tak… masz rację. Jestem w ciąży. To początek szóstego miesiąca. Będziesz babcią. Chłopak jest zdrowy i mam zamiar go wychować. W sumie mi ulżyło, że już wiesz, bo nasze życie się jednak trochę zmieni, kiedy mały przyjdzie na świat.

Nadal byłam w szoku, a jednak zdołałam zapytać, kto jest ojcem.

Czy ja ją w ogóle znam?

– W sumie to nieważne – usłyszałam. – Mam zamiar wychować dziecko sama. Chyba rozumiesz moją decyzję?

– Nie rozumiem – wyjąkałam. – Dlaczego tak postanowiłaś?

– Bo on jest żonaty i dzieciaty. Ma szczęśliwą, wzorową rodziną, z której nie chce rezygnować. Przez moment mi się wydawało, że go zdobędę na własność, ale się pomyliłam.

– Na własność?

– No, tak, dokładnie. Tamta żona miała go wystarczająco długo, żeby się nacieszyć, więc myślałam, że teraz kolej na mnie, ale on, zupełnie tak jak ty, nie uznaje rozwodów.  Zgrzeszyć na boku – tak, to jest według niego OK, jednak rozejść się z żoną – to już nie bardzo. Dlatego mnie rzucił, a ja teraz nic od niego nie chcę. Niech spada. Na razie dam mu spokój. Poczekam, kiedy się urządzi i dorobi na tyle, żeby warto było wyciągać rękę. Wtedy go znajdę i wezmę, co moje.

Mówiła to wszystko pewnie i mocno, bez żadnych wahań i wątpliwości. Nie wyglądała na dziewiętnastolatkę, tylko na dojrzałą, zdecydowaną, zdeterminowaną kobietę, która wszystko sobie przemyślała i ułożyła.

– Świat jest pełen mężczyzn, którym znudziły się stare związki – mówiła dalej z pewnością siebie – i chcą przeżyć coś nowego i ekscytującego. Są jeszcze dosyć młodzi, mają pieniądze i szukają potwierdzenia, że mogą się jeszcze podobać. Nie trzeba się nawet specjalnie starać, żeby w to uwierzyli i wynagrodzili dziewczynę, która da im te złudzenia. Ja jestem gotowa to robić. W odróżnieniu od ciebie, wcześniej czy później znajdę sobie jakąś bezpieczną i dostatnią przystań. Jestem młoda, ładna, inteligentna i nie mam twoich skrupułów. Dam sobie radę!

Do tej przymierzalni wchodziłam z moją córką, którą – jak mi się wydawało – znam na wylot, a oto patrzyłam na całkiem obcą kobietę. Coś do mnie mówiła, nawet
rozumiałam znaczenie poszczególnych słów, ale one nie składały się w żadną logiczną całość.

Przecież moja Malwinka była inna: czuła, dobra, posłuszna, wrażliwa, rozumiejąca, że w życiu liczą się zasady i wartości, bez których świat pogrąża się w chaosie! Moja Malwinka nigdy nie skrzywdziłaby świadomie drugiej kobiety, nie rozbiłaby małżeństwa, nie niszczyła rodziny i nie odbierała ojca dzieciom. Moja Malwinka nie planowałaby zemsty i nie wypowiadałaby takich okrutnych, zimnych słów. Musiałam coś na to wszystko odpowiedzieć, ale poza „nie tak cię wychowałam” nic mi nie przyszło do głowy.

Nie pytała, co ja o tym sądzę…

– Ty mnie wcale nie wychowałaś – usłyszałam w odpowiedzi. – W ogóle cię nie obchodziło, jaka w rzeczywistości jestem. Uznałaś mnie za swojego klona, za sobowtóra, tylko młodszego… Chciałaś, żebym była porządna i – jak to mówiłaś – „uczciwa”, ale tylko po to, żeby nie było ze mną kłopotów. Bez przerwy mi wbijałaś do głowy, że mój ojciec jest wolny od problemów rodzinnych, bo mu je wspaniałomyślnie zdjęłaś z głowy, ale nie zastanowiłaś się nawet, co ja o tym myślę. Może akurat potrzebowałam męskiego wzorca? A może się wpakowałam w związek z dużo starszym facetem, bo kogoś albo czegoś w nim szukałam? Czy o tym pomyślałaś choć przez sekundę?  – spytała z pretensją. – Nie, bo podziwiałaś samą siebie – samotną mamusię, która dzielnie dźwiga codzienność i wychowuje udaną, posłuszną dziewczynkę. Może trzeba było sobie kupić lalkę zamiast żywego dziecka? Efekt byłby prawie ten sam!

Nie kupiłyśmy tej sukienki. Nie była potrzebna, bo Malwina w ogóle nie poszła na studniówkę. Maturę zdała w terminie, i to całkiem nieźle. Niedługo potem urodziła synka i wyjechała za granicę z nowym partnerem. Nie pytała, co ja o tym sądzę…

Minęły cztery lata. Moja córka jest już w następnym związku. Czasami przysyła jakieś fotki na komórkę, ale nasze kontakty są bardzo luźne. Żyje po swojemu, zupełnie tak, jakby to, co jej wpoiłam, nie istniało, jakby po niej spłynęło bez śladu. Podobno odnowiła kontakty ze swoim ojcem. To mnie bardzo boli.

Czytaj także:
„W wieku 47 lat, zakochałam się w ulicznym grajku. Chciałam załatwić mu pracę i wskoczyłam do łóżka... jego potencjalnemu szefowi"
„Mój 8-letni syn zakochał się w swojej nauczycielce. Gdy poznałem panią Elę, uznałem, że mamy z młodym podobny gust...”
„Gdy mąż rzucił mnie dla kochanki, zakochałam się w innym. Dzieci powiedziały, że to niesmaczne randkować w moim wieku”

Redakcja poleca

REKLAMA