„Obóz przetrwania kosztował majątek, więc sam zorganizowałem synom survival. Nie wierzyli, że dam sobie radę w plenerze”

ojciec i synowie na wyprawie fot. Adobe Stock, Tom Merton/KOTO
„Syn spojrzał na mnie niepewnie. Widać było, że mocno powątpiewa w to, że jestem zdolny przeżyć dobę bez swojego garnituru, krawata, wygodnego łóżka i samochodu. Ja mu jeszcze pokażę, co potrafię! – postanowiłem, odgrzebując w pamięci wszystko, czego się nauczyłem na tych obozach harcerskich i u ciotki na wsi”.
/ 28.10.2022 19:15
ojciec i synowie na wyprawie fot. Adobe Stock, Tom Merton/KOTO

– Nigdzie z wami nie jadę! – dąsał się mój dwunastoletni syn i odwrócił się do mnie plecami.

No ładnie! Jak mam go przekonać? Na wszystko patrzył młodszy syn, który był pod silnym wpływem brata. Między Maćkiem a Dominikiem jest pięć lat różnicy, a to wystarczy, żeby młodszemu starszy wydawał się prawie bogiem.

– Porozmawiajmy – zaproponowałem. To naprawdę świetny hotel. Są tam dwa baseny, w tym jeden ze zjeżdżalniami. Wielka plaża. No i minizoo… – zacząłem.

Młodszemu zaświeciły się oczy. Zaraz się jednak opanował, widząc ponurą minę Maćka. 

Lekko nie będzie

– Nie bawią mnie już te wasze głupie hotele. Nie jestem dzieckiem! – powiedział Maciek.

– No dobra. To co w takim razie proponujesz? – zapytałem.

– Wolę pojechać na obóz – usłyszałem.

– Ja też! – przyłączył się natychmiast do brata Dominik, chociaż minę miał taką, jakby nie do końca był przekonany.

No tak. To było do przewidzenia. Tylko że ja nadal chciałem spędzać wakacje z moimi synami. No, ale przecież im o tym nie powiem, bo jeszcze usłyszę: „A mnie na tym nie zależy!”.

– No dobrze… obóz. OK. Wrócimy do tej rozmowy – odparłem.

Tylko co ja mam teraz wymyślić? – lekko spanikowałem, gdy już sobie poszli. Hotel w Tunezji im się nie podoba, smarkaczom. Ja bym ze skóry wyskoczył z radości, gdyby mnie kiedyś rodzice zabrali za granicę, a moi synowie mówią, że to nudne. Ja w ich wieku jeździłem na wieś do ciotki, gdzie spałem albo na sianie, albo pod namiotem w sadzie. Załatwiałem się w wygódce, a myłem w misce albo w rzece. I było dobrze. A im się w głowach poprzewracało od tych luksusów!

Przez cały dzień nic nie wymyśliłem. Wieczorem zaczepił mnie starszy syn.

– Tato, znalazłem obóz, na który chcę pojechać – powiedział.

– No to pokaż – westchnąłem.

Na ekranie pojawił się napis „Obóz survivalowy” i opis, jak to uczestnicy będą spali w prymitywnych warunkach, sami sobie przygotowywali posiłki i tym podobne. Na samym dole była cena. Tyle pieniędzy za zwyczajny wyjazd? Sam lepiej to zorganizuję!

– Dwa i pół tysiąca?! – złapałem się za głowę. – Za to, co ja na obozie harcerskim miałem za grosze? Obieranie ziemniaków, robienie kanapek, spanie na pryczy?

– Tato, proszę, to jest takie fajne – Maciek spojrzał na mnie prosząco, jak dawniej.

Na jego twarzy malowała się fascynacja

– No dobrze… – zacząłem i nagle w mojej głowie pojawił się plan. Przecież w piwnicy powinien być jeszcze mój stary namiot!

– A gdybyśmy tak sami wybrali się na wyprawę? Z namiotem, menażkami…

Syn spojrzał na mnie niepewnie. Widać było, że kompletnie nie wierzy, że jestem zdolny przeżyć dobę bez swojego garnituru, krawata, wygodnego łóżka i samochodu. Ja mu jeszcze pokażę, co potrafię! – postanowiłem, odgrzebując w pamięci wszystko, czego się nauczyłem na tych obozach harcerskich i u ciotki na wsi.

– Słuchajcie, to naprawdę świetny pomysł! Co powiecie na Bieszczady? – klasnąłem w ręce z nieco sztucznym entuzjazmem, żeby zachęcić synów. – Zaplanujmy sobie taki dziki wypad. Co wy na to? – spytałem i nie czekając na ich odpowiedź, poleciałem po mapę.

Tak, po zwyczajną papierową mapę, a nie po komputer. Niech się przyzwyczajają, że nie będą go mieli ze sobą – pomyślałem. O dziwo, chłopcy dość szybko wciągnęli się w planowanie wyprawy. Zaczęli robić listę potrzebnych rzeczy. Wpisali na nią nawet… krzesiwo!

– Wystarczą zapałki – zaśmiałem się.

A jak zamokną? Tu można dostać takie nowoczesne, magnezowe! Używa go armia USA! – ekscytowali się.

Zebrali taki ekwipunek, że faktycznie nie powstydziłby się go żaden komandos. Wytyczyliśmy sobie także trasę do przejścia po górach i wyznaczyliśmy miejsca noclegowe.

– Będzie super! – dawno nie widziałem moich chłopaków takich ucieszonych.

I było super. Pokonaliśmy pieszo w Bieszczadach wiele kilometrów z plecakami. Piliśmy herbatę zagotowaną na ognisku. Jedliśmy jabłka ze zdziczałych jabłoni rosnących we wsiach, w których nie ma już mieszkańców. A wieczorami leżeliśmy na materacach rozłożonych na trawie i spoglądaliśmy w gwiazdy. Moi synowie po raz pierwszy w życiu zobaczyli Drogę Mleczną, której nie widać w mieście, bo przeszkadzają w tym nocne światła.

– A wiecie, że w Bieszczadach można gołym okiem zobaczyć 7 tysięcy gwiazd, podczas gdy u nas w Krakowie widać ich tylko dwieście? – powiedziałem im. – Dlatego utworzono tutaj Park Gwiezdnego Nieba „Bieszczady”, gdzie ciemności nocne uznano za bogactwo naturalne.

„I nic dziwnego, że przegrywa z tym plastikowa zjeżdżalnia do basenu w Tunezji” – dodałem w myślach. 

Czytaj także:
„Mój chłopak twierdził, że jestem tylko >>prostą kasjerką bez ambicji<<. Kiedy mnie rzucił, zwątpiłam w miłość. Do czasu"
„Ojciec to zadufany w sobie dupek bez honoru. Gdy byłam w potrzebie, pozbył się mnie i męża, a teraz na starość chce pomocnej ręki”
„Przyjaciółka zaszła w ciążę z kochankiem i wmawia mężowi, że to jego dziecko. Co gorsza, oczekuje, że i ja będę kłamać…”

Redakcja poleca

REKLAMA