„Po zdradzie żony i okropnym rozwodzie, panicznie bałem się kobiet. Odstraszałem je, choć potrzebowałem czułości”

Mężczyzna, który boi się kobiet fot. Adobe Stock, SB Arts Media
„Po rozwodzie postanowiłem sobie, że już nigdy się z nikim nie zwiążę. Pojawienie się Mai zniweczyło mój plan i zburzyło mój spokój. Od razu wiedziałem, że to nie jest kobieta na flirt czy romans, ale na całe życie”.
/ 30.03.2022 05:13
Mężczyzna, który boi się kobiet fot. Adobe Stock, SB Arts Media

Na plaży leżał śnieg. Już ostatni tej wiosny. Po raz kolejny zadałem sobie pytanie, jak to możliwe, że mewom unoszącym się na lodowatej wodzie nie jest zimno. Może one zadawały sobie pytanie, co ja tu robię…

Na plaży oprócz mnie nie było nikogo. Z jednej i drugiej strony, aż po horyzont – kompletna pustka. Za moimi plecami wydma, za nią las sosnowy. Przede mną morze. Było przeraźliwie zimno i chociaż miałem na sobie kilka warstw, grubą czapę, buty do wspinaczek górskich, to nieprzyjemny wiatr przenikał mnie do szpiku kości. Długo nie pospaceruję. Wyszedłem na chwilę z hotelu, żeby oderwać się od pracy i pomyśleć.

Od kilku miesięcy wciąż byłem poza domem. Najpierw miesiąc za granicą, potem we Wrocławiu, teraz w Trójmieście. I gdy myślałem, że wreszcie skończą się moje eskapady, dostałem polecenie wyjazdu do Warszawy.

Jeszcze wiosną byłem zwykłym księgowym, ale mój sposób pracy sprawił, że kierownictwo się mną zainteresowało. Moją pasją, a może nawet obsesją, było odkrywanie, gdzie firma traci pieniądze. Często drobne kwoty, ale jeśli działo się tak w wielu miejscach i przez wiele lat, robiły się z tego całkiem duże sumy.

Często wynikało to z niewiedzy, np. że kupno pewnych produktów obciążone jest podatkiem, którego można uniknąć, kupując te same towary w innym kraju albo pod inną nazwą. To tylko jeden z wielu przykładów.

Każdego dnia o niej myślałem

Moja firma była filią większej, mającej siedzibę w Austrii. Zaproszono mnie tam najpierw na jedno spotkanie, a potem na cały miesiąc, żebym przeszkolił tamtejszą kadrę pod kątem szukania tego typu oszczędności.

Gdy wróciłem, wysyłano mnie po Polsce, w tym samym celu. Myślałem, że pobyt nad morzem to zakończy. Ale okazało się, że moja firma sprzedała szkolenie ze mną innej firmie. Czekał mnie więc miesiąc w Warszawie, bo tyle czasu potrzebowałem, by zmienić sposób myślenia menedżerów i przekazać im niezbędną wiedzę.

Dostawałem za prowadzenie tych szkoleń ogromne wynagrodzenie, ale mimo to miałem ich serdecznie dość. Marzyłem o tym, żeby wreszcie wrócić do mojego miasteczka i spotkać się z Mają. Nie widziałem jej już od trzech miesięcy, nie pisałem do niej od dwóch. Powoli stawała się coraz mniej realna, chociaż każdego dnia o niej myślałem.

Poznaliśmy się w zeszłym roku. Przyszła do naszej firmy ze swoim szefem na kontrolę związaną z ochroną środowiska. Nie miała żadnego powodu, by wejść do mojego działu, więc gdyby nie przypadek, to pewnie byśmy się nie spotkali.

Zauważyłem ją, jak szła korytarzem. Wysoka, pewna siebie, piękna, ale nie rzucająca się w oczy. Nie było w niej nic wyzywającego: stonowany makijaż, klasyczna elegancka garsonka – wszystko idealnie pasujące do sytuacji.

Od razu wiedziałem, że przyjechała na kontrolę i że należy ją traktować poważnie, chociaż wyglądała bardzo młodo. Z pewnością była profesjonalistką. Spodobała mi się, ale dużo kobiet mi się podoba i nic z tego nie wynika.

Gdy zakończyła kontrolę, dużo się o niej mówiło: że była bardzo konkretna, ale nie nastawiona na karanie, tylko na przekonywanie do ekologicznych rozwiązań. Pół roku później znów odwiedziła naszą firmę, tym razem była sama.

– Nie wie pan, gdzie można tu wypić dobrą kawę? – spytała mnie, gdy wracałem z papierami od dyrektora.

W naszej kuchni był ekspres, nawet dobrej firmy, spieniał mleko, mielił kawę, ale po długim czasie eksploatacji jej smak znacząco się pogorszył. Już lepszą serwowali w kawiarni na dole, choć była to sieciówka.

– Na dole jest całkiem dobra kawa.

– Tam robią kawę bez serca – uśmiechnęła się, a ja poczułem miłe ciepło.

– Ma pani duże wymagania, gdyby każdemu podawali z sercem, to… – zabrakło mi konceptu. – To… to… właśnie, co by to było? – brnąłem.

– To… kawa byłaby bardzo dobra – odpowiedziała bez wahania.

– Mogę pani zaproponować kawę z chemeksu – olśniło mnie nagle.

Było cudownie. Przegadaliśmy kilka godzin

Miałem go w pokoju, dostałem od współpracowników. Nieczęsto korzystałem z niego w pracy, bo rytuał nalewania trwał długo.

– Nie wiem, co to jest. W domu robię sobie kawę w tygielku.

Wyjaśniłem, że chemex to szklany ekspres do kawy wyglądający jak wazon. Wkłada się do niego filtr z kawą i zalewa powoli okrężnymi ruchami. Maja się tym zainteresowała.

– Mam piętnaście minut do spotkania z pana dyrektorem. Zdążę?

– Oczywiście.

Kawa bardzo jej smakowała. Dobrze się nam rozmawiało, więc zaproponowałem jej kolejne spotkanie, już prywatne. Było cudownie. Przegadaliśmy kilka godzin, jakbyśmy znali się od lat. Odwiozłem ją wtedy do domu.

Kalkulowałem, że kolejne spotkanie skończy się u niej i pewnie przeciągnie się do samego rana, tymczasem… . zaczęły się schody. Następna randka kompletnie nam nie wyszła. Niestety z mojego powodu. Byłem zdenerwowany, nawet nieprzyjemny.

Po godzinie oboje uznaliśmy, że czas do domu. Maja nawet nie chciała, żebym ją odwiózł, a ja nie nalegałem. Dlaczego się tak zachowałem? Nie miałem pojęcia. Przeprosiłem ją później, zaproponowałem kolejne spotkanie, ale nie chciała. Nie powiedziała tego wprost, tylko ciągle wynajdowała jakieś wymówki.

Gdy pojechałem do Austrii, pisałem do niej co parę dni, ale odpowiadała zdawkowo albo wcale. Jeszcze bardziej tęskniłem za nią we Wrocławiu, gdzie szkolenie szło mi kiepsko, bo zespół był do mnie źle nastawiony: nikt nie miał zamiaru szukać oszczędności…

Chciałem jej napisać, że marzę o spotkaniu z nią i o tym, by mnie przytuliła, żebym na chwilę schronił się w jej ramionach. Nie odważyłem się jednak na to. Przeczytałem całą naszą korespondencję. Od fatalnego spotkania osiem razy odmówiła kolejnego. To powinno mnie pozbawić złudzeń.

Zamiast o niej zapomnieć, codziennie oglądałem jej zdjęcia. Okrągłą twarz, jasne włosy, niebieskie oczy, mały nos, regularne brwi, dziurkę w podbródku. Mógłbym narysować jej twarz z pamięci. Ciągle zadawałem sobie pytanie, dlaczego tak źle ją wtedy potraktowałem i wreszcie znalazłem odpowiedź. Przestraszyłem się związku!

Dwa lata temu temu rozstałem się z żoną, rozwód był koszmarem, wyciąganie brudów, walka szła o wszystko, nawet o… kubeczki. Niestety nie mogłem powiedzieć, że to żona była zła. To ja byłem zły, gdy puszczały mi nerwy.

W końcu się podzieliliśmy majątkiem, a ja powoli dochodziłem do siebie. Wtedy postanowiłem sobie, że już nigdy się z nikim nie zwiążę. Pojawienie się Mai zniweczyło mój plan i zburzyło mój spokój. Od razu wiedziałem, że to nie jest kobieta na flirt czy romans, ale na całe życie. 

Dlatego zwiałem. We Wrocławiu zacząłem za nią tęsknić, a nad morzem podjąłem decyzję, że jak wrócę, poproszę ją o drugą szansę. Przez ten czas, gdy nie widziałem się z Mają, stało się coś jeszcze.

Moje serce wciąż należało do Mai

Poznałem dwie kobiety. Jedną w Austrii, a drugą właśnie tu, nad morzem. Pierwsza była artystką, znajomą kolegi z tamtejszego biura. Zaprosił mnie na wernisaż Giny. Wysoka, z obłędnie długimi nogami i ogromnymi, lśniącymi oczami.

Niepodobna do Mai, brunetka o pociągłej twarzy. W długim płaszczu krążyła między gośćmi, rozmawiała, śmiała się, piła dużo wina. Zauważyłem, że patrzy na mnie z ciekawością. Powiedziałem jej szczerze, że chociaż jestem wolny, to myślę o kimś.

– Trudno, jakoś to przeżyję. Jeśli ci to nie przeszkadza, zapraszam cię na spacer po Wiedniu szlakiem moich ulubionych miejsc.

Zgodziłem się. Myślałem, że będziemy chodzić od klubu do klubu, ale okazało się, że ulubionym miejscem Giny była kawiarnia, którą prowadziła osiemdziesięcioparoletnia pani chętnie wspominająca czasy wojny.

Robiła tylko mocną, czarną kawę z cukrem, bez mleka. Gdy ktoś zamawiał cappuccino, udawała, że nie słyszy. Piękna brunetka pokazała mi też swoją szkołę podstawową i sklepik obok niej, gdzie można było kupić lemoniadę w butelkach z porcelanowym kapslem.

Widziałem też górkę, na której uczyła się zjeżdżać na nartach i gdzie, niestety, trafiła na zboczeńca. Ledwo przed nim uciekła – i do dziś nienawidzi nart. Po spacerze wiedziałem o niej wszystko, jakbyśmy się znali od zawsze. Spotkaliśmy się jeszcze parę razy, chodziliśmy na spacery, do kina. Dobrze się z nią czułem, ale moje serce wciąż należało do Mai.

Gdy wyjechałem z Wiednia, przestałem mieć kontakt z Giną. We Wrocławiu całkowicie oddałem się pracy. Gdy pojechałem nad morze, zacząłem się spotykać z Sylwią, która pracowała w tamtejszym hotelu.

Jak przyznała, pociągał ją we mnie smutek, którego nie byłem w stanie ukryć. Jej też się przyznałem, że kocham pewną kobietę, ale boję się zaangażować w związek. Sylwia rozstała się z wieloletnim narzeczonym i nie szukała partnera, tylko przyjaciela, któremu może się wygadać.

Chodziliśmy więc na długie spacery. Ona opowiadała mi o swoim byłym. Ja rewanżowałem się jej opowieściami o rozwodzie. Przyznałem, że wylazły ze mnie demony, że nocą wysyłałem żonie esemesy, wyzywałem ją od najgorszych, życzyłem jej najstraszliwszych rzeczy.

Nie mogłem jej przebaczyć tego, że mnie zdradziła, że odeszła do innego, chociaż musiałem przyznać, że nasz związek od początku nie rokował dobrze. Nie było w nim ani wielkiej namiętności, ani miłości, ani nawet zwykłego zrozumienia. Mało ze sobą rozmawialiśmy, żyliśmy obok siebie, ale oboje uważaliśmy, że to normalne, że tak jest w małżeństwie.

Wszystko się zmieniło, kiedy pojawił się ten trzeci. On jej powiedział, że może być inaczej. I zdaje się, że nie oszukiwał. Wiedziałem od wspólnych znajomych, że jest z nim szczęśliwa. A ja wciąż nie mogłem się odnaleźć. Myślałem o Mai, nie miałem jednak pojęcia, czy nie dam dyla, gdy ją zobaczę.

– Powiedz jej wszystko szczerze – zaproponowała Sylwia. – Bo teraz pewnie ma cię za wariata. Jak jej wyjaśnisz, dlaczego wtedy się tak dziwnie zachowałeś, to zrozumie. Zapewniam cię.

Czułem, że ma rację. I że się zmieniłem: uwierzyłem, że mogę stworzyć udany związek, a demony, które wyszły ze mnie podczas rozwodu, to przeszłość. Miałem plan, że jak wrócę, to się spotkamy. Musiałem tylko przeżyć ten miesiąc w Warszawie.

Im bliżej jednak było powrotu, tym więcej miałem wątpliwości. Coraz rzadziej patrzyłem na zdjęcia Mai, a coraz częściej na zdjęcia… Giny. Z nią wszystko było prostsze. Poznała mnie, gdy byłem w rozsypce, a mimo to nie uciekła. Wręcz przeciwnie.

Dobrze się z nią czułem, pociągała mnie fizycznie. Po powrocie planowałem wyjazd do Giny, byłem tylko winien Mai wyjaśnienie, dlaczego tak się wobec niej zachowałem.

Tym razem zgodziła się na spotkanie. Wyglądała obłędnie. Przez pół roku włosy urosły jej do ramion. Twarz jeszcze się zaokrągliła. Delikatny makijaż podkreślał kształt ust i kolor oczu.

– Myślałam, że tego nigdy nie powiem, ale muszę: cieszę się, że cię widzę – powiedziała do mnie na przywitanie.

Moje postanowienie, że wyjadę do Giny, znikło w sekundę. Teraz tylko musiałem Mai wszystko wyjaśnić i liczyć na to, że będzie tak, jak obiecywała Sylwia…

Czytaj także:
„Pensja męża nie starcza na życie. Chcę iść do pracy, ale syn nie dostał się do przedszkola, a na opiekunkę nas nie stać”
„Żona oskarżyła mnie o zdradę, bo przyłapała mnie w sklepie z wyuzdaną bielizną. To chyba koniec naszego małżeństwa”
„Miałam ją za przyjaciółkę, a ona wywlekła na wierzch moje małżeńskie brudy. Zniszczyła miły wieczór i naszą przyjaźń”

Redakcja poleca

REKLAMA