Zerkam na wiszący nad drzwiami zegar. Za pięć minut dwudziesta. Myję ostatnie filiżanki, ścieram blat i trzy stoliczki, które mieszczą się w mojej kawiarence. Robi mi się ciepło koło serca i mokro pod powiekami.
A jeszcze dwa lata temu…
Dwa lata temu, z końcem czerwca, straciłam pracę, którą wykonywałam od kilkunastu lat. Pamiętam, że był piękny, słoneczny dzień. Za oknem śpiewały ptaki, gdy kierowniczka biblioteki powiedziała, że niestety musi mnie zwolnić.
– Jak to? – nie rozumiałam.
– Redukcja etatów, Danusiu. Tak mi przykro. Od września nasza filia prawdopodobnie zostanie zamknięta, więc sama rozumiesz… Nie mogę nic zrobić – Kierowniczka patrzyła na mnie ze współczuciem.
– Ale jak ja teraz znajdę pracę? Renata! Ja mam ponad pięćdziesiąt lat!
– Naprawdę nie mogłam nic zrobić. Mam nadzieję, że znajdziesz zatrudnienie gdzie indziej.
Mechanicznie podniosłam się z krzesła i wyszłam z pokoju kierowniczki, nie zamykając nawet za sobą drzwi. Poszłam prosto do swojego biurka, wzięłam torebkę i po prostu wyszłam. Szłam przed siebie, nie widząc ani ludzi, ani słońca, które tego dnia tak pięknie świeciło. Doszłam do domu, usiadłam na ławce przed nim i się rozpłakałam. Mąż musiał zauważyć mnie z kuchni, bo chwilę potem, zaniepokojony, siedział już obok.
– Danusiu! Co się stało?! – potrząsnął mnie za ramię.
– Zwolnili mnie, Jurek – spojrzałam na niego zrozpaczona. – Nie wiem, doprawdy nie wiem, jak sobie teraz poradzimy. Kto przyjmie kobietę w moim wieku do pracy?
Jurek milczał. Sam był po dwóch zawałach, na rencie. Ja, w bibliotece, nie zarabiałam kokosów. Dotąd jakoś wiązaliśmy koniec z końcem, ale jak mieliśmy to zrobić teraz? Z mężowskiej renty? W dodatku mając jeszcze szesnastoletniego Maćka na utrzymaniu?
– Pomyślimy o tym później. – Jurek objął mnie mocno i zapytał: – A czy teraz mogłabyś zrobić nam tej swojej pysznej kawki? Przy niej łatwiej się myśli – uśmiechnął się.
Otarłam łzy i poszłam się przebrać, a potem wróciłam do kuchni. Mąż siedział za stołem i stukał pustym kubkiem o blat. Wyglądał, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Wstawiłam szybko wodę, a do kubków wsypałam kawę, cukier i kardamon. Po chwili piliśmy już gorący, aromatyczny napój.
– Jak ty zrobisz kawę… – Jurek delektował się każdym łykiem i wznosił oczy do nieba.
– Co z tego, skoro pracy nie potrafiłam utrzymać? – wrócił mi smutek i pamięć o tym, co stało się przed godziną. – Myślałam, że w tej bibliotece dopracuję już do emerytury.
– Danusiu, ja też nie planowałem dwóch zawałów i zawodowego spoczynku w wieku pięćdziesięciu lat. – mąż próbował mi zwrócić uwagę na fakt, że nasze plany rzadko kiedy realizują się po naszej myśli.
– Jerzy! – z trzaskiem odstawiłam kubek na stół, patrząc na męża z niedowierzaniem. – Ty się nie boisz?!
Pokiwał głową.
– Boję się. Ale ten strach trzeba jakoś oswoić – odparł całkiem spokojnie. – Mamy trzy miesiące na wymyślenie czegoś mądrego. Najgorsze, co można zrobić, to siąść i płakać.
Z perspektywy czasu widzę, że Jurek miał rację, nie pozwalając mi na mazgajenie się. Gonił mnie do domowych obowiązków, wyszukiwał zajęcia. „Danusiu! No, zobacz jak ten warzywnik zarósł!” albo: „W gazecie jest przepis na takie pyszne ciasto. Bądź kochana i upiecz”.
Nie chodziłam już do pracy; trzy miesiące wypowiedzenia spędziłam na zwolnieniu i niewykorzystanym dotąd urlopie. Ale czarne myśli wypełzały codziennie, zwłaszcza w nocy. Najpierw długo nie mogłam zasnąć, potem budziłam się, a strach zaciskał mi gardło, wylewał się łzami. Jurek od razu zrywał się z łóżka i biegł parzyć podwójną melisę. Potem odstawiał gorący kubek na stolik obok łóżka i długo tulił mnie w swoich silnych ramionach.
– Danka! – wycierał mi oczy. – Damy sobie radę. – No, Danka! Przecież bywało gorzej. Teraz mamy zdrowie, dom, rodzinę i siebie przede wszystkim. Nie płacz, bo i ja zacznę. Pij herbatę, póki ciepła.
Wycierałam nos i łykami piłam melisę, zastanawiając się, skąd w mężu tyle siły i optymizmu. Ja mogłabym tylko siedzieć i płakać. I tak było. Kiedy Jurek nie widział, siedziałam i rozpamiętywałam wydarzenia sprzed miesiąca, zamiast szukać nowej pracy.
Kompletnie snie miałam już na nic siły
Pisanie CV i listów motywacyjnych, a potem prężenie się przed komisją na rozmowie kwalifikacyjnej, było dla mnie, spokojnej bibliotekarki, czymś nie do przeskoczenia. Rozesłałam tylko wici wśród znajomych, że poszukuję spokojnej pracy. Nawet za minimalne wynagrodzenie. Nie odezwał się nikt, a ja powoli odliczałam dni do czasu, kiedy miały wpłynąć ostatnie pobory.
– Danusia! Dzień taki piękny! – Jurek pewnego dnia wsadził głowę przez okno do kuchni, w której siedziałam bezczynnie. – Zrób, kochanie, kawki i siądziemy na werandzie.
– Powinnam gotować obiad – od rana do tej pory nie zrobiłam nic prócz siedzenia i wycierania nosa.
– Obiad nie zając. A w ogrodzie zakwitły malwy – kusił.
Boże, zdałam sobie sprawę, że naprawdę nie wiedziałam nic o bożym świecie. Dni przeciekały mi przez palce łzami, które dzielnie próbowałam kryć przed Jurkiem. Robota nie szła. Wszystko było nie tak. Nie umiałam się zmobilizować. Trzeba było mi, jak dziecku, wytyczać drobne zadania do wykonania. Posłusznie zrobiłam więc kawę i wyszłam na werandę. Postawiłam kubki z kawą na stole i usiadłam obok męża, patrząc na niego uważnie i z zastanowieniem.
– Za miesiąc będziemy mieli pieniądze tylko z renty – powiedziałam. – Skąd w tobie tyle spokoju?
– Po prostu uważam, że martwić się można tylko poważnymi sprawami.
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem i ze złością, że utratę pracy traktował tak lekko.
– Co może być niby gorszego?!
– Ciężka choroba, Danusiu – powiedział poważnie.
Uszła ze mnie para
Faktycznie, lepiej było stracić pracę niż zdrowie. Ale jednak trawy nie dało się jeść i o tym powiedziałam Jurkowi.
– Trawy to rzeczywiście nie. Ale już dobre ciasto, to owszem – uśmiechnął się tajemniczo.
– Jurek, Jurek – pokiwałam głową. – Ciebie zawsze żarty się trzymają.
– Zaraz tam żarty – mąż droczył się ze mną i popijał kawę. – A ile tych swoich pysznych ciast mogłabyś upiec w ciągu jednego dnia.
Nasza rozmowa dziwiła mnie coraz bardziej.
– Co ty, Jurku, kombinujesz?
– Widzisz, moja droga, znajomy chce komuś wydzierżawić małą kawiarenkę, którą do tej pory prowadziła jego żona. Joanna już nie wróci do pracy, a żal im się pozbywać miejsca, w które włożyli pieniądze i serce. Janek zapytał o ciebie, bo ciągle ma w pamięci twój sernik i kawę z kardamonem. – Mąż patrzył na mnie z iskierkami w oczach. – To co? Bo umówiłem nas za godzinę?
Uwiesiłam się Jurkowi na szyi.
– Uważaj na moje dwa zawały, miła – uśmiechnął się. – Widzisz, miałem rację, że damy sobie radę. Żeby na zapas się nie martwić.
Coś tam jeszcze mówił, ale ja już go nie słuchałam. Kiedy wspomniał o kawiarni, w moich myślach od razu zaczął krystalizować się plan działania. Tak! To mogło się udać. Pobiegłam się przebrać. Dziesięć minut później byłam gotowa do wyjścia. Zabrałam Jurkowi kubek z kawą.
– Potem zrobię ci lepszą – powiedziałam. – Teraz już chodź!
Kawiarenka mieściła się tuż obok strumyka, który płynął przez centrum naszego miasteczka. Dach budynku i sporą cześć chodnika przed nim ocieniała lipa. Oczami wyobraźni widziałam już tutaj małe stoliki i gięte krzesełka. Jednak tak naprawdę zachwycił mnie środek. Wymuskany, urządzony ze smakiem, czyściutki i pysznie pachnący kawą. W tej kawiarence zaczęło się moje nowe, lepsze życie.
Czytaj także:
„Myślałam, że 50-latka taka, jak ja nie ma szans na gorący romans. Zenek rozbudził we mnie pełną pożądania 20-latkę”
„Od lat zajmuję się mężem w śpiączce, który pewnie nigdy się nie obudzi. Ja chcę być z kimś innym i normalnie żyć”
„Ojciec zrujnował nam dzieciństwo, a teraz leży na łożu śmierci i żąda alimentów. Nie jestem taka, jak on, nie zostawię go”