Czekałam w przedszkolnej szatni, aż grupa starszaków skończy zajęcia. Z sali dobiegał chóralny śpiew – dzieci ćwiczyły piosenki do przedstawienia, które miało się odbyć tuż po Nowym Roku. Uśmiechnęłam się do swoich myśli. Mieliśmy szczęście: Olek dostał rolę narratora, nie trzeba go będzie przebierać za bałwanka jak w ubiegłym roku.
Konia z rzędem temu, kto potrafi przekonać małego ruchliwego chłopczyka, że w takim obciachowym kostiumie wygląda jak mężczyzna… Co wtedy przeżyłyśmy z córką – to nasze. Nadęty bałwanek wyszedł jednak na scenę, wyrecytował wierszyk jak z łaski i czym prędzej pozbył się bałwankowej głowy, wywołując niezamierzony aplauz na widowni.
Rodzice zgotowali mu gorącą owację, co trochę pocieszyło naszego artystę. Olek zapowiedział jednak stanowczo, że więcej „nie zrobi z siebie pajaca”, dlatego z wielką ulgą przyjęliśmy decyzję nauczycielki.
– Charakterek to on ma – skomentował zięć zachowanie syna. – Chyba po babci. Jak coś postanowi, to nie ma przebacz.
Coś w tym było. Zauważyłam, że wnuczek z wiekiem robił się coraz bardziej do mnie podobny. Rozumieliśmy się doskonale i kochaliśmy ze wszystkich sił. Mieliśmy też swoje małe niegroźne sekrety, słodkie tajemnice, o których jego rodzice wcale nie musieli wiedzieć.
Olek pojawił się na świecie, kiedy pracowałam w dużej korporacji. Miałam mnóstwo obowiązków, które nie zostawiały mi czasu nawet dla siebie, a co dopiero dla wnuczka. Nie byłam babcią roku, zresztą nigdy nie lubiłam niemowląt, słabo sprawdzałam się jako specjalistka od przewijania i karmienia. Córka i zięć sami zajmowali się Olkiem, a ja bywałam u nich tylko od święta, odżegnując się od jakiejkolwiek opieki nad dzidziusiem.
Tak było, dopóki korporacja, dla której pracowałam z wielkim poświęceniem, nie postanowiła się mnie pozbyć. Nie liczyło się doświadczenie i umiejętności – skończyłam pięćdziesiąt sześć lat, więc po prostu mnie zwolniono.
Rola babci jest fantastyczna
Pierwsze dni bezczynności były straszne. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Przyzwyczaiłam się do pracy na wysokich obrotach, dopływu adrenaliny, a tu nagle pustka… Charakter kobiety czynu nie pozwalał mi na nicnierobienie. Zatrudniłam się więc jako konsultantka w pokrewnej branży, ale wymagano ode mnie tylko jednego raportu na miesiąc, a to było stanowczo za mało. Wtedy z pomocą przyszła mi córka. Chciała wrócić do pracy, Olek skończył właśnie roczek.
Rzeczywiście ktoś musiał się nim zaopiekować, no i tym kimś miałam być ja. Wcale nie byłam zachwycona perspektywą objęcia posady niani, jednak nie mogłam odmówić. Druga babcia pracowała i córka mogła liczyć tylko na mnie.
Pierwsze miesiące spędzone z Olkiem zapamiętam na zawsze. Wnuczek właśnie opanował sztukę chodzenia i nie życzył sobie siedzieć w kojcu. Domagał się wsparcia, więc całe dnie spędzałam w przygiętej pozycji, prowadzając go za rączki. Olek był zachwycony, a mój kręgosłup trzeszczał. Wieczorem wracałam do siebie i padałam na łóżko jak nieżywa.
Myślałam, że dłużej tego nie wytrzymam, lecz stopniowo sytuacja uległa zmianie. Olek nabrał wprawy w chodzeniu, a ja zyskałam kondycję, o jaką bym się wcześniej nie podejrzewała. Tak minął rok.
Dwuletni wnusio był żywą iskierką i zaczął dostarczać mi nowych atrakcji. Wszędzie go było pełno. Miał niespożytą energię, więc postanowiłam nauczyć go pływać. Zapisałam Olka na basen, ale wykonywanie poleceń instruktora nie przypadło mu do gustu. Nie mogłam mieć o to do niego pretensji: ja też nie lubiłam, jak ktoś mi rozkazywał. Nie poddałam się jednak i zaczęliśmy razem chodzić na basen. To było to! We dwójkę świetnie się bawiliśmy i nie wiadomo kiedy Olek tak oswoił się z wodą, że pływał dookoła mnie dziwnym stylem, co i raz nurkując jak foczka. Budziliśmy sensację.
Życie wypełnił mi wnuczek i sprawy, które go dotyczyły. Rola babci naprawdę jest fantastyczna! Rodzice są od wychowywania, a babcia od rozpieszczania. Robiliśmy z Olkiem wszystko, na co mieliśmy ochotę. Szaleliśmy na karuzeli, wspinaliśmy się wysoko po drabinkach, biegaliśmy po parku, jedliśmy lody, chociaż było chłodno. Czułam się tak, jakby spadło mi z karku co najmniej dziesięć lat.
Olek miał na mnie świetny wpływ. Dużo rozmawialiśmy, a ja nieraz zaśmiewałam się do łez z jego powiedzonek. Wnuczek był moim najlepszym kompanem i oczkiem w głowie. Potrafił nakłonić mnie do różnych wyczynów…
Zimą zjeżdżaliśmy z osiedlowej górki na jabłuszkach. Brałam w tym czynny udział, zamiatając kurtką śnieg i wirując jak bąk na oblodzonym stoku, ku uciesze Olka i zdumieniu dorosłych. Po takich harcach oboje byliśmy przemoczeni na wylot, ale żadne katary nas się nie imały. Trochę się bałam, że szczere z natury dziecko wsypie mnie w końcu przed rodzicami, opowiadając im, co robimy. Na szczęście Oluś swój rozum miał i nigdy nie zdradził naszych tajemnic.
Zima otworzyła przed nami nowe możliwości. Co tam jabłuszka, to dobre dla dzidziusiów, pora na narty! Kupiłam Olkowi sprzęt. Natychmiast założył gogle i biegał po całym mieszkaniu, siejąc spustoszenie kijkami. Patrzyłam na niego rozanielona. Po prostu urodzony narciarz!
– Przecież on jest za mały – wyraziła wątpliwość córka, odbierając synkowi kijki. – To może być niebezpieczne.
– Brawo, babcia! – zięć na szczęście był innego zdania. – Sam bym go pouczył, gdybym tylko miał czas.
I tak pewnego dnia wylądowaliśmy na Górce Szczęśliwickiej w środku Warszawy. Pierwsze zjazdy Olek odbył pod okiem instruktora, ale potem…
– Iiiii!!! – wrzeszczał, co sił w płucach, szusując po stoku na krechę.
Ledwo mogłam za nim nadążyć.
Musiałam użyć całego autorytetu, by nakłonić młodego zjazdowca do nauczenia się jazdy meandrami. Nie był zadowolony, bo to hamowało pęd, który tak mu się podobał. Przekonały go dopiero komplementy z ust innych narciarzy.
– Pani synek świetnie jeździ – słyszałam. – Ma talent chłopak!
– Bo jestem podobny do babci jak dwie krople wody, tata tak mówi! – Olek wskazywał na mnie z wyraźną dumą, wyprowadzając rozmówców z błędu co do stopnia naszego pokrewieństwa.
Narciarskie szaleństwo kończyliśmy zwykle w ulubionej kawiarence. Pałaszowaliśmy ciastka na wyścigi, zaśmiewając się nie wiadomo z czego, a ja pierwszy raz w dorosłym życiu nie liczyłam kalorii. Po dniu spędzonym na stoku mogłam zjeść konia z kopytami.
Wzruszenie odebrało mi mowę
Postanowiłam wziąć się za edukację Olka. Nie samym sportem człowiek żyje! Nie bardzo się to podobało rozbrykanemu chłopcu. Ostatnie godziny przed powrotem rodziców z pracy przeznaczyłam na czytanie. Oluś chętnie słuchał ulubionych książeczek w moim wykonaniu, ale do nauki literek trudno go było przekonać. Biegałam za nim po całym mieszkaniu z kartonikami abecadła, lecz niewiele to dało. Wnusio był szybszy i bardzo zdecydowany. Nie będzie się uczył, i już!
– Czekaj, huncwocie – pomyślałam. – To ostatni rok swobody. Potem pójdziesz do zerówki i tam nauczą cię wszystkiego, co trzeba, czy będziesz chciał, czy nie.
Tymczasem wielkimi krokami zbliżał się termin przedszkolnego przedstawienia. Miało to być ogromne wydarzenie, do którego dzieci przygotowywały się od dwóch miesięcy. Już na kilka dni przed premierą Oluś był tak podekscytowany, że zaczęłam obserwować go z niepokojem.
Co się dzieje? Przecież nie pierwszy raz wystąpi na przedszkolnych deskach… Taki wytrawny aktor nie powinien się denerwować. Było coś jeszcze… Oluś wytrwale ścibolił jakiś rysunek, męcząc się przy tym jak potępieniec, bo antytalent plastyczny też chyba po mnie odziedziczył. Nie chciał mi pokazać swego dzieła i w ogóle zrobił się bardzo tajemniczy. Do tej pory nie mieliśmy przed sobą sekretów, więc stwierdziłam ze smutkiem, że mój wnuk dorasta.
W dniu przedstawienia długo przeglądał się w lustrze, budząc zdumienie rodziców.
– Muszę być elegancki – oznajmił im, marszcząc czółko i wykręcając się, żeby zobaczyć swój granatowy sweterek od tyłu.
– Mówisz i masz – zięć wyjął z szuflady muszkę i zawiązał malcowi pod szyją.
– Wyglądasz wspaniale! Powiesz mi, na kim chcesz wywrzeć wrażenie?
– Nie – odpowiedział zwięźle Oluś, wykręcił się na pięcie i podbiegł do drzwi. – Chodźmy już – powiedział poważnie. – Dziś nie możemy się spóźnić.
Czekałam na nich w przedszkolu. Sala zapełniała się rodzicami, a mali aktorzy chichotali za kurtyną, budząc rozbawienie widowni. W końcu spektakl się rozpoczął. Splotłam nerwowo ręce, kiedy Oluś wyszedł na scenę. Całym sercem byłam razem z nim. Cisza przedłużała się. Czyżby zapomniał tekstu? W końcu Olek odezwał się, ale nie było to wprowadzenie narratora, które miał wygłosić.
– Ten wierszyk jest dla mojej kochanej babci! – oznajmił wyraźnie i głośno.
Łzy napłynęły mi do oczu. Potem Olek wyrecytował w tempie karabinu maszynowego nasz ulubiony wierszyk o zimie, popatrując na swoją panią, czy mu nie przerwie. Przedszkolanka stała uśmiechnięta i nie zamierzała interweniować. Oluś z widoczną ulgą zakończył recytację, podbiegł do okiennego parapetu, gdzie położył rysunek, i wręczył mi go uroczyście.
– Sam zrobiłem, specjalnie dla ciebie – powiedział cichutko.
W ciszy, jaka zapadła w sali, rozwinęłam rulon. Zobaczyłam dwie trzymające się za ręce postacie narysowane niezdarną kreską. Nad mniejszą widniały kulfony układające się w napis OLEK, nad większą – BABCIA. Na dole rysunku pysznił się napis KOHAM CIE. Zanim doczytałam do końca, płakałam ze szczęścia jak bóbr. Oluś rzucił mi się w ramiona.
– Ja też cię kocham – wyszeptałam.
– Ale ja bardziej – wnusio podjął naszą ulubioną słowną przepychankę. – Dla ciebie nauczyłem się pisać!
Czytaj także:
„Gdy Heniek poprosił mnie o rękę, powinnam była go pogonić. Zamiast tego przez następne 30 lat byłam jego służącą”
„Mąż notorycznie mnie zdradza, a ja udaję głupią. Wolę być oszukiwana. Wszystko dlatego, że boję się, że mnie zostawi”
„Mój związek z Grzesiem byłby idealny, gdyby nie jego córka. Ta mała siksa robiła wszystko, by uprzykrzyć mi życie”