„Oddałam bratu mojego syna, a ten po 2 latach chce mi go zwrócić, bo żona spodziewa się własnego”

Brat chce zwrócić syna siostrze fot. Adobe Stock
„Zaszłam w ciążę po jednym razie i to z facetem, którego szczerze nienawidziłam, a na dodatek nie wiedziałam, gdzie go szukać i jak się nazywa. Maciek błagał, bym im go oddała, bo nie mogli mieć własnych dzieci”.
/ 01.04.2021 11:15
Brat chce zwrócić syna siostrze fot. Adobe Stock

Pochodzę z małej miejscowości we wschodniej Polsce. Świat jakby się tu zatrzymał. Ludzie żyją plotkami, bo nie mają lepszych rozrywek. Po robocie siadają w oknach lub na ławkach przed urzędem gminy i obserwują. Patrzą, kto się z kim prowadza, jak się zachowuje, wygląda. Wystarczy jeden nierozważny krok i już człowiek jest na językach.

Buntowałam się przeciwko takiemu życiu. Ciągnęło mnie do wielkiego świata. Nie chciałam być pod ciągłym obstrzałem wścibskich sąsiadów i tak jak brat, Maciek, harować na gospodarstwie odziedziczonym po rodzicach. Kiedy więc tylko skończyłam szkołę średnią, postanowiłam wyjechać do Warszawy.

– Gdzie cię, do cholery, ciągnie? Źle ci tu? – denerwował się Maciek.

– A żebyś wiedział, że źle. Chcę chodzić w szpilkach na co dzień, a nie tylko od święta. I pachnieć perfumami, a nie oborą!

– Ale ja nie poradzę sobie sam na gospodarce…

– Poradzisz sobie, poradzisz… A zresztą wkrótce nie będziesz już sam. Jesteście przecież z Sylwią po słowie. To dobra dziewczyna. I pracowita. Cieszę się, że się pobieracie – uśmiechnęłam się.

Lubiłam swoją przyszłą bratową. Gdybym wtedy wiedziała, co będę przez nią przeżywać za kilka lat, wybiłabym mu ten ożenek z głowy.

Wojtek pozostawił mi po sobie coś na pamiątkę

Warszawa nie przywitała mnie z otwartymi ramionami. Szybko przekonałam się, że takich marzycielek jak ja przyjeżdża tu każdego dnia bardzo wiele. I znakomita większość z nich dostaje tylko prztyczki w nos. Mnie też to spotkało. Okazało się, że do pracy w eleganckim biurze nie mam kwalifikacji. Że trzeba mieć wyższe studia, znać kilka języków obcych i ukończyć milion specjalistycznych kursów. A ja co? Byłam ledwie po maturze, a mój angielski był, delikatnie mówiąc, kulawy. Mimo to postanowiłam zostać.

Wstydziłam się wrócić do domu i przyznać się do porażki. Plotkary miałyby niezły ubaw, gdybym wróciła z podkulonym ogonem.

Nawet więc na weselu brata udawałam wielką panią. Z dumą w głosie opowiadałam, jak to znalazłam pracę w znanym koncernie, jakie to wspaniałe mieszkanie wynajmuję. A tak naprawdę siedziałam kątem u jednej złośliwej staruchy, która o wszystko się mnie czepiała, sprzątałam po ludziach i harowałam w osiedlowym sklepie.

Było mi ciężko, ale się nie poddawałam. W głębi duszy ciągle wierzyłam, że wydarzy się jakiś cud i odbiję się od dna. Kopciuszek też przecież nie miał na początku łatwo, a skończył na królewskim dworze… Niespełna dwa lata temu cud się wydarzył. Przynajmniej tak mi się wydawało. To właśnie wtedy poznałam Wojtka. Miał coś około pięćdziesięciu lat i wpadał po zakupy do sklepu, w którym akurat pracowałam.

Czasem zostawał, by chwilę ze mną pogadać.

– Marnujesz się tu, dziewczyno. Z taką urodą powinnaś po salonach się przechadzać, a nie skrzynki przestawiać – zagadnął któregoś dnia.

– Cóż zrobić. Taki los. Nie wszyscy są tam, gdzie być powinni – westchnęłam mile połechtana komplementem.

– Los można zawsze odmienić. Zwłaszcza jak ma się ustawionych przyjaciół – zagaił z uśmiechem.

– No cóż, ja takich nie mam.

– A właśnie że masz!

– Kogo?

– Mnie!

Zdębiałam.

– Znam wszystkich w tym mieście – odparł. – Szepnę słówko, komu trzeba i dostaniesz pracę marzeń.

– E tam, to niemożliwe – machnęłam ręką. – Nie mam studiów i w ogóle.

– No i co z tego? Uwierz mi, w dzisiejszych czasach nie liczy się wiedza, tylko układy. Zobacz, ilu idiotów ministrami zostało… Albo dyrektorami czy prezesami.

– No faktycznie.

– A widzisz? Dzięki mojej pomocy wdrapiesz się na szczyt. O ile oczywiście będziesz miła – tym razem jego uśmiech był lubieżny.

Co tu dużo gadać – wylądowałam z Wojtkiem w łóżku

Wiem, że zrobiłam głupio, że dałam się nabrać na piękne słówka, ale wtedy naprawdę myślałam, że chce mi pomóc. A że żąda za to zapłaty? No cóż, na tym świecie nie ma nic za darmo. A droga do lepszego życia bywa ciernista i wyboista. No więc z nim poszłam, choć budził we mnie obrzydzenie, bo był gruby i obleśny. Niestety, po wszystkim nie był zadowolony.

– Mogłaś się bardziej postarać, wykazać więcej entuzjazmu – mruknął.

– Następnym razem będzie lepiej – wykrztusiłam zawstydzona.

– Następnego razu nie będzie!

– Słucham? A co z moją pracą? Obiecałeś… – zbierało mi się na płacz.

– Pamiętam! Za kilka dni dam ci znać, co i jak – uciął.

Więcej już nie przyszedł do sklepu. Wyglądałam, czekałam, ale się nie pojawił. Zrozumiałam, że zostałam oszukana, a mój sen o nowej pracy i karierze prysnął jak mydlana bańka. Wojtek zostawił po sobie nie tylko złe wspomnienie.

Byłam w ciąży!

Trzy testy zużyłam, zanim uwierzyłam, że to prawda. Inne dziewczyny puszczają się na lewo i prawo i uchodzi im to bezkarnie. A ja zaliczyłam wpadkę po jednym razie! I to z facetem, którego szczerze nienawidziłam, a na dodatek nie wiedziałam, gdzie go szukać i jak się nazywa. Przez następne dni biłam się z myślami. Zastanawiałam się, co mam dalej robić. Aborcja nie wchodziła w grę. Jestem nowoczesną dziewczyną, ale sama nigdy nie zdecydowałabym się na taki krok. Nie mogłabym później spokojnie zasnąć.

W końcu postanowiłam, że urodzę dziecko i oddam do adopcji. Gdzieś tam czytałam, że w naszym kraju jest wiele bezpłodnych par, które z wielką chęcią przygarną niechciane maleństwo. Miałam nadzieję, że jedna z nich stworzy mu wspaniały dom.

Weźcie go. Zawsze to rodzina, dla dziecka lepiej

Nie mam pojęcia, jak brat dowiedział się, że jestem w ciąży. Podejrzewam, że od tej staruchy, od której wynajmowałam pokój. Mówiłam jej, że chcę wszystko utrzymać w tajemnicy, ale ona oczywiście nie wytrzymała. Napisała do niego albo zadzwoniła. W każdym razie na trzy miesiące przed rozwiązaniem zjawił się u mnie bez zapowiedzenia i oświadczył, że wie, iż spodziewam się dziecka. I że jego tatuś rozpłynął się we mgle.

– No i co z tego? Zrobisz mi awanturę? Wyzwiesz od dziwek? – nastroszyłam się natychmiast.

– Nie. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem – odparł spokojnie.

– To po co przyjechałeś?

– Żeby cię zapytać, co zamierzasz zrobić z dzieckiem.

– Nic ci do tego!

– Słuchaj, przed śmiercią obiecałem mamie, że będę cię miał zawsze na oku. Przestań się wygłupiać i powiedz, co zrobisz! – podniósł głos.

– Oddam do adopcji. Od razu po narodzinach. Ojciec jest nieznany, więc wystarczy moja zgoda – przyznałam, na co brat zerwał się z krzesła.

– Nie oddasz! Nie pozwolę ci na to! – krzyknął Maciek.

- Słucham? Chyba żartujesz! Nie zamierzam wychowywać tego dziecka. Nie mam warunków, pieniędzy… A poza tym go nie chcę – zdenerwowałam się strasznie.

– Ale my chcemy! – wypalił.

– Wy? Czyli kto? – nie rozumiałam.

– Sylwia i ja. Wskażesz nas jako rodziców adopcyjnych i będziesz miała problem z głowy.

– Ale jak to? Dlaczego? – patrzyłam na niego zaskoczona, a on przez dłuższą chwilę nie odpowiadał.

– Bo nie możemy mieć własnych dzieci. To znaczy Sylwia nie może – poprawił się szybko.

– O rany, to pewne?

– Niestety, tak. Jeździła po lekarzach, specjalistach. Państwowo, prywatnie… Nawet u szeptuchy była. I nic. Żadnej nadziei. No i wtedy pomyśleliśmy, że weźmiemy twoje dziecko. To po części nasza krew… – wyjaśnił.

Pomysł brata wcale mi się nie spodobał. Nie dlatego, że nie chciałam mu oddać dziecka. Po prostu miałam nadzieję, że maluch na zawsze zniknie z mojego życia. Uważałam, że tak będzie lepiej. I dla niego, i dla mnie. Ale Maciek tak nalegał, tak mnie prosił, tak przekonywał, że w końcu się zgodziłam. Było mi żal Sylwii. Wychowała się w licznej rodzinie i chciała mieć gromadkę dzieci. Brat zresztą też. Cieszyłam się więc, że choć po części pomogę im spełnić pragnienie o rodzicielstwie.

Urodziłam w terminie. Syna. Zdrowego i ślicznego

Sylwia dała mu na imię Kamil i od razu go zabrała. Pewnie myślała, że obudzi się we mnie instynkt macierzyński i nie będę chciała się z nim rozstać. Niepotrzebnie. Nie zmieniłam zdania. Ani wtedy, w szpitalu, ani sześć tygodni później, przed sądem. Potwierdziłam, że zrzekam się praw do syna i przekazuję opiekę nad nim bratu i bratowej. Zanim to jednak zrobiłam, kazałam przysiąc Sylwii, że będzie dla niego czułą i kochającą matką. Obiecała, a ja jej uwierzyłam. Bo dlaczego miałam nie wierzyć?

Zawsze ją lubiłam. Uważałam, że to dobra dziewczyna. Mijały miesiące. Sylwia i Maciek nie informowali mnie, co dzieje się u Kamila, a ja specjalnie nie naciskałam. Miałam swoje życie. Zapisałam się na studia zaoczne, zmieniłam pracę, wkrótce miałam zamieszkać z fantastycznym chłopakiem. Słowem, wreszcie zaczęło mi się układać. I kiedy wydawało się, że problemy wreszcie zaczęły omijać mnie z daleka, znów pojawił się brat.

Przyjechał, jak wtedy, bez zapowiedzenia. Wszedł do mojego pokoju i osunął się na krzesło. Widać było, że coś go trapi.

To nie mebel, który można zwrócić do sklepu!

– Masz jakiś problem? – zapytałam.

– Uhm. Tylko nie wiem, jak ci to powiedzieć – zamilkł.

– Ups, sprawa jest chyba poważna. Czyżby jakieś kłopoty małżeńskie? – ciągnęłam go za język.

– Nie… Teoretycznie wszystko w porządku. Nawet lepiej niż w porządku. Sylwia jest w ciąży!

– Że co? – wybałuszyłam oczy.

– No. Też nie mogliśmy uwierzyć, bo przecież nie dawano nam żadnych nadziei. A jednak. Czwarty miesiąc. Dziecko świetnie się rozwija. To dziewczynka!

– Super. Kamil będzie miał siostrzyczkę – ucieszyłam się.

– Niekoniecznie… – spuścił głowę.

– Nie rozumiem… Możesz mówić jaśniej? – poczułam się dziwnie.

– Bez ogródek?

– Bez.

– Sylwia nie chce już Kamila.

– Że co?

– No tak. Twierdzi, że skoro możemy mieć własne dzieci, to obce nam niepotrzebne. Zwłaszcza z niewiadomego ojca. Dlatego zamierza złożyć do sądu wniosek o jak najszybsze rozwiązanie adopcji. Najlepiej takie natychmiastowe. Za kilka dni wybieramy się z tym do adwokata…

– Żartujesz, prawda? – wykrztusiłam.

– Nie… Próbowałem ją przekonać, ale jest nieugięta. Płacze, histeryzuje… Twierdzi, że nie kocha Kamila, że mały tylko ją denerwuje. A w jej stanie nerwy są niewskazane… Dlatego przyjechałem do ciebie… Pomyślałem, że może ty weźmiesz dzieciaka. To bardzo fajny chłopaczek. Może trochę marudny i nerwowy, ale za to bardzo ładny i żywy. No i w sumie twój – uśmiechnął się.

 Byłam w szoku. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam. Dwa lata temu brat prawie na kolanach błagał mnie, żebym oddała im dziecko, a teraz proponuje, żebym zabrała je z powrotem? W głowie mi się to nie mieściło. Gdy już otrząsnęłam się z szoku, wpadłam w szał.

– Co z was za ludzie! Dziecko to nie mebel, który można przestawiać z kąta w kąt lub wyrzucić na śmietnik, gdy się znudzi! Tak robią tylko bestie bez sumienia i serca! – wrzasnęłam; brat spojrzał na mnie spod oka.

– Przyganiał kocioł garnkowi! Ty też go nie chciałaś!

– Ale chciałam, żeby znalazł kochający dom, prawdziwą rodzinę. I pewnie by ją miał, gdyby nie wy! Do końca życia będę żałować, że nie oddałam go do adopcji obcym ludziom. I uwierzyłam twojej pochrzanionej żoneczce! Nie zasługujecie na dzieci! Jak pan Bóg jest sprawiedliwy, to sprawi, że Sylwia nie donosi ciąży! I zostaniecie sami! – odparowałam, na co brat poderwał się na równe nogi i splunął trzy razy przez lewe ramię.

– Ty mi tu z panem Bogiem nie wyjeżdżaj i żadnych uroków nie rzucaj, bo…

– Bo co? – wzięłam się pod boki.

– Bo nic. Nie zamierzam się z tobą dłużej kłócić. Co miałem powiedzieć, powiedziałem. Jeśli weźmiesz dzieciaka, to bardzo dobrze. A jak nie, trafi do domu dziecka albo jakiejś rodziny zastępczej. W każdym razie w naszym domu miejsca dla niego już nie ma – stwierdził i wyszedł. Nie próbowałam go zatrzymywać. Bałam się, że jeśli powie jeszcze choć słowo, to mu przywalę w nos.

Od rozmowy z Maćkiem minęły dwa tygodnie. A ja wciąż nie potrafię o niej zapomnieć. W nocy przewracam się z boku na bok, biję się z myślami. Żal mi Kamila. Z tego, co dowiedziałam się od znajomego prawnika, wynika, że życzenie Sylwii i Maćka raczej się nie spełni. Trudno jest odwołać adopcję. To praktycznie niemożliwe. Dziecko to nie pies, którego można oddać do schroniska. Teoretycznie powinnam się więc cieszyć, bo Kamil zostanie w rodzinie, ale tak naprawdę nie jest mi wesoło. Boję się, że brat i bratowa przestaną się nim zajmować. Może nawet zaczną się nad nim znęcać, pomiatać nim w odwecie za to, że ciągle z nimi jest? Że nie mogą się go pozbyć? Nie takiej przyszłości dla niego chciałam. Nie takiej…

Zobacz więcej prawdziwych historii:
Śmierć psa przeżyłam mocniej, niż śmierć matki
Córka w wieku 6 lat zobaczyła, jak uprawiam seks z kochankiem
Przyłapałam na zdradzie moją 80-letnią babcię

Redakcja poleca

REKLAMA