Nie kochałam Janusza, ale mając 22 lata, nawet nie wiedziałam czym jest miłość. A on był dobrym, dbającym o mnie chłopcem. Nie pił, nie przesiadywał w barach z kolegami. Pracował jako mechanik samochodowy i każdy uciułany grosz odkładał na mieszkanie. Marzył o domu i dzieciach, i o mnie w roli oddanej żony.
A ja, wiedziałam, że w naszej wsi nie znajdę lepszego. Wychodząc za niego, nie zastanawiałam się nad swoimi uczuciami. O tym zresztą nie mówiło się w moim domu ani wśród znajomych. Liczyła się zaradność, nie jakaś tam miłość, z której nie ma czego do garnka włożyć. Dzisiaj myślę, że zostając żoną Janusza, bardziej go lubiłam, niż kochałam.
Wzięliśmy huczny ślub, na który nasi rodzice nie szczędzili pieniędzy, a potem zamieszkaliśmy w kupionym przez mojego męża mieszkaniu. Skromne dwa pokoje, ale własne. Dwa lata później przyszedł na świat nasz synek, a po kolejnych dwóch córka. Janusz szalał z radości, po pracy pomagał mi przy dzieciach i każdą wolną chwilę spędzał z nimi.
– Ty to masz szczęście – mawiały dawne koleżanki. – Pierwsza miłość i taka udana. Szkoda, że Janusz nie ma brata – żartowały.
Nie miał, był jedynakiem, lecz dobrze wychowanym i za to byłam wdzięczna swoim teściom. O nich też złego słowa nie mogłam powiedzieć.
Widziałam, jak starają się nie wchodzić nam w paradę, nie krytykować za wychowanie dzieci, nie podważać naszego zdania. Jednym słowem – lukier.
A ja? Żyłam jak w letargu zajęta od rana do nocy przy dwójce dzieci, pracując w urzędzie gminy i prowadząc dom. Ale pewnego dnia wyrwałam się z mojej, pozornie błogiej codzienności.
Sam dał mi pieniądze na wyjazd, zajął się dziećmi
Koleżanka z pracy wykupiła weekendowy wyjazd dla siebie i męża do Ciechocinka. Niestety, mąż się rozchorował. Na zwrot pieniędzy nie mogła liczyć i żal jej było wszystkich zabiegów, o których marzyła od tak dawna, bo chorowała na stawy.
– Może pojechałabyś ze mną? – zapytała nieśmiało. – Tylko przy tobie odważę się pokazać moje schorowane nogi. Tak bardzo zależało mi na tym wyjeździe, tyle czasu na niego odkładałam…
– Zapytam męża – zaproponowałam, nie wiedząc, co począć z zaproszeniem.
– Jedź! I nie martw się, zajmę się dzieciakami – ucieszył się Janusz i jeszcze tego samego wieczoru dał mi pieniądze na wyjazd, bo to on trzymał kasę i nią zarządzał.
Pojechałam…
Od rana obie ubrane w dresy ze strojami kąpielowymi pod pachą ruszyłyśmy na zabiegi. Moja znajoma była wniebowzięta. Szczęśliwa, nie kryła wdzięczności, że zdecydowałam się z nią wyjechać.
Wieczorem pojechałyśmy taksówką do zdrojowej kawiarni. Ku naszemu zdziwieniu, byłyśmy najmłodszymi jej klientkami. Przy stolikach brylowały starsze panie i zauroczeni nimi panowie. Znajoma powiedziała mi, że w Ciechocinku to norma.
– Tu wszyscy romansują ze wszystkimi, jakby ich ze smyczy ktoś spuścił – skomentowała. – Ale nie martw się, my jesteśmy dla tych panów za młode.
W chwili, gdy wypowiedziała te słowa, do kawiarni wszedł mężczyzna mniej więcej w naszym wieku. Rozejrzał się speszony, ale podobnie jak my postanowił zostać.
Podszedł do baru, zamówił coś do picia, a potem pochylił się nad kartą win i zaczął wnikliwie ją studiować. Ale o ile my mogłyśmy czuć się bezpiecznie, o tyle on szybko stał się przedmiotem adoracji dwóch starszych pań, które mogłyby być jego matkami. Mimo tego kokietowały go bez żadnych zahamowań.
– Proszę, uratujcie mnie – błagał, podchodząc czym prędzej do naszego stolika. – Nie wytrzymam, a nie mam ochoty wracać do pustego pokoju.
Przygarnęłyśmy go i dalszy wieczór upłynął nam na wesołych pogaduszkach o tej przedziwnej miejscowości wypoczynkowej. Okazało się, że Damian, bo tak miał na imię, jest kierowcą i podobnie jak ja z Sylwią przyjechał tutaj na weekend.
– Od czasu do czasu odwiedzam jakieś sanatorium, zapisuję się na masaże, ponieważ kręgosłup daje mi się we znaki. Ot, choroba zawodowa – zażartował.
Damian odprowadził nas do hotelu i zaproponował wspólny, niedzielny obiad.
– Byłoby mi bardzo miło – dodał.
Zgodziłyśmy się, zwłaszcza że nie sprawiał wrażenia taniego amanta. Nie podrywał żadnej z nas, nie rzucał tanich tekstów, na które z braku mojego doświadczenia, zapewne bym się nabrała.
Na szczęście Sylwia była starsza ode mnie i potrafiła na kilometr rozpoznać casanovę. Wieczorny spacer dał się jej jednak we znaki. Następnego dnia już po śniadaniu oświadczyła mi, że nie jest w stanie iść na obiad, bo tak bolą ją nogi.
– Ale ty musisz iść. Byłoby nietaktem zostawić miłego mężczyznę bez słowa wyjaśnienia, a przecież nie dał nam numeru telefonu, żeby go powiadomić – stwierdziła, wypychając mnie za drzwi.
Nie miała świadomości, że w ten sposób staje się swatką naszej zakazanej miłości.
Gram w tę grę od pięciu lat. Czy Janusz też?
Podczas obiadu jeszcze nic się nie wydarzyło. Po prostu rozmawialiśmy o sobie i swoich problemach. Damian był po rozwodzie. Żona odeszła do innego, nudząc się życiem drugiej połówki kierowcy ciężarówki, którego nigdy nie ma w domu.
Od dwóch lat leczył rany. Jak mówił, stracił zaufanie do kobiet. Wzruszyła go moja naiwność i prostota życia, jakie wiodłam. Drobne radości.
– Moja żona zawsze chciała więcej i więcej, a potem i tak okazało się, że nie dawałem jej wszystkiego – powiedział z goryczą. – Wiesz, jestem wierzący i naprawdę myślałem, że będę z nią do końca życia. Ale chyba ożeniłem się z inną kobietą, niż myślałem.
Po obiedzie odprowadził mnie do pokoju i poprosił o numer telefonu, bo tak dobrze nam się rozmawiało. Nic nie zapowiadało, mającej nadejść burzy. Ale tydzień później Damian znowu się odezwał, potem dzwonił coraz częściej, a nasze rozmowy stawały się coraz dłuższe. O żadnej z nich nie wiedział mój mąż.
Musiałam się maskować. Wychodzić na spacer albo uciekać z naszego łóżka w nocy i pędzić po cichutku do piwnicy, by tam choć chwilę porozmawiać spokojnie.
Czułam, że Janusz nie pochwalałby takiej przyjaźni. Zresztą sama wiedziałam, że to już nie jest tylko zwyczajna znajomość. Nasze zwierzenia przybierały coraz intymniejszy ton, aż wreszcie postanowiliśmy się z Damianem spotkać.
Wymyśliłam wyjazd do dalszej rodziny. Janusz zażartował tylko, że się rozhasałam po tym Ciechocinku, ale nie miał nic przeciwko temu. Spotkaliśmy się z Damianem w hotelu, w którym nikt mnie nie znał.
Tamtej nocy zrozumiałam czym jest namiętność i przeżyłam pierwszy w swoim życiu orgazm. Jakbym nagle obudziła się z tysiącletniego snu… Zrozumiałam, że tak naprawdę niczego nie wiedziałam o życiu, o mężczyznach, a zwłaszcza o sobie i swojej kobiecości.
Po tej nocy zaczęłam jeszcze bardziej za nim tęsknić, a im dłużej trwał nasz romans, tym bardziej się zmieniałam.
Dojrzewałam i stawałam się kobietą
Damian dawał mi wszystko, czego nigdy nie otrzymałam od Janusza. Uwagę i skupienie, pozwalał mi mówić o sobie, dzielić się swoimi przemyśleniami, nie wyprzedzając moich pragnień. Dzięki niemu zaczęłam mieć swoje zdanie, zaczęłam coś czuć i czegoś chcieć. A chciałam być z nim! Może gdyby Janusz był złym mężem, byłoby mi łatwiej, ale widziałam, jak córka i syn kochają tatę, i jakim on jest dla nich dobrym ojcem. Nie mogłam odebrać Janusza dzieciom w imię własnej przyjemności. I wciąż tego nie umiem.
Od pięciu lat żyję rozdarta między poczuciem obowiązku wobec dzieci a miłością. Kilka razy odchodziłam już od Damiana, ale zawsze wracałam. Wystarczyło, że Janusz mnie dotknął, narzucił swoją wolę, albo zdziwił się, że chcę mieć własne konto w banku, abym ze szlochem biegła do ukochanego.
– Jak ja bym chciała zacząć żyć – wyznawałam mu.
Nie wiem, czy Janusz wie o nas. Może też gra w tę grę i udaje? Może też stara się utrzymać pozory normalności dla dobra dzieci? Ale czy warto?
Mój ukochany wciąż czeka, lecz czy długo tak wytrzyma? Nie wiem. Nie wiem, co począć ze sobą. Czasem mam dość.
Chyba wolałabym nie przeżyć tego wszystkiego, nie poznać siebie, nie rozbudzić swoich potrzeb i wciąż być księżniczką zamkniętą w złotej klatce.
Czytaj także:
„Ja chciałam awansów i kariery, a on spokojnego życia na wsi. Musieliśmy się rozstać, choć nie było to łatwe”
„Wychowałam się w imprezowni. Rodzice kupili na wsi dom, do którego nieustannie zjeżdżali znajomi na imprezy i darmowe spanie”
„By robić światową karierę, uciekłam z zapyziałej polskiej wioski. Z deszczu pod rynnę - trafiłam na francuską wieś”