„Mam raptem 61 lat, a rodzina chce mnie już kłaść do grobu. Zabraniają mi korzystać z życia”

60tka w górach.png fot. Anatoliy Karlyuk
„Wszyscy pukali się w czoło, a ja z każdym dniem nabierałam większej pewności: muszę to zrobić, jeszcze tej jesieni. Nie w przyszłym roku, nie kiedyś tam, ale właśnie teraz. Teraz albo – kto wie? – może nigdy".
/ 08.07.2023 17:15
60tka w górach.png fot. Anatoliy Karlyuk

O beskidzkim czerwonym szlaku dowiedziałam się z telewizji. Obejrzałam krótki dokument i pomyślałam, że to coś dla mnie – trzy tygodnie wędrówki przez góry. Co prawda nie byłam w górach piętnaście lat, ale za to niegdyś...

Niegdyś to kochałam: pobudka wcześnie rano, gdy wszyscy jeszcze śpią, jazda rozklekotanym autobusem, by dotrzeć jak najbliżej szlaków, mozolne wdrapywanie się i euforia towarzysząca zdobyciu szczytu. A potem wędrówka granią, słońce, przestrzeń, widoki, gorąca herbatka w schronisku… Kanapki z kiełbasą smakowały jak najbardziej wyszukana potrawa.

To ojciec nauczył mnie kochać góry

Na pierwszą wędrówkę zabrał mnie, zanim jeszcze poszłam do szkoły. To jedno z moich najwcześniejszych wspomnień, które tata lubił opowiadać przy różnych okazjach rodzinie i przyjaciołom: idziemy, ja prę do przodu, maszeruję, słowa nie pisnę, a po powrocie okazuje się, że moje pięty wyglądają jak oskrobane buraczki. Miałam za ciasne buty, ale bardzo chciałam być dzielna, jak ci wszyscy objuczeni monstrualnymi plecakami ludzie w kraciastych kolorowych koszulach. I byłam.

A potem, w studenckich czasach, sama nosiłam takie plecaki, takie koszule – z dumą i poczuciem przynależności do klanu. Długie lata to poczucie w sobie pielęgnowałam, wyrywałam się w góry wiosną, latem, jesienią, choćby na kilka dni wykradzione z pracy, choćby na weekend. Pokonywałam wkradające się rozleniwienie i słabość. Wreszcie przestałam.

Góry zastąpiłam zagranicznymi wycieczkami

Głównie wylegiwałam się na leżaku. Przecież czułam się taka zmęczona. Starzeję się, siły już nie te, urlop jest dla wypoczynku, nie dla wypluwania płuc – początkowo jeszcze mnożyłam usprawiedliwienia. Potem o swojej pasji zapomniałam, wyparłam ją. Czasem pojechaliśmy z rodziną na narty i tak zaspokajałam głód gór. Lato było dla morza, kąpieli, zwiedzania kolejnych krajów.

To ciekawe, że kiedy już podjęłam decyzję o powrocie do dawnej pasji, realizacja dokonała się w trybie niemal ekspresowym. Poszłam na żywioł, żadnego studiowania blogów pełnych porad i wskazówek. Nie będę rezerwować noclegów – postanowiłam od razu. Nie chcę być niewolnikiem rezerwacji, grafiku, ścisłego planu, który realizuję. Będę po prostu szła, w miarę sił zdobywała kolejne szczyty, a łóżko i odrobina strawy dla samotnej wędrowczyni zawsze się znajdzie.

Czas na wyzwanie

Po smutnym deszczowym wrześniu październik otworzył się słońcem. Urlop nie był mi już potrzebny. Latem przeszłam na emeryturę.

– Ludka, czy ty nie jesteś za stara na takie pomysły? – słyszałam od dzieci i przyjaciół, którym w ogóle miałam odwagę zwierzyć się ze swoich planów. Najczęściej zresztą odwagi nie miałam, bo ci, którzy się dowiadywali, patrzyli na mnie jak na wariatkę.

– Opanuj się, kobieto, to jest trasa dla ludzi młodych, silnych, wytrzymałych. Poza tym, jak ty sobie to wyobrażasz? Pójdziesz sama jedna? W góry? Tak w ogóle się nie robi, dobrze wiesz. Ja nie czuję się na siłach ci towarzyszyć, ja na nasze trzecie piętro ledwo wchodzę, a jak nie ja, to kto? – mąż apelował mi do rozsądku. Wydawał się autentycznie przerażony.

– Okej, Darku, ty ledwo wchodzisz, a ja wbiegam co trzeci schodek, taka już jestem, wiesz o tym doskonale.

Święta prawda. Mówią o mnie „struś pędziwiatr”. Na brak kondycji nie narzekam, nawet w sześćdziesiątej pierwszej jesieni życia. Lubię się fizycznie zmęczyć. Lubię szybko chodzić, nawet warszawskimi ulicami. Nie czekam na autobus, tramwaj – po prostu idę. Może właśnie to zostało mi z dawnych czasów? A może tkwi to głęboko w ludzkiej naturze, tylko cywilizacja tak nas rozleniwiła, uczyniła ludźmi kochającymi wygodnie sobie posiedzieć?

Parłam do przodu jak taran

Zrobiłam rajd po sklepach z turystyczną odzieżą. Kupiłam plecak i mapy.

– Po co ci, mamo, papierowe mapy? To tylko kłopot, miejsce zabierają. Musisz pościągać aplikacje na telefon, teraz tak to się robi. Będziesz miała w nich wszystko: nawigację, mapy, czasy przejścia poszczególnych odcinków. Popytałem wśród kolegów – bez tego ani rusz. Jak chcesz, pomogę ci.

– A w życiu, synku! Nie chcę żadnych aplikacji. Chcę, żeby było jak kiedyś. Kocham pochylić się nad mapą i rzetelnie ją postudiować. Dowiem się więcej niż z tej durnej komórki, która się wyczerpie albo zawiesi, albo ją zgubię.

– Ale smartfona weźmiesz? I postarasz się nie zgubić?

– Wezmę, wezmę…

Antek w duchu przynależał do grona sceptyków, czułam to, ale chyba mu też zaimponowała moja fantazja. Albo odwaga. Przecież to syn, uważa matkę za próchno, które już lada moment kompletnie się rozsypie, a tu nagle taki pomysł. Trochę był biedak zdezorientowany. Co innego mój ojciec. Gdy mu powiedziałam, popatrzył na mnie uszczęśliwiony.

– Naprawdę chętnie poszedłbym z tobą, Ludeczko, ale to już jednak nie te lata. Poza tym to moje nadciśnienie… Już od dawna góry mi nie służą.

– Przecież wiem.

– Ale ty, córeczko… Zawsze byłaś taka dzielna. Świetny pomysł. Wierzę w ciebie i będę codziennie ściskał za ciebie kciuki – żeby ci się udało, żebyś pokonała całą trasę. Tylko pamiętaj, góry wymagają pokory. Głębokiej pokory. Bądź rozsądna, sprawdzaj prognozy pogody, obserwuj, patrz, myśl. Góry są dla ludzi mądrych. Góry to wyzwanie dla ciała i dla ducha.

Kochany tata! Wpajał mi te prawdy od dziecka i oto znowu to robi. Czułam nieprawdopodobne podniecenie. Już nie zastrzyk, ale jakiś potężny wystrzał adrenaliny. Czekała mnie przygoda. I nie tylko przygoda, coś więcej.

Na szlaku 

Weszłam na szlak w Bieszczadach, bo tam też przeszło pół wieku temu zaczęła się moja przygoda z górami. Na szczęście zawsze ostrożny mąż zamówił dla mnie pierwszy nocleg. Ja pojechałabym według planu, czyli w ciemno i bardzo prawdopodobne, że spałabym na dworcu. Jak usłyszałam – wszystko przez rzeźników.

– Rzeźników?! – zapytałam.

– Taaak, najedzie ich tu w weekend, kupa ludzi, ale niektórzy już przyjechali i ćwiczą.

– Zarzynanie owiec?

– Co też pani? – oburzył się facet. – Owiec to już prawie nie ma.

– No to co ćwiczą

– Biegi oczywiście. Biegają po górach. Muszą, jak najszybciej, więc rozumie pani, to taka rzeźnia. Stąd rzeźnicy. Mistrzowie sportów ekstremalnych.

– Aha…

W życiu nie słyszałam o tego typu rzeźnikach. Ale teraz zobaczyłam ich na własne oczy. Rzeczywiście biegali szybko, jak sarny czy jelenie. Mężczyźni, kobiety, młodzi, starzy, dużo ich. Ustępowałam miejsca z szacunkiem. Przynajmniej zyskiwałam czas na uregulowanie oddechu, dużo, dużo czasu na uregulowanie oddechu. Czas był mi potrzebny.

– Mamo, mamo! Zobacz, jakie małe szklanki mają ci panowie!

Powędrowałam za wzrokiem dziewczynki w skrzących się na różowo sportowych bucikach. Czterech facetów rozwalonych na samym szczycie bez pardonu opróżniało flaszkę wódki. Wybuchnęli rechotliwym, pijackim śmiechem. Sport ekstremalny w drugiej odsłonie: wejść na górę po to, by się napić. Wzruszyłam ramionami i pomyślałam, że dzieci szkoda. Patrzą, widzą. Ta mała nie rozumie, ale inne? Potem się przyzwyczaiłam. Wódka na stoku, wódka do kolacji, wódka na spanie i na wstanie. Po prostu styl – twardy męski świat.

Ja budowałam sobie swój własny – też twardy, ale kobiecy. Ani przez moment, mimo wielu ostrzeżeń, nie wahałam się przed podjęciem tej wędrówki jako samotna kobieta. Przecież nie miałam przemierzać pustyni, dżungli, równika ani biegunów.

Spotkałam kilka podobnych do mnie samotniczek

Intuicja mnie nie omyliła – było nas wiele. No, powiedzmy kilka. Na ogół młodsze, choć niekoniecznie dużo młodsze.
Spotykałyśmy się i zaprzyjaźniałyśmy, czasem na krótki moment, czasem pozostawałyśmy razem dłużej.

– Co cię do tego skłoniło? Dlaczego to robisz? – Anna, poważna okularnica w średnim wieku, postawiła mi to pytanie wprost, pochylona nad kubkiem herbaty w jednym ze schronisk.
– Tak mi się zamarzyła jeszcze jakaś w życiu przygoda.
– Traktujesz to w kategorii przygody?
– Nie… – speszyłam się, nie chciałam wyjść na osobę powierzchowną. – Wiesz, raczej wyzwania. Chciałabym sprostać.
– Sprostać? To nic trudnego. Po prostu idziesz, równo oddychasz, a wieczorem się kładziesz i przez noc regenerujesz. Następnego dnia znowu idziesz. I tak do końca.
– Ba… W moim wieku, wiesz…
– Nie przesadzaj. Nie jesteś taka stara, widywałam starszych, którzy świetnie sobie radzili. Nie wydaje ci się, że jest w tym wszystkim coś więcej niż wysiłek fizyczny?

Zmęczenie czułam w każdym mięśniu… Rozumiałam ją, ale nie potrafiłam ująć tego w słowa. Tak, miała rację, wstawałam rano i ruszałam dalej. Szłam po pięć, sześć, siedem godzin, następnie schodziłam do wioski, znajdowałam nocleg z wyżywieniem, jakiś sklep albo bar, po kolacji wykończona rzucałam się na łóżko. Rano znowu szłam. Podziwiałam złote, rudziejące z każdym dniem liście i zarys szczytów na tle nieba, szczęśliwie dla mnie wciąż pogodnego. Uważałam, by nie najechał na mnie żaden górski rowerzysta. Obserwowałam ludzi i przyrodę. Zaglądałam w głąb siebie.

Po powrocie do domu nie czułam aż takiego triumfu, jakiego się spodziewałam. Czułam zmęczenie. Było ulokowane gdzieś w samym środku mięśni, ale ani trochę mi ono nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Najchętniej bym szła dalej, i dalej, i dalej, niestrudzenie. Aż po jakiś kres.

Tylko czego? Minęło kilka tygodni, jest już zima, zaraz przyjdzie wiosna, a mnie ani trochę nie przeszło. Wciąż tęsknię za tym, by znów wyruszyć.

Czytaj także: 
„Mama wychowała 5 dzieci i na starość została sama. Poświęciła życie dla rodziny, ale los gorzko jej się odwdzięczył”
„Gdy byłam nauczycielką, czułam się ważna i potrzebna. Teraz jestem stara i ludzie traktują mnie jak ciężar i śmieć”
„Córka zabraniała mi realizować swoje pasje. Mówiła, że jestem na nie za stara i mam zająć się siedzeniem w garach”

Redakcja poleca

REKLAMA