Zaopiekuj się moją rodziną, kiedy mnie zabraknie. Przyrzekasz? – wychrypiał mój przyjaciel, ściskając mnie za rękę z zadziwiającą siłą.
– Przyrzekam.
– Dziękuję – wyszeptał, opadając na poduszkę. – Będzie mi lżej umierać.
– Nie umrzesz! Przecież lekarz zaproponował nową terapię.
Kiedy Piotr na mnie spojrzał, w jego oczach dostrzegłem tak dobrze znany mi błysk ironii. Dobrze wiedział, że ta terapia to nic innego, jak próba złagodzenia jego bólu, by nie odchodził w męczarniach. Wiedział też, że i ja zdaję sobie sprawę z tego, jak wygląda sytuacja. Że tak naprawdę to już nie ma dla niego ratunku.
Przeklęty rak! Człowiek może zarobić nie wiem, ile pieniędzy, a i tak zdrowia sobie nie kupi – myślałem.
Kiedy dwa lata wcześniej Piotr – mój wspólnik w interesach i jednocześnie najlepszy przyjaciel, usłyszał lekarską diagnozę, wszyscy byliśmy dobrej myśli. Przecież to się tak skończyć nie mogło! Medycyna poczyniła ogromne postępy, a Piotra stać było na rozmaite terapie. Także te eksperymentalne.
Niestety, szybko się okazało, że jego organizm źle znosi nie tylko eksperymenty, ale nawet standardowe leczenie. Po chemii i radioterapii mój przyjaciel nie przypominał już siebie. Wyłysiał, zmarniał, był słaby niczym dziecko. Próbowałem się trzymać, żeby nie przysparzać trosk ani jemu, ani jego rodzinie, ale kiedy na niego patrzyłem, chciało mi się płakać.
– To nie jest ten sam mężczyzna, który potrafił wsiąść w samochód, jechać na drugi koniec Polski i negocjować kontrakt do upadłego, aż wywalczył korzystną dla nas stawkę – żaliłem się mojej żonie. – A potem jeszcze wracał do domu na noc, bo rodzina była dla niego najważniejsza. Piotr nienawidził spać w hotelach.
Miałem świadomość, że po odejściu Piotra będę musiał zająć się jego bliskimi. Byłem mu to winien za wszystkie lata naszej przyjaźni. Poza tym doskonale wiedziałem, że gdyby mnie spotkało coś złego, Piotr zająłby się moją rodziną tak dobrze, jak swoją.
Nasze rodziny doskonale się znały od lat. Kiedy spotkałem Piotra, nie w głowie nam były jeszcze małżeństwa. Razem więc przeżywaliśmy gorycz pierwszych miłosnych porażek, gdy nam nie wychodziło z dziewczynami. I radość, gdy wreszcie ta jedyna powiedziała „tak”. A potem narodziny naszych dzieci. Piotr miał dwie córki, ja dwóch chłopaków. Śmialiśmy się więc czasami, że dobrze to sobie wykombinowaliśmy i może z tego kiedyś coś będzie. Chociaż jedno małżeństwo.
Groźba odejścia przyjaciela stawała się coraz bardziej realna. Piotr niknął w oczach. Aż wreszcie zadzwoniła zapłakana Monika, jego żona i już wiedziałem, że stało się najgorsze. Oczywiście, pomogłem Monice w organizacji pogrzebu, chociaż Piotr przed śmiercią sam wybrał i opłacił zakład pogrzebowy. Dobrał także muzykę, która miała być puszczana na stypie. Same stare kawałki.
– Ty draniu, specjalnie to zrobiłeś! – mówiłem do niego w myślach, gdy łza kręciła mi się w oku przy kolejnym, tak dobrze znanym, gitarowym riffie.
Chciałem być twardy, ale kiepsko mi wyszło
Nie co dzień traci się przecież najbliższego kumpla, który był jak brat. Nasza przyjaźń trwała tyle lat... Żona rozumiała mój ból i to, że przez jakiś czas będę szczególnie zaangażowany w pomoc rodzinie Piotra. Zostawił przecież zdruzgotaną Monikę i dwie córki. Dwunastoletnią Klaudię i dziewiętnastoletnią Patrycję, która lada chwila miała zdawać maturę. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo starsza córka Piotra jest do niego podobna. Po prostu skóra zdarta z ojca. Ten sam kształt ust, te same oczy. Wpatrywałem się w nią na cmentarzu jak oczarowany. Dosłownie nie mogłem od niej oderwać wzroku. Zupełnie jakbym widział ją po raz pierwszy w życiu.
Jej obraz zatrzymany pod powiekami towarzyszył mi przez następne dni. Moje myśli wciąż krążyły wokół niej, chociaż nakazywałem sobie spokój. Tłumaczyłem sobie, że jestem w szoku i na pewno wkrótce mi to przejdzie. Ale nie przeszło.
Podświadomie zacząłem szukać towarzystwa Patrycji, wmawiając sobie, że przecież miałem się nią opiekować. Obiecałem to Piotrowi. Zaoferowałem się, że będę woził ją na korepetycje z matematyki i była to najprzyjemniejsza godzina w tygodniu. Przekonałem się, że Patrycja jest nie tylko śliczna, ale i inteligentna. Mieliśmy w dodatku tyle wspólnych tematów! Tak swobodnie nie rozmawiałem z żadnym z moich synów.
Sam nie wiem, kiedy nasza znajomość przekroczyła cienką linię, która dzieliła nasze pokolenia. Może stało się to wtedy, gdy zaproponowałem, aby Patrycja zaczęła mi mówić po imieniu, bo jako „wujek” źle się czuję.
– Tak naprawdę nie jesteśmy przecież spokrewnieni – podkreśliłem z mocą godną lepszej sprawy. Zależało mi, aby o tym pamiętała.
– Wiem – odparła, świdrując mnie swoimi pięknymi oczami.
– Masz chłopaka? – wyrzuciłem wtedy z siebie pytanie, które nurtowało mnie od dawna. I w sekundę pojąłem, że robię z siebie idiotę.
Patrycja roześmiała się, jakby wszystko zrozumiała. Pomyślałem, że oto zostałem rozszyfrowany.
– Może i mam… – odparła.
O mało mnie szlag nie trafił z zazdrości
Próbowałem się powstrzymywać przed wypytywaniem jej o szczegóły, ale oczywiście mi się to nie udało. Plącząc się i zapewniając, że robię to tylko w zastępstwie jej ojca, który z pewnością chciałby wiedzieć, z kim spotyka się jego córka, drążyłem temat. I dopiero jej lekko ironiczne spojrzenie spod półprzymkniętych powiek powiedziało mi, że ta dziewczyna zwyczajnie się ze mną droczyła!
A to smarkula! – byłem pod wrażeniem jej umiejętności uwodzicielskich, a jednocześnie zawstydzony i zapędzony w kozi róg. Obiecałem sobie, że przestanę się zachowywać jak stary satyr. Nic z tego nie wyszło. Jeszcze bardziej zacząłem z nią flirtować. A ona flirtowała ze mną.
Do podwożenia na korepetycje doszły sms-y. Wyglądałem ich jak wygłodniały wilk. Były dla mnie najważniejsze. Ważniejsze niż służbowe rozmowy. Nie wyłączałem komórki nawet podczas spotkań, na których negocjowałem duże kontrakty.
– Przepraszam, ale żona ma rodzić – skłamałem jednemu z poważnych kontrahentów, gdy zauważył, że bez przerwy zerkam na komórkę i spytał, czy na pewno traktuję go poważnie.
Pokiwał ze zrozumieniem głową. Patrycja, gdy jej o tym opowiedziałem, nie mogła przestać się śmiać.
Moje zachowanie – choć może powinienem powiedzieć: zakochanie – zaczęto zauważać nie tylko w pracy, ale także w domu. Coraz częściej nie było mnie w biurze, kiedy dzwoniła żona. Wychodziłem także wieczorami, bo trzeba było tu i tam zawieźć Patrycję, która nie miała jeszcze prawa jazdy.
W końcu bomba wybuchła
– Wiem, że masz romans! Myślisz, że tego nie widzę? Już dawno podejrzewałam, że ona cię podrywa! – wykrzyczała mi w twarz żona.
Zrobiło mi się zimno. Chciałem powiedzieć, że się myli, ale nie dała mi dojść do słowa. Zapowiedziała, że tego tak nie zostawi, tylko od razu pojedzie i się z nią rozprawi. Oczami duszy widziałem, jak napada na niczego niespodziewającą się Patrycję, która otwiera drzwi „cioci”, a tymczasem…
– Kudły jej powyrywam, oczy wydrapię! – wrzeszczała wściekła. – Wstydu nie ma! Ledwo męża pochowała, a już jej się romansów zachciewa!
Olśniło mnie. Ona uważała, że mam romans z wdową po Piotrze! Trzeba przyznać, że Monika, pomimo czterdziestki na karku, wciąż była piękną kobietą. Patrycja miała po kim odziedziczyć urodę.
– Daj spokój! Co za bzdury wygadujesz? Nie widziałem Moniki od miesiąca albo i dłużej. A poza tym ona podobno spotyka się z Mariuszem – wymieniłem imię naszego znajomego, o którym słyszałem, że podrywa wdowę po Piotrze. – Jak chcesz, to sobie zadzwoń do jednej z tych twoich dobrze poinformowanych psiapsiółek i to potwierdź – rzuciłem swobodnie.
– A żebyś wiedział, że potwierdzę!
Uspokoiła się, gdy jej koleżanki potwierdziły moją wersję. Tak, zamierzam się związać na stałe z Patrycją. Wynajmiemy sobie mieszkanie, moja ukochana pójdzie na studia, tak jak chciał tego Piotr. Już ja dopilnuję, żeby je skończyła i dostała dobrą pracę. Chcę, żeby jej się ułożyło w życiu.
– Czyż nie obiecałem swojemu przyjacielowi, że się zaopiekuję jego bliskimi? – przekonuję sam siebie.
I tylko czasem pojawia się wątpliwość, czy to na pewno o taką „opiekę” chodziło Piotrowi.
Czytaj także:
„Mąż to bogobojny świętoszek, ale zrobił z naszego domu piekło, nie raj. Egzaminował dzieci z pacierza”
„Syn nie chciał się wyprowadzić, więc to my opuściliśmy mieszkanie. W końcu zaczęliśmy żyć jak ludzie, nie jak służba”
„Pomagałam mu pozbierać się po rozstaniu. Myślałam, że w końcu się we mnie zakocha, a on… wrócił do byłej”