„Nowy sąsiad truje całą wieś. Pali w piecu śmieciami i czuje się bezkarny, a my dusimy się od smrodu”

kobieta, która cierpi z powodu smogu na wsi fot. Adobe Stock, leszekglasner
„Wysyczał przez zaciśnięte zęby, że to jego dom, jego piec, i może sobie w nim palić, czym chce. A nam nic do tego. Smród lakierowanych odpadów dusił całą wieś od rana do nocy”.
/ 11.01.2022 07:18
kobieta, która cierpi z powodu smogu na wsi fot. Adobe Stock, leszekglasner

Do tej pory nie było u nas trucicieli. Ludzie mają swoje za uszami, ale na palenie śmieciami nikt sobie nie pozwalał. Który normalny człowiek chce truć siebie i swoją rodzinę? Skazywać ich na chorobę i przedwczesną śmierć? A tu nagle trafił nam się niechlubny wyjątek. Gdy po raz pierwszy rozpalił w piecu, to po całej wsi rozszedł się taki fetor, że aż niektórzy nos zatykali. A co wrażliwszym od gryzącego dymu ciekły po policzkach łzy wielkie jak groch.

Nie donosimy, ale nie mieliśmy innego wyjścia

Na początku nie reagowaliśmy. Facet wprowadził się na dobre zaledwie miesiąc wcześniej i nie chcieliśmy go witać w naszej społeczności pretensjami. Poza tym łudziliśmy się, że jak poczuje ten potworny smród, to sam się opamięta. Nic z tego. Im robiło się chłodniej, tym dokładał do pieca coraz więcej tych świństw. Czarny gryzący dym z komina unosił się od rana do późnego wieczora. Po tygodniu takich „inhalacji” mieliśmy dość.

Skrzyknęliśmy się w kilka osób i z sołtysem na czele poszliśmy z nim pogadać. Przez pierwszych kilka minut był bardzo uprzejmy. Uśmiechał się i mówił, że miło mu poznać sąsiadów, przepraszał, że sam nie chodził po domach i się nie przedstawił. Nawet czymś mocniejszym chciał częstować. Wyglądało na to, że chce żyć ze wszystkimi w zgodzie i jest otwarty na rozmowę. Ale znowu się zawiedliśmy.

Bo jak się dowiedział, z czym przyszliśmy, to od razu zmienił ton i wyraz twarzy. Zmarszczył brwi, zmrużył oczy i wysyczał przez zaciśnięte zęby, że to jego dom, jego piec, i może sobie w nim palić, czym chce. A nam nic do tego. Nie przeraziła i nie zniechęciła nas ta gwałtowna reakcja nowego sąsiada.

W naszej wsi nie lubimy odkładać załatwiania ważnych spraw na później. Nie bacząc więc na jego groźną minę, dalej ciągnęliśmy temat. Przypomnieliśmy, że prawo zabrania palenia śmieciami, tłumaczyliśmy, że nie może myśleć tylko o sobie, że zanieczyszczone powietrze to największy wróg człowieka, że z tego powodu umierają rocznie tysiące ludzi w naszym kraju. Sięgnęliśmy także po najmocniejszy i najbardziej aktualny argument: że smog sprzyja rozprzestrzenianiu się koronawirusa i powoduje większą śmiertelność wśród chorych. Nic to nie dało.

Po raz kolejny zasznurował usta, powtórzył, że nic nam do tego, czym pali w piecu, i wskazał drzwi. Wyszliśmy, ale zaczęliśmy się zastanawiać, co by tu zrobić, by przestał nas truć. Wiedzieliśmy, że sprawa nie będzie łatwa, bo w jego drewutni zauważyliśmy potężny zapas lakierowanych odpadów z fabryki mebli. Nie jesteśmy donosicielami. Jak we wsi jest z czymś problem, to nie biegniemy od razu ze skargą do władz, tylko staramy się rozwiązać go sami. Ale tym razem nie mieliśmy innego wyjścia.

Czuliśmy, że nowy sąsiad nie ustąpi

Uradziliśmy więc, że sołtys następnego dnia zadzwoni do straży gminnej i złoży oficjalną skargę. Liczyliśmy na to, że strażnicy zareagują błyskawicznie. Przyjadą, skontrolują zawartość pieca raz, drugi, trzeci. I dotąd będą wlepiać sąsiadowi mandaty, dopóki nie kupi odpowiedniego opału i nie przestanie truć. Ale znowu ponieśliśmy porażkę. Sołtys, tak jak obiecał, zadzwonił z samego rana do straży gminnej, ale chłopaki zamiast od razu wsiąść w samochód, kategorycznie odmówili interwencji.

– Ale dlaczego? Przecież od tego do cholery są! Mam nadzieję, że im o tym przypomniałeś! – zdenerwowałem się.
– Przypomniałem, pewnie, że przypomniałem. Ale usłyszałem, że mają teraz ważniejsze zadania – odparł.
– Niby jakie?
– Walkę z pandemią. Muszą sprawdzać, czy ludzie noszą maseczki… Muszą jeździć po wsiach i takie tam różne.
– No dobrze, a co z resztą ich obowiązków?
– Reszta musi poczekać do czasu, aż sytuacja epidemiologiczna się nie unormuje.
– Ale to może potrwać jeszcze nawet kilka lat!
– Też im to powiedziałem. A komendant mi na to, że nic nie poradzi, bo takie dostali rozkazy – westchnął bezradnie.

Nie zamierzamy czekać na interwencję

Nie ukrywam, wkurzyło mnie to okrutnie. Pandemia pandemią, ale życie toczy się przecież dalej. Problemy mieszkańców nie zniknęły, ktoś musi reagować, interweniować. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, zadzwoniłem do urzędu gminy. Gdzieś kiedyś wyczytałem, że jak w gminie nie ma straży, to obowiązek kontrolowania pieców spada na urzędników z wydziału ochrony środowiska. Wybierając numer obiecałem sobie, że nie spocznę, dopóki nie skłonię kogoś do wizyty u sąsiada truciciela.

Dzwoniłem chyba pół godziny. Niestety, nikt nie odbierał. W końcu więc wystukałem numer centrali. Odebrała jakaś kobieta. Wysłuchała spokojnie o co mi chodzi i… szybciutko sprawdziła mnie na ziemię:

– Żadnej interwencji w sprawie palenia śmieciami nie będzie, bo kontrolą pieców zajmuje się u nas straż gminna.
– Ale oni mają ponoć teraz inne zadania!
– Rzeczywiście…
– To co my mamy zrobić?
– Poczekać. Jak zagrożenie epidemią minie, ktoś na pewno się tą sprawą zajmie – odparła i się rozłączyła.

Z bezsilności i złości aż język sobie przygryzłem. Sąsiad nadal bezczelnie pali w piecu odpadami z fabryki mebli. Czarny dym i smród roznosi się po całej okolicy. My jednak nie zamierzamy się poddawać ani czekać na interwencję. Znowu skrzyknęliśmy się w kilka osób i uradziliśmy, że jak władza nie chce nam pomóc, to weźmiemy sprawy we własne ręce. Sąsiad zatruwa nam powietrze? My w odwecie zatrujemy mu życie. Nie będzie mu się mieszkało przyjemnie w naszej okolicy, oj nie będzie… Wiemy, że tak się nie godzi, ale innego sposobu nie ma.

Czytaj także:
Radzimir kazał zmienić żonie nawet imię, żeby nikt się nie dowiedział, że to sklepowa ze wsi
Poszedłem na pogrzeb kolegi tylko po to, żeby spotkać swoją dawną ukochaną
Po śmierci siostry adoptowałam córkę. Nie kochałam jej, ani nawet nie lubiłam

Redakcja poleca

REKLAMA