Mówiłem od początku, że ten cały Radzio nadaje się tylko do tego, by go spuścić ze schodów, najlepiej po zasadzeniu kopa w obciśnięty dżinsami tyłek. Ale moje panie były zachwycone, że taki grzeczny, przystojny, kwiaty przynosi, a mądry do tego! No, ja przepraszam, jakby był mądry, toby się przy mojej Karolinie nie kręcił. Wiem, że to moja córka, wcale temu zaprzeczał nie będę – zawsze kobiety u nas w rodzinie były nadzwyczajnie urodziwe, ale raczej głupie, taka prawda.
Karolcia i tak daleko zaszła, bo technikum skończyła i przynajmniej maturę ma. Poza tym umie gotować, ciasta na wesela piekła i dorabiała sobie od piętnastego roku życia… I faktycznie ślicznotka: czarne loki, wielkie błękitne oczy, zgrabniutka. Ale powiedzmy sobie szczerze, pogadać to z nią za bardzo nie ma o czym, chyba że o zakupach i serialach. Tak więc inteligencja była u Radzia mocno przereklamowana, co zresztą przyszłość w całej pełni miała tylko potwierdzić. W każdym razie, łaził, badyle znosił jak na cmentarz, po łapkach całował, obiady chwalił…
Przede mną czmychał i kluczył, nawet jeden raz nie udało mi się drania dorwać sam na sam, żeby wybadać, jakie właściwie ma plany.
A potem się okazało, że moja Karolinka zaciążyła, to o czym miałem z miglancem gadać?
Że się wśliznął podstępnie jak wąż do naszej rodziny? A dumny był z siebie, jakby to było bógwico, dziewczynie dzieciaka zmajstrować.
– Teraz, kiedy będzie w rodzinie drugi mężczyzna – oświadczył, gdy sobie popił na weselu – będzie ojciec miał komu warsztat zostawić.
Jak to szybciutko już mnie, drań, w sosnowej jesionce widział! Udałem, że nie wiem, o co mu chodzi:
– A to zobaczymy jeszcze – walnąłem go w plecy z taką mocą, że mało nie wpadł do talerza z rosołem. – Zawsze się dziewczynka może urodzić i wcale jej się grzebanie w smarach nie spodoba, he, he!
Coś tam zaczął gadać, że on nie o dziecku, ale rżnąłem głupa… Wspólnik się znalazł. Potem Karolinka z matką wzięły się za urabianie mnie, żebym Radzia do roboty wziął. Pieniądze są potrzebne, tłukły mi, jakbym jakiś niedorozwinięty był. Wdroży się chłopak, zarobi, a ja będę miał pożytek z pracownika.
– Nie godzi się – przerwałem te żałosne podchody – żeby chłopak pod autami leżał. Studia ma, języki zna, niech poszuka czegoś na swoją miarę.
Trzeba mi było oczu nie wykłuwać dyplomem padalca. Co najmniej, jakby profesora miał, a nie ledwo licencjat z jakiejś wieczorowej uczelni! Kupiłem młodym mieszkanie, jeszcze przed ślubem zdążyłem, żeby na Karolinkę było.
– Kochani – powiedziałem – dach nad głową macie, o resztę niech zadba ojciec rodziny, ja się nie będę nikomu w kompetencje wtranżalał.
Nie zrozumieli na początku, myśleli, że ojciec rodziny to ja…
Radzio czekał, czekał, aż kobitki mu coś u mnie utargują, wreszcie się za robotą ruszył. Kwiaty zaczął wozić z Holandii.
– Teraz dopiero będziecie od niego bukiety dostawać – pochwaliłem ten wybór, ale Karolinka tylko spojrzała ciężkim wzrokiem. – No co? – zapytałem. – Kwiaty lubi, angielski wyszlifuje. Co ci się, córcia, nie widzi? Ja, jak się z twoją matką ożeniłem, to w cementowni robiłem.
Karolinka do lepszego standardu była przyzwyczajona, wiadomo. Ale cóż, wzięła gołodupca, niech teraz żyje pięknymi słówkami! Zawsze zresztą na obiad mogli przyjść, głodem nie przymierali. A jak się Nikolka urodziła, od razu jej pieniądze w banku zacząłem odkładać, żeby za głupotę rodziców nie płaciła. W sumie jakoś sobie chłopak radził, najpierw był za pomocnika, potem samodzielnie jeździł.
Szło ku lepszemu: Karolinka była weselsza, meble w kuchni zmienili, zaczęło się gadać o kupnie działeczki, żeby maleńka mogła wypoczywać na łonie natury. Żona co rusz gadała: a widzisz, Bronek, wyrobił ci się zięć, łeb ma! A co to, źle mu życzyłem czy jak? Niechże mu się wiedzie jak najlepiej, byle z daleka ode mnie!
I nagle, z dnia na dzień, szast-prast, Radzio wylądował w areszcie
Niby że przez pomyłkę i zwolnią go, gdy tylko się wyjaśni, że z pełną nieświadomością marihuanę woził. Miał kwiatki przeglądać i sprawdzać, co mu do transportu nałożyli? Dodałem sobie dwa do dwóch, nowe meble, działeczka, biżuteria dla Karolinki… i dałem na papugę, choć bez specjalnych nadziei. Niekarany, pracujący, z rodziną. Niby wzięli to wszystko pod uwagę, ale i tak trzy lata jak w pysk. W domu płacz, Karolinka na środkach uspokajających, dzieciak płacze, bo nie wie, co się dzieje. Ledwo żeśmy jakoś ten bajzel z moją Danką ogarnęli.
– Miałeś, Bronek, rację – przyznała mi żona. – Mądry to on nie jest. Takie ryzyko! I po co? Na meble, fatałaszki?
– Nic nie wiedział! – wydarła się córka, gdy jej próbowaliśmy przetłumaczyć, że każdemu się zdarza popełnić błąd, i najważniejsze, to umieć się w porę wycofać.
– Sąd udowodnił co innego, kochanie – tłumaczyła jej matka. – Zostaw go, po co ci mąż kryminalista?
– Przysięgałam i będę trwać u jego boku! – zaperzyła się Karolka.
Postanowiłem, że wtrącał się nie będę, już mi dość nerwów zżarła ta telenowela. Ale jak się dowiedziałem wczoraj, że córka się wybiera w odwiedziny do więzienia z dzieckiem, to jakby mnie piorun trafił! Moja wnuczka wśród zbirów, za kratami?!
– Przecież to jej tatuś, są sobie nawzajem potrzebni – wyjaśniła Karolina.
– Po jaką cholerę małej taki tatuś? – zapytałem. – Klocki będzie z nią układał, piosenki śpiewał?
– Ale on za nią tęskni…
– Szkoda, że wcześniej o tym nie pomyślał! – prychnąłem. – Chcesz, to jedź do mężulka, ale Nikolę zostaw. Potem fortunę wydasz na psychologa, żeby ją z traumy wyciągnąć.
Zagroziłem, że od finansów odetnę, jak będzie dzieciaka po więzieniach ciągać. Huknęła drzwiami i poszła… Mam nadzieję, że po rozum do głowy!
Czytaj także:
Głupio mi nawet przed sobą, ale wstydziłem się dziadka
Gdy rodzice zginęli, cała rodzina zaczęła się kłócić o nasz dom
Nawet gdy byłam w ciąży, teściowa robiła ze mnie służącą