Zdążyłam tylko zawołać męża. I straciłam przytomność. Ocknęłam się na moment w karetce. Przenikliwy dźwięk sygnału przeszywał mi uszy i całe ciało. Nie chciałam go słuchać, wolałam odpłynąć, ale człowiek w fartuchu nie pozwalał.
– Jaką ma pani grupę krwi? I tak sprawdzimy, ale może trzeba będzie sprowadzić więcej… Halo, proszę pani, mąż nie wie! Jaką grupę?! – krzyknął.
– Nie pamiętam… – wyszeptałam.
Miałam 25 lat, byłam młoda, zdrowa, nigdy poważnie nie chorowałam. Nie zaprzątałam sobie głowy jakimiś grupami krwi. A w ciąży najważniejsze było to, żeby wyniki mieć dobre. Leżałam w białej sali, wokół mnie pikały jakieś urządzenia. Jedno rozpikało się głośniej, przypuszczalnie informując kogo trzeba, że się obudziłam.
Uniosłam rękę, dotykając brzucha
Był płaski. Instynktowny lęk, zrozumienie, a potem panika przelały się przeze mnie gorącymi falami. Kolejne urządzenie zaczęło piszczeć głośniej i szybciej. Do sali energicznie wkroczyła pielęgniarka.
– Spokój, spokój, kochana, wszystko jest dobrze, a pani tętno szaleje.
Chciałam coś powiedzieć, lecz miałam Saharę w gardle i ustach. Siostra zerknęła na moją dłoń spoczywającą na brzuchu, uśmiechnęła się łagodnie.
– Z dzieciątkiem wszystko w porządku – powiedziała do mnie. – Zdrowa silna dziewczynka, 2900, z apetytem i niezłym głosikiem – zaśmiała się.
Odetchnęłam, jednak wciąż nie wiedziałam, co się stało.
– Ale krew… – wychrypiałam tylko.
– Oj tak, trochę nam ta pani krew… krwi napsuła – zauważyła dowcipnie. – Okazało się, że ma pani rzadką grupę. Taką jak tylko dwa procent populacji. Cały zapas nam pani zużyła, musieliśmy sprowadzić. Na szczęście nie było obawy konfliktu serologicznego, dopiero przy kolejnej ciąży będzie pani musiała uważać. A córeczka odziedziczyła grupę krwi po tatusiu… – gadała i gadała, wielce podekscytowana, a ja nadal nie wiedziałam, co się właściwie stało. – Muszę natomiast pochwalić całą pani rodzinę; karnie się stawili i oddali kilka litrów bardzo cennej grupy, to idealni dawcy...
Dla takiego cudu jak Maja zaryzykowałabym znowu
– Siostro Zofio – rozległ się od drzwi surowy głos. – Powinna pani brać pigułki na gadanie. Proszę nie zamęczać pacjentki wykładami z krwiolecznictwa! – lekarz wszedł do sali, przyjrzał się mojej karcie, wskazaniom monitorów i orzekł:
– Będzie dobrze. Choć przyznaję, trochę nas pani nastraszyła. Ale opanowaliśmy sytuację. Pani córeczka też się dobrze miewa, choć trzy tygodnie za wcześnie musiała ten świat powitać. Jak nieco, dziewczyny, okrzepniecie, pozwolę się wam zobaczyć. A teraz proszę dużo wypoczywać, dużo spać, bo sen to zdrowie.
Zgarnął pielęgniarkę i wyszli, a ja zostałam z jakimś dziwnym wrażeniem niedopowiedzenia. Coś mi umykało… Krwotok, cesarskie cięcie, stres – wszystko to mocno mnie osłabiło i przymuliło. Karmić piersią też, niestety, nie mogłam. Przez następne dni głównie spałam, z przerwami na męczenie pielęgniarek, by mi przynosiły córkę. Bo mnie nawet do ubikacji nie pozwalały samej chodzić. Nazwałam córeczkę Maja. Niby umówiliśmy się z Markiem, że damy jej imię po jego ukochanej babci, Regince, ale kiedy zobaczyłam małą, nie miałam wątpliwości, że to Maja. Absolutnie nie wyglądała na Reginę. Z tym szczuplutkim ciałkiem wdała się raczej w moją rodzinę chudzielców o wąskich nosach i długich kończynach. Nosek Majeczki na razie wyglądał jak różowy guziczek, ale za to paluszki miała wręcz nieproporcjonalnie długie. Może zostanie pianistką, idąc w ślady dziadka, który grał na gitarze? Albo siatkarką jak moja młodsza siostra? A może będzie piosenkarką? Majeczka rzadko płakała, ale jak już się rozdarła, to potężnie. Miała płuca! W ogóle była idealna.
Moja śliczna, wymarzona córeczka
Choć mało nie umarłam, by dać jej życie, dla takiego cudu bez wahania zaryzykowałabym jeszcze raz. Bo kochałam ją, nim się urodziła, czując jej ruchy w sobie, mówiłam do niej, opowiadałam bajki… A gdy ją zobaczyłam, przytuliłam, moje matczyne uczucie dojrzało i nabrało jeszcze większej głębi. Nie sądziłam, że mogę być szczęśliwsza niż w chwili ślubu z ukochanym mężczyzną! I tylko jeden cień zasnuwał bezchmurne niebo szczęśliwości, jedna niewypowiedziana kwestia, która zrodziła we mnie bezsensowną wątpliwość, może związaną z szalejącymi hormonami…
– Panie doktorze – zwróciłam się do lekarza już na odchodnym, gdy po dwóch tygodniach mogłyśmy wreszcie wrócić z Majką do domu. – Nie byłam asem z biologii, a sprawdzian z prawa Mendla musiałam powtarzać…
– O co chodzi? – spojrzał na mnie poważnym wzrokiem, jakby od dawna czekał na to pytanie.
Dreszcz złego przeczucia przebiegł mi po krzyżu, ale brnęłam dalej:
– O te grupy krwi. Jeżeli moi rodzice mają oboje O Rh+, to jak ja mogę mieć B Rh–? Po dziadkach?
– Wykluczone. Wniosek jest jeden. Nie mogą być pani biologicznymi rodzicami.
– Co… co pan mówi? To jakiś absurd – wyszeptałam.
Bo to nie mogła być prawda! Wszyscy zawsze mówili, że jestem jak lustrzane odbicie mamy, te same gesty, mimika… za to wąski nos i długie nogi mam po tacie… Więc jak to?!
– Rozumiem, że to dla pani szok, jednak wyniki badań nie kłamią. Dlatego musieliśmy sprowadzać krew, bo nikt z rodziny nie mógł być dawcą. Oczywiście rozmawiałem z pani rodzicami, bo różne przypadki się zdarzają, ale… – spojrzał na mnie ze współczuciem. – Wcale nie byli zdziwieni. Pani siostra tak, nawet bardzo, ale nie oni.
– Jak to nie byli zdziwieni?! – krzyknęłam. – Co pan sugeruje? Że… niby co?
– Proszę porozmawiać z rodzicami. Umówiłem się z nimi, że to oni pani wszystko wyjaśnią. Powinni dużo wcześniej, moim zdaniem w ogóle nie powinni ukrywać adopcji…
Oszukiwali mnie przez całe moje życie!
Przestałam słuchać. Jakby mój mózg się zawiesił. Siedziałam bez słowa na łóżku, spakowana, czekając na Marka, który miał mnie zabrać do domu. Obok w łóżeczku spała Majka. A ja zamiast cieszyć się, że mam ją blisko siebie, że jest zdrowa, wpadłam w jakiś stupor.
– Iwonko, już jesteśmy! – na dźwięk głosu męża podniosłam wzrok.
Za Markiem do sali wsunęła się mama. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Od razu zgadła, że już wiem. Jej wzrok w odpowiedzi na moje nieme wołanie „dlaczego?”, pełen był poczucia winy, błagania o wybaczenie.
– Kochanie… – zaczęła – córeńko…
Nie wytrzymałam, jakby mnie chlasnęła tym słowem po twarzy, po sercu.
– Nie nazywaj mnie tak!
– Ależ co ty mówisz? – wyjąkała trzęsącym się głosem. – Rozumiem, że jesteś zdenerwowana, zaskoczona, może nawet czujesz się oszukana, ale przecież kochamy cię jak nasze dziecko, zawsze nim byłaś. My tylko próbowaliśmy cię chronić. Teraz sama jesteś matką…
– Jak nasze dziecko – powtórzyłam głuchym głosem. – Ile miałam lat?
Nie udawała, że nie wie, o co pytam.
– Dwa. Pokochaliśmy cię od pierwszego spojrzenia, ledwie cię zobaczyliśmy, wiedzieliśmy, że należymy do siebie. Kochanie, córeczko, proszę…
Wstałam, wzięłam Majkę na ręce i przytuliłam ją mocno.
– Nie wiem, może kiedyś wam wybaczę, ale teraz nie chcę na was patrzeć.
Minęłam ją, udając, że nie widzę jej wyciągniętych ramion. Kilka dni później pojawiła się u nas Kaśka i wyzwała mnie od idiotek:
– Nie świruj, starsza. W dupie mam jakieś geny, jesteś moją siostrą, i koniec. Nic tego nie zmieni. Miałaś prawo się wkurzać, ale błagam, niech ci szybko przejdzie. Wiesz, jaka atmosfera panuje w chacie? Ojciec milczy, matka chlipie po kątach. Zlituj się! Popełnili błąd, ale… – urwała, jakby zabrakło jej słów, lecz z pomocą przyszedł Marek.
– Kochają cię, nieważne, że nie łączą was więzy krwi, łączy was miłość, wspólne wspomnienia, przeżycia. Iwona, to są twoi rodzice. Innych nie masz. Nie powinni milczeć, jednak spróbuj ich zrozumieć. Im dłużej ukrywa się taką tajemnicę, tym trudniej ją wyznać. Wciąż się czeka na właściwy moment, który nie następuje.
Mnóstwo pytań, ale ani jednej odpowiedzi
Mówił, jakby po kimś powtarzał, pewnie rozmawiał z moimi rodzicami.
– Proszę, nie histeryzuj – dodał. – Nie zachowuj się jak jakaś zbuntowana nastolatka, która uważa, że jej świat się zawalił, bo tatuś i mamusia skłamali.
– Jak ty nic nie rozumiesz! Jak wy oboje niczego nie rozumiecie! Oni nie skłamali, oni mnie oszukiwali całe życie! I mój świat właśnie się zawalił. Tak! Niebo spadło mi na głowę! – krzyczałam.
Majka zapłakała. Z ulgą ich zostawiłam, chroniąc się w pokoiku malutkiej. Wyciągnęłam ją z łóżka, przytuliłam. Po chwili marudzenia uspokoiła się w moich ramionach. Jednak zamiast odczuć radość, satysfakcję, bałam się… Bo co przekazałam mojej małej córeczce w dziedzictwie, o którym nie miałam pojęcia? Wciąż o tym myślałam. Jakie choroby genetyczne, jakie dziedziczne uzależnienia, złe skłonności? Niby nie zawiniłam, a czułam się winna. I niczyja. Wszystko, co o sobie myślałam, wiedziałam, okazało się nieprawdą. Moja rodzina nie była moją rodziną, siostra nie była siostrą, tata nie był moim tatą. Nie po nim miałam długie nogi i wąski nos. A gesty i mimika, które tak mnie ponoć upodabniały do mamy, która nie była moją mamą? Prawdopodobnie je tylko od niej podpatrzyłam. Byłam jak drzewo pozbawione korzeni. Nie miałam pojęcia, skąd się wywodzę, skąd się w ogóle wzięłam na tym świecie, więc skąd miałam wiedzieć, dokąd zmierzam? Jaka przyszłość mnie czeka bez wiedzy o przeszłości? Do czego się odwołać, z kim porównywać? Wszystko, z czym się utożsamiałam, przestało istnieć. Okazało się fałszem.
Byłam jak bomba z opóźnionym zapłonem
Bałam się wad mogących we mnie tkwić. Jakie zalety mogłam odziedziczyć po ludziach, którzy oddali własne dziecko? Ja pokochałam Majeczkę, nim się urodziła, nie wyobrażałam już sobie życia bez niej, a oni oddali mnie jak zbędny przedmiot! A… moi rodzice? Nie potrafiłam ich inaczej nazywać. Bo jak? Po imieniu? Marek miał rację, innych rodziców nie znałam, nie miałam. I oczywiście kochałam ich, tylko czemu mi nie powiedzieli? Gdybym znała prawdę od początku, przyzwyczaiłabym się do myśli, która tak bolała. Do tego, że nie jestem ich córką, że nie mama nosiła mnie pod sercem, tylko jakaś obca kobieta, która oddała mnie do domu dziecka. Dlaczego?
Czy byłam za brzydka, zbyt chorowita, zbyt płaczliwa? A może oni byli za biedni, za młodzi, zbyt zajęci, zbyt pijani, zbyt zaćpani, żeby zajmować się córką? A może nie byli potworami? Może mieli jakieś wartościowe cechy do przejęcia? Nie wiem… nie wiem… Ta niewiedza mnie dobijała. Czy jednak miałam w sobie dość odwagi i determinacji, by poznać całą prawdę – prawdopodobnie bolesną, przykrą, może nawet paskudną? Może okażą się przestępcami, może mnie im odebrano? Czy chciałam się w tym grzebać, dociekać, szukać biologicznych rodziców, a potem zadawać im to samo pytanie co mamie: „Dlaczego?!”. Przecież i tak nie mam innych rodziców Czemu jedni mnie oddali? Czemu drudzy nie przyznali się przed całym światem, że mnie wzięli?
Czyżby wstydzili się adoptowanej córki?
W takim razie też nie chcieli mnie takiej, jaką byłam naprawdę – dziewczynką z mroczną przeszłością. Bo kogo faktycznie chronili? Mnie czy siebie?
Cały mój świat zbudowałam na fałszywych podstawach. Teraz, gdy runął, co mi zostało? Czego miałam się złapać, by nie zwariować, nie wpaść w jakiś dół? Majka zaczęła kwękać, kręcić główką. Była głodna, może miała mokro. Wróciłam do rzeczywistości. Nie byłam jakąś smarkulą. Miałam 25 lat, dobrą pracę, wykształcenie, byłam dorosłą kobietą, matką, żoną, ale też siostrą i córką. Tak, nadal czułam żal, gniew, ale kochać znaczy wybaczyć. Majka zastękała. Wzięłam się za przewijanie. Niemiły zapach przegonił wszystkie znaki zapytania, niepewność. Może i nie znałam swoich korzeni, może nigdy ich nie poznam, ale moja córka je ma. I nieprawda – nie byłam niczyja. Od kiedy pojawiła się Majka, stałam się JEJ mamą. Na zawsze, na całe życie. Z wyboru serca i krwi.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”