„Odkąd puszczalska cizia chciała mnie wrobić w dzieciaka, nie ufałem babom. Do czasu gdy poznałem kobietę inną niż wszystkie”

piękna pani inżynier fot. Adobe Stock, PhotoPlus+
„– Swoje humory zostawiaj w domu – poradziła mi. – Wiem, że jesteś dobry, inaczej nie wzięłabym cię do mojej brygady, ale uprzedzenia przeszkadzają w pracy, a za złą robotę można u mnie wylecieć na zbity pysk. Wiem, że ci się nie podoba, że podlegasz kobiecie, ale takie są fakty. Jestem tu szefem, to moja budowa, a ty jesteś moim pracownikiem”.
/ 13.03.2023 19:30
piękna pani inżynier fot. Adobe Stock, PhotoPlus+

Kiedyś nie lubiłem kobiet. Zraziłem się i przestałem im ufać. Taki już jestem – jak raz się natnę, to koniec, nie ma zmiłuj się. A Małgośka solidnie zalazła mi za skórę. Była ładna, nawet bardzo, najatrakcyjniejsza dziewczyna w miasteczku. Znaliśmy się jeszcze z podstawówki, ale wtedy nie zwracała na mnie uwagi. Nie dziwota, byłem niski, chudy i nieśmiały. Żadna z dziewczyn się mną nie interesowała. Zapisałem się do budowlanki między innymi dlatego, że nie spodziewałem się spotkać tam dziewcząt. I miałem rację. Budowa to przecież nie miejsce dla bab.

Sytuacja się zmieniła, gdy skończyłem siedemnaście lat. Gwałtownie wtedy urosłem, a dorabiając sobie jako pomocnik na budowie u sołtysa, nabrałem mięśni. Wtedy dziewczyny zaczęły mnie zauważać. Małgośka też. I robiła wszystko, żebym ja z kolei zauważył ją. Wciąż się na nią natykałem: w sklepie, dyskotece, nawet w kościele. Wlepiała we mnie te swoje wielkie oczy i wzdychała. Kamień by zmiękł, a co dopiero ja. Nie jestem specjalnie wygadany, ale zdobyłem się na wysiłek i raz, po mszy, zacząłem rozmowę:

– O co ci chodzi? Czemu ciągle tak za mną łazisz? Kumple się ze mnie śmieją, że mój cień ma biust – naskoczyłem na nią.

– Przeszkadza ci to? – uśmiechnęła się zalotnie, zawijając włosy na palec.

Miękko mi się w nogach zrobiło, ale udałem, że jej sztuczki nie robią na mnie wrażenia.

Chcesz czegoś ode mnie? To dalej, kumple czekają…

– Dżentelmen z ciebie żaden! – prychnęła. – I do tego mało domyślny. Dobrze, powiem ci. Chcę, żebyś mnie zaprosił do kina… – zatrzepotała rzęsami. – Stać cię chyba, sołtys nieźle płaci, tak przynajmniej słyszałam.

– Mogę cię zaprosić, niby dlaczego nie… – mruknąłem.

Wszyscy w kościele się na mnie gapili!

No i tak się zaczęło. Chodziliśmy razem do kina, na dyskoteki, do kawiarni. Kumple mi zazdrościli. Pewnie dlatego gadali o niej, że ładna, ale puszczalska. Odpowiadałam, żeby zamknęli gęby, lecz… doświadczenia nie miałem wtedy żadnego. Nawet całować się porządnie nie potrafiłem. A ona okazała się mistrzynią w długich, głębokich pocałunkach, po których zapominałem, jak mam na imię. Pytałem ją, skąd tak umie. Odpowiadała, że z filmów. Musiała oglądać zupełnie inne filmy niż ja…

To ona chciała, żebyśmy posunęli się dalej. Sam nie wiem, dlaczego się wahałem. Chyba z szacunku do kobiet. Matka tak mnie wychowała, więc szanowałem Małgośkę, choć w ogóle na to nie zasługiwała. Na szczęście nie spaliśmy ze sobą, bo wpakowałbym się przez to w niezłą kabałę.

Bomba wybuchła pewnej niedzieli. Ksiądz w najlepsze odprawiał nabożeństwo, kiedy do kościoła wparował stary Antkowiak, ciągnąc za sobą opierającą się Małgośkę.

– Kto mi zepsuł córkę? Niech się przyzna, tu, przed Bogiem, bo nie ręczę za siebie! – wydzierał się, wygrażając zaciśniętą pięścią.

Zesztywniałem. Wiele osób na mnie spojrzało, nawet moi rodzice. Wzruszyłem tylko ramionami. Nie miałem pojęcia, jak Gośka mogła być zepsuta, skoro ja jej nie tknąłem. Naprawdę byłem wtedy naiwniakiem pierwszej wody!

W całą sprawę włączył się ksiądz i w końcu wyszło szydło z worka. Gośka była w ciąży już wtedy, gdy zaczęła się ze mną spotykać. Właśnie dlatego zaczęła. Byłem porządnym chłopakiem, z dobrej rodziny; jej ojciec mógłby zaakceptować takiego zięcia. Prawdziwy winowajca to jakiś muzykant, który grywał po okolicznych knajpach i na weselach. Tym swoim graniem zbajerował Gośkę, a potem wyparł się wszystkiego.

Nie mogłem w to uwierzyć. W głowie mi się nie mieściła taka perfidia. Wyszedłem na idiotę przed całym miasteczkiem! Koledzy mnie nazywali odtąd „Marian o mało co”, że niby o mało co nie zostałem tatusiem i żonkosiem i o mało co stary Antkowiak nie obił mnie kłonicą. 

Po tej aferze nieśpieszno mi było pokazywać się ludziom na oczy. Dotychczas wracałem do domu, kiedy tylko mogłem. Teraz wolałem weekendy w pustym internacie niż szepty za plecami. Co do dziewczyn, miałem ich dosyć na bardzo długo. Sporo wody w rzece upłynęło, zanim dowiedziałem się, co to znaczy być z kobietą… Nie zamierzałem jednak z żadną się wiązać ani tym bardziej obdarzać którąkolwiek zaufaniem. Na samą myśl o małżeństwie włos mi się jeżył na głowie. Niby to głupie obwiniać całą płeć za jedną puszczalską pannę, ale ja, cholera, zakochałem się wtedy jak durny szczeniak. I ciężko odchorowałem to swoje zadurzenie.

Czas leciał i zanim się obejrzałem, skończyłem dwadzieścia sześć lat. Moje poglądy na kobiety nic się jednak nie zmieniły. Praca, którą wykonywałem, nie sprzyjała związkom. Tak się w każdym razie tłumaczyłem, gdy rodzice zagadywali o wnuki.

Jestem wykwalifikowanym robotnikiem budowlanym, specjalistą od pracy na wysokościach. Mało czasu spędzam w domu – więcej w barakach na budowach całego świata. Buduję mosty i kocham tę robotę. Zawsze na początku wydaje mi się niemożliwe przerzucenie stali i betonu na drugą stronę, połączenie jednego brzegu z drugim. A gdy wreszcie nam się udaje, gdy odnosimy sukces, czuję… nie wiem, jak to nazwać, ale jest to wspaniałe doznanie…

Oczywiście praca była tylko wymówką. Moi koledzy z brygady mają przecież żony i dzieci. Nabijają się ze mnie zresztą z tego powodu.

– Oj, Marian, Marian, daj wreszcie którejś szansę. Łażą za tobą, gapią się jak cielę na malowane wrota, a ty nic, istny głaz. Jak tak dalej pójdzie, starym kawalerem zostaniesz!

Nie miałbym nic przeciwko temu. Niestety jestem jedynym synem i spoczywa na mnie obowiązek przedłużenia rodu. Dla mojego ojca to ważne. Tłumaczyłem mu, że nie mogę obdarować naszym nazwiskiem byle kogo. Już raz przecież mało brakowało… Tata tylko kiwał głową i wzdychał.

– Oczywiście, synu, oczywiście…

Chciałem ją na czymś zagiąć, ale...

Nie spodziewałam się, że telefon od mojego dawnego majstra to zmieni.

– Most, największy, jaki widziałeś, chłopie. Organizują ekipę. Szukają najlepszych. Proponowali mi, ale teraz niestety nie mogę. Zaprotegowałem ciebie. Bierzesz?

– Jasne!

Nie wahałem się ani sekundy, nie pytałem o szczegóły. A trzeba było… Bo od początku sprawy układały się nie najlepiej. Po pierwsze, moim szefem była kobieta. Kobieta – inżynier budowlany! Do tego główny inżynier! Ale ona była dobra, naprawdę dobra, i pewnie dlatego tak mnie drażniła.

– Mądrala – mruknąłem raz, komentując jakiś jej inżynierski wywód.

Myślałem, że nie usłyszy.

– Ustalmy jedno, Marianek. Zdążyłam zapomnieć o mostach więcej, niż ty się kiedykolwiek nauczysz, więc mi nie podskakuj.

Brygada ryknęła śmiechem, a ja się zarumieniłem niczym dziewica. Już wcześniej zdarzało mi się rumienić w towarzystwie kobiet, ale raczej ze złości niż ze wstydu. Dobra – powiedziałem sobie – głupia nie jest, ale to jednak baba. W końcu wylezie szydło z worka, tak jak z Małgośką. Wystarczy, że poczekam. Przyczaiłem się więc i czyhałem na jakiś błąd z jej strony, na moment zawahania, który zmusi ją do zasięgnięcia opinii u mądrzejszych od siebie, czyli u nas, facetów.

Nie doczekałem się. Ta kobieta miała suwak logarytmiczny w głowie, a o filarach, naprężeniach i surowcach wiedziała więcej niż wszyscy, których znałem. A w każdym razie więcej niż ja, co musiałem przyznać z niechęcią, ale i… podziwem. Nie uszło też mojej uwadze, że inni robotnicy ją szanują. Wiele od nich wymagała, nie tolerowała fuszerki, ale wobec siebie też nie stosowała taryfy ulgowej. Wszędzie musiała wejść, wszystko sprawdzić, niczego nie przeoczyła, a jak jej coś nie pasowało, waliła prosto z mostu. Wkrótce i ja się przekonałem, że nasza pani inżynier lubi klarowne sytuacje.

Swoje humory zostawiaj w domu – poradziła mi. – Wiem, że jesteś dobry, inaczej nie wzięłabym cię do mojej brygady, ale uprzedzenia przeszkadzają w pracy, a za złą robotę można u mnie wylecieć na zbity pysk. Nie jestem delikatną lalunią, na której twoja skrzywiona gęba zrobi wrażenie. Też umiem być wredna. Wiem, że ci się nie podoba, że podlegasz kobiecie, ale takie są fakty. Jestem tu szefem, to moja budowa, a ty jesteś moim pracownikiem. Lepiej, żebyś o tym nie zapomniał.

Nie zapomniałem, a ona zyskała coś na kształt mojego szacunku. Ona tak, ale nie ta druga baba, która pętała się po naszej budowie. Dziennikarka jedna, niech ją szlag…

– Masz ciało Herkulesa. Wiesz, kto to był? Nieważne zresztą…

To najbardziej mnie w babach drażniło. Wytyka ci, że patrzysz na nią jak na obiekt seksualny, nie doceniasz jej duszy i umysłu. A spróbuj nie zauważyć, że ostatnio schudła pół kilo albo obcięła włosy – przechlapane! Z drugiej strony, gdy spotka taka „intelektualistka” przystojnego facet z mięśniami, z góry zakłada, że jest tępy w kij.

Co ciekawe, w ogóle jej to nie przeszkadza ślinić się na jego widok. Jak tej dziennikarce. Chciała niby zrobić reportaż o naszej brygadzie i naszym inżynierze, ale większość czasu łaziła za mną. „Zbieram notatki” – tłumaczyła, ale ja wiedziałem swoje. Poznałem to chciwe, lepkie spojrzenie, jakim czasem obrzucają mnie kobiety. Czułem się pod nim, jakbym był goły.

Wyjechała nagle. Bąknęła coś o zobowiązaniach i wywiadzie z jakimiś ważnym gościem, ale wyglądało to tak, jakby ją ktoś pogonił. I dobrze. Na placu boju została tylko jedna baba. Nie chciałem, ale w końcu zacząłem ją traktować jak każdego innego szefa. Jak mężczyznę. Musiałem. Nie wiem, jak ona to robiła i na czym to polegało, ale była najlepszym szefem, jakiego miałem. Trochę mnie to jednak deprymowało, że baba, a lepsza niż facet…

Przeszedłem od niechęci do... fascynacji

Próbowałem się pocieszać, że taka z niej kobieta jak… ze mnie. Nawet nie wyglądała specjalnie kobieco. Krępa, przysadzista, krótko ostrzyżone włosy, szeroka twarz, odrobinę ochrypły, ale donośny głos, ubrana jak my, w kalosze, kombinezon i kask. Z daleka łatwo ją było wziąć za niskiego faceta. Jakoś mi to pomagało.

Przynajmniej na krótko, bo po pracy pani inżynier też nie zachowywała się jak przystało na typową kobietę. Żeby się trochę rozerwać, jeździliśmy czasami do miasta, na piwo albo wódkę. Gdy chłopaki ją też zapraszali, nie odmawiała. Jakby wiedziała, że nic tak nie spaja brygady jak kilka głębszych wypitych razem po fajrancie. Ale kto to widział, żeby babka z własnej nieprzymuszonej woli chadzała z facetami na wódkę?!

Do tego ona zdawała się to lubić. Potrafiła wypić więcej niż niejeden mężczyzna, a nigdy nie widziałem, by straciła nad sobą kontrolę. Klęła z taką fantazją, że aż dech zapierało. Nie ukrywam, że ta kobieta zaczęła mnie interesować. Od etapu niechętnego podziwu przeszedłem do czegoś w rodzaju fascynacji.

Zorientowała się, że ją obserwuję.

– Dziwisz się, że takie jak ja też mogą rodzić dzieci, co? – zagadała, gdy poszliśmy razem na piwo.

Zaprosiła mnie, żebyśmy „wyjaśnili sobie pewne sprawy”, jak to określiła.

– Wiem, że nie lubisz kobiet. To widać. Nigdy nie patrzysz im w oczy, wszystko jedno, czy to kelnerka, fryzjerka, czy ja – powiedziała wprost.

Jakby na przekór, podniosłem głowę… i z trudem wytrzymałem jej badawcze spojrzenie. Dostrzegłem w nim współczucie.

– I ja nie przepadam za babami – wyznała. – Są głupie, humorzaste, a ich jedyną ambicją jest złapać męża.

– Szefowa nie jest taka – mruknąłem.

– Facetów też specjalnie nie kocham – mówiła dalej, dopijając trzecie piwo. Są tępi, zarozumiali i myślą rozporkiem. Takie jak ja nazywają feministkami albo sukami – pstryknęła palcami. – Panie Wacku, jeszcze dwa! – krzyknęła i znów zwróciła się do mnie. – Ale przynajmniej można was sobie wychować.

– Chyba już zdążyłem poznać te metody wychowawcze… – westchnąłem.

Masz żal, że utarłam ci parę razy nosa przed kolegami – domyśliła się. – Tak było trzeba. Jesteś nowy. Próbowałeś mącić, a ja nie mogę sobie pozwolić na podważanie mojego autorytetu. Cały czas trzeba was trzymać w ryzach, bo zaczynacie się stawiać.

– Chyba tak – zgodziłem się, bo to, co mówiła, miało sens.

– Na pewno tak – ucięła. – Zrobiło ci się głupio, zarumieniłeś się raz i drugi, ale w końcu oboje lepiej na tym wyszliśmy, prawda?

Postanowiłem nie kontynuować tematu. Zwłaszcza rozmowa o moich rumieńcach niezbyt mi odpowiadała. Za to co innego mnie zastanawiało.

– Czy to prawda… – odważyłem się zapytać – że to szefowa spławiła tę dziennikarkę? Tę, która…

– Tę, która zagięła na ciebie parol? – zaśmiała się. – Tak, ja. Miała robić reportaż o męskiej brygadzie kierowanej przez kobietę, a zachowywała się jak klacz w rui. Wiem, że twoje metr dziewięćdziesiąt samych mięśni robi wrażenie, ale bez przesady… Chłopcy opowiadali mi, jakie gadki ci wciskała, mówili, że już nie wiesz, co odpowiadać, ani gdzie przed nią uciekać. Poza tym przeszkadzała ci w pracy. A dla kogoś, kto tak jak ty pracuje na wysokości, może się to źle skończyć. Jesteś moim pracownikiem, muszę o ciebie dbać.

W jednej chwili zrozumiałem, czemu chłopaki daliby się za nią zabić. Dlaczego jeździli za nią z budowy na budowę. Pracowała jak mężczyzna, zachowywała się jak mężczyzna, ale czuła i rozumiała pewne sprawy, jak żaden facet by nie potrafił. I najważniejsze: wymagała lojalności i sama była lojalna. Nie to co Gośka.

Ten most złączył nie tylko dwa brzegi

– Jestem Ala – powiedziała i wyciągnęła do mnie rękę.

– Ta od kota?… – zaryzykowałem.

– Ta sama  – i znowu się roześmiała. – Napijmy się.

Ładny miała śmiech. Głośny, pełny, mocny, taki jak ona sama. Upiłem się wtedy. Ona odtransportowała mnie do baraku. Niewiele pamiętam, ale na świeżym powietrzu trochę oprzytomniałem. Wiem tylko, że objęła mnie w pasie, moją lewą rękę zarzuciła sobie na szyję, prawie mnie niosła, a moja lewa dłoń znalazła się niebezpiecznie blisko jej piersi. Była taka ciepła, taka miękka, pod tym bezkształtnym kombinezonem kryły się prawdziwe skarby…

Ty… jesteś… in… na – bełkotałem.

– Taaa, jasne, inna, jak cholera, szeroka twarz, za duże usta, za mały nos, za duży biust, za krótkie nogi… Do diabła, nie wal się tak na mnie, idź trochę sam, już prawie jesteśmy na miejscu… Pewnie, że jestem inna, za cwana, za pewna siebie… Boicie się mnie.

– Nie, nie boję się ciebie, szefowo, to znaczy… Alu. Przy tobie czuję się bezpieczny – bełkotałem.

– Świetnie, po prostu świetnie… Tylko weź te łapy!

– Ja mam duże dłonie. Twój biust jest dla nich w sam raz.

Spiłeś się jak bąk – oświadczyła i położyła mnie na łóżku, zdjęła mi spodnie i buty, okryła kołdrą. – Śpij, ty… herosie od siedmiu boleści – powiedziała.

Nazajutrz miałem kaca giganta, a chłopaki nie dawali mi spokoju.

– Podrywasz naszą Alę? No, no, uważaj, za to można oberwać, niejeden próbował i skończył z przestawioną szczęką. Cios nasza pani inżynier ma, że niech ją…

Ona powiedziała tylko:

– Dość już tych uprzejmości. Bierz się do roboty! Na kaca najlepszym antidotum jest praca fizyczna.

Jak zwykle miała rację.

Od naszego wspólnego wyjścia na piwo patrzyłem na nią inaczej. Zacząłem się zastanawiać, jak by wyglądała w sukience i makijażu. Aż mi się gorąco robiło od tych wizji! Musiało mi paść na mózg, kiedy myślałem, że taka z niej kobieta jak ze mnie!

Pojąłem, że kobiecość nie polega na strojach, fryzurze i słodkiej buzi. Małgośka z wierzchu była słodka, a w środku… robaczywa. To, co najistotniejsze, tkwi głębiej. Ciepło, zrozumienie i intuicja, a Ala miała tego wszystkiego w nadmiarze. No i wciąż nie mogłem zapomnieć jej miękkiej, pełnej piersi, która tak idealnie pasowała do mojej dłoni… I stało się coś, czego absolutnie się nie spodziewałem: zweryfikowałem swój stosunek do kobiet!

Doszedłem do wniosku, że ich nie lubiłem, bo po prostu nie spotkałem dotąd takiej, która by na to zasługiwała. Z Małgośką trafiłem naprawdę fatalnie i przez to zraziłem się do całej reszty. Natomiast Ala… Chciałem mieć takiego przyjaciela jak ona. Jak nikt inny zasługiwała na szacunek, podziw i na dużo, dużo więcej. Problem w tym, czy chciałaby to więcej przyjąć akurat ode mnie.

Skończyliśmy budowę przed terminem. Piękny, smukły most spiął silnie brzegi rzeki, udało się pokonać żywioł. To ona tak powiedziała, podczas uroczystego otwarcia mostu. Oficjalne czynniki biły brawo, a my byliśmy dumni. Ja byłem dumny z siebie, z kolegów i z naszej Ali.

Po przecięciu wstęgi Ala podeszła, złapała mnie za rękę i powiedziała:

– Chodź.

zaprowadziła mnie pod most. Wciąż trzymała moją rękę.

– Spójrz. Widzisz to? Przęsła, wsporniki, stal i beton… Czy to nie jest prawdziwie piękne?

– Tak. Zawsze, gdy kończy się budowa, gdy widzę, że znowu nam się udało, czuję… sam nie wiem co, to trudno opisać. Jakbym mógł latać albo przenosić góry, jakbym… – urwałem.

Miałem wrażenie, że bredzę jak sentymentalny kretyn.

– Rozumiem, czuję to samo – Ala ścisnęła moją rękę.

Nie mogłem się powstrzymać, przytuliłem ją i pocałowałem.

– Lubię cię i ufam ci… – szepnąłem, mając nadzieję, że zrozumie.

– To najpiękniejszy komplement, jaki mogłeś mi powiedzieć. Ja też cię lubię. Za miesiąc jadę do Włoch. Mam tam budować tamę. Jedziesz ze mną?

– Pojadę za tobą na koniec świata.

Jeszcze przez jakiś czas staliśmy pod mostem, podziwiając, jak silnie złączył dwa brzegi rzeki…

Czytaj także:
„Nienawidziłem kobiet. Ciągłe plotki i gderanie przyprawiało mnie o mdłości. Życie w babińcu namieszało mi w głowie”
„Po zdradzie żony i okropnym rozwodzie, panicznie bałem się kobiet. Odstraszałem je, choć potrzebowałem czułości”
„Dziewczyna wrobiła mnie w dziecko innego faceta. Zamiast ją porzucić… zakochałem się w niej i zaproponowałem pomoc w wychowaniu”

Redakcja poleca

REKLAMA