Staruszka wyglądała zupełnie zwyczajnie, w jej oczach czaiła się jakaś mroczna tajemnica. Wzbudzała strach, ale i ciekawość.
Dziwna była ta kobieta i pewnie w innych okolicznościach wcale bym jej nie słuchała. Przysiadła się do mnie na ławce w parku i od razu zaczęła zagadywać:
– Ciężkie jest życie… – mówiła, ustawiając na ławce obok siebie jakieś siatki. – Ale co zrobić? Co komu pisane, to i tak się stanie.
Wyglądała na żebraczkę lub bezdomną, aż się bezwiednie odsunęłam w pierwszym momencie. Ale była dość czysta i zadbana. Wydawało mi się, że nie zwraca na mnie uwagi, za to ciągle do siebie gadała. Wariatka może?
Pomyślałam, że ona… czyta w myślach!
– Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – stwierdziła kobieta. – A rozpaczać też nie ma po co. Widać, to nie była ta miłość, nie on był pisany…
Spojrzałam na nią z przerażeniem. Po pierwsze, wariatów się boję, a po drugie, to, co powiedziała, mogło być skierowane do mnie! To ja właśnie siedziałam na ławce zrozpaczona.
Ten… ten drań mnie rzucił. Powiedział, że nic z tego nie będzie, nie jesteśmy dla siebie. Trzy lata! Trzy lata ze sobą byliśmy! Zrezygnowałam dla niego ze swoich ukochanych kursów ceramiki, bo mówił, że to głupie, i przez te zajęcia nie mam czasu dla niego.
Więc porzuciłam swoją pasję, a on… Cały czas mam przed oczami tę jego zasmuconą minę, kiedy mi tłumaczył:
– Wiesz, Niunia, to po prostu nie ma sensu. Jesteśmy tacy różni. Tyle lat ze sobą, a nadal nie potrafimy się dogadać w podstawowych sprawach. No i mamy inne pomysły na życie. Ty chcesz ślubu, dzieci, a dla mnie to śmieszne!
Przerwał, zaciągnął się papierosem. Tyle razy prosiłam, żeby rzucił to świństwo…
– Ja się muszę realizować! – ciągnął. – Rodzina jest dla przeciętniaków, ja taki nie jestem. Pewnie nikogo już nie pokocham tak jak ciebie, ale może takie moje przeznaczenie – westchnął na koniec, a ja się poryczałam.
Trzy dni później zobaczyłam go na rynku z tą lafiryndą
Blondyna w obcisłej mini, rozchichotana… To było tydzień temu, a ja nadal nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Targały mną sprzeczne uczucia.
Z jednej strony, czułam, że wciąż kocham tego drania. Mimo wszystko. Z drugiej, ilekroć przypominałam sobie, jak szedł z tą blondyną, to ogarniała mnie nienawiść. Nie mogłam sobie poradzić ani z emocjami, ani z nagłą pustką. Dlatego tu przychodziłam, na ten skwerek.
Choć zimno, jak to w marcu, i dłużej niż godzinę nie mogłam wysiedzieć – zawsze to lepsze niż siedzenie w pustych ścianach.
– I po co tak za nim rozpaczasz, pytam – kobieta nagle spojrzała na mnie, a ja aż się wzdrygnęłam, gdy zobaczyłam jej czarne oczy, jakby bez dna. – Wart tego?
– To pani do mnie mówi…? – zapytałam głupio.
– A do kogo niby? – fuknęła, wzruszając ramionami. – Tylko my dwie tu siedzimy przecież.
Zrobiło mi się jeszcze zimniej, po plecach przeleciał dreszcz. Miałam ochotę zerwać się i uciec, lecz coś mnie powstrzymało.
– Nie bój się – rzuciła. – Stara jestem i choć myślisz, że wariatka, to nie mam siły, nic ci nie zrobię. Ale szkoda mi ciebie. Lat masz niewiele, życie przed tobą, a wyroków losu nie umiesz przyjąć.
– Pani potrafi czytać w myślach?! – zdumiałam się.
– Nie wiem – kobieta wzruszyła ramionami. – Czasem wydaje mi się, że tak, innym razem myślę, że to jakieś przeznaczenie każe mi iść gdzieś, zagadywać ludzi, których nie znam. Dziś też. Wracałam już do domu ze sklepu, kiedy coś mi kazało skręcić do parku. A kiedy ciebie zobaczyłam, taką skuloną na ławce, na ośnieżonej alejce, to już wiedziałam, że muszę podejść i ci wytłumaczyć.
– Co wytłumaczyć?
Czułam się dziwnie, jakby świat się zatrzymał, jakbym przeniosła się w czasie. Byłam przestraszona, ale i zafascynowana. Nawet zimno przestało mi dokuczać.
– Żebyś zaufała przeznaczeniu – rzuciła nieco niecierpliwie, a potem dodała już spokojniej: – Nic się nie dzieje bez przyczyny. Z jakiegoś powodu musiałaś go poznać, z jakiegoś on cię porzucił. Poddaj się biegowi wydarzeń i nie rozpaczaj. Życie przed tobą. Tylko zaufaj losowi. Nie rób głupstw.
Skąd ta kobieta wiedziała, że myślałam o łyknięciu proszków?! To była tylko chwila, ale naprawdę, wstyd przyznać, przyszło mi coś takiego do głowy.
– Pamiętaj, wszystko ma swój sens – to mówiąc, kobieta wstała nagle i zaczęła zbierać pakunki.
Poderwałam się z ławki.
– Może ja pani pomogę?
– Nie, dziękuję – uśmiechnęła się do mnie i teraz wydawała mi się zwykłą, serdeczną staruszką; gdzieś zniknęły z jej twarzy mroczność i tajemniczość. – A ty też już tu nie siedź, idź do domu…
Wchodziłam właśnie na klatkę, gdy zadzwoniła moja komórka. Wyświetlił się… numer Kuby! Serce zaczęło mi bić jak oszalałe.
– Dzień dobry – głos w słuchawce był obcy. – Dzwonię ze szpitala, czy zna pani właściciela tego telefonu komórkowego?
– Tak, znam – zmartwiałam ze strachu. – Co się stało?
– Jeśli to możliwe, proszę jak najszybciej przyjechać do izby przyjęć. Podaję adres…
Jechałam, a w głowie szalały mi różne obrazy. Co się stało? Na pewno coś złego, skoro Kuba sam nie zadzwonił. Boże, czy żyje?!
W szpitalu najpierw zaprowadzili mnie do gabinetu lekarskiego. Usiadłam ledwie żywa z przerażenia, a lekarz mówił:
Na OIOM szłam ledwo żywa ze strachu
– Zadzwoniliśmy do pani, ponieważ szukaliśmy w komórce kontaktu do bliskich, a pani jest tam zapisana jako Niunia – spojrzał na mnie, a ja tylko skinęłam głową.
Byłam niezdolna do powiedzenia czegokolwiek, nawet z przełykaniem śliny miałam kłopoty.
– Nie było numeru do matki ani ojca, więc nasz wybór padł na panią – ciągnął lekarz. – Niestety, mam przykrą wiadomość. Stan pana Kurylskiego oceniam jako ciężki, obecnie jest w śpiączce…
– Kogo? – przerwałam. – Kurylskiego? Myślałam, że trafił tutaj Kuba… Jakub Solski, to z jego telefonu do mnie dzwoniliście.
– Jakub? – tym razem lekarz wyglądał na zdziwionego. – Nie, pan Kurylski ma na imię Andrzej.
– Niestety, nie znam Andrzeja Kurylskiego – powiedziałam.– Ale na mojej komórce wyświetlił się numer telefonu Kuby.
– Pewnie zaszło jakieś nieporozumienie – lekarz wyraźnie się zmartwił. – Innego aparatu przy pacjencie nie znaleźliśmy, poza dowodem osobistym i prawem jazdy nie miał nic. No trudno, trzeba będzie poszukać przez policję, po adresie zameldowania. Ale… – mężczyzna uśmiechnął się prosząco. – Może tak na wszelki wypadek spojrzy pani, czy aby na pewno nie zna pacjenta?
Szłam do sali ze ściśniętym sercem. Bo jeżeli to jednak Kuba? Jeśli to nie była pomyłka?
Jednak na łóżku leżał zupełnie obcy facet. Niewiele starszy ode mnie, nawet przystojny, pomimo paskudnego rozcięcia nad brwią. Był okropnie blady, ale najgorsze wrażenie zrobiły na mnie rurki
i aparat doprowadzający tlen.
– To nie Kuba – powiedziałam, czując ulgę. – Co mu się stało?
– Znaleziono go niedaleko kina, nieprzytomnego – lekarz odczytał z karty. – Wciąż nie odzyskał przytomności. Ma parę niegroźnych obrażeń, teraz czekamy na komplet wyników… No ale skoro to nie jest pani znajomy, to bardzo przepraszam za zamieszanie.
– Nie szkodzi – powiedziałam odruchowo i jeszcze raz przed wyjściem spojrzałam na łóżko.
– Mam nadzieję, że wyzdrowieje.
– To już w rękach przeznaczenia – powiedział lekarz.
Drgnęłam, słysząc to stwierdzenie drugi raz w ciągu dnia.
Wróciłam do domu, jednak długo nie mogłam się uspokoić. Myślałam o Kubie, czując ulgę, że to nie on leżał w szpitalu.
Jednocześnie zastanawiałam się, kim był nieprzytomny mężczyzna, no i skąd miał komórkę mojego byłego chłopaka? Przed oczami ciągle miałam jego upiornie bladą twarz.
Następnego dnia po pracy coś mnie popchnęło w stronę szpitala
Nie wiem dlaczego, po prostu czułam, że muszę sprawdzić, co z tym Andrzejem. Chociaż na OIOM nie wpuszcza się nikogo, a już zwłaszcza obcych, ja zaś nie byłam jego krewną. Postanowiłam więc odszukać lekarza, z którym rozmawiałam minionego dnia.
„W końcu jest mi coś winien za stres, jaki mi zafundował! – powtarzałam sobie. – Poza tym bardzo chciałabym wiedzieć, w jaki sposób komórka Kuby trafiła w ręce obcego człowieka”.
Okazało się, że plan był dobry; lekarz mnie poznał i chętnie ze mną porozmawiał.
– Telefon pan Jakub wczoraj odebrał, okazało się, że go zgubił w kinie, widocznie nasz pacjent tę komórkę znalazł – wyjaśnił.
– A do niego nikt nie przyjechał. Zawiadomiliśmy policję, ale pan Andrzej mieszka nad morzem, tylko ze schorowaną matką.
– A co z nim? – zapytałam.
– Wyniki nie są złe – lekarz zawahał się. – Ale wie pani… śpiączka. Ja niewiele mogę. Czasem pacjent sam się budzi, kiedy organizm dochodzi do siebie, czasem potrzebny jest wstrząs. Liczymy na to, że jego matka przyjedzie. Może gdy syn usłyszy jej głos…
– A czy ja bym mogła – zawahałam się. – Mogę przy nim posiedzieć? Coś tam będę do niego mówić, może mu to pomoże. Akurat jestem po przejściach, szczerze mówiąc, brakuje mi zajęcia – wyznałam odważnie.
– No nie wiem, my właściwie nie praktykujemy czegoś takiego – lekarz wcale nie był przekonany.
– Ale przecież w szpitalach są wolontariusze, prawda? – poczułam znienacka, że strasznie mi na tym zależy. – Proszę!
Zgodził się. Po chwili siedziałam w małym pokoju, głaskałam nieznajomego faceta po bladej dłoni i patrzyłam na jego nieruchomą twarz. Szum aparatury był tak miarowy, jakby wyznaczał czas do końca jego drogi na Ziemi. Zaczęłam mówić, chociażby po to, żeby zagłuszyć ciszę.
Opowiedziałam mu o sobie, o Kubie, o naszym rozstaniu. Mówiłam, jak bardzo jest mi źle, o tym, że nie mogę sobie porazić ze swoimi uczuciami. Pytałam, kim on jest i co się stało.
Przychodziłam codziennie, wbrew logice, wbrew rozsądkowi. Musiałam – i tyle. Czasem zaglądali lekarze, czasem pielęgniarka, uśmiechali się do mnie, dziękowali. Doktor prowadzący poinformował mnie, że mama Andrzeja przyjedzie dopiero za tydzień.
Podobno na wiadomość o wypadku syna zasłabła i sama znalazła się w szpitalu. To też mu powiedziałam, głaszcząc go po ręce.
I nagle poczułam, że coś się zmienia.…
Spojrzałam w jego twarz. Andrzej patrzył na mnie. Przytomnie i trzeźwo.
– Wyśniłem cię – powiedział.– Jesteś moim przeznaczeniem.
Zawołałam lekarza przerażona, że majaczy, i zarazem szczęśliwa, że odzyskał przytomność.
Ale Andrzej nie majaczył…
Oczywiście nie wyszedł tak od razu ze szpitala, musiał przejść szereg badań. Teraz jest zdrowy. A ja pilnuję, żeby nic mu się nie stało. Nie dopuszczę przecież do tego, żeby mój ukochany cierpiał!
Minął rok od dnia, gdy pierwszy raz zobaczyłam Andrzeja. Znów nadszedł marzec i też pada śnieg. Wszystko jest białe – jak moja suknia, w której biorę ślub…
Czytaj także:
„Jestem samotną matką i mam raka. Jeśli umrę, syn trafi do domu dziecka, bo tatuś nie ma ochoty się nim zająć”
„Mąż wymienił mnie na nowszy model. Zapomniałam o rozwodzie. Teraz ten drań jest chory i muszę się nim opiekować"
„Nie mam żadnych praw do tego dziecka, ale kocham je jak własne. Jego matka zniknęła, a ja boję się, że mi go odbiorą”