Jestem okropnym zmarzluchem, a i tak uwielbiam zimę! Gdy siedzę w domu przy kominku, a za oknem pada śnieg, moje serce promienieje radością... Bo właśnie zimowe wieczory najmocniej przypominają mi czas, gdy spotkałam miłość mojego życia.
Miłość, która trwa do dziś, choć przecież nie powinna, bo była efektem... głupiego młodzieńczego wybryku! Na szczęście los okazał się dla mnie wyrozumiały, za co nigdy nie przestanę być mu wdzięczna.
W dzieciństwie byłyśmy nierozłączne
Przyszłam na świat na Górnym Śląsku. Tatuś był górnikiem, mama zajmowała się domem i nami – bliźniaczkami: mną, Marysią, zwaną Masią, oraz Basią, która wyglądała niemal jak ja. Nasi rodzice byli skromni i bogobojni, więc nie wiem, dlaczego ja i Baśka przypominałyśmy diablice.
– Maśka! Baśka! Was ktoś chyba w szpitalu podmienił! – rodzice nieraz załamywali ręce przez nasze wybryki. Cóż, trudno byłoby podmienić bliźnięta, ale faktycznie byłyśmy jak nie z tej rodziny.
Wymyślanie niemądrych psikusów stanowiło naszą specjalność.
Zawsze stałyśmy za sobą murem. Byłyśmy nierozłączne. Najgorzej mieli z nami nauczyciele w szkole. Nigdy nie wiedzieli, czy do odpowiedzi wstaje ta z nas, którą wywołali... I mieli rację, że wątpili! Ja byłam lepsza z polskiego, Basia z matmy, więc podszywałyśmy się pod siebie nawzajem, w zależności od sytuacji i potrzeby. I to bezkarnie, bo jedynymi ludźmi na świecie, którzy potrafili nas rozróżnić, byli nasi rodzice.
Ale choć mama i tato kładli nam do głów, że uczciwość jest w życiu najważniejsza, to i tak nasze „czarne charakterki” brały zwykle górę. Na przykład wtedy, gdy podwędziłyśmy z muzeum... zabytkowy krucyfiks.
Oczywiście, „w bardzo szczytnej sprawie”. W naszym domu hołdowało się bowiem starej górniczej tradycji. I gdy tatuś wychodził na szychtę, za każdym razem żegnał się z rodziną niezwykle uroczyście. To taki śląski zwyczaj na wypadek, gdyby górnik już spod ziemi nie wrócił. W tym zawodzie nigdy nic nie wiadomo.
– Pamiętajcie, że bardzo was kocham – mówił tato przed każdym wyjściem do kopalni, po czym całował mamę i nas, a na koniec krucyfiks, który mamusia zdejmowała ze ściany w przedpokoju.
Byłyśmy identyczne
Ten codzienny rytuał był bardzo poruszający, nic więc dziwnego że, pobudzał naszą szaloną fantazję. Miałyśmy z Basią może po 8 lat, gdy ze szkolną wycieczką pojechałyśmy do muzeum. Pech chciał, że w nieoszklonej gablocie stał piękny, zabytkowy krucyfiks.
Basia wpatrywała się w rzeźbioną figurkę Jezusa na krzyżu jak zaczarowana, po czym oznajmiła mi:
– Wiesz co, Masia, on byłby dobry do całowania przez tatusia... I mama nie musiałaby go za każdym razem ze ściany ściągać, bo przecież jest stojący.
Do dziś nie wiem, jak to się stało, że nikt z pracowników muzeum nie zauważył, jak dwie smarkule wynoszą w tornistrze cenny eksponat. Co się potem rodzice wstydu za nas najedli! A jaką miałyśmy w domu awanturę! Szkoda gadać…
I takie właśnie z nas były ancymonki. W dodatku zawsze wobec siebie lojalne, murem za sobą stojące, gotowe oddać za siebie dusze.
Nie było mocnych na nasz siostrzany duet! Więź, która nas łączyła, wydawała się niezniszczalna. A jednak los postanowił poddać ją próbie.
Miałyśmy wtedy po 17 lat i, jak to dziewczęta, marzyłyśmy o miłości. Nieraz zamiast spać, chowałyśmy się w nocy pod koc i opowiadałyśmy sobie o tym, jak wyobrażamy sobie „tego jedynego”. Jak łatwo przewidzieć, nasze wyobrażenia na temat męskiego ideału były łudząco do siebie podobne.
– A może wyjdziemy kiedyś za mąż za tego samego faceta? Będziemy zmieniać się co drugi dzień. On się i tak niczego nie domyśli, a my będziemy mieć co drugi dzień luz – pajacowała nieraz Baśka, a ja zaśmiewałam się z tych jej żartów do łez. I żadnej z nas nawet przez głowę nie przeszło, że w całkiem niedalekiej przyszłości to właśnie miłość do tego samego mężczyzny nas nieuchronnie podzieli...
Moja siotra poszła na imprezę sama
Tamtej soboty miałyśmy iść z Basią na wspólną imprezę urodzinową naszych trzech koleżanek. Czekała wynajęta sala, zaplanowano tańce i pyszny poczęstunek. Wprost nie mogłyśmy się doczekać!
– Może poznamy jakichś fajnych chłopaków? – marzyłyśmy podekscytowane. W noc poprzedzającą imprezę nie mogłam z tego wszystkiego zasnąć. I myślałam, że to z emocji brzuch mnie tak boli. Prawda okazała się jednak inna... Dopadła mnie grypa jelitowa. I choć mama od rana faszerowała mnie jakimiś specyfikami, o żadnym wyjściu na zabawę nie mogło być już mowy.
– No nie, co za przeklęty pech! – aż się rozpłakałam ze złości i bezsilności.
– Trudno, pójdę sama... – stwierdziła Basia. – A ty, Maśka, wracaj szybko do sił. I nie martw się, odbijemy sobie wspólną zabawę innym razem – westchnęła, patrząc na mnie ze współczuciem. Ależ jej zazdrościłam, gdy wyszykowana jak królewna wychodziła wtedy z domu!
Zazdrościłam siostrze, że się zakochała
Wróciła aż po północy, podejrzanie zaróżowiona i... tajemnicza.
– Poznałam kogoś. Ma na imię Marek – wyszeptała rozmarzona. – To chyba miłość od pierwszego wejrzenia. Marek jest taki wspaniały! Ale wszystko opowiem ci jutro... Jestem okropnie zmęczona – powiedziała i poszła spać. Jednak z naszej rozmowy następnego dnia nic nie wyszło. Okazało się bowiem, że jelitówka dopadła i Baśkę!
Siostra była zielona na twarzy i słaba jak papier. W tych mało romantycznych okolicznościach ciężko było rozmawiać o miłości...
Tyle dobrego, że ja czułam się już znacznie lepiej. Po południu wyszłam nawet na chwilę przed dom, bowiem zimowe słoneczko pięknie świeciło. Właśnie wystawiałam twarz do słońca, gdy..
– Cześć, piękna! – usłyszałam za sobą czyjś głos i szybko się odwróciłam.
Przed naszą furtką stał chłopak. Wysoki, ciemnowłosy, przystojny. Jak z naszych dziewczyńskich marzeń!
Jej ukochany pomylił mnie z Basią
– Basiu... – patrzył na mnie z zachwytem. – Wiem, że się nie umawialiśmy na dzisiaj, ale przyszedłem, bo od wczoraj, kiedy cię odprowadziłem pod tę furtkę, nie mogę przestać o tobie myśleć! Może... zgodzisz się pójść ze mną na spacer?
To musiał być ten chłopak, którego moja siostra poznała na imprezie. Zapamiętałam, że ma na imię Marek. I już otwierałam usta, by mu wyjaśnić, że nie jestem Basią, tylko jej siostrą bliźniaczką, Marysią, kiedy... Do dziś nie wiem, co mnie podkusiło, żeby zrobić ten głupi żart.
W każdym razie nagle postanowiłam podszyć się pod siostrę. Dla zabawy. Przynajmniej na początku to była zabawa.
– Cieszę się, że przyszedłeś! – uśmiechnęłam się pięknie do Marka. – Bardzo chętnie pójdę z tobą na spacer.
„Baśka pęknie ze złości, albo raczej ze śmiechu, jak jej opowiem, co wykręciłam!” – zaśmiewałam się w duchu. Bo naprawdę miałam zamiar tylko zażartować z sytuacji i szybko ją odkręcić…
Szybko się w nim zakochałam
Poszliśmy wtedy z Markiem nad rzekę. Promienie słońca cudownie odbijały światło w tafli wody i oszronionych gałęziach. Świat wyglądał jak z bajki! Marek opowiadał o sobie. Okazało się, że jest studentem drugiego roku polonistyki. Jego tato zmarł krótko po narodzinach jedynego syna, więc Marek wychował się w domu pełnym kobiet: oprócz mamy i babci miał aż trzy starsze siostry!
„To pewnie dzięki temu jest taki... delikatny” – myślałam. Bo tak ładnie mówił o swojej rodzinie, o życiu w ogóle. Rozmawiało mi się z nim jak z najlepszą przyjaciółką. I sama nie wiem, kiedy poczułam, że... nie chcę „oddawać” go Basi.
– Mam wrażenie, że jesteś dziewczyną, na którą czekałem od dawna – nagle Marek spojrzał mi prosto w oczy. Poczułam, że mam miękkie nogi, serce mi galopowało. Już wiedziałam, że będę brnąć w to paskudne oszustwo... Byle tylko być blisko tego cudownego chłopaka.
Udawałam, że nic się nie zmieniło
Gdy nasz wspaniały spacer dobiegł końca, poprosiłam Marka, żeby nie odprowadzał mnie pod sam dom.
– Rodzice mogą się wkurzyć – skłamałam, a tak naprawdę bałam się, że Baśka wypatrzy nas przez okno naszego pokoju.
– Przecież wczoraj na imprezie mówiłaś, że twoi rodzice są w porządku – chłopak popatrzył na mnie zdziwiony. Oblała mnie fala gorąca. Skąd mogłam wiedzieć, co siostra mu naopowiadała?!
– Yyyy – zająknęłam się. – Są bardzo w porządku, ale wiesz... Po prostu mam jutro ważny sprawdzian i obiecałam im, że wykuję materiał na blachę, a sam widzisz, że raczej nie siedzę nad książkami – plątałam się w wyjaśnieniach. Na szczęście Marek mi uwierzył.
– Spotkamy się jeszcze? Może jutro? – spytał, patrząc na mnie ciepło.
– Dobrze – zarumieniłam się.
Wróciłam do domu podekscytowana i... już zakochana. Ale przecież nie mogłam tego po sobie pokazać. Ani zwierzyć się siostrze, choć w każdej innej sytuacji zrobiłabym to od razu.
Za to Basia, która czuła się już lepiej, przez cały wieczór opowiadała mi o Marku... Jak się poznali, o czym rozmawiali, jaki on jest. Czułam się jak ostatnia zdrajczyni. I miałam momentami chęć powiedzieć jej prawdę, odkręcić wszystko. Ale... nie zrobiłam tego.
Ukrywałam przed Basią swój związek
Przez kolejne tygodnie, a potem miesiące, w tajemnicy przed wszystkimi spotykałam się z chłopakiem, na którego punkcie po prostu oszalałam... Zresztą z wzajemnością. Na szczęście ukochany rzadko zwracał się do mnie imieniem „Basia”. Najczęściej nazywał mnie swoim „Słoneczkiem”, albo „Ślicznotką”, więc nie pamiętałam, że wciąż go oszukuję... Tym bardziej że uczucie między nami kwitło jak najpiękniejsze kwiaty.
Przypuszczam, że w dzisiejszych czasach – w dobie internetu i telefonów komórkowych – sprawa szybko by się wydała. Ale wtedy nie mieliśmy w domu nawet telefonu stacjonarnego. Nie bałam się więc, że Marek zadzwoni pewnego dnia, poprosi do telefonu Basię i wszystko natychmiast się wyda. Dręczyły mnie za to zupełnie inne koszmary.
Moja siostra była zalamana, że Marek się nie odzywa
Moja siostra, do niedawna najbliższy mi człowiek na świecie, była wciąż załamana, że chłopak, po którym tyle sobie obiecywała, nie dawał znaku życia...
Mogła mówić o tym godzinami, co dla mnie – z oczywistych przyczyn – było prawdziwą katuszą! Zaczęłam więc unikać Basi, przez co ona cierpiała jeszcze bardziej, bo mnie znała i widziała, że coś jest nie tak.
Próbowała wyciągnąć ze mnie, o co chodzi, lecz przecież nie mogłam powiedzieć prawdy. Po kilku miesiącach byłam już tak wyczerpana tą całą sytuacją i ukrywaniem się przed bliskimi, że w końcu postanowiłam wyznać, co zrobiłam. Zwłaszcza, że Marek bardzo chciał poznać moich rodziców i siostrę...
Nie powiedziałam jej prawdy, los mnie przechytrzył
W duchu liczyłam, że po pierwszym szoku wszyscy wybaczą mi oszustwo, którego się dopuściłam. Nie przewidziałam tylko, że losu przechytrzyć się nie da. A ten postanowił rozdać karty po swojemu.
To był zwyczajny, czwartkowy wieczór, jakich wiele. Wraz z Basią i rodzicami jedliśmy akurat kolację przy stole, gdy nagle ktoś zadzwonił do drzwi.
– Kogo tam niesie? – zdziwił się tato. Poszedł otworzyć, a po dłuższej chwili wrócił, ale nie był sam.
– Basiu, ktoś do ciebie – powiedział z tajemniczym uśmiechem do mojej siostry, prowadząc za sobą taszczącego wielki bukiet kwiatów Marka. Boże... Nigdy nie zapomnę miny Baśki, kiedy go ujrzała. Wyglądała, jakby zaraz miała wybuchnąć ze szczęścia...
– Marek. Tak długo czekałam. – zerwała się od stołu i rzuciła mu w objęcia. Zaczęła przytulać się do mojego chłopaka, wycierać łzy radości.
– Czemu tak długo milczałeś? – pytała.
Tymczasem moje policzki dosłownie płonęły. Spuściłam nisko głowę, ale... Niestety. Szybko zrozumiałam, że jednak jest na świecie ktoś jeszcze – poza naszymi rodzicami – kto już potrafi odróżnić mnie od siostry.
Marek kochał mnie, a serca oszukać się nie da, nawet największym podobieństwem fizycznym. Ludzie przecież inaczej pachną, mają inny tembr głosu, inne gesty.
Mój ukochany wyczuł, że coś nie gra. Bardzo dziwnie patrzył na tulącą się do niego Basię... Potem przeniósł pytający wzrok na mnie.
Trzęsącymi się z nerwów rękami poluzowałam na szyi kolorową apaszkę, którą Marek podarował mi zaledwie dzień wcześniej...
Już wiedziałam, że stało się najgorsze. On się wszystkiego domyśla.
– Basiu? – Marek odsunął od siebie moją siostrę i patrzył w moją stronę.
– To ja jestem Basia. – roześmiała się tymczasem moja bliźniaczka. – A tam siedzi Marysia. Wspominałam ci przecież wtedy na imprezie, że jesteśmy do siebie bardzo podobne – trajkotała.
Ze wstydu chciałam zapaść się pod ziemię
Marek upuścił na podłogę kwiaty i patrzył na mnie coraz bardziej przerażony.
– Wszystko w porządku? – Basia najwyraźniej nadal niczego nie rozumiała.
– Nie sądzę... – wyszeptał mój chłopak, a w jego oczach widziałam tylko ból. – Oszukałaś mnie! – powiedział.
– Marku, przepraszam! Ja... Ja wszystko ci wytłumaczę. – rozpłakałam się. Ale on już nie chciał niczego słuchać. Sprawa była jasna, a sytuacja żenująca. Obrócił się na pięcie i wybiegł.
– O co tu chodzi?! – ciężką ciszę, która nagle nastała, przerwało pytanie taty. – O co tu, do cholery, chodzi?!
– A kto to w ogóle był? – w końcu i mama odzyskała mowę.
– Zapytaj swoich córeczek! – warknął tato. – Ja wiem tyle, że ten miły młody człowiek powiedział mi w drzwiach, że przyszedł do Basi, bo się w niej zakochał i chce jej zrobić niespodziankę, a poza tym poznać jej rodziców i siostrę. Ale coś mi się wydaje, że te nasze córki nigdy nie zmądrzeją! A przynajmniej jedna...
Maryśka, natychmiast mów, o co tu chodzi?! – tato zawsze był bardzo bystry. Nie miałam wyjścia... Szczerze i bez owijania w bawełnę opowiedziałam mojej rodzinie wszystko po kolei.
Siostra mnie znienawidziła
– Nienawidzę cię – to były jedyne słowa, jakie usłyszałam wtedy od siostry. Przeszyły mi serce jak ostry nóż.
Zaczął się najtrudniejszy czas w moim życiu. Marek zniknął, a ja tęskniłam za nim tak bardzo, aż bolało mnie serce. Nie mogłam już żyć bez jego dotyku, zapachu, głosu... To była prawdziwa katorga.
Basia wyprowadziła się do innego pokoju i traktowała mnie jak powietrze. Znałam ją i wiedziałam, że naprawdę mnie znienawidziła. A to bolało jeszcze mocniej niż tęsknota za ukochanym.
Na domiar złego zbliżała się nasza matura. Siostra jakoś się pozbierała i zasiadła do nauki, ja jednak nie umiałam się ogarnąć. Egzamin dojrzałości oblałam. Kolejne miesiące spędziłam w domu. Niby miałam szukać pracy, a popołudniami przygotowywać się do poprawki matury w następnym roku, ale na nic nie miałam siły ani ochoty. Byłam jak wyprana z życia.
Prawdę mówiąc, jedyne, o czym wtedy marzyłam, to żeby zasnąć i już się nie obudzić... Tysiące razy przepraszałam Basię, ale siostra wciąż nie chciała mnie znać.
Czułam się fatalnie. I nie wiem, czym by się cała sprawa dla mnie skończyła, gdyby nie to, że los się wreszcie nade mną ulitował. I udowodnił, że miłość – jeśli jest prawdziwa – potrafi pokonać wszystkie przeszkody.
Tamten cud wydarzył się zimą – dokładnie rok po oszustwie. Znów był wieczór w domu i dzwonek do drzwi. I tato, który poszedł otworzyć i wrócił... z Markiem! Przecierałam oczy zszokowana, jednocześnie gotowa na najgorsze ciosy.
– Dzień dobry – powiedział tymczasem Marek, patrząc mi w prosto w oczy. – Brzydzę się kłamstwem, ale czas pokazuje, że jednak nie umiem bez ciebie żyć... Pokochałem cię i nie umiem tego w sobie zwalczyć. Czy moglibyśmy raz na zawsze wyjaśnić tę sytuację i spróbować jakoś się z nią zmierzyć? – spytał po prostu.
– Ale ja... Ja po prostu... – plątałam się z nerwów. – Naprawdę mi wybaczysz?
– Już ci wybaczyłem. Dlatego tu jestem. Jednak musisz przy całej swojej rodzinie uroczyście obiecać, że już nigdy nikogo z tu obecnych nie oszukasz.
Padłam na kolana i płacząc złożyłam uroczystą przysięgę. Czułam prawdziwą skruchę i przysięgałam szczerze.
Siostra nie potrafiła mi wybaczyć
W tym roku mija już 25 lat, jak Marek i ja jesteśmy małżeństwem. I z ręką na sercu mogę powiedzieć, że to wyjątkowo szczęśliwy związek. Jak rzadko który...
– Po prostu miłość – uśmiecha się ciepło mąż, gdy wracamy do wspomnień. Doczekaliśmy się dwójki dzieci. Jestem szczęśliwa, choć bardzo długo na tym moim szczęściu była poważna rysa.
Basia przez wiele lat nie potrafiła mi do końca wybaczyć. I wcale się jej zresztą nie dziwię. Musiało naprawdę dużo wody w Wiśle upłynąć, zanim wreszcie odnalazłyśmy dawną więź. Z niczego tak się nie cieszę, jak z tego. Ale to już materiał na osobną opowieść...
Powiem tylko tyle, że po tym wszystkim prędzej dałabym sobie rękę uciąć, niż odważyłabym się znów skrzywdzić ukochaną siostrę.
W każdym razie ona też znalazła w końcu swoją wielką miłość i została mamą. Dziś nasze rodziny mieszkają blisko siebie, a my z Baśką wciąż jesteśmy podobne do siebie jak dwie krople wody i... nadal miewamy szalone pomysły.
– Baśka, Maśka! Was ktoś chyba w szpitalu podmienił, wariatki wy nasze kochane. – nieraz chichoczą nasi mężowie, bardzo ze sobą zaprzyjaźnieni, a w ich głosach słychać prawdziwą miłość.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
„Wychowuję córkę siostrzenicy, która się jej wyrzekła. Teraz próbuje mi ją odebrać, a mała płacze, że się zabije”
„Czuję się jak zboczeniec, bo nie potrafię przestać myśleć o siostrze - i to w sposób, w który żaden brat nie powinien”
„Kuzynkę żony poznałem jeszcze na studiach. Zuza nie ma pojęcia, w czym pomogłem Iwonie...”