Pracuję jako tajemniczy klient. Czasem zwyczajnie robię zakupy, tyle że w konkretnym miejscu, zwracając baczną uwagę na to, co chce sprawdzić zleceniodawca. Czasem jednak muszę się trochę pobawić, poudawać bardziej, pomarudzić, żeby zweryfikować, jak zareaguje sprzedawca czy usługodawca.
Praca jak praca, wydaje się nietypowa, póki nie stanie się codziennością. Kolejne zlecenia się zacierają, ale tamtego nigdy nie zapomnę…
Nieraz przebierałem się w różne fatałaszki
– Chyba oszalałaś – mruknąłem, patrząc na wózek inwalidzki, który stanął w biurze.
– Oj, nie przesadzaj… Co za różnica? – koordynatorka wzruszyła ramionami.
– Taka, że nie jestem niepełnosprawny. A jak po prostu poruszę nogą, z przyzwyczajenia? Albo wstanę i pójdę do toalety?
– To nie wstawaj. Nie wiem, przyklej sobie spodnie czy coś. Damian, przecież sobie poradzisz, nie jesteś świeżakiem…
No fakt, nie byłem. Nieraz przebierałem się w różne fatałaszki, żeby sprawdzić reakcje, ale… wózek inwalidzki? Pojawiła się we mnie jakaś niezgoda na takie udawanie. Zupełnie nie wiedziałem czemu, ale tak się czułem.
Nie chciałem siadać na wózku, to było dla mnie coś niestosownego. Jakbym czynił afront wszystkim niepełnosprawnym, a z drugiej strony, jakbym kusił los. Ostatecznie przekonałem sam siebie, że muszę to zrobić.
Raz, że lubiłem mieć opłacone rachunki; dwa, że robiłem to dla wszystkich niepełnosprawnych osób, które mogły się pojawić w danym miejscu – chodziło o to, by wyłapywać błędy, niedociągnięcia, podnosić jakość obsługi, aby klient na wózku mógł dokonać zakupów lub skorzystać z danej usługi, będąc traktowanym, jak należy, czyli profesjonalnie i przyzwoicie.
Gdy usiadłem na wózku, poczułem się mały
Spojrzałem na kartę zlecenia – restauracja. Przynajmniej zjem dobry obiad, pomyślałem. Ech, uczulenie na orzechy i cytrusy… Westchnąłem, bo już wiedziałem, że zacznie się cyrk. Nie tak łatwo znaleźć jedzenie w knajpie, które byłoby na sto procent wolne od orzechów i choćby kawałka cytryny, którą dają do dekoracji.
Pojechałem do centrum, w bocznej uliczce wyciągnąłem wózek z samochodu i rozłożyłem go. Brukowana uliczka niestety prowadziła pod górkę, więc zanim dojechałem do restauracji, byłem ledwie żywy.
Cały spocony, koszula lepiła mi się do ciała, pot płynął mi stróżkami po twarzy. Miałem dość, jeszcze zanim całe to zlecenie na dobre się zaczęło. Wreszcie dotarłem pod restaurację. Przed nią, w ogródku, stał kelner i kierował gości do stolików. Trochę poczekałem, nim zwrócił na mnie uwagę.
– Słucham? – spytał. Takim tonem, jakby zakładał, że zamierzam zapytać tylko o drogę.
– Mam rezerwację stolika – wydyszałem grzecznie. – Na nazwisko Piątkowski.
– Bardzo mi przykro, ale dziś mamy zarezerwowane wszystkie stoliki.
– Tak, jeden dla mnie – powiedziałem, ciut zniecierpliwiony. Naprawdę chciałem już wjechać do klimatyzowanego wnętrza i zamówić coś zimnego do picia.
– Bardzo mi przykro, ale nie ma pana nazwiska na liście – facet nawet nie spojrzał na tabliczkę, do której miał przypiętą listę rezerwacji. A jego ton przeczył słowom. W ogóle nie było mu przykro.
Zirytowałam się na dobre. Złapałem za tabliczkę, wyrywając mu ją z ręki.
Jak mam niby dostać się do środka?
– Tutaj – wskazałem palcem. – To proste nazwisko do odczytania. Wskaże mi pan stolik czy mam sam sobie wybrać?
Wiedziałem, że zachowuję się niegrzecznie, ale byłem zmęczony, spocony i głodny. Chciałem tylko usiąść przy stoliku i coś zjeść. Podjechałem wózkiem pod schodki restauracji. Cholera, co teraz?
– Nie macie tu żadnego podjazdu? – odwróciłem się do mężczyzny.
– Niestety, nie. Mogę panu zaproponować stolik w ogródku.
Przysięgam, widziałem na jego twarzy wyraz satysfakcji. Ja zaś byłem bliski wybuchu. Usiadłem przy pierwszym lepszym stoliku. Kelner przyniósł mi kartę.
– Aha… – zawróciłem się do niego, gdy zamówiłem już jedzenie. – Jestem uczulony na cytrusy i orzechy, więc proszę, by danie nie zawierało tych składników.
– Tak, oczywiście, przekażę kucharzowi – wycedził przez zęby.
Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Czemu traktuje jednego z klientów inaczej niż pozostałych? Na mnie warczy, a innych wita z uśmiechem i prowadzi do stolików w chłodnym wnętrzu kamienicy.
Czyżbym właśnie doświadczał dyskryminacji?
– Czy mogę prosić o rozłożenie parasola? Strasznie dziś gorąco – powiedziałem, gdy pojawił się z napojem. Dorwałem się do szklanki wypełnionej kostkami lodu i wodą, jakbym dopadał do życiodajnej krynicy. – I jeszcze raz to samo poproszę.
– Parasole się zacięły – kelner odwrócił się do mnie plecami.
– Wszystkie? – rozejrzałem się za innym stolikiem, gdzie może…
– Wszystkie – usłyszałem.
Nie, nie wydawało mi się, nie miałem jakichś wielce wygórowanych wymagań, zwłaszcza w taki upał, coś tu zdecydowanie było nie tak. Kelner miał do mnie jakieś anse, a jedyne, co mu mogło u mnie przeszkadzać, to… ja.
Siedziałem na wózku, spocony i zmęczony, ewidentnie nie cool. Nie pasowałem do wykrochmalonej koszuli kelnera, do eleganckich ubrań innych gości. No i co z tego? To nie lata sześćdziesiąte zeszłego wieku, gdy osoby z niepełnosprawnościami zamykano w domach lub szpitalach.
Ludzie na wózkach pracowali, chodzili do kin i teatrów, organizowali wesela, uprawiali sporty, brali udział w olimpiadach, robili kariery – mój osobisty alergolog miał protezę ręki! Czy z tego powodu on też nie mógłby zjeść obiadu w tej knajpie? Chryste…
Rozumiem, na pochyłe ulice i bruk trudno coś poradzić, trzeba się pomęczyć albo poprosić o pomoc. Ale chamstwo i arogancja? Brak empatii i bezinteresowne uprzedzenia? Skąd się biorą?
Załamałem się. Jeśli takie rzeczy musiałem znosić przez pół godziny i było to dla mnie upokarzające, jak radzili sobie ludzie, dla których to była codzienność? Jak znosili pogardliwe spojrzenia, małe kłody rzucane pod koła wózka, ot, z czystej złośliwości?
Ja bym chyba zwariował!
– Smacznego – kelner postawił przede mną talerz.
Zdębiałem. Na wierzchu leżała cytryna.
– Przepraszam… – zatrzymałem kelnera. – Informowałem pana, że jestem uczulony na cytrusy i orzechy, a tu jest cytryna.
– Może pan ją zdjąć i położyć obok.
– Pan kpi czy żartuje? Przecież sok mógł się dostać do potrawy! Tu chodzi o moje zdrowie, a może życie. Orzechy też mam wydłubywać, jeśli „przypadkiem” jakieś będą? Chcę rozmawiać z pana przełożonym.
– Jest nieobecny.
Miałem dość. Wiedziałem, że to wbrew zasadom. Mimo wszystko powinienem trzymać się roli do końca i nie dać się sprowokować, ale po prostu miałem dość.
– W takim razie ja również zniknę, a za to danie nie zapłacę. Nie podoba się? Proszę wezwać policję. Chętnie im opowiem, jak traktujecie tu gości, ryzykując u nich wstrząs anafilaktyczny. Tu się prokurator kłania. Ja nie zamierzam.
Wstałem z wózka i stanąłem za nim. Popcham go do samochodu. Nie miałem ochoty wracać na nim po tym cholernym bruku.
Zrobił się cały blady
– Nie spędzę tu sekundy dłużej, nie muszę. Jak żyję, w żadnej najbardziej podrzędnej knajpie nikt mnie tak nie potraktował. To polityka firmy wobec niepełnosprawnych czy tylko pańskie widzimisię? Bo nie wiem, co napisać w raporcie.
Mina kelnera była bezcenna. Zrobił się w jednej chwili blady, potem czerwony i znów odpłynęła mu cała krew z twarzy. Wyszedłem z ogródka, nie czekając na odpowiedź.
Wiedziałem, że zawaliłem zlecenie. Nie będzie z niego kasy, skoro się zdradziłem. Na próżno męczyłem się taki kawał drogi na wózku, pod górkę i po bruku. Choć nie, czegoś mnie to doświadczenie nauczyło i wiedziałem też, że nie odłożę tej sprawy ad acta, coś chcę i muszę zrobić.
I nie dlatego, że ktoś nieuprzejmie mnie potraktował, ale dlatego, że to było zachowanie poniżej wszelkiego poziomu. Dno i dziesięciu metrów mułu. Na dokładkę dochodziło igranie z czyimś zdrowiem!
Po tym incydencie zacząłem jako wolontariusz działać w fundacji, która stara się poprawić komfort życia osób z niepełnosprawnościami. Również w takich drobnych, codziennych sprawach, bo życie to drobiazgi. Gdy jakiś kamyczek udaje się usunąć z drogi, czuję autentyczną satysfakcję. Jak duża ona będzie, kiedy uda się nam się ruszyć głazy…?
Czytaj także:
„Przez 10 lat małżeństwa byłam dla męża >>zasłoną dymną<<. Gdyby nie pies, nasz związek rozpadłby się jeszcze wcześniej”
„Przez zazdrość trafiłam do więzienia. Nie myślałam o tym, co będzie z moimi dziećmi. Zmarnowałam nam wszystkim życie”
„Siostra planuje ślub z facetem, którego spotkała na żywo… 2 razy! Ma ponad 50 lat a zachowuje się jak gówniara”