Jest takie powiedzenie, że jeśli Pan Bóg zamyka wszystkie drzwi, zawsze zostawia uchylone okno, co ma niby oznaczać, że gdy odbiera nam jedną szansę, to daje drugą. Nigdy w to nie wierzyłam. Tego typu złote myśli uznawałam za brednie, a w najlepszym wypadku pobożne życzenia. Ale życie pokazało mi, że nie miałam racji.
W dniu 40. urodzin zapisałam się na USG. Jakoś tak bez specjalnego powodu, bo wcale nie czułam się źle, ot zrobiłam sobie nieoczekiwany prezent. Dlatego musiałam wcześniej wyjść z pracy, by jeszcze przed przyjęciem zdążyć na badanie. Zdyszana wpadłam do ginekologa. W sekundę rozebrałam się od pasa w dół i ułożyłam na kozetce. Przygotowana, że wszelkie moje obawy zaraz zostaną rozwiane. Miałam co prawda coraz bardziej obfite, wręcz krwotoczne miesiączki, ale w sumie nic poza tym mi nie dolegało. Byłam więc pełna nadziei.
Jednak gdy zobaczyłam skupioną nad ekranem monitora twarz lekarza, obleciał mnie strach. Nie odpowiadał na moje żarty, zamiast tego uważnie zaznaczał na nim jakieś punkty.
– Nic pani nie jest? – zapytał mnie w końcu. – Nic panią nie boli? Nie ma pani obfitych miesiączek?
– Mam – czułam, jak moje serce zaczyna bić jak oszalałe. – Coś się stało? Panie doktorze… – bąkałam, ubierając się pośpiesznie.
– Na to pytanie odpowie pani lekarz prowadzący – powiedział, unikając mojego wzroku.
– Ale o co chodzi? Zanim zwolni się miejsce na liście do mojej lekarki, minie miesiąc, nie może mnie pan zostawiać w takiej niepewności. To nieludzkie. – zaprotestowałam.
Uniósł głowę znad komputera. Przyjrzał mi się uważnie, potem znowu przeniósł wzrok na monitor i jeszcze raz na mnie. Po czym powoli, ważąc słowa odpowiedział:
– Ma pani mięśniaki.
– Mnóstwo kobiet je ma – odparowałam, bo w mojej rodzinie miała je babcia i mama, więc niczym mnie nie zaskoczył. Obie żyły z nimi przez lata i nie narzekały.
– Tak… Mnóstwo, ale pani są inne.
I zaczął spokojnie tłumaczyć, że moje wrastają w jamę macicy, stąd tak obfite krwawienia, a z czasem mogą pojawić się bardzo silne bóle.
– Nie może pani tak funkcjonować – stwierdził.
– Ale mogę z tym żyć – dodałam sobie otuchy.
– Raczej nie, bo przypłaci pani to anemią. Nie wiem, czy przy tylu tak dużych mięśniakach ktoś zaproponuje pani inne leczenie, bo najczęstszym rozwiązaniem jest tutaj… – wymienił nazwę zabiegu, po czym pożegnał się ze mną, tłumacząc się czekającymi na badanie pacjentkami.
Nie wiem, w jaki sposób dotarłam do domu. Po drodze odebrałam z cukierni ciasto i tartę serową, kupiłam soki, wino, a w domu przyrządziłam potrawkę z kurczaka i koreczki. Ale gdzieś między układaniem na stole sztućców, a rozstawianiem talerzy postanowiłam włączyć komputer i sprawdzić, na czym polega zabieg o tej dziwnie brzmiącej nazwie. Odpaliłam Internet, wpisałam w wyszukiwarkę słowo usłyszane od lekarza, kliknęłam w pierwszy lepszy link i… Zemdlałam. Ocknęłam się chwilę później. Na podłodze. Podniosłam swoje obolałe ciało i jeszcze raz spojrzałam na monitor. Tak. Groziło mi wycięcie macicy. Jeden ruch skalpela, kilka szwów, trochę krwi, bólu i przestanę być kobietą.
Wyłączyłam komputer i swoje uczucia. Jak w półśnie ubrałam się w odświętną sukienkę, umalowałam, poprawiłam włosy, założyłam kolię i sztuczny uśmiech? A potem przyjmowałam prezenty, cieszyłam się na widok kwiatów, gości, nalewałam wina, dbałam by mieli co jeść i brylowałam przy stole. Ale im więcej piłam wina, tym częściej z moich oczu lały się łzy. Koleżanki myślały, że rozpaczam za utraconą młodością i ruszyły mnie pocieszać. Nie wiedziały, że boję się czegoś znacznie gorszego.
Następnego dnia wstałam z ogromnym kacem i postanowieniem walki o siebie. Wykonałam chyba z setkę telefonów. Moja lekarka wyjechała na urlop, zapisałam się, więc do pierwszego lepszego ginekologa, a oprócz tego do dwóch najlepszych specjalistów w mieście.
– Z tym można żyć, to nie rak – słyszałam tylko. – Gdyby był jeden, może mniejszy, byłyby szanse na coś innego… Ale i tak dorosną. Trzy to poważny problem.
– Chce pani mieć dzieci – spytał mnie któryś.
– Jasne, że chcę.
– Są jeszcze adopcje – odpowiedział.
Byłam wściekła, że nikt oprócz mnie nie chce walczyć o moje ciało, że jestem im aż tak obojętna.
– A gdyby to chodziło o pańską męskość, też byłby pan taki spokojny – żachnęłam się, atakując pewnego profesora.
– Proszę pani, robiłbym to samo, co pani, ale jeśli pani tak bardzo chce, możemy zrobić mini zabieg, może jednego uda nam się usunąć – zaproponował.
Jak obiecał, tak zrobił. I miał rację, efekt był znikomy. Przez ten rok przeszłam wszelkie możliwe terapie, brałam leki, byłam na masażach, akupunkturze, odwiedziłam kilku bioenergoterapeutów
i nic. Musiałam się poddać.
Właśnie wracałam od jednego z tych czarodziei, gdy trafiłam na mojego dobrego kolegę Jacka. Widząc moją nietęgą minę, od razu zabrał mnie do jakiejś knajpki na piwo. Nie musiał długo naciskać, bym mu się wypłakała. Kochałam Jacka nad życie, jak przyjaciela, dobrego kumpla od serca, któremu można wszystko powiedzieć. Był szczery i uczciwy. Nie grał macho, ani podrywacza, a kobiety i tak do niego lgnęły. Kilka razy, dla żartu zaproponował, że z chęcią zrobi mi dziecko. Bylebym tylko nie oczekiwała od niego, że przez to stanie się ojcem, bo na takiego się nie nadaje. Chce żyć pełną piersią, bez zobowiązań, skacząc z kwiatka na kwiatek.
– Byłem już w dwóch długoletnich związkach i wiem, że to nie dla mnie – twierdził.
I nie było powodu, bym mu nie wierzyła. Dotąd zawsze zachowywaliśmy się wobec siebie przyzwoicie, ale tamtego popołudnia puściły wszelkie hamulce. Zresztą, nad czym miałam panować, skoro za chwilę miałam być tylko pustym manekinem, a lekarze twierdzili, że w tym stanie choroby nie mam szans zajść w ciążę. Może mieli rację, ale stało się.
Nie wiem, jakim cudem, lecz kilka tygodni później poczułam się źle. Myśląc, że to bóle, o których mnie uprzedzano, poszłam do mojej lekarki, ale ona zaskoczona zapytała, czy przypadkiem nie jestem w ciąży.
– W ciąży? Ale jak? Mówiła pani? No i z kim – aż podskoczyłam na fotelu, gdy pomyślałam o Jacku. – Rany boskie, to prawda?
Ginekolożka skierowała mnie na badania, które potwierdziły jej diagnozę.
– Stał się cud. – cieszyłam się jak dziecko, patrząc na moją kartkę z wynikami.
– Tak, na pewno – wtórowałam jej, choć sama nie wiedziałam, co o tym sądzić.
„Będę samotną matką” – kołatało mi się w głowie. Przez kolejny miesiąc nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Nigdy wcześniej, z żadnym chłopakiem, z którym byłam, nawet przez wiele lat, nie chciałam mieć dziecka. Żadnego nie widziałam w roli troskliwego ojca i opiekuńczego męża. Ale jeśli miałabym już wybierać wśród znajomych, to Jacek ze swoim ciepłem i serdecznością był wymarzonym tatą. „Tylko jak mam mu o tym powiedzieć? Bo przecież nie mogę być samolubna, w końcu to i jego dziecko? Mam udawać przez całe życie? To głupie” – stwierdziłam i wykręciłam jego numer.
Umówił się ze mną jeszcze tego samego dnia i przybiegł do mnie z ciasteczkami.
– Wciąż się tym martwisz? – przytulił mnie mocno do siebie.
– Nie, teraz mam inny problem – wydusiłam, a on już próbował ze mnie żartować, ale go powstrzymałam. – Jestem w ciąży, z tobą i choćbyś nie wiem, jak nalegał, nie usunę tego dziecka, bo to moja jedyna szansa. Nie wiem, może poronię, z moją chorobą to nieprawdopodobne, bym donosiła, ale chcę zaryzykować.
Jacek odskoczył ode mnie jak oparzony. Był tak zaskoczony, że nie wiedział, co począć ze sobą. Krążył wokół mnie przez dobrą chwilę, nim odzyskał mowę.
– Wiem, Jacek, ale pamiętasz sam mówiłeś, że możesz mi pomóc – zaczęłam.
– Ale to były żarty. ŻA-R-TY – powtórzył wyraźnie. – Chociaż… Nie wiem. Ala, ja nie nadaję się na ojca. Nie chcę tego wszystkiego, ale… Nie chcę też tego niszczyć, skoro już jest.
– Dziecka? – upewniłam się.
– Tak. Jezu, muszę wyjść, przepraszam cię, ale muszę się dotlenić – wybiegł, ściskając mnie serdecznie.
Nie widziałam go przez następne dwa miesiące. Ale też nie liczyłam na zbyt wiele. Miałam jedynie nadzieję, że od czasu do czasu zajrzy do dziecka, pobawi się z nim. Będzie jakimś tam ojcem. Być może nie gorszym niż wielu, którzy na co dzień nie zauważają swoich pociech. Bałam się macierzyństwa. Nie wiedziałam, co mnie czeka i czy sobie poradzę sama z dzieckiem, ale fakt, że mój serdeczny przyjaciel jest jego ojcem, dodawał mi sił.
Któregoś dnia Jacek niespodziewanie zadzwonił do moich drzwi. Wszedł, przyjrzał się mojemu brzuszkowi i uśmiechnął delikatnie, a przy tym trochę nerwowo.
– Nie wiem, jakoś chyba sobie poradzimy, chociaż nie zarabiam zbyt wiele, ale będę ci pomagał – powiedział, siadając obok mnie na kanapie.
– To super – odpowiedziałam, chyba równie zaskoczona jego zachowaniem, jak i on sam.
Przez ten czas zdążyłam się już oswoić z każdym wariantem mojego macierzyństwa. Przeżyłam rozpacz rodziców, wstyd siostry i radość przyjaciółek. Niektórzy pewnie pukali się w głowę, ale nie znali całej mojej historii. Nie wiedzieli, że być może po porodzie stracę tę cenną część mojego ciała, która pozwala mi zostać matką i tylko teraz, w ten dziwny, pokręcony sposób mam szansę się tym cieszyć.
– Nie planowałam tego! W najgorszych snach bym tego sobie nie wymyśliła i ani przez chwilę nie kręciły mnie dzieci, ale skoro już jest ten maluch, to niech będzie – tłumaczyłam mojej przerażonej mamie. – Mam 41 lat i tylko jedną szansę na tysiąc, że będę matką, i nie zamierzam
z niej rezygnować w imię dobrych obyczajów, religii czy waszego strachu.
W końcu wszyscy skapitulowali. A ja… Zostałam sama z moim wyborem. Choć wiele osób mnie w tamtym czasie wspierało, to brakowało mi Jacka. Jednak on żył między kolejną zdobyczą, a tymi, które miały po niej nastąpić. Nie marzyłam, że się we mnie zakocha. Na to byłam za stara, ale łudziłam się, że będzie chociaż bardziej troskliwy. Niestety, przeliczyłam się. Nie było mi z tym lekko, ale głaszcząc rozpychające się we mnie życie, obiecałam sobie, że nie będę się martwić na zapas.
Sama więc przygotowywałam się do przyjścia na świat swojej córeczki. Dla nas obu musiałam zmienić mieszkanie i sprzedać moją przyciasną kawalerkę. Tak się jednak złożyło, że z mieszkania Jacka wyprowadził się jego współlokator, więc zaproponował mi, abyśmy zamieszkali razem, nim nie kupię sobie czegoś większego. Pierwsze tygodnie były nie do zniesienia. Ja miałam ochotę tylko spać i jeść, zwłaszcza, że lekarz kazał mi się oszczędzać, Jacek za to żył pełną piersią. Wstawał kiedy chciał, puszczał głośno muzykę, sprowadzał znajomych i raczył wszystkich swoimi obiadami. Ale z czasem jakoś się dogadaliśmy i nieco spuścił z tonu. W domu zachowywał się jak prawdziwa, czuła gospodyni, zaś z kumplami, czy poderwanymi laskami umawiał się na mieście.
Dwa miesiące przed porodem kupiłam wreszcie wymarzone, dwupokojowe mieszkanie. Jacek pomógł mi wynająć ekipę remontową i ruszyłam z przygotowaniami. Trzeba przyznać, że fachowcy przejęli się moim stanem, bo skończyli dwa tygodnie przed porodem i sami z radością wnosili do domu łóżeczko mojej nienarodzonej jeszcze córeczki. Potem przyszedł poród, przy którym asystowało pół rodziny. Przynajmniej takie miałam wrażenie. Nawet nie wiem, czy był Jacek. Ból był tak ogromny, że nie interesowało mnie to. Ale pierwszy krzyk córeczki wymazał wszystkie złe doznania z mojej pamięci.
Jacek pojawił się u nas następnego dnia. Wziął małą na ręce, lecz gdy ta zaczęła kwilić, oddał mi ją natychmiast. Zostawił pomarańcze, pampersy i zniknął. Aż do dnia, gdy wychodziłam ze szpitala. Sam zaproponował, że nas zabierze, a potem pomógł nam się rozpakować. Przygotował obiad, ale małej unikał jak ognia.
– Daj znać, kiedy będę z nią mógł iść na piwo – pożegnał mnie na koniec dnia.
Zostałam sama. Od czasu do czasu pomagała mi mama, na zmianę z siostrą, czasem wpadały koleżanki, ale musiałam liczyć głównie na siebie. Przez pierwszy miesiąc było mi bardzo ciężko. Na szczęście moja córeczka lubiła spać, miałam więc chwilę czasu, aby odsapnąć. Jacek wpadał jak burza, przynosił zakupy, krzątał się po kuchni, czasem odkurzył, pozmywał i znikał. Ale po czterech miesiącach coś się zmieniło.
Któregoś dnia przyszedł jak zwykle z torbami wypełnionymi smakołykami. Zaczął gotować, ale cały czas zerkał na mnie. Jak karmiłam małą, przewijałam ją, układałam do snu. Wreszcie przy kolacji wybąkał.
– Wiesz, wkurza mnie ta para, z którą teraz muszę mieszkać – zaczął.
– To powiedz, żeby się wyprowadzili i znajdź kogoś nowego – odparłam.
– To nie takie proste. W ciągu czterech miesięcy zmieniłem już trzy osoby. Mieszkałem z koleżanką, kumplem kumpla, a teraz z tymi i ciągle nie mogę sobie znaleźć w moim mieszkaniu miejsca. To wszystko jest jakieś dziwne.
– Może oni są dziwni – dołożyłam sobie kolejną porcję, bo co, jak co, ale gotować to Jacek umiał.
– Drażni mnie, że tak ciągle balują, imprezują po nocach, łażą po domu, śmiecą, palą papierosy, choć ich gonię. Wszędzie te butelki, brudne talerze, ubrania…
– Co się stało Jacek? – spojrzałam na niego spod oka. – Starzejesz się?
– Tak – powiedział. – Chyba się zestarzałem, bo ostatnio wolę posiedzieć w domu, poczytać książkę, niż łazić nie wiadomo gdzie. I wiesz co? Myślę, że to twoja wina.
– Jak to moja? – o mało nie udławiłam się makaronem. – Przecież ja niczego od ciebie nie chcę.
– Ale mnie skaziłaś – zaśmiał się. – Przez ten czas, gdy z tobą mieszkałem, sprzątałem, prałem, gotowałem, słuchałem spokojnej muzyki, oglądałem jakieś rzewne filmidła, gdy nie mogłaś zasnąć i biegałem do nocnych po batoniki, strasznie się do ciebie przyzwyczaiłem.
I brakuje mi ciebie…
– Chyba nie mówisz poważnie, Jacek, ja mam słabe, wrażliwe serce.
– A ja nie chcę ci ściemniać, tylko mówię, jak jest, jak czuję... Bo gdy patrzę na was obie... To maleństwo, na widok którego ogarnia mnie lęk i ciebie przy nim, i przychodzę tutaj, gotuję, sprzątam, żeby było ci łatwiej… Wiesz, Alu, nadal nie wiem, jakim będę ojcem, ale chcę z wami mieszkać. Tu. Nie tam. A może nawet nie tu, tylko kupić z tobą coś większego, dla całej naszej rodziny.
– Rodziny?! – czułam, jak moje serce wykonało radosnego fikołka.
– Spróbujmy... – powiedział.
Dziś po raz pierwszy został u mnie na noc. Rano obudzi się obok mnie, usłyszy, jak wita dzień jego córka. Zobaczy, jak wyglądam niewyspana, gdy ją karmię, gdy się do niej uśmiecham, całuję jej rączki, nóżki, a potem, ledwo trzymając się na nogach, idę do łazienki. Czy się nam uda? Nie wiem. Nigdy tego nie zakładałam. Po prostu pewnego dnia zachorowałam i wtedy wszystko się zmieniło…
Więcej listów do redakcji:„Mąż wszystko zawdzięczał mnie. To ja go wychowałam i ukształtowałam, a on odszedł do jakiegoś tłumoka…”„Seks za pieniądze to nie zdrada. To jest odreagowanie - czynność fizjologiczna. Zdrada to jest z kochanką”„Moja żona miała romans z kobietą. Według niej to nie była zdrada, bo nie poszła do łóżka z innym facetem”