Bardzo podobał mi się nasz nowy sąsiad z piątego piętra. Wzdychałam do niego całymi tygodniami, ale jakoś tak nie miałam śmiałości zagadać. Wprowadził się niedawno, chyba na początku stycznia; nie znał tu nikogo. Oczywiście od razu zauważyłam, że ma psa – na moje oko trzyletnią suczkę rasy husky. No i był szalenie przystojny, w typie południowca: smagła cera, czarny wąsik, ciemne od zarostu policzki i czarna czupryna, szeroki w ramionach i wąski w biodrach. Po prostu – marzenie…
Uwielbiam takich facetów i kocham takie psy, konkretnych rozmiarów. Ale to jeszcze nie jest powód, aby podrywać sąsiada. Chyba że ja też miałabym psa… A właściwie – to dlaczego nie? Rodzice wyprowadzili się dwa lata temu na wieś i zabrali ze sobą Maksa, mojego wilczura, który – jak oboje twierdzili – „w bloku się po prostu dusił”. Dwa lata temu zaczęłam pracę w banku, więc na początku porwał mnie wir nowych zajęć i nowych znajomości. Ale zajęcia okazały się nudne, a znajomości… średnio interesujące.
Nie mogłam uwierzyć. Co za cham!
Do rodziców jeździłam co piątek wieczorem i często zostawałam do niedzieli. Ale tym razem postanowiłam wrócić do domu w sobotę, zaraz po śniadaniu. Nie sama… Maks z trudem mieścił się na tylnym siedzeniu mojego auta i nie bardzo rozumiał, gdzie jedziemy, ale ufał mi i z niecierpliwością czekał na rozwój wypadków. Zajechałam pod blok, otworzyłam drzwi i uchyliłam siedzenie kierowcy. Maks zwykle grzecznie czekał w aucie, aż założę mu obrożę, ale tym razem wyskoczył z wnętrza jak oparzony. Widocznie było mu ciasno, uznałam, ale powód okazał się zupełnie inny.
Dostrzegł, a raczej wyczuł sukę z cieczką, bo ze skomleniem pognał za nią i zniknął między samochodami. Nerwowo zatrzasnęłam drzwi i z obrożą oraz smyczą w ręku pędem ruszyłam za nim. Maks – ku mojemu radosnemu zaskoczeniu – obtańcowywał suczkę husky przystojnego sąsiada! A facet odganiał go z zabawnym wyrazem twarzy; jakby się uśmiechał ze szczerego serca. Podeszłam, lekko zarumieniona biegiem, i zaczęłam przyjaźnie:
– Bardzo ładna zima w tym roku do nas zawitała, prawda?
Facet spojrzał na mnie z wyraźnym zdziwieniem, a potem… warknął:
– Nie, całkiem niefajna! Ta małpa ma chcicę, a wokół biegają jakieś kundle…
Zaniemówiłam na chwilę. Co za cham!
– Bez przesady, Maks nie zrobi jej żadnej krzywdy… – wyjąkałam speszona.
– To twój pies?! To czemu nie jest na smyczy, do cholery! – wrzasnął.
– Wyrwał mi się i uciekł wprost z auta… – jeszcze się próbowałam tłumaczyć.
– Auta-srauta – przedrzeźniał mnie. – Jak się ma takie wielkie bydlę jak ten kundel, to powinno się go trzymać w kagańcu i na smyczy, zawsze i wszędzie! Jasne?!
Poczerwieniałam na twarzy jeszcze bardziej. Za jakie grzechy?! Jeszcze przed chwilą wydawało mi się, że spotkałam wreszcie swojego wyśnionego mężczyznę, moją drugą połówkę jabłka czy pomarańczy, a on okazał się arogantem bez cienia klasy!
Uratował mnie po raz 2
– Pan wybaczy – wycedziłam – ale nazywanie kundlem psa, który zdobył siedem złotych medali na wystawach psów rasowych, nie najlepiej świadczy o pana znajomości psich ras. Delikatnie mówiąc...
– On i medale?! – zaśmiał się z pogardą. – Chyba ze zgniłego kartofla… I to na wystawie psów do budy albo wiejskich burków!
Tego już było za wiele…
– Maks, do nogi! – ryknęłam. – Broń pani! – wydałam komendę.
Pies, do tej pory próbujący ze wszystkich stron obwąchać niewyrażającą sprzeciwu suczkę, nagle zesztywniał, a potem jednym skokiem znalazł się przy mojej nodze i groźnie wyszczerzył kły. Bez problemu zapięłam mu obrożę, spojrzałam na faceta i oddaliłam się krokiem dumnym, choć na lekko drżących nogach. Po paru metrach obejrzałam się za siebie.
Facet stał na trawniku i coś tam mamrotał pod nosem, wściekły jak wszyscy diabli. Przyjrzałam mu się uważniej, bez różowych okularów zachwytu, i odkryłam, że: smagła cera była wynikiem godzin spędzonych w solarium, czarny wąs wyglądał jak narysowany kredką, czupryna za parę lat się przerzedzi, szerokie ramiona były skutkiem wywatowanej kurtki, a delikwent miał krzywe nogi.
Prychnęłam lekceważąco, zagoniłam Maksa do auta i pojechałam go odwieźć do rodziców. Jednak gdy dojechaliśmy na miejsce, zanim wysiadłam z samochodu i wypuściłam go na podwórko, nagle obróciłam się do Maksa i powiedziałam głośno i wyraźnie:
– A pamiętasz, jak trzy lata temu na spacerze wieczorem obroniłeś mnie przed chuliganami, którzy próbowali mi zabrać komórkę, a mogli mieć ochotę na coś jeszcze gorszego?
Pies przekrzywił łeb, jakby się zastanawiał nad odpowiedzią, a potem dwa razy polizał mnie po twarzy.
– No i, piesku mój kochany… – ciągnęłam z uśmiechem i poczuciem wdzięczności, które mnie przepełniało – wszystko wskazuje na to, że właśnie dziś drugi raz uratowałeś mnie od poważnych kłopotów.
Szczeknął głośno w odpowiedzi, jakby chciał mi powiedzieć, że w trudnych sytuacjach życiowych zawsze mogę na niego liczyć. I że to przecież całkiem oczywiste. A ja w nagrodę postanowiłam zabrać go jeszcze przed obiadem na długi, zimowy spacer. Należało mu się. Bez dwóch zdań, bo przecież jestem jego dłużniczką.
Czytaj także:
„Do pustego mieszkania sąsiada, wciąż ktoś się włamywał. Osiedlowa plotka głosiła, że właściciel trzyma w nim jakiś skarb”
„Sąsiadka nie pracuje, a wszystko co miała, przepiła. Ale cwaniara znalazła sposób na zarobek – naciąga niewinnych ludzi”
„Kelner w drogiej restauracji potraktował mnie jak śmiecia. Gardził mną i kpił tylko dlatego, że byłem na wózku”