Dziesięć lat. Tak długo nie widziałam swojej córki. Nie wiem nawet, jak teraz wygląda, co robi, czy jest szczęśliwa. Ale przecież to ja jestem winna. Zawsze byłam zbyt kontrolująca, zbyt wymagająca.
To była moja wina
Chciałam dobrze, chciałam, żeby miała lepsze życie niż ja, żeby była silna, odpowiedzialna… ale w tym wszystkim zapomniałam, że ona po prostu chciała być sobą.
Co roku jednego dnia w październiku siadam przy tym samym stole. Kładę przed sobą czystą kartkę, biorę do ręki stare pióro, które Mariola kiedyś mi podarowała. I piszę te same rzeczy: przeprosiny, żale, prośby o przebaczenie. W każdym liście jest tyle słów, które chciałabym jej powiedzieć, ale nigdy nie mam odwagi ich wysłać.
Za każdym razem chowam te kartki do szuflady, jakbym bała się, że jeśli je wyślę, to będzie już ostateczny koniec. Może już nie chce mnie znać. Może nie potrzebuje mnie w swoim życiu.
Tego roku jednak coś we mnie pękło. Poczułam, że muszę coś zmienić. Nie mogę tak dłużej żyć. Przecież jestem jej matką! Nie mogę pozwolić, żebyśmy skończyły tak – w milczeniu, bez słów wyjaśnienia. Zerwałam się z miejsca, zanim zdążyłam się rozmyślić. Wzięłam list, który napisałam w zeszłym roku.
Włożyłam go do koperty i zapieczętowałam. „Teraz albo nigdy” – powiedziałam sobie. Jesienny wiatr smagał mnie po twarzy, ale nie zwracałam na to uwagi. Szybkim krokiem ruszyłam na pocztę. Nawet nie wiem, czy liczę na odpowiedź, czy po prostu chcę wreszcie poczuć, że zrobiłam wszystko, co mogłam.
Tęskniłam za nią
Kiedy wrzuciłam kopertę do skrzynki, poczułam dziwną ulgę. Może jeszcze nie jest za późno… Po południu spotkałam się z moją przyjaciółką Ewą.
– Wysłałam list – powiedziałam cicho, niemal szeptem. – W końcu to zrobiłam.
Ewa położyła rękę na mojej dłoni. Zawsze była przy mnie, kiedy czułam się zagubiona, choć często bałam się nawet przyznać, że tego potrzebuję.
– Myślisz, że mi odpisze? – zapytałam, a moje serce ścisnęło się z lęku przed odpowiedzią.
– Nie wiem, ale przynajmniej próbowałaś – odpowiedziała łagodnie. – To więcej, niż robiłaś do tej pory. Ona jest twoją córką. Może czas zmiękczył jej serce.
Zagryzłam wargę, czując ciężar lat, które minęły w milczeniu.
– Co, jeśli już mnie nie potrzebuje? Albo gorzej… jeśli nigdy nie chciała ze mną rozmawiać? – powiedziałam, starając się ukryć drżenie w głosie.
– Tego nie wiesz, póki nie dostaniesz odpowiedzi – Ewa westchnęła, ale w jej głosie była siła, której mi brakowało. – Nie zadręczaj się tym, co może się nigdy nie wydarzyć.
Jej słowa utkwiły we mnie głęboko. Była w nich nadzieja, choć ja wciąż trzymałam się swojego strachu. Codziennie zaglądałam do skrzynki pocztowej. Codziennie, z nowym lękiem, ale i z małą iskierką nadziei, która wciąż tliła się we mnie, mimo wszystko.
Serce mi stanęło
Minęło kilka tygodni. Codziennie rano, zaraz po wstaniu, wychodziłam do skrzynki pocztowej, a wracając, zawsze czułam to samo – pustkę. Ale tego dnia było inaczej. Gdy otworzyłam skrzynkę, zobaczyłam kopertę. Serce zabiło mi szybciej. Drżącymi dłońmi wyrwałam list z wnętrza skrzynki, czując narastające napięcie.
Rozerwałam kopertę, nie mogąc czekać ani chwili dłużej. Ale kiedy zobaczyłam pierwsze słowa, coś we mnie pękło. To nie był list od Marioli. Nadawcą był jakiś mężczyzna, ktoś obcy. Zacisnęłam zęby, czując, jak moje dłonie zaczynają się trząść. W środku były zimne, formalne słowa:
„Szanowna Pani, piszę w imieniu pani Marioli. Jestem jej partnerem. Z przykrością muszę poinformować, że Mariola zmarła w czerwcu tego roku po długiej chorobie. W jej imieniu dziękuję za Pani list. Niestety nie mogła już na niego odpowiedzieć…”.
List wypadł mi z rąk, a ja osunęłam się na podłogę. Wszystkie lata ciszy, wszystkie niewysłane listy, te słowa, których nigdy nie odważyłam się wypowiedzieć… I teraz już nie miało to znaczenia. Nie było nic, co mogłoby naprawić to, co się stało. Moja córka odeszła, a ja nie zdążyłam jej powiedzieć, że ją kocham, że żałuję.
Było już za późno
Długo siedziałam na zimnej podłodze, trzymając się za głowę, jakbym próbowała powstrzymać myśli, które krążyły w mojej głowie. Czułam, że tonę w rozpaczy.
– Co ja zrobiłam? – wyszeptałam w pustkę, ale nikt nie odpowiedział. Teraz już nigdy nie będzie odpowiedzi.
Kilka dni po tym, jak przeczytałam list, postanowiłam spotkać się z nadawcą – partnerem Marioli. Było coś, czego musiałam się dowiedzieć, choć sama nie wiedziałam, co to dokładnie było. Może chciałam zrozumieć, dlaczego nigdy mi nie powiedziała. Dlaczego odeszła w ciszy.
Pojechałam tam z ciężkim sercem. Mężczyzna, który przyszedł się ze mną spotkać, był młody, może trochę zbyt poważny jak na swój wiek. Kiedy podał mi rękę, jego spojrzenie było pełne uprzejmości, ale i dystansu.
– Proszę usiąść, pani Tereso – odparł spokojnym tonem. – Mariola nie chciała, żeby pani wiedziała o jej chorobie. Z tego, co mi powiedziała, była dumna i zdeterminowana, by przejść przez to sama.
Poczułam, jak te słowa rozcinają mnie na pół. Dumna. Zawsze taka była. Zawsze walczyła sama. Zawsze myślała, że poradzi sobie lepiej beze mnie. I może miała rację.
– Ale dlaczego? – wyrwało mi się. – Dlaczego mi nie powiedziała? Przecież jestem jej matką!
Zrozumiałam swój błąd
Mężczyzna westchnął, jakby to pytanie było dla niego tak samo trudne, jak dla mnie. Oparł się lekko o stół, a potem spojrzał mi prosto w oczy.
– Myślę, że nie chodziło o panią. Mariola walczyła ze sobą. Z czymś, co było w niej. Czasami ludzie oddalają się od innych, nawet od tych, których kochają. Duma, strach… Cokolwiek to było, nie chciała, żeby ktokolwiek widział ją słabą. Zwłaszcza pani.
Zaczynałam powoli rozumieć, że nasza relacja była bardziej skomplikowana, niż sobie wyobrażałam. Zawsze myślałam, że to ja jestem winna – że nie byłam wystarczająco dobrą matką, że nie dałam jej tego, czego potrzebowała. A teraz okazało się, że ona nie chciała, żeby ją widzieć w takim stanie. Wolała, bym trzymała się z daleka.
– A jak wyglądały jej ostatnie lata? – zapytałam, czując, jak gardło mi się ściska.
Mężczyzna zaczął opowiadać o Marioli, o jej życiu, które toczyło się z dala ode mnie. O jej walce z chorobą, o wieczorach, które spędzała, pisząc wiersze, o tym, jak unikała rozmów na temat śmierci, nawet z najbliższymi przyjaciółmi. Słuchałam, czując, jak coraz bardziej odchodziła ode mnie, jak te wszystkie lata oddaliły nas nie tylko fizycznie, ale też emocjonalnie.
Wstałam w końcu, zbyt przytłoczona, by dłużej siedzieć.
– Dziękuję… za wszystko – powiedziałam, chociaż te słowa nie wydawały się wystarczające. Zanim wyszłam, mężczyzna podał mi kopertę.
– To jest ostatni list, który Mariola napisała przed śmiercią. Chciała, żeby trafił do pani, ale nie miała odwagi go wysłać.
Wzięłam kopertę, czując, że teraz trzymam w dłoniach wszystko, czego nigdy nie powiedziałyśmy sobie nawzajem.
Bałam się tych słów
Nie mogłam się zdobyć na to, by ją otworzyć. Wiedziałam, że w środku czekają słowa, których bałam się usłyszeć. W końcu zebrałam się na odwagę. Rozdarłam kopertę powoli, starając się przedłużyć ten moment, kiedy jeszcze wszystko było nieznane, kiedy mogłam mieć nadzieję, że w tym liście znajdę choć odrobinę przebaczenia. Wyciągnęłam z niej złożony na pół papier i zaczęłam czytać.
„Mamo – zaczynał się list, a już te pierwsze słowa sprawiły, że w oczach stanęły mi łzy. Ostatni raz tak mnie nazwała dziesięć lat temu. – Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć. Nie wiem, czy kiedykolwiek to zrobię. Zawsze czułam, że mnie nie rozumiesz, że mnie kontrolujesz. Twoje oczekiwania, twoje zasady – przez tyle lat czułam, że nie jestem w stanie im sprostać. Chciałam być wolna, żyć po swojemu, a ty chciałaś, żebym była kimś, kim nigdy nie mogłam być”.
Każde zdanie rozdzierało mi serce, bo wiedziałam, że miała rację. Zawsze stawiałam jej przed oczami obraz idealnej córki, a ona nigdy nie mogła tego obrazu wypełnić. Ale wtedy zobaczyłam kolejny fragment, który sprawił, że mój oddech zatrzymał się na chwilę:
„Ale wiesz co, mamo? Nigdy cię nie nienawidziłam. Nie mogłam. W głębi serca zawsze cię kochałam, nawet jeśli nie potrafiłam tego pokazać. Żałuję, że nie mogłyśmy o tym porozmawiać wcześniej. Może gdybym miała więcej odwagi, napisałabym ten list wcześniej, zanim było za późno. Ale jestem zbyt dumna. Może to dlatego jestem twoją córką – w tym jesteśmy do siebie podobne”.
Wzruszyłam się
Łzy spływały mi po twarzy, plamiąc papier. W jej słowach była tyle bólu, ale też miłość, której nie zauważałam przez te wszystkie lata. Ona chciała, bym wiedziała, że mimo naszych różnic, mimo tego wszystkiego, co nas podzieliło, wciąż byłam jej matką, a ona wciąż mnie kochała
„Chciałabym, żeby to było inne. Żałuję, że nie możemy tego naprawić. Żałuję, że zmarnowałyśmy tyle czasu. Może gdybym cię wtedy bardziej posłuchała, gdybym pozwoliła ci wejść do mojego życia, byłoby inaczej. Ale teraz już nie ma czasu. Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć, mamo, ale wiem jedno: nigdy nie przestałam cię kochać”.
Trzymałam list, a moje dłonie drżały. To były słowa, których nigdy nie usłyszałam za jej życia. Teraz już było za późno, by cokolwiek naprawić. Ale jednocześnie czułam, że choć nasza relacja była pełna bólu, była też miłość. Żałowałam każdej minuty, której nie wykorzystałyśmy na to, by porozmawiać, wyjaśnić sobie wszystko.
Otarłam łzy i złożyłam list. Może nigdy nie dostanę przebaczenia, którego tak pragnęłam, ale wiedziałam jedno – Mariola mnie kochała. Nawet jeśli to było zbyt trudne, by powiedzieć to wprost.
Teresa, 61 lat
Czytaj także:
„Żona poszła do lasu po kasztany i nie wróciła. Gdy ją w końcu znalazłem, mój świat się zawalił”
„Żona zostawiła mnie po 30 latach, choć byłem dobrym mężem. Liczę, że jeszcze się opamięta i mnie przeprosi”
„Bogata siostra nie dała ani złotówki chorej matce, ale na pogrzebie płakała najgłośniej. To było żałosne”