Pierwszy turystyczny wyjazd, jaki pamiętam, to były kolonie w Zakopanem. Miałam wtedy 15 lat. Rodzice wysłali mnie w góry w nagrodę za bardzo dobrze zdane egzaminy do liceum. Kochana mama wzięła pożyczkę w pracy, żeby opłacić mi te kolonie. Pokochałam nasze polskie Tatry, gdy tylko je zobaczyłam. Podobał mi się góralski folklor, urzekły domy i kościoły zbudowane w góralskim stylu. Pamiętam, że pierwszym szczytem, który zdobyłam z grupą kolonistów, był Nosal, niewysoka góra obok miasta. Jest łatwa do zdobycia, ale z urzekającymi widokami na Zakopane i na Zachodnie Tatry. Weszłam na szczyt zasapana, rozejrzałam się i poczułam, że kocham to miejsce, że ten widok zapamiętam chyba na zawsze!
– Tu jest tak pięknie! Że też natura coś takiego stworzyła! – powiedziałam do naszego opiekuna.
– Uważaj, Moniko, chodzenie po górach wciąga jak nałóg – roześmiał się – kto za pierwszym razem się zachwycił, ten zawsze będzie marzył, żeby tu przyjechać i znów popatrzeć na to miasto z góry – tłumaczył.
Opiekun miał rację
Ostatniego dnia pobytu wsiadałam do pociągu przekonana, że pojadę tam znowu, gdy tylko będę mogła. W liceum uczyłam się pilnie, ale najbardziej lubiłam geografię i historię. W wolnych chwilach czytałam przewodniki turystyczne po Tatrach i Beskidach. Wypożyczałam z biblioteki opowiadania Tetmajera, kroniki wypadków górskich, albumy ze zdjęciami Tatr. Czytałam i marzyłam, że znów tam jestem, że wspinam się kamienistym szlakiem. Należałam do samorządu szkolnego i namawiałam wychowawcę, żeby zorganizować wycieczkę w Tatry.
Pozostali uczniowie wybrali jednak Bałtyk i ostatecznie pojechaliśmy na kilka dni do Trójmiasta. Ten wyjazd też bardzo mi się podobał. Urzekło mnie gdańskie Stare Miasto, zachwycił rejs statkiem po Motławie i spacer po sopockim molo.
– Polska jest piękna – powiedziałam do naszego wychowawcy – szkoda, że mieszkamy tak daleko i od gór, i od morza, a wyjazdy tak dużo kosztują.
– Może powinnaś pomyśleć o studiach turystycznych, mogłabyś zawodowo zajmować się zwiedzaniem Polski i innych krajów, jesteś niezła z geografii, pomyśl o tym – poradził mi wtedy nauczyciel.
Pomyślałam, że rzeczywiście warto spróbować i odtąd jeszcze więcej marzyłam o podróżach. Chciałam w przyszłości pracować w biurze turystycznym albo jeździć z wycieczkami jako przewodnik. Moje dorosłe życie ułożyło się zupełnie inaczej, niż to sobie zaplanowałam w młodości. Nie dostałam się na turystykę, bo zawaliłam egzamin wstępny z angielskiego. Nauka języków obcych w liceum była na średnim poziomie, a na korepetycje nie było mnie stać. Z braku innych pomysłów, zaczęłam studia na administracji.
– Może po studiach obejmę prestiżowe stanowisko w samorządzie i będę podróżować w wakacje, a może znajdę bogatego męża – pocieszałam się.
Niestety, pracy w żadnym urzędzie nie mogłam znaleźć, bo nie miałam znajomości. Zaczepiłam się w biurze zakładu produkcyjnego i męczyłam się tam przez wiele lat. O podróżach mogłam tylko pomarzyć. Zarabiałam marnie, a szef niechętnie udzielał urlopów. Nie znalazłam też bogatego męża, bo zakochałam się w kierowcy autobusu miejskiego. Grzegorz jest dobrym mężem i ojcem dla naszych dzieci, ale zarabiał przeciętnie.
Przez wiele lat żyliśmy bardzo skromnie
Dorabialiśmy się mozolnie, żeby coś w życiu osiągnąć. Budowaliśmy dom, spłacaliśmy kredyt, wychowywaliśmy dzieci. To były trudne lata, ale ja nie przestałam marzyć o podróżach. Myślałam, że kiedyś w przyszłości pojadę wreszcie z moją rodziną w góry, na Mazury albo nad Bałtyk. W wolnych chwilach czytałam reportaże na portalach turystycznych, wpisy na forum miłośników turystyki. Na ścianie salonu wisiał obraz z widokiem Morskiego Oka. Na imieniny i pod choinkę dostawałam w prezentach albumy ze zdjęciami polskich zabytków i krajobrazów. Miałam naprawdę dużą wiedzę o polskiej przyrodzie, o zabytkach, o atrakcjach turystycznych w różnych regionach naszego kraju. Niestety, była to tylko wiedza teoretyczna. Nasz pierwszy rodzinny wyjazd był wielkim wydarzeniem. Dzieci mieliśmy już odchowane. Dorotka skończyła pierwszą klasę, a Staś zdał do czwartej. Mieszkaliśmy od dwóch lat w nowym domu i mieliśmy wreszcie niewielkie oszczędności.
Do wyjazdu przygotowywaliśmy się długo. Już wiosną zajęłam się szukaniem kwatery na sierpień. Chciałam znaleźć niedrogi pokój w stylowym góralskim domu, z balkonem i ładnym widokiem, może z ogrodem. Zależało mi, żeby było niedaleko do centrum, a zarazem na uboczu, w ciszy, bez tłumu turystów pod oknami. Znalazłam dobrą ofertę niedaleko Polany Szymoszkowej. Zrobiłam plan, co kupić przed wyjazdem. Potrzebne nam były wygodne buty, kurtki przeciwdeszczowe, ciepłe swetry, a także letnie ubrania. Spisałam, co spakować do walizki i najważniejsze: co na miejscu pokazać mojej rodzince, żeby wszystkim się podobało. Obawiałam się, że dzieciaki będą marudzić, że trzeba dużo chodzić, nogi bolą. Myślałam, że mąż będzie narzekał na wysokie ceny. Na szczęście wszyscy byliśmy zachwyceni wyjazdem, widokami i góralską kulturą.
– Teraz rozumiesz, za czym tak tęskniłam? – zapytałam męża, gdy zachwycał się widokiem z Gubałówki.
– Tak, skarbie, będziemy tu częściej przyjeżdżać – obiecał mi. – I świetnie to wszystko zorganizowałaś, mamy fajną kwaterę, ułożyłaś dla nas ciekawy plan zwiedzania – pochwalił.
Po powrocie zaprosiliśmy sąsiadów na degustację przywiezionych oscypków i nalewki góralskiej. Pokazaliśmy im zdjęcia i przywiezione pamiątki.
– Musimy się tam wybrać, nigdy nie byliśmy w górach – stwierdził sąsiad.
– Najlepiej w zimie, ja tak lubię zimę! Pojeździmy kuligiem, pouczymy się jeździć na nartach – podchwyciła pomysł męża sąsiadka. – A ty, Moniczko, poszukasz nam kwatery i podpowiesz, jak ciekawie spędzić czas, bo ja nie wiem, jak taki wyjazd mądrze zorganizować – poprosiła.
Pomogłam więc sąsiadom zaplanować wyjazd w góry na ferie, a potem ich znajomym zorganizowałam wyjazd do Ustronia.
Latem zaplanowałam kuzynce długi weekend
Ludzie z naszego kręgu znajomych żyją skromnie i rzadko gdzieś wyjeżdżają. Jeśli już ktoś się zdecyduje na wyjazd, to często nie wie, jak go zorganizować, żeby dużo nie wydać, a zarazem jak najwięcej atrakcji zobaczyć. Przyjaciele i kuzyni polecili mnie swoim znajomym, którzy planowali wyjazdy urlopowe. Pomogłam także wychowawcy mojego syna zorganizować wycieczkę klasową uczniów do Krakowa, Wieliczki i Ojcowskiego Parku Narodowego. W ten sposób zaczęłam spełniać swoje marzenia z młodości. Ale nie wystarczyło mi amatorskie zajmowanie się turystyką. Zapisałam się na kurs pilotów wycieczek. Marzyłam o tym, żeby zmienić pracę, a najlepiej znaleźć coś w interesującej mnie branży.
– Po ci ten kurs? Wydasz tylko pieniądze – marudził mój mąż. – Gdzie w naszym miasteczku znajdziesz pracę w turystyce? Chyba jako kustosz muzeum regionalnego.
Zajęcia były bardzo trudne, ale zarazem interesujące. Kurs obejmował także wycieczkę autokarową po Polsce jako zajęcia praktyczne. Przekonałam się, jak trudna i odpowiedzialna jest praca pilota wycieczek. Potem przez wiele wieczorów i nocy uczyłam się do egzaminu państwowego. Na szczęście zdałam. A szczęście mi sprzyjało. W sąsiednim mieście znane biuro turystyczne otworzyło swoją filię. Udało mi się zatrudnić tam na pół etatu do pomocy. Z czasem dostałam umowę i samodzielne stanowisko. Nareszcie poczułam się w swoim żywiole! Do współpracy z biurem wciągnęłam też mojego męża. Grzegorz dorabia sobie u nas, jako kierowca autokaru turystycznego. Pracujemy wtedy razem, ja – pilotka i on kierowca. Bardzo, bardzo się cieszę, że zawalczyłam o swoje marzenia!
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”