W dawnych czasach za PRL-u każdy zakład pracy organizował dla dzieci swoich pracowników wyjazdy kolonijne. Mieszkałem wtedy z rodzicami na warszawskiej Pradze i odkąd zdałem do drugiej klasy podstawówki, przez następne 7 lat co roku wyjeżdżałem na trzy pełne tygodnie w najróżniejsze regiony kraju. Właśnie na jednym z takich wyjazdów poznałem Krystiana…
Tu mała dygresja
Od małego, od chwili gdy zacząłem jako tako logicznie myśleć, często pytałem rodziców, gdzie jest mój brat. Ci odpowiadali ze zdziwieniem, że tylko ja jeden jestem ich synem. Ja jednak byłem przekonany, że mama i tata ukrywają przede mną tego drugiego, nie byłem tylko pewny, czy starszego czy młodszego. A musiałem go poznać, bo, jak pewnego dnia powiedziałem zdumionym rodzicom, muszę uratować mu życie. Kiedy zobaczyłem Krystiana w tłumie dzieciaków, dziecięca pewność, że mam brata, wróciła ze zdwojoną siłą. Co więcej, zmieszała się z radością, że oto go znalazłem. A przecież powinienem zadać sobie pytanie, jakim cudem moim bratem jest chłopiec, który ma swoich rodziców i mieszka na drugim końcu Polski. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że kiedy podawaliśmy sobie na powitanie dłonie, to Krystian pierwszy powiedział: „Witaj, braciszku”. Następnego dnia dowiedziałem się, że od dawna pytał rodziców, gdzie schowali przed nim brata. Innymi słowy, przeżywał dokładnie to co ja. Zadziwiający zbieg okoliczności…
Kiedy po trzech tygodniach musieliśmy się rozstać, obaj płakaliśmy. Przez następne dwa lata pisaliśmy do siebie listy, przynajmniej raz w tygodniu. Tak to jednak bywa z młodymi ludźmi, że nowi podwórkowi koledzy, pierwsze miłości i sprawy związane z dorastaniem stają się ważniejsze od wspomnień i dawnych tęsknot. Powoli więc nasze kontakty się rozluźniły, po czym ustały zupełnie. Ale życie nie lubi niedokończonych spraw, zwłaszcza tak dziwnych, i pewnego dnia znów się spotkaliśmy. Byłem w jakichś służbowych sprawach na Górnym Śląsku. W którymś momencie na szosie zatrzymał mnie funkcjonariusz drogówki. Podałem dokumenty do kontroli. Oglądał je tak uważnie, jakby uczył się ich na pamięć. Byłem zły. Śpieszyłem się. W końcu policjant poprosił, bym wyszedł z samochodu i otworzył bagażnik. Nerwy miałem napięte do granic. Kiedy jednak wysiadłem i spojrzałem w twarz policjanta, zeszły ze mnie wszystkie złe emocje.
– Krystian?! – zawołałem głośno.
Też spojrzał i uniósł wysoko brwi.
– Edek!
Przez chwilę roześmiani gapiliśmy się jeden na drugiego, by sekundę później rzucić się sobie w ramiona.
Przegadaliśmy następną godzinę
Ja zapomniałem o pośpiechu, zaś „brat” o łamiących przepisy drogowe kierowcach. Wreszcie wymieniliśmy się adresami. Od tamtej pory co kilka dni dzwoniliśmy do siebie. I za każdym razem obiecywaliśmy sobie, że on zjawi się z rodziną u mnie albo ja pojadę z żoną do Krystiana. Wreszcie pół roku później zaproponowałem konkretną datę i stwierdziłem, że bezdyskusyjnie oczekuję „brata” u siebie wraz z całą jego rodziną.
– Mam dom pod Warszawą, więc na pewno wszyscy się zmieścimy. Musimy wreszcie się spotkać! Przyjeżdżasz za miesiąc od dziś.
Tu powinienem dodać, że Krystian mieszkał w Gliwicach. Nigdy nie byłem w tym mieście, tym bardziej też nie miałem świadomości, w jaki sposób dojść do domu „brata”, który – co sam mi powiedział – mieszkał niedaleko dworca kolejowego. Dwa tygodnie po naszej rozmowie od samego rana byłem bardzo zmęczony. Wreszcie koło godziny drugiej po południu poprosiłem szefa o zwolnienie, gdyż czułem, jakbym za moment miał rozpaść się na atomy. Ostatkiem sił dojechałem do domu. Żona tego dnia pojechała do rodziców z dziećmi i tam mieli zanocować, więc byłem sam. Co mnie bardzo ucieszyło. Mogłem położyć się na kanapie i zwracać uwagę tylko na siebie. Leżałem w bezruchu na kanapie, gapiłem się w sufit i stale miałem przed oczami roześmianą twarz mojego „brata”. Koło północy zapadłem w sen. Najpierw otoczył mnie mrok, w którym wyraźnie słyszałem stukot kół pędzącego po szynach pociągu. Nie musiałem pytać, dokąd jadę, gdyż wiedziałem, że pociąg wiezie mnie do Gliwic. Wagon wyjechał jakby z ciemnego tunelu. Stukot kół zamilkł, a ja zobaczyłem za oknem peron. Wysiadłem i ruszyłem do wyjścia, które prowadziło do miasta. Szedłem pewnie, jakbym znał drogę na pamięć. Usłyszałem, że zegar wybija godzinę pierwszą. Nie zdziwiło mnie, że jestem w Gliwicach, choć jeszcze godzinę temu leżałem u siebie w domu na kanapie.
Cóż, logika snu...
Kiedy znalazłem się przed dworcem, pewnie skręciłem w prawo, jakbym wiedział, gdzie powinienem iść, chociaż nigdy wcześniej w tym mieście nie byłem. Kilkanaście minut później doszedłem do niewielkiej kamienicy. Był już głęboki mrok, kilka świecących latarni nie dawało z nim rady. Wszystkie okna domu były ciemne. Wszedłem do bramy i w podwórku skręciłem do klatki schodowej. Pchnąłem drzwi i wszedłem na piętro. Gdzieś z góry dobiegł krótki płacz dziecka, które rodzice szybko uspokoili. Znowu zapanowała cisza. Zatrzymałem się przed drzwiami, na których zobaczyłem tabliczkę z nazwiskiem Krystiana. Nacisnąłem klamkę i nawet nie zdziwiłem się, że drzwi są otwarte. Wiedziałem, że tak ma być, i tyle. Wszedłem do środka, a zaraz potem do drzwi, za którymi, jak byłem pewien, jest sypialnia. Na łóżku leżał Krystian. Jego śpiącą twarz oświetlał jasny promień księżyca. Podszedłem i delikatnie potrząsnąłem go za ramię.
– Edward? – miał zaskoczoną minę. – Co tu robisz?
– Wstawaj. Za pół godziny wasz dom stanie w płomieniach. Musisz ostrzec rodzinę i sąsiadów.
Krystian nie spytał, skąd wiem o zbliżającej się tragedii. Po prostu kiwnął ze zrozumieniem głową, uściskał mnie i szepnął: „Dziękuję”. Sekundę później otworzyłem oczy. Leżałem na kanapie w saloniku. We własnym domu. Zapaliłem światło. Dochodziła godzina druga w nocy.
„Dziwny sen” – pomyślałem.
Czułem się już mniej ociężały, więc poszedłem do łazienki. Umyłem się, przebrałem w piżamę i poszedłem spać. Następnego dnia wstałem z łóżka rześki. Kiedy jechałem do pracy, usłyszałem w radiu komunikat, że bohaterski policjant z drogówki, Krystian T., uratował w Gliwicach mieszkańców swojej kamienicy. Nim dom ogarnął pożar, wszyscy zdołali ewakuować się z budynku. Odebrało mi mowę. Od razu pomyślałem o śnie. A zaraz potem, że to tylko zbieg okoliczności. Przypadek. Zadzwonił telefon. W słuchawce rozpoznałem głos Krystiana.
– Stary, gdzie się podziałeś? – spytał podekscytowany.
– Ja?
– Kiedy mnie obudziłeś i kazałeś ostrzec wszystkich sąsiadów, to poleciałem to robić. A potem szukałem cię, ale gdzieś się ulotniłeś. Potem ten pożar… Słuchaj, coś sobie przypomniałem. Wtedy na koloniach mówiłeś mi, że miałeś przeczucie, że musisz uratować życie brata. Właśnie to zrobiłeś. To niesamowite, nie?
Zjechałem na bok i zatrzymałem auto przy krawężniku. Cały drżałem. Moje przeczucia. Zupełnie o tym zapomniałem. Ale jakim cudem pojawiłem się w Gliwicach, leżąc na kanapie w Warszawie? Krystian nadawał dalej.
– Edziu, a skąd wiedziałeś o pożarze?
– Nie wiem… – szepnąłem.
– No i skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? Dopiero się przeprowadziłem i jeszcze nie dałem ci swojego adresu… Edek, jesteś tam?
No i co ja mogłem mu powiedzieć? W prawdę i tak by nie uwierzył… A może właśnie on by uwierzył?
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”