W czwartek od rana Iwona bombardowała mnie telefonami. Nie odbierałam. Miałam nadzieję, że da za wygraną i w końcu przestanie. Nic z tego, dzwoniła co kwadrans! Za każdym razem, gdy wyświetlał się jej numer, przeklinałam cicho pod nosem. Aż dziewczyny w pracy zaczęły mi się dziwnie przyglądać. Pewnie wietrzyły już jakąś sensację. Myślały, że pokłóciłam się z mężem i teraz on wydzwania, żeby mnie przeprosić. Wreszcie, chyba po dwudziestym razie, odebrałam, bo zrozumiałam, że Iwona się nie odczepi.
– Próbuję cię złapać od bladego świtu, a ty nic. Ogłuchłaś?! – naskoczyła na mnie.
– Nie, nie, po prostu nie słyszałam. Jestem zawalona robotą i wyciszyłam telefon. Wiesz, jak to jest – tłumaczyłam się.
– O rany, chcę się tylko dowiedzieć, o której spotykamy się w piątek. Już nie mogę się doczekać… Mam wam tyle do opowiedzenia! O moich planach wakacyjnych i w ogóle! Jarek chce mnie zabrać na Hawaje. Wyobrażasz to sobie? – zaczęła paplać.
– No właśnie, pojawił się problem… Gośka jest przeziębiona, Ewa musi zostać dłużej w firmie… Więc ze spotkania nic chyba nie wyjdzie – przerwałam jej.
– Znowu? Ostatnio jakoś dziwnie w kółko coś się z wami dzieje albo coś wam wypada. O co chodzi? Przecież kiedyś spotykałyśmy się regularnie – naburmuszyła się.
– Nie przesadzaj, tak się zdarza. Przecież nikt nie jest w stanie przewidzieć choroby ani dłuższego posiedzenia w pracy – odparłam pojednawczym tonem.
– Tak? A mnie się wydaje, że po prostu mnie unikacie, nie chcecie się ze mną spotykać! I umawiacie się za moimi plecami. Nawet wiem dlaczego! Zazdrościcie mi i tyle! – krzyknęła i się rozłączyła.
Nasze sprawy jej nie interesują
Może gdyby jeszcze chwilę poczekała, nie odłożyła tak gwałtownie słuchawki, powiedziałabym jej prawdę. Jak znam życie, nie spodobałaby się jej, oj nie…
Iwona ma rację. Nie chcemy się z nią spotykać. Umówiłyśmy się z dziewczynami, że gdy zadzwoni i zapyta, kiedy się zobaczymy, będziemy kłamać. Twierdzić, że nasze babskie spotkanie po raz kolejny jest odwołane, bo któraś z nas ma grypę albo coś ważnego do załatwienia. Nie robimy tego jednak z zazdrości. Po prostu mamy dość jej towarzystwa!
Naprawdę nie wiem, co się stało Iwonie. Kiedyś była przecież inna. Normalnie z nami rozmawiała, wysłuchiwała spokojnie naszych problemów. Cieszyła się z naszych wzlotów i przeżywała upadki, jak na przyjaciółkę przystało. Ale odkąd wyszła za Jarka, bogatego biznesmena, zupełnie się zmieniła. Mąż kocha ją do nieprzytomności, nosi na rękach, spełnia wszystkie jej zachcianki. I chwała mu za to! Byłyśmy szczęśliwe, że Iwona spotkała na swojej drodze faceta, który traktuje ją po królewsku. Ale mam wrażenie, że za bardzo się do tego przyzwyczaiła… I uwierzyła, że jest pępkiem świata.
Zastanawiam się, czy ona w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, że od dłuższego już czasu każde zdanie rozpoczyna od „JA”. „Ja myślę, że… Ja to robię inaczej… Ja zawsze w takich sprawach…”. Gdy w towarzystwie ktoś próbuje coś powiedzieć o sobie, natychmiast brutalnie mu przerywa i zaczyna to swoje słynne: „A wiecie, że ja…”.
Oczywiście wszystko, co ma do powiedzenia, jest najciekawsze, wszystko, co robi – najmądrzejsze, a wszystko, co ma – najdoskonalsze. Jej gust, ciuchy, upodobania kulinarne, dom, meble, a nawet sedes, papier toaletowy i kubeł na śmieci. Top nad topami, górna półka, identyczne jak ma szejk arabski lub jakiś celebryta z pierwszych stron gazet.
Godzinami opowiada o tych swoich luksusach, domagając się od nas odpowiedniej ilości ochów i achów. I niczego więcej, bo na słuchanie o naszych sprawach szkoda jej czasu. Kilka razy sygnalizowałyśmy delikatnie, że mamy dość tych jej monologów, że czasem chciałybyśmy pogadać o czymś innym. Nie reagowała.
Pamiętam, jak któregoś razu Ewa nie wytrzymała i postanowiła postawić ją do pionu. Wykorzystała moment, gdy Iwona zamilkła, by nabrać powietrza.
– Iwonko, odezwij się wreszcie, siedzisz przez cały wieczór i nic nie mówisz. Może źle się bawisz? – spytała z niewinnym uśmieszkiem.
Strasznie się wtedy Iwona obraziła. Do końca spotkania siedziała z kwaśną miną i ostentacyjnie przeglądała jakieś pismo dla kobiet. Jakby chciała pokazać, że to, o czym rozmawiamy, w ogóle jej nie obchodzi…
Trzeba z nią wreszcie pogadać
A nasze ostatnie wspólne spotkanie? To sprzed trzech miesięcy? Było okropne! Przyszłam w świetnym humorze, bo udało mi się wreszcie pójść do fryzjera. Spędziłam tam ponad dwie godziny, zostawiłam ostatnie zaskórniaki, ale wyfrunęłam z salonu szczęśliwa. Refleksy, jak mi się wydawało, wyszły świetnie. Gośka i Ewa też były zachwycone.
– Super, te złotobrązowe pasemka dodają twojej twarzy wyrazu – mówiły.
A Iwona? Obrzuciła mnie tylko taksującym spojrzeniem, a potem lekko się skrzywiła. I oczywiście natychmiast zaczęła zachwycać się sobą.
– Popatrz, jak mnie ekstra obcięła moja nowa fryzjerka! Cudem się do niej dostałam! Droga jest, czesze Kożuchowską i kilka innych gwiazd, ale opłaca się. To jest dopiero efekt! – stwierdziła, potrząsając włosami.
Moja radość z nowego wyglądu prysła jak mydlana bańka. Potem było już tylko gorzej. Widziała, że Gośka wypłakuje się na moim ramieniu, bo odkryła, że mąż ją zdradza.
– Dlaczego on mi to zrobił? Przecież tak bardzo go kocham! Co teraz będzie – chlipała.
Iwona słuchała tego może z pięć minut. A potem oczywiście wkroczyła do akcji.
– A wiecie, jaką mój mąż zrobił mi niespodziankę? Naprawdę się nie spodziewałam! – zaszczebiotała, chwyciła aksamitne puzderko, które dziwnym trafem miała akurat w torebce, i teatralnym gestem wyciągnęła złotą bransoletkę.
Pół godziny rozwodziła się nad umiejętnościami bardzo znanego jubilera, który ją zrobił, i kosmiczną ceną brylantów, które w niej tkwiły.
– Muszę powiedzieć Jarkowi, żeby dokupił mi do niej kolczyki. Na pewno się zgodzi. Przecież wiecie, jak uwielbia mnie rozpieszczać – rzuciła niby od niechcenia.
Aż nas wtedy zamurowało. Czy ona oczu i serca nie ma? Nie widziała, do cholery, jak Gosia zbladła? Jak zrobiło jej się przykro? A potem katowała nas jeszcze zdjęciami z jakiejś ostatniej egzotycznej podróży. Iwonka uśmiechnięta pod palmą, mąż uśmiechnięty pod palmą. Iwonka uśmiechnięta w wodzie, mąż uśmiechnięty w wodzie. Iwonka uśmiechnięta na wielbłądzie, mąż uśmiechnięty na wielbłądzie… Końca nie było widać.
Tak była zaaferowana opowiadaniem wspaniałych przygód, które przeżyli w czasie tej podróży (Jarek spiekł się na słońcu jak rak, a jej okulary przeciwsłoneczne w morzu utonęły. Szczęśliwie w hotelu był salon Diora, więc miała gdzie kupić drugie), że nawet nie zauważyła, jak wszystkie modlimy się, żeby sobie wreszcie poszła… A kiedy już to zrobiła, obiecałyśmy sobie, że na kolejnym naszym babskim spotkaniu jej już nie będzie.
Iwona ma więc rację. Spotykamy się za jej plecami. Jak zwykle, w co drugi piątek. Wczoraj też się widziałyśmy. Gosia wcale nie była przeziębiona, a Ewa wyszła z pracy normalnie. Pośmiałyśmy się, popłakałyśmy, poplotkowałyśmy. Jak to przyjaciółki. O Iwonie też mówiłyśmy… Nie chcemy już dłużej jej zwodzić, oszukiwać. To nie w porządku. Przecież znamy się od lat, kiedyś świetnie się dogadywałyśmy. Dlatego postanowiłyśmy, że w następny piątek zaprosimy ją na spotkanie i powiemy szczerze, bez ogródek, co nam leży na sercu.
Wścieknie się pewnie okropnie, wybiegnie obrażona, będzie krzyczała, że nigdy więcej się do nas nie odezwie. Ale może potem, gdy wszystko spokojnie przemyśli, zrozumie, że my nie chcemy zrywać przyjaźni. Chcemy tylko, by Iwona przestała mówić o sobie i posłuchała czasem innych.
Czytaj także:
„Mąż zostawił mnie i córkę dla ciężarnej kochanki. Po rozwodzie najbardziej bałam się, że spotkam ich razem”
„Postawiłam się szkolnej prześladowczyni. Dręczyła mnie i wyzywała, ale gdy doszło do rękoczynów, powiedziałam: >>dość<<”
„Marzyłam, by jakiś przystojniak dostrzegł we mnie piękno i powab. Tymczasem męża poznałam, bo... zrobiło mu się mnie żal”