„Od 30 lat udaję, że chodzę do kościoła, by zadowolić rodziców. Muszę uchodzić za dewotę, inaczej rozpęta się piekło”

Niezadowolony mężczyzna fot. iStock by GettyImages, Natallia Dzenisenka
„Boga byś się bał! – to jedno ze zdań, które najczęściej padają w moim rodzinnym domu. W kwestiach religijnych rodzice nie uznawali żadnych kompromisów. Jako dziecko musiałem kilka razy w tygodniu chodzić do kościoła. Teraz gdy jestem dorosły, nadal boję się powiedzieć, że jestem niewierzący”.
/ 12.12.2023 14:30
Niezadowolony mężczyzna fot. iStock by GettyImages, Natallia Dzenisenka

Do wiary mam stosunek ambiwalentny. Nie chodzę do kościoła, ponieważ nie czuję takiej potrzeby. Nigdy zresztą tego nie lubiłem – zwłaszcza że byłem zmuszany do uczestniczenia w nabożeństwach i lekcjach religii, których szczerze nie znosiłem.

Nie miałem prawa powiedzieć złego słowa na ten temat, bo od razu rozpętywała się istna burza. Opuszczenie niedzielnej mszy było dla moich rodziców czymś nie do pomyślenia – w ich oczach nie było chyba cięższego przewinienia. Dzisiaj mam 37 lat i przyjeżdżając do nich w odwiedziny, wciąż odstawiam teatrzyk i udaję bogobojnego człowieka. Najgorsze są święta, bo wtedy wizyta w kościele jest obowiązkowa. Nie mam zielonego pojęcia, jak im powiedzieć, że nie chcę tego robić, ponieważ jest to sprzeczne z moim światopoglądem.

Nie mogę ukrywać się przed rodzicami

Najbliższe święta Bożego Narodzenia ja i Ania planujemy spędzić u moich rodziców. Zamierzamy ich poinformować, że pobieramy się na wiosnę – mamy już ustalony termin. Strasznie się boję tej rozmowy, gdyż nie zamierzamy brać ślubu kościelnego – to była nasza wspólna decyzja.

Na tym jednak nie koniec. Rok temu dokonałem apostazji – czyli wystąpienia ze wspólnoty religijnej. Rodzicom do tej pory nie pisnąłem słowa. Ania wciąż mi mówi, że nie mogę non stop zachowywać się jak dzieciak.

– Jesteś dorosły i masz prawo podejmować własne decyzje bez względu na to, co na ich temat myślą twoi rodzice – Ania była bardzo rozsądną kobietą i oczywiście miała rację.

Niemniej nie zmieniało to faktu, że żywiłem spore obawy.

– Uważasz, że święta to odpowiedni czas, żeby się dowiedzieli? – usiłowałem znaleźć jakąkolwiek wymówkę, bo na samą myśl o zdobyciu się na takie wyznanie przed rodzicami dostawałem gęsiej skórki.

– Przecież i tak się dowiedzą, a poza tym im dłużej będziesz zwlekał, tym trudniej będzie – skwitowała moja narzeczona.

– No tak, ale…

– Nie bądź tchórzem – ucięła mi Ania – i pamiętaj, że ja będę obok.

Zazdrościłem Ani, gdyż jej rodzicom było całkowicie obojętne, czy chodzi ona do kościoła, czy nie. Nigdy nawet nie poruszali tematu – w przeciwieństwie do mojej mamy i taty, którzy o Bogu wspominali co drugie zdanie.

Na Wigilię pojechaliśmy do rodziców Ani, a dwa dni świąt mieliśmy spędzić w gronie mojej najbliższej rodziny. Powiedziałem rodzicom, że ja i moja partnerka pragniemy z nimi porozmawiać chwilę na osobności – nie chciałem, aby była przy tym moja siostra, jej mąż i dwójka dzieci.

– Coś się stało syneczku? – zaniepokoiła się mama.

– Nie – skłamałem, bo byłem w pełni świadomi, co nastąpi, kiedy usłyszą z moich ust takie rewelacje.

Na wieść o ślubie bardzo się ucieszyli – dopóki nie padło magiczne pytanie.

– Rozumiem, że kościelny bierzecie, prawda? – dla ojca było to oczywiste.

– No właśnie tylko cywilny – miałem wrażenie, że to nie przejdzie mi przez gardło.

Rodzice dosłownie zamarli i wymownie spojrzeli po sobie.

– Ty chyba żartujesz – mama nie wierzyła w to, co przed sekundą usłyszała.

– Nie żartuję – oznajmiłem, a Ania przytaknęła.

Ojciec poczerwieniał na twarzy.

– Nie będzie w takim razie żadnego ślubu! – grzmotnął pięścią w stół. – Nie tak cię wychowaliśmy.

– Tato, z całym szacunkiem, ale to nie twoja decyzja – nagle poczułem niespodziewany przypływ odwagi. – Poza tym jest jeszcze coś.

Patrzyli na mnie wyczekującym, pełnym złości i rozczarowania wzrokiem – jakbym był na jakimś przesłuchaniu. Marzyłem o tym, żeby to się już skończyło. Miałem serdecznie dość i jak wywnioskowałem z miny Ani, ona również.

– Przed rokiem dokonałem apostazji – wyrecytowałem na jednym wydechu.

– Jezus Maria… – mama zbladła i cała się trzęsła. – Coś ty najlepszego narobił… Żeby tak od Boga się odwracać…

Ojciec aż dyszał ze wściekłości.

– Tak się nam odwdzięczasz? – krzyczał. – Ty bezbożniku, wynoś się z mojego domu!

Nie sądziłem, że posunie się do tego, aczkolwiek brałem pod uwagę dokładnie taki rozwój wydarzeń. W momencie, gdy zaczął sypać wyzwiskami, uznałem, że miarka się przebrała.

– Nikt nie daje ci prawa, żeby nas obrażać – chyba po raz pierwszy w życiu postawiłem się mu.

Jednakże nie było sensu prowadzić z nim dyskusji, bo wpadł w jakiś amok. Ja i Ania nie byliśmy w stanie tolerować bezpodstawnego ubliżania mojej osobie.

– W takim razie się zbieramy – zakomunikowałem.

– I pamiętaj, żebyś nigdy tu nie wracał! – wrzeszczał rozjuszony ojciec. Miłosierny katolik.

Matka płakała i wzywała siły boskie na pomoc, bo nie rozumiała, za jakie grzechy została pokarana wyrodnym synem. Całkowicie przeszła mi ochota na tłumaczenie im czegokolwiek, bo to było tylko jak dolewanie oliwy do ognia. Nie mieliśmy z Anią wyjścia – spakowaliśmy rzeczy i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Z jednej strony było nam potwornie przykro, ale z drugiej czuliśmy autentyczną ulgę.

Minęło pół roku

Od tych feralnych świąt minęło już pół roku. Ja i Ania jesteśmy po ślubie. Niestety, moim rodzicom nie wrócił rozsądek i nie pojawili się na uroczystości. Bardzo mocno to przeżyłem i najzwyczajniej w świecie było mi głupio przed rodziną Ani. Moja siostra, która przyjechała, dobiła mnie jeszcze mnie jeszcze bardziej.

– Naprawdę nie mogliście wziąć kościelnego dla świętego spokoju? – dopytywała podczas skromnego przyjęcia weselnego. – Wszyscy byliby zadowoleni i obeszłoby się bez awantur.

– Jasne, wszyscy, tylko nie my – odparłem zgodnie z prawdą.

– Oni są załamani – Dorota ciągnęła temat.

– Kiedyś im przejdzie, a poza tym czy możemy teraz o tym nie gadać? – nie chciało mi się tłumaczyć siostrze ze swoich poczynań.

Z Anią wałkowaliśmy ten temat w zasadzie non stop. Chciałem nawet przepraszać rodziców, ale wybiła mi to z głowy.

– Nie było ich na naszym ślubie – wycedziła przez zęby. – To oni powinni się wstydzić i przepraszać.

Moja żona to mądra kobieta. Niestety, czasami same więzi rodzinne to zdecydowanie za mało – aby relacje były udane lub przynajmniej poprawne, obie strony muszą się o to postarać. Moi rodzice natomiast tylko się obrażali, jeśli cokolwiek szło nie po ich myśli.

Kilka miesięcy później znalazł się pretekst, żeby zadzwonić do mamy. Ania była w ciąży. Spodziewaliśmy się naszego pierwszego dziecka. Byłem taki podekscytowany!

– Chciałem, tylko żebyście wiedzieli, że zostaniecie dziadkami – starałem się trzymać emocje na wodzy, chociaż nie było to łatwe zadanie.

– Ania czuje się dobrze? – mamie drżał głos.

– Tak, wszystko jest w porządku – potwierdziłem. – Ale pewnie i tak nie zechcecie poznać malucha, bo chrzcin nie będzie.

– Aha – stęknęła mama.

Kiedy na świat przyszła Julcia, ja i Ania nie posiadaliśmy się ze szczęścia. Mieliśmy piękną, zdrową córeczkę. Któregoś dnia, a było to późne popołudnie, usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Ania właśnie skończyła karmić małą. Poszedłem otworzyć. W progu stała moja mama. Nie kryłem zaskoczenia, ale i radości. Mocno ją wyściskałem. Popłakała się, kiedy wzięła wnuczkę na ręce.

– Nie podoba mi się, że jej nie ochrzcicie – nie byłaby sobą, gdyby odpuściła tę sprawę – ale najwyraźniej muszę się z tym pogodzić.

– No tak postanowiliśmy – uśmiechnęła się Ania.

– Ty wiesz, synu, że ja Boga bardzo kocham – mama zwróciła się do mnie – lecz nie wyobrażam sobie nie mieć kontaktu z Juleczką.

– A co u taty?

– Jest uparty, znasz go – westchnęła ciężko mama. – Potrzeba mu trochę czasu.

W głębi duszy liczyłem na to, że rodzice zmądrzeją. Ucieszyłem się, że mama się przełamała i zrobiła pierwszy krok. Wyobrażam sobie, jak trudne musiało być to dla niej. Ania nie myliła się – przewidziała, że tak to się potoczy. Mama pokochała wnuczkę od pierwszego wejrzenia i zaoferowała pomoc przy dziecku. Żywię głębokie przekonanie, że Julcia skradnie także serce ojca, gdy ten postanowi schować dumę do kieszeni – mam nadzieję, że ten dzień szybko nadejdzie.

Czytaj także:
„Teściowa miała mnie za wieśniaczkę, a siebie za szlachciankę. Gdy teść zbankrutował, do mnie przychodziła po kieszonkowe”
„Straciłam córkę, zanim się narodziła. Ból, który nosiłam po stracie dziecka, wypełnił nieuleczalnie chory czterolatek”
„W pracy jestem szykanowana, bo modlę się lub odmawiam różaniec. Ludzie mogą przeklinać, a ja nie mogę zmówić litanii?”

Redakcja poleca

REKLAMA