Któregoś dnia mój ośmioletni syn powiedział mi, że mają nową wychowawczynię, i ciężko przy tym westchnął. Kompletnie nie przyszło mi wtedy do głowy, że taki chłopaczek może się zakochać w kobiecie młodszej ode mnie ledwie o kilka lat. A gdy potem wciąż opowiadał o pani Eli, bardziej niż na uczucia Adasia zwracałem uwagę na to, że metody wychowawcze tej kobiety zupełnie mi nie odpowiadają. Dlatego pewnego dnia dość beztrosko oświadczyłem synowi:
– Chyba sobie będę musiał pogadać z tą twoją panią Elą.
– O mnie? – zapytał Adaś.
– O tobie też, oczywiście. Ale przede wszystkim o tym, jak postępuje z dziećmi…
– Tato, nie możesz tego zrobić! – wykrzyknął synek z takim przerażeniem, że spojrzałem na niego zdziwiony.
– A dlaczego?
– Bo to będzie koniec. Ona przestanie mnie lubić i nie będę miał u niej szans!
Dopiero w tamtej chwili zrozumiałem, że mój syn jest w swojej wychowawczyni po uszy zakochany. W pierwszej chwili mnie to nieco rozśmieszyło, ale zaraz potem… zaniepokoiło. Bo naprawdę nie podobały mi się metody wychowawcze pani Eli. Moim zdaniem wprowadzała w swojej klasie zbyt dużo luzu, niebezpiecznie skracając dystans między sobą i uczniami. Gdyby jeszcze chodziło o licealistów, byłbym to w stanie zrozumieć. Ale ona uczyła drugoklasistów!
Dlatego, nie zważając na protesty syna, postanowiłem porozmawiać z jego wychowawczynią. Nie chciałem robić tego na wywiadówce, uznając, że taka wstępna rozmowa nie powinna mieć miejsca przy wszystkich. Umówiłem się więc z panią Elą na spotkanie zaraz po zakończeniu lekcji Adasia, prosząc go, by zaczekał na mnie w świetlicy.
Zaczęło się od małej scysji...
Trzeba przyznać, że syn ma dobry gust. W sumie nic dziwnego, że zakochał się w pani Eli. To szczupła kobieta o brązowych oczach, emanująca jakąś trudną do nazwania i opisania pozytywną energią. Szczerze mówiąc, musiałem mocno zebrać się w sobie, aby nie ulec jej urokowi i jednak powiedzieć to, co sobie zaplanowałem.
– Dzień dobry, Kornel D. Jestem tatą Adasia.
– A dzień dobry. Pan, zdaje się, chciał o nim porozmawiać? Przemiły chłopak. I taki dobrze wychowany. Naprawdę jestem pod wrażeniem – pani Ela przysiadła na skraju ławki, więc ja zrobiłem to samo. – Pan wie, że on ostatnio, jak się ze mną witał, chciał mnie pocałować w rękę? Myślałam, że dzisiaj już nie ma takich mężczyzn… Te maniery to pewnie pana zasługa, bo z tego co wiem, mama Adasia mieszka gdzieś za granicą – trajkotała, nie pozwalając wejść sobie w słowo. – A o czym konkretnie chciał pan ze mną porozmawiać? – zapytała w końcu.
– No właśnie o kwestiach wychowawczych. Przyznam, że nie podoba mi się to, jak traktuje pani swoich uczniów.
– Słucham? – nauczycielka spojrzała na mnie zdumiona.
Wyjaśniłem więc spokojnie, w czym rzecz.
– Owszem, dystans między mną i dziećmi jest, jak pan to ujął, umowny, ale ja po prostu chcę sprawić, żeby jak najmniej się stresowały. Żeby nie traktowały mnie jako obcej, groźnej pani, która ich będzie oceniać.
– Moim zdaniem to błąd, bo szczególnie dzieciom w tym wieku trzeba wpajać, co jest dobre, a co złe. Nie da się tego zrobić, nie oceniając ich.
– To jest staroświecki pogląd – fuknęła już odrobinę zła.
– Przed chwilą nie miała pani nic przeciwko staroświeckiemu zwyczajowi całowania w rękę – zauważyłem z przekąsem.
Ta uwaga ją nieco stropiła, ale wciąż pozostała przy swoim zdaniu. Powiedziała, że nad ewentualną zmianą może się zastanowić dopiero wtedy, jeśli usłyszy podobne zarzuty od pozostałych rodziców. Nie miałem więc wyjścia i uprzedziłem ją, że podniosę ten temat na najbliższej wywiadówce.
Przez całą drogę powrotną do domu Adaś wypytywał mnie o szczegóły rozmowy z panią Elą. Ponieważ zawsze rozmawiam z nim szczerze i otwarcie (oczywiście na tyle, na ile jest to możliwe z takim maluchem), powiedziałem mu o wszystkim. Obraził się na mnie, bo uważał, że odtąd będzie „niefajny”. Zapewniłem go, że tak się nie stanie, ponieważ wkrótce w ten sam sposób porozmawiają sobie z panią Elą pozostali rodzice. Nie będzie się więc wyróżniał.
Naprawdę byłem przekonany, że inni rodzice poprą mnie w sporze z wychowawczynią. Niestety, jeszcze tylko jedna pani uważała podobnie jak ja. Pozostali nie widzieli nic złego w relacjach pani Eli z uczniami, a większość je zdecydowanie popierała. Ba, nawet trochę na mnie wsiedli, że niepotrzebnie się czepiam i psuję atmosferę!
Doszło do tego, że na koniec zebrania broniła mnie sama pani Ela, mówiąc, że nie ma nic złego w tym, że wyraziłem swoje wątpliwości. I ona zawsze jest otwarta na taką rozmowę. To mnie jeszcze dodatkowo zdenerwowało, bo nie życzyłem sobie, żeby mnie brała w obronę. Podszedłem do sprawy ambicjonalnie i oświadczyłem, że przenoszę syna do innej klasy.
Gdy powiedziałem o tym Adasiowi, był zdruzgotany.
– Nie chcę do innej klasy! – krzyczał. – Ucieknę od ciebie, zobaczysz! – zagroził mi.
– To pani Eli też nie będziesz wtedy widywał – odparłem, a wtedy Adaś się rozpłakał i zamknął się w swoim pokoju.
Zacząłem się zastanawiać, czy kogoś ma
Kiedy już trochę ochłonąłem, zacząłem żałować tej mojej zapalczywości. Wiedziałem, że synek bardzo lubi swoich kolegów i że między równoległymi klasami panuje wroga atmosfera. Przenosząc Adasia, wydałbym go więc niejako w ręce „nieprzyjaciół”. A to mogło być dla niego o wiele bardziej szkodliwe niż niewłaściwe metody wychowawcze nauczycielki. Z drugiej jednak strony, nie chciałem rzucać słów na wiatr, żeby nie wyjść na niepoważnego człowieka.
Poszedłem więc do szkoły pod pretekstem załatwienia formalności „przenosinowych”. Zanim dotarłem do sekretariatu, natknąłem się na panią Elę. Akurat miała przerwę. Spytała mnie, czy mógłbym poświęcić jej chwilę.
– Chciałam pana prosić, żeby pan nie przenosił Adasia – zaczęła bez zbędnych wstępów, kiedy weszliśmy do klasy. – Ja rozumiem, pan chce, żeby on był wychowywany zgodnie z pana wartościami. Ja to naprawdę szanuję, ale… – zawahała się, aż wreszcie powiedziała: – To wszystko przez tę moją bezpośredniość. Bo ja inaczej nie potrafię. Nie umiem dzielić ludzi na dzieci i dorosłych, zawsze jestem szczera, bezpośrednia. Naprawdę postaram się zmienić mój sposób postępowania z Adasiem. Zachowywać większy dystans…
– Dlaczego pani tak na tym zależy? – spytałem.
– Cóż, gdyby pan go przeniósł, to w pewnym sensie poniosłabym wychowawczą porażkę.
Nie zamierzałem odpuścić.
– To żadna porażka nie móc się porozumieć z rodzicem dziecka. A jedną z moich zasad jest żelazna konsekwencja. Gdybym teraz zrezygnował…
– Może jednak? Co mam zrobić, żeby pana przekonać?
Teraz, z niemal błagalnym błyskiem w oku, pani Ela wyglądała jeszcze ładniej niż zwykle. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy jest z kimś związana. Nie nosiła wprawdzie obrączki, ale w dzisiejszych czasach to przecież kompletnie nic nie znaczyło.
– Skoro tak pani zależy…
– Dziękuję!
– Jeszcze nie ma za co. Po prostu przemyślę ponownie swoją decyzję i jeżeli uznam, że lepiej jest Adasia nie przenosić, to nie będę tego robił.
Kiedy powiedziałem synowi, że chwilowo zostaje w starej klasie, był wniebowzięty. Żeby jednak nie pomyślał, że zmiękłem, oznajmiłem, że będę obserwował, czy nie dzieje się nic złego.
– Pamiętaj, synku, że mogę cię przenieść w każdej chwili.
Przez jakiś tydzień myślałem jeszcze o tych przenosinach. Uznałem jednak w końcu, że nie był to najlepszy pomysł. I wtedy mój syn pobił się z kolegą z klasy, Szymonem. Zostałem wezwany do szkoły razem z matką tamtego chłopca. Dowiedzieliśmy się, że nasi synowie pobili się z zazdrości o panią Elę. Jeden drugiemu chciał po prostu pięściami udowodnić, że ją bardziej kocha. Sama zainteresowana wydawała się tym faktem zakłopotana i zdziwiona. Za to matka Szymona wiedziała, co ma o tym sądzić.
– To wszystko przez panią! – wyciągnęła oskarżycielsko palec w stronę pani Eli. – Ja wprawdzie wcześniej nie zgadzałam się z panem Drwęckim, ale teraz widzę wyraźnie, że miał rację. Pani niewłaściwe podejście do tych chłopców sprawiło, że tak się w pani zadurzyli. To chore!
– Ale ja przecież nic…
– Będzie się pani tłumaczyć przed rodzicami na najbliższej wywiadówce! Tym razem postaram się, żeby wszyscy poparli pana Kornela. Albo pani zmieni podejście do dzieciaków, albo zażądamy od dyrekcji zmiany wychowawczyni! Prawda, panie Kornelu? – rozsierdzona kobieta spojrzała na mnie, najwyraźniej pewna mojego poparcia.
– Bo ja wiem? – rzuciłem jednak. – Takie zauroczenie nauczycielką jest chyba zupełnie naturalne u dzieci w tym wieku i ma niewiele wspólnego z metodami wychowawczymi. Po prostu pani Ela jest atrakcyjną kobietą – przyznałem szczerze.
– A co tu ma do rzeczy wygląd tej pani?! – oburzyła się mama Szymona, wypinając dumnie sporych rozmiarów biust. – Przecież… – urwała, bo coś jej się przypomniało. – A właśnie, pan przecież miał przenieść syna do innej klasy. Rozmyślił się pan? – zaatakowała mnie.
Bałem się reakcji synka
– To moja sprawa.
– Nie tylko. Gdyby nie było pańskiego syna w tej klasie, toby nie było i tej bójki. Więc jak? – czekała na moją odpowiedź.
– Pani Ela mnie przekonała, że zmodyfikuje swoje metody wychowawcze wobec Adasia…
– Aha! Przekabaciła pana. Teraz wszystko jasne – wycedziła kobieta i wstała z krzesła. – Ale ja tak tego nie zostawię! Podniosę tę sprawę na najbliższej wywiadówce! – zagroziła lodowatym tonem, chwyciła torebkę i wyszła.
– No tak… – odezwała się po chwili krępującej ciszy pani Ela. – Chyba powinnam panu podziękować za tę obronę.
– Nie ma za co. Po prostu się odwdzięczałem za pani obronę w trakcie wywiadówki – uśmiechnąłem się. – Zresztą powiedziałem szczerze to, co myślę. Jest pani atrakcyjną kobietą i na pewno nie tylko tacy mali chłopcy się w pani kochają…
– To miłe, ale też trochę nie na miejscu – pani Ela zarumieniła się jak mała dziewczynka.
– Proszę mi wybaczyć, nie miałem nic złego na myśli. Mówię prawdę. I… gdyby nie to, że jest pani wychowawczynią mojego syna, chętnie bym się z panią umówił. Oczywiście, jeśli nie miałaby pani innych zobowiązań – zastrzegłem szybko.
– Nie mam – westchnęła, a potem, gdy już wychodziliśmy, dodała cicho: – Chyba pierwszy raz żałuję, że tak się upierałam, żeby Adaś został w mojej klasie.
Szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałem, czy ze mną flirtuje „grzecznościowo”, czy na poważnie. Ale ponieważ zupełnie serio uważałem, że nie powinienem wdawać się w romans z wychowawczynią mojego syna, nie ciągnąłem już naszej rozmowy. Choć… miałem na to ochotę.
Matka Szymona dotrzymała swojej obietnicy i postanowiła nie odpuszczać. Miała też chyba większą siłę przekonywania niż ja, bo udało jej się przeciągnąć na swoją stronę większość rodziców. I chociaż pani Ela miała kilkoro obrońców (w tym mnie), to zmiana wychowawczyni klasy II B stała się faktem. Większość dzieci śmiertelnie się na swoich rodziców obraziła.
Szczęśliwie ja tym razem miałem czyste konto. Pocieszałem synka, martwiąc się przy tym o Bogu ducha winną nauczycielkę. No bo jeśli odebranie jej jednego ucznia traktowała w kategoriach swojej porażki zawodowej, to jak straszne musiała mieć poczucie klęski, jeśli zabrano jej całą klasę? Dlatego postanowiłem odwiedzić ją kiedyś po lekcjach Adasia i spróbować pocieszyć.
– Nie pomylił pan sali? – zapytała pani Ela, gdy mnie zobaczyła. – Już nie jestem wychowawczynią pana syna.
– Wiem i naprawdę mi przykro z tego powodu, pani Elu.
– A mnie tylko trochę…
– Dlaczego? – zdziwiłem się.
– Przecież teraz, kiedy nie jestem już wychowawczynią Adasia, może się pan ze mną umówić na kawę – uśmiechnęła się. – No chyba że ostatnio przestał mnie pan uważać za atrakcyjną kobietę – i spojrzała na mnie z kokieteryjnym uśmiechem.
– Ależ skąd! – zaprzeczyłem gwałtownie, czując, jak serce zaczyna mi mocno bić w piersiach. – I bardzo chętnie zaproszę panią na kawę, pani Elu.
Cztery „kawy” później poszliśmy do kina. Następnym razem do teatru, aż wreszcie zaczęliśmy się regularnie spotykać. Ela stawała mi się coraz bliższa… Niestety, było jedno „ale”. Wiem, że to głupie, lecz bałem się reakcji Adasia. W pewnym sensie odbiłem mu dziewczynę… Dlatego przez kilka miesięcy ukrywałem przed synkiem, z kim się spotykam, i nie zapraszałem Elżbiety do nas do domu. Nie mogłem tego robić w nieskończoność, ale chciałem przygotować Adasia na tę chwilę…
– Wiesz, synku, musimy poważnie porozmawiać – zacząłem któregoś dnia.
– O czym? – zainteresował się.
– O twojej miłości.
– A co się stało?
– Bo widzisz, chyba mamy podobny gust… W końcu jesteśmy ojcem i synem. No i ta twoja miłość też mi się podoba…
– Małgosia?! – oczy Adasia zrobiły się okrągłe jak spodki.
– Jaka znowu Małgosia? – tym razem to mnie lekko przytkało.
– No, moja koleżanka z klasy. Ona mi się bardzo podoba. Tato, tobie też?
– Nie, nie… Ale co z Elą? To znaczy z panią Elą?
– Nasze uczucie nie ma przyszłości – syn oświadczył to tak poważnie, że z trudem powstrzymałem wybuch śmiechu.
Dwa lata później pobraliśmy się z Elą, kupiliśmy większe mieszkanie. Planujemy wspólne dziecko, jednak na razie skupiamy się na wychowaniu Adasia. Na szczęście nie ma już między nami różnic programowych. Dotarliśmy się. Ja trochę przejąłem z nowoczesności Eli, a ona zaakceptowała pewne moje konserwatywne normy. Jest fajnie!
Czytaj także:
„Na starość przeniosłem się do syna, ale tęskniłem za moją wsią. Wolałem umrzeć na starych śmieciach, niż żyć w mieście”
„Nie widziałam matki od 20 lat, bo zbyt była zajęta swoimi sprawami. Teraz chce ode mnie kasy. Nie zobaczy ani grosza”
„Córka pije, pali, wagaruje i prowadza się z niedomytym gburem. Próbowałem nauczyć ją moresu, ale tylko pogorszyłem sprawę”