– Ale jak to nie wrócisz? – nie mogłam zrozumieć, co mówi do mnie Marek. Niby wiedziałam, co oznaczają słowa „pozew”, „rozprawa” i „podział majątku”, lecz jakoś nie mogłam pojąć, że one wszystkie pojawiły się w tym samym zdaniu co „my”. To mnie przerastało.
Jeszcze przez kilka dni po tamtej rozmowie miałam nadzieję, że mąż zadzwoni do mnie i powie, że nie mówił poważnie. Jasne, dopadły nas problemy, on od dwóch tygodni mieszkał u rodziców, ale rozwód? Przecież mamy dziecko, niedawno kupiliśmy mieszkanie, wybieraliśmy razem meble do salonu… Dlaczego chciał rozwodu?! Zgodnie ze starym porzekadłem – gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o seks lub pieniądze. Markowi chodziło o seks. Z koleżanką z firmy. Ponoć się w sobie zakochali, a ona rzuciła dla niego narzeczonego tuż przed ślubem. Widać nie chciał czuć się gorszy, więc postanowił się rozwieść…
Miałam jeszcze nadzieję, że to się nie stanie
Słyszałam, że sądy rodzinne usiłują przeciwdziałać rozwodom, zalecają terapię małżeńską i ogólnie namawiają do pogodzenia się. Po pierwszej rozprawie straciłam jednak złudzenia. Pani sędzia nie sugerowała, byśmy się pogodzili. A w każdym razie nie po tym, jak Marek oznajmił, że jego nowa partnerka jest w ciąży i rozwód jest mu potrzebny, aby mógł założyć nową rodzinę. To u niej mieszkał podczas naszej separacji, nie u swoich rodziców. Następnego dnia po podpisaniu dokumentów odwiedziła mnie mama.
– Kochanie, wiem, że ci ciężko, ale musisz wziąć się w garść – powiedziała. – W sobotę jest premiera nowego filmu z Meryl Streep. Wybierzemy się? Tata zostanie z Zuzią. - Usiłowała mnie pocieszyć i sprawić, że zapomnę o traumie rozwodu.
– Nie możesz teraz zamknąć się w domu. Musisz przecież wychodzić do ludzi. Nie daj mu satysfakcji, że cię złamał.
Było mi wszystko jedno, ale posłuchałam jej. Poszłam do kina i próbowałam dobrze się bawić. Na próżno. Nadal czułam się tak, jakby w piersi utkwił mi ciężki kamień.
– Hej, kochana. Nie możesz tak się wpędzać w depresję. – po weekendzie odwiedziły mnie przyjaciółki. – Tego kwiatu jest pół światu, a ten dupek na ciebie nie zasługiwał. Mamy dla ciebie kogoś na randkę.
Tu Aga i Marta zaczęły mi na wyścigi opowiadać o jakimś przystojnym i inteligentnym facecie, który też był po rozwodzie i chciał poznać kogoś nowego.
– Ale ja nie chcę – powiedziałam płaczliwie. – Nie zamierzam się teraz wiązać…
– Natychmiast przestań tak mówić.
– Marta zawsze była dominująca. – Jesteś świetną laską i nie możesz stracić poczucia własnej wartości tylko dlatego, że jeden kretyn cię nie docenił. Pójdziesz na tę randkę, choćbym cię miała tam sama zawlec, rozumiesz?
Nie czułam się na siłach, żeby z nimi dyskutować. Po prostu ubrałam się ładnie, umalowałam i poszłam do wskazanej kawiarni. Mateusz był miły, ale jakoś mnie to nie obchodziło. Spotkałam się z nim, żeby przyjaciółki dały mi spokój. Podczas randki marzyłam tylko o tym, by wrócić do domu i zagrzebać się w łóżku. Sama. Kiedy powiedziałam im, że między mną a Mateuszem nie zaiskrzyło, pokiwały z żalem głowami i natychmiast zaczęły się naradzać, z kim by mnie tu jeszcze umówić.
– Słuchajcie, ale ja nie chcę… – jęknęłam. – Może kiedyś, jeszcze nie jestem…
– To jest jak z upadkiem z konia. – przerwała mi Agnieszka. – Jak od razu na niego nie wsiądziesz, to potem już nie masz szans. Do końca życia będziesz się bała jeździć. Rozumiesz, co mam na myśli?
Rozumiałam, jednak mało mnie to interesowało. Marzyłam, żeby dały mi spokój.
– A ty masz jakieś hobby? – to pytanie zadała mi koleżanka z pracy. – Wiesz, jak ja się rozwodziłam, to uratowały mnie zajęcia z ceramiki. Chcesz ze mną iść? A może wolisz się zapisać na decoupage?
Nie wolałam niczego
Byłam zmęczona powszechnym oczekiwaniem, że „się nie poddam”. Ja właśnie chciałam się poddać. Chciałam całymi dniami leżeć i płakać w zwinięty koc, jak to robiłam jako dziecko. Poszłam jednak z koleżanką na zajęcia do domu kultury. Starałam się skoncentrować na robieniu popielniczki z gliny, lecz im bardziej odpychałam od siebie myśli o Marku, tym bardziej chciało mi się płakać. Żadna popielniczka, garnek ani miska nie były w stanie oderwać moich myśli od rozwodu i tego, że zostałam skrzywdzona.
Martwiłam się też o Zuzię. Czy rozumie, że tata nie pojechał na wakacje, tylko się wyprowadził? Czy dotarło do niej, że będzie mieć siostrę, ale to nie mama ją urodzi? Czy te sobotnie spotkania to dla niej wystarczający kontakt z drugim rodzicem?
– Musisz koniecznie poświęcać Zuzi więcej czasu – orzekli moi rodzice. – I nie możesz być przy niej smutna. Chodźmy wszyscy razem do cyrku. No, uśmiechnij się, kochanie. Przecież rozwód to nie koniec świata. Musisz odzyskać radość życia, choćby dla Zuzi.
To było jeszcze gorsze niż zmuszanie mnie do chodzenia na randki w ciemno, oglądanie premier filmowych i ciąganie na kurs garncarstwa. Wtedy wszyscy przynajmniej udawali, że chodzi im o to, abym ja się lepiej poczuła, a teraz najwyraźniej weszli w fazę wpędzania mnie w poczucie winy, że funduję traumę własnemu dziecku…
– O, babciu, małpki. – zwołała Zuzia. – Dziadziu. Kucyk. Chcę pojeździć.
Córeczka odbiegła w podskokach, ściskając dłonie dziadków, a ja usiadłam z boku i ukryłam twarz w dłoniach. To jakaś bzdura, że muszę się sztucznie uśmiechać, żeby Zuzia nie odczuwała traumy. Córka była pochłonięta małpkami, kucykami i balonikami od klauna. Ja równie dobrze mogłam zostać w domu i pobyć sam na sam ze swoim żalem… Niestety, całe moje otoczenie uważało, że nie wolno mi tego zrobić. Nie, miałam się spotykać z mężczyznami, rozwijać nowe pasje, chodzić do kina i tryskać zadowoleniem z życia. Każde inne zachowanie było równoznaczne z „poddaniem się”, co wszyscy wypowiadali tak, jakby to było brzydkie słowo.
– W niedzielę jest koncert jazzowy w kawiarni, zarezerwowałam dla nas stolik – oświadczyła mi niedługo później mama ze sztuczną ekscytacją. – Musisz się rozerwać, koniec z tym smutkiem. Zuzia patrzy i…
– Mamo, błagam… – westchnęłam. – Nie chcę iść na koncert ani udawać, że mam ochotę na jakiekolwiek rozrywki.
Zobaczyłam jej zmartwioną minę i zrozumiałam, że popełniłam błąd. Mama czytała o depresji grożącej kobietom po rozwodach i strasznie się bała, że dorwie mnie ona w swoje szpony. Kilka dni później mama powiedziała, że zapisała mnie do terapeutki. Najpierw się zirytowałam, a potem pomyślałam, że z dwojga złego wolę iść na terapię niż na kolejny film czy koncert. W gabinecie terapeuty przynajmniej nikt nie będzie wymagał, żebym „wzięła się w garść”. Pani psycholog była niewiele starsza ode mnie i od razu ją polubiłam. Zapytała, jak się czuję w związku z rozwodem, a ja już chciałam powiedzieć, że wszystko w porządku, dalej prowadzę aktywne życie, spotykam się z ludźmi i nawet mam nowe pasje…
– Tak naprawdę to ciągle chce mi się płakać, ale wiem, że nie mogę sobie na to pozwolić – odpowiedziałam zamiast tego.
– Dlaczego? – patrzyła na mnie uważnie.
– Bo wszyscy tak strasznie starają się mnie podnieść na duchu… – zaczęłam. – Pomagają mi, jak umieją...
– Pomagają pani czy sobie? – spytała. – Może to oni potrzebują, aby znów była pani silna i udawała, że nic się nie stało? Może boją się pani łez, poczucia krzywdy i żalu, bo nie umieją na nie reagować?
Wyszłam od niej skołowana. Zrozumiałam, że dzięki staraniom otoczenia nie miałam szansy przeżyć żałoby po swoim małżeństwie. A miałam do tego prawo. Kiedy wróciłam do domu, był pusty. Zuzia miała nocować u dziadków. Usiadłam na kanapie i po raz pierwszy od wielu tygodni pozwoliłam sobie na płacz. Szlochałam, myśląc o tym, jak bardzo zranił mnie Marek i jak strasznie się boję, że spotkam go z nową rodziną. Potem przyszedł gniew i chodziłam po pokoju, wymyślając mu głos od najgorszych. Urządziłam nawet histeryczną awanturę jego narzeczonej.
Kiedy wyrzuciłam z siebie całą złość, poczułam ulgę
Umyłam twarz, napiłam się zielonej herbaty i zakopałam pod stertą koców, z pilotem w ręce. Obejrzałam dwa melodramaty, płacząc nad losem bohaterek oraz trochę nad swoim własnym.
– No, kochana, wstawaj. Dzisiaj taki śliczny dzień. – rano zadzwoniła mama. – Idziemy do parku, przyjdź na huśtawki.
– Nie, mamuś – przerwałam jej łagodnie. – Nie chcę iść do parku ani na lody. Przeżyłam bolesny rozwód, a nie upadek z roweru. Mam prawo być smutna i mocno to przeżywać. Dajcie mi trochę czasu…
Tak jak mówiła terapeutka, mama i przyjaciółki poczuły się nieswojo, kiedy przestałam udawać, że wszystko jest w porządku. Widziałam, że moje cierpienie dotyka je także, ale taka jest cena za bliskość. Na terapię poszłam jeszcze trzy razy. W gabinecie płakałam i opowiadałam o swojej krzywdzie. W domu też pozwalałam sobie na smutek.
– To tylko etap – pocieszyła mnie terapeutka. – Etap procesu zdrowienia, tak samo jak po złamaniu nogi czy operacji. Boli, ale się goi. Nie można tego pominąć.
Miała rację. Kiedy wreszcie wszyscy przestali na mnie naciskać, żebym wzięła się w garść – poczułam, że mogę oddychać, a w piersi nie zalega mi już kamień. Dzisiaj mija rok od mojego rozwodu. Ostatnio spotkałam Marka z nową żoną i córeczką. Zdziwiłam się, jak mało mnie to obeszło.
Czytaj także: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”